Gdy jesienią 1941 r. Hiszpanie pojawili się na froncie w północnej Rosji, dowództwo niemieckiej armii patrzyło na nich z wyższością, bez przekonania o ich wartości bojowej. Po pierwszych miesiącach współpracy uważano ich za niezdyscyplinowanych i niechlujnych. Stosunek wyższych szarż podzielały „doły”. Szeregowcy Wehrmachtu określali swoich towarzyszy broni z Półwyspu Iberyjskiego pobłażliwie mianem „gitarzystów”, nawiązując do ich hałaśliwego zwyczaju wspólnego śpiewania wokół ogniska przy akompaniamencie wiadomego instrumentu. Jednak po ich heroicznym wyczynie ze stycznia 1942 r. pododdziały Błękitnej Dywizji zaczęto ich darzyć wielką estymą. A było to tak.
7 stycznia 1942 r. sowiecka ofensywa przełamała niemieckie linie na południe od jeziora Ilmień. W jej wyniku przeszło pół tysiąca żołnierzy Wehrmachtu, dowodzonych przez kpt. Pröhla, zostało otoczonych w wiosce Wzwad, położonej na wybrzeżu akwenu. Bez pomocy z zewnątrz nie mogli przełamać linii wroga. Groziła im całkowita zagłada.
Dowództwo nie pozostawiło ich samych sobie. Wysłano im na odsiecz kompanię narciarzy z hiszpańskiej Błękitnej Dywizji. Na czele liczącego 206 żołnierzy oddziału ratunkowego stał kpt José Ordás - 31-letni zawodowy oficer rodem z Asturii, weteran wojny domowej.
Powierzona im misja należała do tych samobójczych, nie tylko ze względu na przewagę liczebną wroga, ale przede wszystkim biorąc pod uwagę warunki pogodowe i terenowe. Był środek wyjątkowo mroźnej rosyjskiej zimy. Temperatura w dzień oscylowała wokół -30 stopni Celsjusza, a nocą spadała nawet do -53. Masy śniegu sięgały ludziom po pas. W dodatku, by dostać się do oblężonych Niemców, Hiszpanie musieli przejść około 30 km z północy na południe po zamarzniętym jeziorze Ilmień, omijając po drodze liczne spiętrzenia kry i szczeliny lodowe. Świadom tych niebezpieczeństw Ordás nie tracił rezonu. - Zrobimy co będziemy mogli, a nawet więcej – zapewniał niemieckich kolegów. I tak też było.
Hiszpańscy narciarze wyruszyli do akcji 10 stycznia z przedmieść Nowogrodu Wielkiego. Gdy kolumna żołnierzy w biały strojach, wiozących karabiny maszynowe na sankach, wjechała na Ilmień, zaczęła się zamieć. Rozpętało się „mroźne piekło”. W efekcie, po dobie marszu, aż 102 Hiszpanów zamarzło na śmierć lub doznała poważnych odmrożeń. Reszta, czyli około połowa składu wyjściowego, kontynuowała misję. Doszli wreszcie do południowego wybrzeża Ilmieni. Tam ich szeregi powiększyły się o napotkanych 40 Łotyszy z Wehrmachtu, tułających się po okolicy.
Od 12 stycznia ludzie Ordása ciągle pozostawali w boju. Toczyli zażarte walki z czerwonoarmistami o kolejne wsie, każdego dnia zbliżając się od zachodu do celu, czyli Wzwadu. Wszystkie zdobycze okupiono sporymi stratami. Miejscowości Małyj i Balszoj Użyn zajęto dopiero po walce na bagnety. Hiszpanie i Łotysze przetrwali ataki wrogiego lotnictwa, a także odparli szturmy z użyciem kolumny samochodów pancernych tylko przy pomocy koktajli Mołotowa. Po jednym ze zwycięstw Ordás meldował dowództwu przez radio: „Zatrzymano atak wroga. Rosjanie się wycofują. Bóg istnieje”.
Wreszcie o świcie 21 stycznia Hiszpanie nacierają na tyły sowieckich oddziałów oblegających Wzwad. Do spółki z oblężonymi Niemcami przełamują pierścień sowieckiego okrążenia i wreszcie padają sobie w ramiona. Z wyjściowego stanu, do celu dociera jedynie 34 narciarzy z Błękitnej Dywizji. Zaznaczmy, że w pełni zdrowa jest tylko połowa z nich.
Tymczasem była to dopiero pierwsza część misji – należało jeszcze wrócić za linię frontu. Po kilku dniach odpoczynku, 24 stycznia, Niemcy, Hiszpanie i Łotysze opuszczają Wzwad. W drodze powrotnej staczają ponownie bitwę z Sowietami o Małyj Użyn. Do bitwy dochodzi przy temperaturze -58 stopni Celsjusza, przez co karabiny nieraz odmawiają posłuszeństwa. Mimo tego sprzymierzeni wychodzą ze starcia zwycięsko. Niespełna dobę później, po pełnych dwóch tygodniach krwawych zmagań w ekstremalnych warunkach, resztki kompanii kpt. José Ordása wróciły do swoich. Z 206 ludzi do bazy powróciło 32, z czego tylko 12 bez większych obrażeń.
Niemcy byli pod wrażeniem heroicznych dokonań Hiszpanów. Generał Ernst Busch, dowódca odcinka frontu pod Leningradem, wysłał im depeszę gratulacyjną. Poza tym wszystkich 32 narciarzy, którym udało się wykonać całą misję, odznaczono Żelaznymi Krzyżami.
To był tylko jeden z wielu momentów chwały Błękitnej Dywizji na froncie wschodnim. Przyjrzyjmy się okolicznościom jej powstania i szlakowi bojowemu.
Rosja jest winna!
Nad ranem 22 czerwca 1941 r. wojska III Rzeszy rozpoczęły inwazję na Związek Radziecki. Wkrótce wieść o tym wydarzeniu dotarła do Hiszpanii. Jeszcze tego samego dnia w kołach reżimu gen. Francisco Franco o silnych sympatiach pronazistowskich, pojawiła się idea wsparcia „antykomunistycznej krucjaty Hitlera”. Chodziło o wysłanie na front wschodni silnej hiszpańskiej ekspedycji wojskowej. Miał to być rewanż za militarno-logistyczną pomoc, jaką w czasie wojny domowej nacjonaliści otrzymali od Niemiec.
Grupowym spiritus movens tego przedsięwzięcia było ówczesne kierownictwo Falangi, jedynej legalnej partii faszystowskiego reżimu. Ramón Serrano Suñer - jej lider, piastujący jednocześnie stanowiska szefa MSZ – osobiście celnymi argumentami przełamał ambiwalencję caudillo w tej kwestii. I tak 24 czerwca Franco zgodził się na zorganizowanie ochotniczego korpusu, który wesprze Niemców, lecz z dwoma zastrzeżeniami: że będzie walczył tylko przeciwko Sowietom (by nie drażnić Zachodu; zachowanie neutralności było dla Madrytu priorytetem); a wszystkie stanowiska oficerskie obsadzą zawodowi wojskowi z szeregów hiszpańskiej armii (Franco pamiętał o niskim poziomie bojowym ochotniczych milicji w okresie wojny domowej).
Jeszcze tego samego dnia, by spektakularnie zainaugurować kampanię rekrutacyjną do antybolszewickiego korpusu, falangiści zorganizowali na głównej alei Madrytu manifestację poparcia dla III Rzeszy. Ponieważ spontanicznie dołączali do niej przechodnie, przerodziła się ona w wielotysięczny wiec. Pojawili się też niemieccy oficjele. Spontaniczną odezwę wygłosił wówczas Serrano:
Towarzysze! Nie czas na kwieciste przemowy – Falanga formułuje oskarżenie: Rosja jest winna! Odpowiedzialna za naszą wojnę domową i za śmierć naszego przywódcy José Antonio [chodziło o Primo de Riverę; skazano go na śmierć w 1936 r. - red.]. Nasi towarzysze i żołnierze ginęli w wyniku agresji dokonanej przez rosyjski komunizm! Likwidacja Rosji jest historycznym wyzwaniem i szansą dla przyszłości Europy!
Jego słowa wzbudziły entuzjazm tłumów. Podobne manifestacje, inspirowane przez Falangę, odbyły się także w wielu większych hiszpańskich miastach. Frekwencja na nich dopisywała. Wśród zgromadzonych pojawiały się podobne w tonie i natężeniu emocje. I nie był to li tylko efekt wytężonej pracy frankistowskich propagandystów.
Błękitni przystojniacy
Przy takim nastawieniu znacznej części społeczeństwa nikogo nie zdziwił fakt, że uruchomione 27 czerwca punkty rekrutacyjne do nowej formacji przeżywały oblężenie. Przewidziane limity przyjęć zostały przekroczone wielokrotnie w kilku regionach (np. w Madrycie czterokrotnie, a w całej Starej Kastylii sześciokrotnie). W czasie paru dni zarejestrowano ok. 70 tys. ochotników. Z tej grupy komisje wybierały głównie młodych, dwudziestoparoletnich falangistów mających już za sobą służbę frontową, uzupełniając ich szeregi o zawodową kadrę oficerską. Co ciekawe, wśród trzech minimalnych wymagań stawianych rekrutom – obok ideowej lojalności wobec reżimu i dobrego stanu zdrowia – znajdowała się także „dobra aparycja”. Wynikało to z faktu, jak podawały oficjalne dokumenty, iż członkowie formacji „będą reprezentowali Hiszpanię zagranicą”.
Ostatecznie, według ustaleń ze stroną niemiecką, z masy ochotników wyselekcjonowano niemal 18 tys. żołnierzy. Wedle nomenklatury Wehrmachtu utworzona z nich formacja była 250. Dywizją Piechoty. Madryccy oficjele nazywali ją Hiszpańskim Dywizjonem Ochotniczym (División Española de Voluntarios). W historiografii najczęściej określa się ją nazwą nieoficjalną, czyli jako Błękitną Dywizję (División Azul). Wzięła się ona od koloru falangistowskich koszul, w których żołnierze formacji wyjeżdżali na szkolenie z kraju. Później, na froncie, Hiszpanie nosili zwykłe mundury Wehrmachtu w kolorze feldgrau z naszywkami na rękawie w narodowych barwach.
Żołnierze Dywizji, jak precyzowała hiszpańsko-niemiecka umowa, otrzymywali żołd od obu rządów. Madryt wypłacał im najwyższą stawkę, przewidzianą tylko dla elitarnej Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej. Berlin płacił im tak jak niemieckim poborowym. Wychodziła z tego niezła sumka.
Pierwszym dowódcą Błękitnej Dywizji został gen. Agustín Muñoz Grandes. Rocznik 1896. Był weteranem walk z marokańskimi powstańcami. W czasie wojny domowej dowodził m.in. Legią Cudzoziemską. Należał do najwybitniejszych oficerów. Franco specjalnie wytypował go na to stanowisko, ponieważ nie chciał, by relacje z ważnym partnerem, jakim były dla niego Niemcy, zakłóciła militarna kompromitacja.
Eszelony z żołnierzami Błękitnej Dywizji opuściły Hiszpanię już w połowie lipca 1941 r. Skierowano ich na przyspieszone szkolenie na poligonie w bawarskim Grafenwöhr. W dwa tygodnie rekruci musieli opanować biegłość w posługiwaniu się bronią, do której ich przydzielono.
Następnie, pod koniec sierpnia, Hiszpanów załadowano do pociągów i skierowano na front. Ich podróż była długa i wyczerpująca. Trwała aż 53 dni. A to z tej przyczyny, że z Suwałk w głąb Rosji, niemal tysiąc kilometrów, musieli przemieszczać się pieszo, ponieważ Niemcy nie zapewnili im żadnych środków transportu. Początkowo mieli brać udział w „prestiżowym”, jak to postrzegali, natarciu na Moskwę. Jednak koniec końców, ku ich niezadowoleniu, skierowano ich na leningradzki odcinek frontu. Zaważyły o tym przede wszystkim niskie noty wystawiane przez niemieckich specjalistów afiliowanych przy sztabie Dywizji. Hiszpanie niebawem pokazali swoim cenzorom, że może nie są mistrzami w dbaniu o mundur i nonszalancko traktują regulamin, ale na polu walki mało kto może się z nimi równać.
Zuchwałe brudasy
W październiku 1941 r. Błękitna Dywizja obsadziła odcinek frontu nad rzeką Włochow, pomiędzy jeziorami Ładoga i Ilmień. Jej chrzest bojowy nastąpił 12 października, gdy odparto sowieckie natarcie kosztem trzech zabitych i 23 rannych. Do szczególnie ciężkich walk w tamtym okresie doszło w czasie zmasowanego szturmu Armii Czerwonej na placówkę w miejscowości Posad. Jej zaciekła, ale skuteczna obrona tylko 4 grudnia kosztowała Hiszpanów aż 113 poległych. W miesiąc później podkomendni Muñoza Grandesa wsławili się opisaną wyżej akcją nad jeziorem Ilmień.
Ich postawa na froncie zrobiła wrażenie na Hitlerze już w pierwszych miesiącach 1942 r. - Co prawda są obszarpani, brudni i niezdyscyplinowani, ale jednocześnie są zuchwali, odporni na trudy i szaleńczo odważni – mawiał do współpracowników w Wilczym Szańcu. Wyrazem jego uznania dla żołnierzy z Półwyspu Iberyjskiego było nadanie ich dowódcy, Muñozowi Grandesowi, Krzyża Rycerskiego Żelaznego Krzyża z Liśćmi Dębu, bardzo wysokiego odznaczenia, które rzadko przyznawano cudzoziemcom.
Po ustabilizowaniu się frontu włochowskiego, w sierpniu 1942 r., Błękitna Dywizja została przerzucona w rejon na południowy-wschód od Leningradu, w okolice miejscowości Kołpino, Puszkin i Krasny Bor.
W grudniu, na skutek niejasnych intryg politycznych w Madrycie, jednostce zmieniono dowódcę. Popularnego Muñoza Grandesa zastąpił gen. Emilio Esteban Infantes. Należał do fachowców tej samej klasy, co jego poprzednik. Służył w wojsku od 15 roku życia. Nabierał doświadczenia w Maroku i w czasie wojny domowej. I także dosłużył się w Rosji Rycerskiego Żelaznego Krzyża.
Pod dowództwem Infantesa Błękitna Dywizja biła się nad Ładogą (styczeń 1943 r.), a potem uczestniczyła w zaciętej bitwie o Krasny Bor na początku lutego 1943 r. Wówczas Hiszpanie co prawda zahamowali impet sowieckiej ofensywy i utrzymali swoje pozycje, ale zapłacili za to sporą daninę krwi - 1100 zabitych, 1036 rannych, 91 zaginionych. Kolejne walki obronne, toczone przez niemal cały marzec nad Iżorą, kosztowały Dywizję aż 30 zabitych dziennie.
Wiosną 1943 r. front się ustabilizował. Przez następne pół roku Hiszpanie musieli odpierać irytująco częste, acz kiepsko przygotowane, szturmy wroga, głównie w wykonaniu sowieckich kompanii karnych. Potyczki odpierano krwawo. Tylko dwie z nich zakończyły się śmiercią aż 130 Rosjan. Poza tym Hiszpanie także wyprawiali się, by nauczyć Sowietów moresu. W czasie jednej z tych akcji odwetowych chor. Antonio de Palma osobiście położył trupem 25 nieprzyjaciół.
Koniec krucjaty
Od jesieni 1942 r. reżim gen. Franco znajdował się pod presją brytyjskiej, a potem także amerykańskiej, dyplomacji. Alianci domagali się od Madrytu ewakuacji Błękitnej Dywizji z Rosji jako dowodu deklarowanej neutralności. A ponieważ z czasem coraz wyraźniej zarysowywała się perspektywa wojennej klęski III Rzeszy, więc caudillo stawał się coraz bardziej podatny na ich argumenty. Ostatecznie wydał rozkaz nakazujący wycofanie Dywizji ze Związku Radzieckiego w październiku 1943 r. Nie wszyscy ochotnicy wrócili wówczas do ojczyzny. Mniej więcej 3 tys. z nich, przeważnie fanatyczni falangiści, walczyło w różnych formacjach ochotniczych III Rzeszy do końca wojny.
Udział w „antykomunistycznej krucjacie” Dywizja okupiła sporymi stratami. Przez jej szeregi przewinęło się ogółem 45,5 tys. żołnierzy. Według wyliczeń historyka F. Torresa, z tej liczby 4954 zmarło, 8,7 tys. odniosło rany, 2137 zostało inwalidami, 1,6 tys. zamarzło, 7,8 tys. zachorowało, a 372 trafiło do niewoli. Podsumowując - straty formacji wyniosły 25,5 tys. ludzi, czyli aż 56 proc.!
Dziś w Hiszpanii o ofierze, poświęceniu i odwadze Błękitnej Dywizji – jak o wszystkich bohaterach mrocznej epoki Franco – mało kto chce pamiętać. I nie ma co się temu dziwić.