Kiedy brąz był cenniejszy od złota, a skarby miedziane

- Ci przypadkowi znalazcy zachowali się wspaniale - mówi archeolog Julia Orlicka-Jasnoch.
- Ci przypadkowi znalazcy zachowali się wspaniale - mówi archeolog Julia Orlicka-Jasnoch. Mariusz Kapała
Grzybiarz i budowlańcy wyręczyli archeologów. Dwa przypadkowe odkrycia przyprawiły badaczy o zawrót głowy.

Jesień 2011. Adam Ryzner z Jasienia wybrał się na grzyby w okolice Bieszkowa. Spod igliwia wystawało coś - cytując pana Adama - dziwnego. Zielonkawy łańcuch.

Gdy grzybiarz wyciągnął pierwszy element, pojawiły się kolejne. Wszystkie przedmioty były płytko zagrzebane w piasku, tuż obok leśnej drogi.

Znalazca sądził, że to jakiś stary świecznik. Dopiero Mateusz, syn pana Adama, zasugerował, że to może być cenny zabytek. Nieco wcześniej był na wycieczce w Wicinie, gdzie oglądał wystawę i widział bardzo podobne rzeczy.

Ekspertyza gimnazjalisty była precyzyjna. Na tyle, że w czwartek uroczyście otwarto w Muzeum Archeologicznym Środkowego Nadodrza w Świdnicy wystawę "Skarb wędrownego metalurga, czyli bieszkowski epizod wicińskiej historii", chociaż raczej powinno się pisać o skarbie grzybiarza, gdyż to właśnie znalezisko pana Adama występuje tutaj, w tych gablotach, w roli głównej.

Obok leśnej drogi znaleziono ponad 300 przedmiotów (Indiana Jones powiedziałby artefaktów) z brązu i żelaza, w sumie dziesięć kilogramów historii.

To fantastyczna przygoda

- To była fantastyczna przygoda - mówi o pracy nad tymi zabytkami archeolog Julia Orlicka-Jasnoch. - Nie tylko dlatego, że fascynuje mnie właśnie kultura łużycka. Mam to szczęście, że nasz region obfituje w zabytki z tego czasu, a Wicina jest naprawdę ciekawsza i atrakcyjniejsza od Biskupina. To takie nasze lubuskie Pompeje. Historia zatrzymana w jednej chwili, chwili zniszczenia grodu. Jakieś 2,5 tysiąca lat temu ta część Europy przeżywała prawdziwy wyż demograficzny, powstawały kolejne osady, grody. Jeden z nich mieści się właśnie w Wicinie, raptem cztery kilometry od miejsca znalezienia skarbu grzybiarza. Nie tylko dlatego, zdaniem archeologów, skarb ten ściśle wiąże się z Wiciną. Wskazuje na to także typ znaleziska.

- Czasy były wówczas niepewne, rywalizacja między poszczególnymi grodami, najazdy Scytów... - opowiada Orlicka-Jasnoch. - To, co mieszkańcy Wiciny mieli cennego, starali się ukryć. Jednym z tych ludzi był metalurg, który zakopał swój skarb pod Bieszkowem. A może raczej porzucił? Zapewne był to wędrowny odlewnik, którzy w tamtych czasach cieszyli się wielkim poważaniem. Skąd to wiemy? Przede wszystkim mamy tutaj kompletny warsztat ówczesnego metalurga, sztabkowe grzywny, czyli surowiec, brązowe formy odlewnicze, komplet żelaznych dłut i żelazne szczypce do skręcania naszyjników. Do tego ozdoby, fragmenty naczyń, ozdób, które były jedynie złomem.

Złom na wagę złota

Jednak i złom może być wyjątkowo cenny. Tak jak żelazne elementy uprzęży stanowiącej wyposażenie pięciu koni, nóż bojowy i wyjątkowo rzadkie okucia rogów do picia.

Wśród tych metalurgicznych "śmieci" znalazło się również unikalne ogłowie końskie, paradne. Powstało prawdopodobnie gdzieś w warsztatach wschodnio-alpejskich, może nawet etruskich. To jedyne tego typu odkrycie w Polsce, o charakterystycznym zdobieniu podobiznami ptaków. Zresztą motyw ptaków pojawiał się w tamtych czasach niezwykle często, nie tylko w kontekście tego skarbu. Miały być pośrednikiem między tym światem a tamtym, w którym po śmierci żyją dusze. Większość przedmiotów nosi na sobie ślady ognia.

- Każde tego rodzaju odkrycie odpowiadając na jedno pytanie, rodzi setki następnych - dodaje Orlicka-Jasnoch.

Tymczasem w innej sali tego samego muzeum, nad stosami papierów, wykresów i fotografii ślęczą Ewa Przechrzta i Marlena Magda-Nawrocka. Tutaj wre praca nad innym lubuskim skarbem. Ten został odkryty w Marcinowicach pod Krosnem Odrzańskim.
Jeden z gospodarzy postanowił zrobić porządek w swoim obejściu. Koparka wyrównywała teren, piasek jechał na budowę, gdzie budowlaniec pakował go łopatą do betoniarki. Gdy na siatce zatrzymała się metalowa, pokryta śniedzią obręcz, mężczyzna doszedł do wniosku, że to obejma do mocowania doniczek. Po chwili zebrała się ich niezła kupka. Niepokój wzbudził charakterystyczny, dziwny podłużny przedmiot. Pracownik poprosił szefa. I tak znaleziono 41 naszyjników, cztery sztylety, w tym berło sztyletowe, siekierkę.

Według wstępnej oceny pochodzą z pierwszego okresu epoki brązu (jakieś 2300/2100-1550 p.n.e.) i reprezentują kulturę unietycką.

Długość widma zabytku

Do archeologów ze Świdnicy właśnie dotarły wyniki badań metaloznawców. Zwłaszcza tych spektograficznych, które przy pomocy długości widma rozszyfrowują sekrety metalowych przedmiotów. Bez konieczności ich niszczenia.

- Badania tego rodzaju prowadzone są od końca XIX wieku i dzięki nim mamy naprawdę bogaty materiał porównawczy - mówi Ewa Przechrzta. - Dowiadujemy się, z jakich stopów zostały wykonane poszczególne przedmioty, a nawet skąd pochodziła ruda.
Także w tym przypadku archeolodzy mówią o sensacji, gdyż mamy stosunkowo niewiele znalezisk z tego okresu, to czas słabo rozpoznany. Kultura unietycka, czyli gdzieś tam we wczesnej epoce brązu, której początek szacuje się na 4.000 lat temu. Jednym z pytań, na które odpowiedzi szukają naukowcy, jest skład ówczesnych przedmiotów z brązu. Czy proporcje między miedzią a domieszkami były celowe. Czy były to tajemne przepisy znane metalurgom, czy też zupełnie przypadkowe zanieczyszczenie surowca?

- Na przykład ozdoby mają taki sam skład stopu, jak 70 procent podobnych przedmiotów znalezionych w Europie - dodaje Przechrzta. - Czy były to opracowane receptury. Ozdoby sporządzono ze stopów sprawiających, że były miękkie, łatwe w obróbce. Z kolei głownie broni wykonano z twardego stopu, zapewniającego większą wytrzymałość.

Także w tym przypadku mamy do czynienia ze skarbem, ale tym razem tezauryzacyjnym. Czyli miała to być skrytka na kosztowności pewna jak bank. Zapewne jakaś grupa ludzi ukryła to, co mieli najcenniejszego. Zapakowali całe to dobro do wielkiego naczynia, które przykryli kamieniami. Głazami oznaczono również miejsce ukrycia kosztowności. Jak widać, właścicielom nie dane było do niego wrócić. Kim byli? Prawdopodobnie osadnictwo miało bardziej tymczasowy charakter, ludzie, pasterze wędrowali za stadami zwierząt.

- Te przedmioty są po prostu piękne, wykonane z niezwykłą precyzją - kończy Przechrzta. - Szczególnie broń jest kunsztowna, uwagę zwraca zwłaszcza berło sztyletowe. Nie mogę się już doczekać, gdy w październiku pokażemy to wszystko na wystawie.

Znalazcy obu tych skarbów otrzymali nagrody ministra kultury i dziedzictwa narodowego. Ci z Marcinowic oddając swoje znalezisko w ręce archeologów, mieli tylko jedną prośbę. Gdy ich odkrycie zostanie opracowane, chcieliby otrzymać wszystkie możliwe informacje. Aby mogli opowiedzieć wnukom, że kiedyś znaleźli prawdziwy skarb.

Jedno jest pewne. Wnukom będą mogli pokazać materiały z tej wystawy i opowiedzieć niezwykłą historią. Jak obręcze do doniczek okazały się dla naukowców cenniejsze niż złoto i o ludziach, którzy żyli tutaj dawno, dawno temu.

DARIUSZ CHAJEWSKI
Gazeta Lubuska

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia