Relacje ostatnich żyjących jeszcze świadków budowy tego obiektu nie pozostawiały złudzeń: pod sztucznym betonowym tunelem w Stępinie-Cieszynie są jeszcze co najmniej dwie kondygnacje, mieszczące obszerne sale. Maciej Piękoś, przewodnik po tym tunelu, przytacza relację z rozmowy z mieszkanką Wiśniowej, która opowiadała, że - dziewczęciem będąc - odwiedzała wraz z koleżanką żołnierzy niemieckich w celach towarzyskich.
- Mówiła, że były sprowadzane w dół, po krętych schodach - opowiada Piękoś, ale zaraz tę relację podaje w wątpliwość: - Po krętych schodach w takim obiekcie? A poza tym tunel był bardzo pilnie strzeżony, nikt postronny nie miał tu wstępu. Żołnierzom, którzy dopuściliby się takiej samowoli, groziłyby bardzo surowe sankcje, wątpliwe, żeby któryś się na to poważył. Ale legendy o podziemnym niemal miasteczku żyją własnym życiem. Bogusław Knych, przedsiębiorca i miłośnik militariów, przez kilka lat dzierżawił tunel w Stępinie i na własną rękę badał jego tajemnice. Mówi, że ludzie w pobliskim Frysztaku, w Cieszynie i samej Stępinie opowiadają między sobą o nim, że kiedy był dzierżawcą tunelu, wypompował wodę z zalanych podziemi, wydobył Bursztynową Komnatę i kupił sobie za to dwa samochody.
Badania - rzeczywiście - prowadził, ale te bardziej polegały na zbieraniu dokumentacji (głównie z przekazów ustnych) obiektu niż na jego penetracji. Nie wyklucza, że pod tunelem "coś może być". Nie wyklucza na takiej zasadzie, iż nikt jeszcze nie potwierdził, że nic nie ma. Jednak dogrzebał się do tajemnic, których nikt do tej pory nie odkrył. I natknął się na sytuacje, które tajemniczość tylko potęgują.
Tunel bezpieczeństwa
(fot. Krzysztof Kapica)
Führer miał obsesję na punkcie swojego bezpieczeństwa. Niechętnie ruszał się poza swoją kwaterą główną w Berlinie, panicznie bał się podróży pociągami, bo narażone były one na ataki z powietrza. Jednak potrzebował punktu dowodzenia przed planowanym w ramach operacji Barbarossa atakiem na Związek Radziecki.
Dolina Cieszynki wydawała się idealnym miejscem: w pobliżu Sanu - rzeki graniczącej z krajem przyszłego wroga, z linią kolejową, w bezpośrednim sąsiedztwie Centralnego Okręgu Przemysłowego, który mógłby dostarczyć sprzęt i materiały na budowę kompleksu dowodzenia, w pobliżu uzdrowisk w Iwoniczu i Rymanowie, które w przyszłości miały stać się miejscami wypoczynku dla niemieckich oficerów. Dlaczego budowę punktu dowodzenia rozpoczęto do budowy tunelu - schronu dla pociągów?
Niektórzy sugerują, że to skutek obsesji Hitlera na tle własnego bezpieczeństwa. Był tu tylko raz, na rampie kolejowej witał Mussoliniego, ponoć nawet nie wszedł do wnętrza tunelu. I to po tylu staraniach budowniczych. Głównie włoskich, bo ci - w przeciwieństwie do niemieckich inżynierów i techników - opanowali budowę takich obiektów metodą przesuniętych szalunków. W latach 1940-41 cztery takie powstały w Polsce - dwa w okolicy Tomaszowa Mazowieckiego (Jeleń, Konewka) oraz dwa na Podkarpaciu (Strzyżów, Stępina) - pod kryptonimem "Anlage Sud". Schrony kolejowe w Strzyżowie (tunel kolejowy naturalny, drążony w górze) i ten w Stępinie budowali głównie pracownicy przymusowi i Żydzi z obozu w Szebniach pod Jasłem. Brak niekwestionowanych danych - ilu.
Niektóre źródła mówią o 2-4 tysiącach, inne - nawet o 10 tys. I dodają, że większość z nich została rozstrzelana pod Warzycami. Inne źródła mówią, że budowniczymi byli przeważnie pracownicy ściągnięci z Rzeszy. To był pierwszy element zachowania tajemnicy tego obiektu. Były i inne. Maria Kuternoga ze Stępiny wspominała, że plac budowy otoczony był wysokim płotem (potem został zastąpiony drutem kolczastym), Niemcy byli bardzo ostrożni. Pozwolili mieszkającym w pobliżu pozostawać w domach, ale tylko w godzinach od 7 do 18. Spać musieli chodzić do krewnych, którzy mieszkali kilkaset metrów dalej. Stuosobowa załoga SS pilnowała terenu. Niemal 400 metrów długości tunelu, szerokość u podstawy 15 metrów, wysokość około 9 metrów, schrony zaplecza technicznego zapewniającego wentylację, ogrzewanie, wodę i prąd. Schron połączony jest trzema kanałami technicznymi o długości 80 metrów. Prace budowlane trwały jeszcze wiosną 1941 roku, po ataku na Związek Radziecki powoli je wygaszano.
Przez chwilę jeszcze zyskał na znaczeniu, kiedy Armia Czerwona parła na zachód. Sowieci na kilka miesięcy urządzili tu szpital wojenny, po ich odejściu to, co było przydatne w gospodarstwie, zostało błyskawicznie rozebrane przez miejscową ludność. Po wojnie stał się własnością Wojska Polskiego, potem - przechowalnią ryb i obuwia, w latach 60. Narodowy Bank Polski planował w schronie urządzić strzeżony skład dokumentów i depozytów, ale od planów odstąpił. Następne kilkanaście lat władała tunelem spółdzielnia rolnicza, która uprawiała tu pieczarki. Przez pół wieku nikt nie badał tajemnej historii tego miejsca.
Tajne życie tunelu
Schron kolejowy Stępina-Cieszyna
Budowany przez Organisation Todt od lata 1940 r. Długość - ok. 400 metrów, szerokość u podstawy - 15 metrów, wysokość - ok. 9 metrów. Specjalnie na potrzeby tego obiektu przeprowadzono 3,5 km linii kolejowej ze stacji Wiśniowa. Wzdłuż tunelu poprowadzono korytarz techniczny podzielony drzwiami gazoszczelnymi. Trzy korytarze o długości 80 metrów łączyły obiekt z trzema schronami technicznymi
Bogusław Knych, kiedy wydzierżawiał stępiński schron, miał świadomość otaczającej go tajemnicy. Już przed ćwierćwieczem penetrował to miejsce na tyle, na ile mógł. Teraz też zaczął szukać. Najpierw informacji, szczególnie tych na piśmie. Odnalazł tylko strzępy dokumentów. - Jeśli istnieje jakaś dokumentacja, to w amerykańskich archiwach, pewnie w NASA, bo schron w Stępinie uczestniczył w programie rakietowym V2 - przypuszcza.
- Pełną wiedzę o tym miejscu zabrał do grobu Hermann Göring, ponoć był w Stępinie kilka razy. Może spowiadał się z niej Amerykanom Werner von Braun. Knych dotarł do informacji, że w schronie kolejowym montowane były pociski V2, transportowane tu koleją przez węzeł na rzeszowskiej Staroniwie. Ze Stępiny na tajny poligon w Bliźnie - ledwie 50 kilometrów. Dotarł do polskiego kolejarza, który na początku lat 40. widział pod plandekami na platformach kolejowych części rakiet transportowanych do Stępiny.
I znalazł coś jeszcze. Już po kolejnej edycji Zlotu Militarnego w Stępinie, którego był współorganizatorem. Wątpi, żeby obiekt krył rozległe pod-ziemne kondygnacje.
Bardziej zastanowił go telefon od starszego mężczyzny, który - jak się później przedstawił - był pierwszym po wojnie kierownika tego obiektu. Ten wówczas znalazł niemieckie kolejowe dokumenty spedycyjne do Frysztaka, jakieś drobne techniczne detale jakiejś konstrukcji. Z opisu wynikało, że dokładnie takie, jakich jedną sztukę znalazł Knych na placu po jednym ze zlotów militarnych. Początkowo był przekonany, że to zagubiona w trakcie zlotu część sprzętu wojskowego sprzed dziesięcioleci.
W rozmowie telefonicznej z niegdysiejszym kierownikiem obiektu dowiedział się, że metalowe detale na ebonitowych kółeczkach, które znalazł, to prawdopodobnie drobna część V2, łącznik wiązek kabli elektrycznych do szybkiego montażu. Na początku lat 40. ub. wieku - rewolucyjne rozwiązanie techniczne.
A wcześniej i potem jeszcze - kilka niespodziewanych wizyt. - To był chyba 2006 rok, do Stępiny przyjechało czterech mężczyzn, wóz na numerach holenderskich - zaczyna. - Kierował Polak, ale z nim było trzech mężczyzn, tak pod dziewięćdziesiątkę. Trafili na moment, kiedy już odpompowałem wodę z bunkra pod tunelem. Polak zapytał, czy mógłby wprowadzić do wnętrza kilka osób. Próbowałem jednego z tych trzech zagadać, odpowiadał wymijająco, ale ewidentnie byli to Niemcy. Skąd zainteresowanie tych trzech akurat schronem w Stępinie?
Przed kilkunastu laty rozmawiał z oficerem wywiadu AK. Ten przyznał, że o istnieniu schronu Kedyw wiedział, ale nikt nie miał pojęcia, co dzieje się wewnątrz. Kolejny kontakt był zupełnym przypadkiem, ale jeszcze bardziej interesującym. Natknął się na od lat mieszkającego w Kanadzie Polaka pochodzącego z Frysztaka. Ten przez lata pracował w Kanadzie z Niemcem, który dowiedział się, że Polak pochodzi z Frysztaka. I zaproponował polskiemu koledze: jak będziesz u siebie, to jedź do Stępiny, sprawdź, co dzieje się z tym bunkrem.
- Od słowa do słowa, Polak dowiedział się, że jego niemiecki kolega był wojskowym kolejarzem w obsłudze bunkra - opowiada Knych. - I zarzekał się, że Niemiec miał pod pachą wytatuowane SS. Tym pilniej zaczął przyglądać się konstrukcji schronu. Natknął się na instalacje, które - z perspektywy przydatności - w tego rodzaju obiektach nie miały żadnego zastosowania. W montażowni rakiet - ogromne.
Tajemnice nieodkryte
Po ujawnieniu jednego bunkra nie dociekał, czy pod schronem znajdują się jeszcze jakieś inne pomieszczenia. Takie badania wymagają specjalistycznego sprzętu i worka pieniędzy. Potwierdza to Maciej Piękoś. Mówi, że do tej pory nikt nie był w stanie zlokalizować żadnego wejścia do ewentualnych podziemi, co jeszcze nie wyklucza, że takie istnieją. Powątpiewa w relacje tzw. naocznych świadków, że kondygnacje istnieją.
Choćby dlatego, że żadna z osób postronnych, także mieszkańców Stępiny, nie miała prawa wstępu do obiektu. Nie natrafiono na ślady takich wejść nawet tuż po wojnie, kiedy obiekt był już dostępny dla wszystkich. Czy więc opowieści o obszernych wyłożonych dywanami podziemnych komnatach, które obecnie zalewa woda, można włożyć między bajki? Pewnie tak, gdyby nie to, że nie było badań, które by wykluczyły ich istnienie.
Andrzej Plęs
NOWINY