Komandosi Sosabowskiego [wstęp Pawła Siennickiego]

Paweł Siennicki
To właśnie o żołnierzach 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej mógłby opowiadać naprawdę dobry film wojenny

Kolorowy telewizor wielkości szafy w domu moich rodziców, w którym zresztą ręcznie ustawiało się nasycenie kolorów, co nieraz prowadziło do nieporozumień, stawał się dla mnie w głębokim PRL ołtarzem, gdy komunistyczna telewizja od wielkiego dzwonu emitowała jakieś zachodnie filmy. Pustoszały wtedy podwórka, okupowane przez nas trzepaki świeciły pustkami, a my siedzieliśmy z wypiekami przed wielkimi pudłami telewizorów naszych rodziców. Wiem, że było to doświadczenie pokoleniowe. I jednym z takich filmów, które pamiętam do dziś, był film „Działa Navarony”. Jest rok 1943. Naziści zajęli niemal całą Grecję, z wyjątkiem Krety i niewielkiej wysepki Cheros u wybrzeży Turcji. Jedyna droga ewakuacyjna dla odciętych od świata żołnierzy wiedzie przez przesmyk na Morzu Egejskim. Dostępu do niego broni bateria potężnych dział na Navaronie, ukrytych w niezdobytych skałach. Z misją wysadzenia dział wyrusza sześciu zdecydowanych na wszystko komandosów, a od powodzenia ich akcji zależy los dwóch tysięcy żołnierzy. To było po prostu przeżycie dla kilkuletniego chłopaka z warszawskiej Woli, wszyscy marzyliśmy o takich przygodach. Dziś myślę, że na szczęście nie musiałem stawać przed podobnymi doświadczeniami i również na szczęście, dziś możemy w naszym okładkowym temacie opowiadać Państwu o tajnym, ekscytującym froncie II wojny światowej, jakim były bitwy, potyczki i operacje specjalnie wyszkolonych do tego zadania żołnierzy nazywanych komandosami.

Wiemy, że obecnie jednostki tego typu wchodzą w skład sił zbrojnych każdego państwa, ale gwałtowny rozwój sił specjalnych nastąpił podczas II wojny światowej. Pierwotnie określenie „komandos” pochodziło od portugalskiego słowa „comando” (rozkaz), a kommando to były burskie oddziały konne, które wsławiły się walkami partyzanckimi z armią brytyjską podczas wojen burskich. Właśnie Brytyjczycy podczas II wojny światowej zapożyczyli to słowo i mianem Commando nazywali tworzone od 1940 r. oddziały przeznaczone do działań rajdowych na terenach okupowanych przez przeciwnika. W naszym subiektywnym przeglądzie najważniejszych potyczek komandosów podczas II wojny światowej nie brakuje też chwalebnych kart zapisanych przez Polaków. Wszak oprócz cichociemnych dumą Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie była 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa. Ta licząca w 1944 r. 2200 żołnierzy formacja miała wziąć udział w walkach w Polsce. Kiedy 1 sierpnia wybuchło powstanie warszawskie, brygada przygotowywała się do zrzutu nad Polską. Jak potoczyłyby się losy powstania, gdyby brygada została skierowana do kraju? To pytanie nieraz rozpalało moją wyobraźnię.

A na odrębną opowieść zasługuje historia dowódcy brygady generała Stanisława Sosabowskiego. Niezwykły żołnierz. Gdy Brytyjczycy oponowali przeciwko planom przerzucenia brygady do Polski, tłumacząc to pokrętnie względami technicznymi, sam udał się do Stanów Zjednoczonych, ustalając, że amerykańskie samoloty C-47 Dakota są w stanie przewieźć polską brygadę do Warszawy. W 1944 r., gdy wybuchło powstanie, wszyscy jego żołnierze byli gotowi do lotu nad Warszawę. Wraz z upływającymi kolejnymi dniami narastała w formacji atmosfera buntu, którego zarzewie w kilku kompaniach generał musiał gasić swoim autorytetem. Nie wiedział jeszcze, że jego syn Stanisław Janusz Sosabowski - lekarz, porucznik AK i dowódca plutonu „Stasinek” - utracił w powstańczych walkach wzrok. Brytyjczycy zagrozili rozbrojeniem brygady. Nowy wódz naczelny gen. Sosnkowski pod naciskiem aliantów podjął decyzję o przekazaniu brygady do dyspozycji naczelnego dowództwa sprzymierzonych. Walczyła ona później w największej operacji powietrznodesantowej II wojny światowej, noszącej kryptonim „Market Garden”, o czym piszemy w tym wydaniu „Naszej Historii”.

Generał Sosabowski pozostał na emigracji w Wielkiej Brytanii i pracował jako robotnik magazynowy w fabryce silników elektrycznych, później telewizorów. Udało mu się ściągnąć z kraju ociemniałego syna wraz z żoną. Później napisał najbardziej wzruszające, tragiczne w swojej wymowie słowa o swoim losie. „Przez 17 lat pracowałem w fabryce jako oficjalnie nieznany, prowadząc żywot podwójny: zwykłego robotnika przez 5 dni w tygodniu, »jako szeregowiec fabryczny« - »Stan«, oraz dostojny żywot polskiego generała, poniekąd »ojca« polskich spadochroniarzy, znanego wśród swoich i Brytyjczyków, Amerykanów i Holendrów”. Zmarł na zawał w 1967 r.

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo dziś wiem, że „Komandosi Sosabowskiego” to byłby najlepszy film, jaki chciałbym zobaczyć i pokazać moim dzieciom. Spadochroniarze generała przywieźli jego prochy do Polski, spoczywają one na wojskowych Powązkach. Pokłońcie się mu Państwo, jak tam będziecie.

Paweł Siennicki,
redaktor naczelny "Naszej Historii"

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia