W 1952 r. niedaleko Spean Bridge w Szkocji odsłonięto pomnik ku czci komandosów - Commando Memorial to chyba jedyne upamiętnienie nie żołnierzy jako takich, ale jednostek specjalnych powołanych do zadań specjalnych.
Dwanaście lat wcześniej premier Winston Churchill decydował, że armia brytyjska musi mieć jednostki do zadań specjalnych, świetnie wyszkolone, gotowe do działania w warunkach ekstremalnych, ze świadomością, że tworząc elitę armii, w każdej chwili ryzykują tej elity życie.
101. dywizja powietrzno-desantowa:
Powołana do życia 16 sierpnia 1942 r. jest jedną z najsłynniejszych dywizji armii USA. Jej chrztem bojowym była operacja „Overlord”, czyli aliancka inwazja we Francji, trwająca od 6 czerwca do końca sierpnia 1944 r. Dywizja brała też udział w nieudanej operacji „Market Garden” we wrześniu tego samego roku. Celem było utworzenie i utrzymanie korytarza na terytorium Holandii od Eindhoven po Arnhem, co miało umożliwić wejście aliantów w głąb III Rzeszy i przyspieszyć koniec wojny
Pierwszego września 1939 r. Niemcy zaatakowały Polskę. Anglia i Francja, jak przystało na sojuszników, odpowiedziały wypowiedzeniem wojny III Rzeszy, ale do późnej wiosny roku następnego nie działo się właściwie nic, choć była to cisza przed burzą - 10 czerwca 1940 r. niemieckie wojska ruszyły na Francję. Brytyjscy komandosi pierwsze szkolenia rozpoczęli w maju - w dopiero co założonej Irregular Warfare School w szkockiej wsi Lochailort koło Fort William. Trening technik desantowych odbywał się w No. 1 Combined Training Centre w Inveraray. Dwa lata później w Braemar powstał mniejszy ośrodek Commando Mountain & Snow Warfare Training Camp, gdzie szkolenia prowadzili dwaj świetni himalaiści Frank Smythe i John Hunt. Jak łatwo się domyśleć, ich celem było wyszkolenie komandosów do działań w górach, do wspinaczki, ale też do działań w ekstremalnych warunkach atmosferycznych. Kiedy wielkimi krokami zaczęła się zbliżać inwazja na Normandię, obóz przeniesiono w 1943 r. najpierw do walijskiego Llanrwst, a następnie do St Ives w Kornwalii, gdzie położono nacisk na wspinaczkę po klifach.
Przede wszystkim ochotnicy
Brytyjscy komandosi byli ochotnikami. Za swoją gotowość do działań w warunkach skrajnie niebezpiecznych dostawali wyższy żołd. W silnie zhierarchizowanej i podporządkowanej regulaminowi armii byli jedynymi, których nie obowiązywała sztywna dyscyplina. Od nich oczekiwano odwagi na granicy z szaleńczą brawurą, samodzielności pozwalającej podejmować szybkie decyzje, kreatywności na wypadek wystąpienia nieprzewidzianych planem okoliczności w czasie akcji.
Komandosem nie zostawał każdy, choć do końca wojny Brytyjczycy przeszkolili łącznie 25 tys. żołnierzy jednostek specjalnych swoich i sojuszników, w tym amerykańskich rangerów. Kurs, który musiał przejść każdy kandydat do wojsk specjalnych, i to bez względu na to, jaki miał stopień, dotyczył wszystkich bez względu na stopień wojskowy. Nie było od niego wymówki, zwolnienia. Żadnej taryfy ulgowej. Podczas intensywnego szkolenia w specjalnie do tego celu przystosowanych obozach nie tylko liczyła się zaprawa fizyczna, czyli - mówiąc wprost - kondycja. Ćwiczenia obejmowały marsze długodystansowe, wspinaczkę skalną i górską, obsługę łodzi motorowych i wiosłowych, wszelkie aspekty desantu morskiego, nawigację i orientację w terenie, taktykę, maskowanie się, przemieszczanie i walkę nocą, walkę wręcz, walkę w terenie miejskim, posługiwanie się materiałami wybuchowymi, jazdę motocyklami, samochodami osobowymi i ciężarowymi oraz pojazdami szynowymi, obsługę radiostacji, sztukę przetrwania. Krótko mówiąc, komandos musiał być przygotowany na walkę w każdym terenie, w każdych warunkach i na radzenie sobie i w zespole, i w pojedynkę.
Ciągłe doskonalenie systemu szkoleniowego doprowadziło do zmian - w 1943 r. do programu wprowadzono przywoływanie wsparcia artylerii i lotnictwa taktycznego, wspólną walkę dwóch lub więcej command, współpracę z regularnymi oddziałami armii, m.in. bronią pancerną, co najlepiej odzwierciedlało przygotowania do otwarcia frontu na zachodzie Europy i pełnego spektrum działań wojennych.
Warto jednak wiedzieć, że początkowo brytyjscy komandosi nie mieli zbyt wiele do roboty - brak wystarczającej liczby okrętów desantowych spowodował, że rozlokowano ich wzdłuż wybrzeża, gdzie mieli pełnić pierwszą linię obrony na wypadek niemieckiego desantu. Kiedy jednak okazało się, że inwazji na wyspy nie będzie, zdecydowano o reorganizacji bezczynnych oddziałów. Przełom nastąpił w marcu 1941 r. - rajdem na Lofoty. Podczas operacji „Claymore” 500 komandosów wylądowało na okupowanych przez Niemców norweskich Lofotach, odnosząc spektakularny sukces - zniszczono 11 fabryk, zatopiono 10 statków, zdobyto dokumentację Enigmy i wzięto 225 jeńców. Straty własne - jeden ranny.
Po tym sukcesie znów zapanował zastój, ale nie wynikał z nieprzydatności sił specjalnych, tylko z konfliktów w samej armii - w War Office powstało silne lobby sprzeciwiające się rozwojowi jednostek. Roger Keyes chciał walczyć z Niemcami, a nie z wiatrakami - w październiku 1941 r. złożył rezygnację. Zastąpił go lord Louis Mountbatten. Arystokratyczne pochodzenie, koligacje, a przede wszystkim protekcja samego premiera dały mu to, na co nie mógł liczyć Keyes - samodzielność. To Mountbatten uniezależnił Dowództwo Operacji Połączonych, czyli wojska specjalne, od Komitetu Szefów Sztabu. Zdobył też fundusze nie tylko na wzmocnienie, ale też na rozbudowę formacji, której dowodzenie przejął. I postawił na szeroko zakrojone operacje rajdowe, czyli akcje, do których przecież szkolono komandosów.
Skuteczność oddziałów specjalnych spowodowała, że komandosów miały też Royal Navy i Royal Marines. Ale i tak najciekawsza jest jednostka 30 Commando - utworzona we wrześniu 1942 r. z inicjatywy komandora Iana Fleminga, późniejszego autora książek o Jamesie Bondzie. Special Intelligence Unit przemianowano później na 30 Commando. Jednostka wyspecjalizowała się w zdobywaniu informacji wywiadowczych z linii lub zza linii frontu. Dlatego jej członkowie dodatkowo szkolili się z podkładania i rozbrajania ładunków wybuchowych, poszukiwania i rozpoznawania dokumentów nieprzyjaciela, włamywania się do sejfów, wykonywania fotografii, przesłuchiwania jeńców, technik ucieczki, skakania ze spadochronem. Czyli - mówiąc wprost - szpiegowania w warunkach wojny.
A może partyzanci?
Specnaz pochodzi od słów „specjalnoje naznaczenije”, czyli specjalnego znaczenia. To jednostki specjalne, które w Armii Czerwonej zadebiutowały podczas wojny domowej w Hiszpanii, ale w czasie II wojny światowej wykorzystywane były w stopniu niewielkim. Ich czas dopiero miał nadejść, bo Rosjanie po doświadczeniach w wojnie z Finami zdecydowali się jednak postawić na działania partyzanckie. Decyzja była zrozumiała: Niemcy zbyt głęboko weszły w Związek Radziecki. Obozy szkoleniowe dla komandosów za Uralem znacznie ograniczałyby możliwości logistyczne w prowadzeniu operacji specjalnych. A partyzanci działali na tyłach wroga, skutecznie go kąsając i wykrwawiając.
Niemiecki Pułk Brandenburg
Brandenburczyków uczono m.in. jazdy konno, latania, skoków spadochronowych, obsługi radiostacji, walki wręcz, robienia i zakładania środków wybuchowych oraz taktyki partyzanckiej. Jedna kompania utworzona z narciarzy była przygotowywana do walki na dalekiej północy ZSRR. Zasadą było, że jeśli działali w obcych mundurach, pod spodem mieli niemiecki - uważali się za żołnierzy, a nie szpiegów. Podczas tajnych misji mieli też przy sobie pigułki z cyjankiem na wypadek dostania się w ręce wroga
Wydany w 1941 r. „Sputnik partizana”, czyli podręcznik prowadzenia wojny podjazdowej, odwoływał się do przykładów z okresu rewolucji i I wojny światowej. Kiedy w czerwcu III Rzesza zaatakowała Związek Radziecki, szybko przygotowano drugie wydanie, uzupełnione między innymi o strategie stosowane z powodzeniem przez Finów w czasie wojny zimowej, a więc wykorzystanie znajomości terenu dające możliwość szybkiego przemieszczania się czy robiona domowym sposobem broń - koktajle Mołotowa przeciw czołgom pierwsi zastosowali Finowie.
Podręcznik, oprócz nauki obsługi broni, granatów - opisom towarzyszyły odpowiednie obrazki - uczył też taktyki. A tą podstawową były zasadzki organizowane zarówno na piesze patrole wroga, jak i wojska zmechanizowane. Partyzant miał wiedzieć, jak unieszkodliwić lub zniszczyć czołg. Wiedział też, jak groźna jest banalna z pozoru pułapka - lina rozciągnięta między drzewami rosnącymi po obu stronach drogi, która działała jak gilotyna.
Wojska powietrznodesantowe zaczęto wykorzystywać po przełamaniu frontu, między innymi w 1943 r. podczas bitwy o Kijów, ale też w kwietniu 1945 r. podczas jedynego udanego desantu na polskiego wybrzeże, czyli podczas zdobywania Mierzei Wiślanej, na której Niemcy zgromadzili około 35 tys. żołnierzy, 50 czołgów, ponad 200 armat i blisko 300 moździerzy. I oczywiście wszystko zaminowali. Marszałek Aleksander Wasilewski, dowodzący 3. Frontem Białoruskim, zdecydował o ataku z trzech stron. Od strony wody - Zatoki Gdańskiej i Zalewu Wiślanego - miały zostać wysadzone dwa desanty, a trzecie natarcie miało ruszyć od strony Piławy. Na pokładach jednostek desantowych, które płynęły w osłonie około 60 okrętów (głównie kutrów torpedowych i artyleryjskich) znajdowały się łącznie dwa pułki piechoty i pułk piechoty morskiej, a operację dodatkowo wspierało lotnictwo. 26 kwietnia Niemcy zostali pokonani. Dwa tygodnie później skończyła się wojna.
Zaczęło się od Indian
Pierwsze oddziały tzw. rangerów powstały na początku XVII w. Niewielkie lekkozbrojne formacje brytyjskich kolonistów - głównie pionierów i myśliwych - przeznaczone były do nieregularnych walk z Indianami i Francuzami z Nowej Francji. Wsławiły się podczas licznych wojen kolonialnych, ale pierwszy oficjalny oddział amerykańskiej armii powstał w 1776 r. podczas rewolucji.
W czasie wojny secesyjnej rangerzy prowadzili działania partyzanckie, ale po spacyfikowaniu Indian oddziały przeszły do historii amerykańskiej wojskowości. Powróciły po wybuchu II wojny światowej, a dokładniej z inspiracji oddziałami specjalnymi, które powołano do życia w Wielkiej Brytanii. Tej fascynacji uległ pułkownik Lucian Truscott, który namówił szefa sztabu amerykańskiej armii George’a Marshalla do stworzenia podobnej formacji. 7 grudnia 1941 r. Japończycy zaatakowali amerykańską bazę marynarki w Pearl Harbor. Stany Zjednoczone oficjalnie przystąpiły do wojny po stronie aliantów. A w czerwcu 1942 r. powstał 1. Batalion Rangerów, sformowany i dowodzony przez majora Williama Darby’ego.
Podobnie jak w przypadku sił brytyjskich tworzyli go tylko ochotnicy - z amerykańskich dywizji stacjonujących w Irlandii Północnej - którzy przeszli mordercze szkolenie w ośrodku Commando w szkockim Achnacarry. Pierwsza akcja, w której wzięli udział, przyszła bardzo szybko - już w sierpniu 50 amerykańskich komandosów razem z Brytyjczykami wzięło udział w rajdzie na Dieppe. Jednym z trzech poległych podczas tej akcji rangerów był porucznik Loustalot − pierwszy amerykański żołnierz zabity w europejskim teatrze działań wojennych.
W listopadzie 1942 r. 1. Batalion Rangerów wziął udział w operacji „Torch” we francuskiej części Afryki Północnej, a następnie do kwietnia 1943 r. walczył w Tunezji. W maju w Algierii utworzono kolejne jednostki - 3. i 4. Batalion Rangerów. Razem z pierwszym utworzyły prowizoryczną jednostkę Ranger Force, zwaną powszechnie Darby’s Rangers.
Umiejętności i odwagę rangerów wykorzystano między innymi podczas inwazji na Sycylię, desancie pod Salerno i operacji „Shingle” w styczniu 1944 r., która miała otworzyć aliantom drogę na Rzym. Podczas tej właśnie operacji jednostki poniosły najcięższe straty w swojej historii. W ataku na miasteczko Cisterna 29 stycznia 1. i 3. Batalion zostały okrążone i rozbite, a 4. poniósł ciężkie straty. Parę miesięcy później wszystkie trzy zostały rozformowane.
Równolegle do oddziałów zformowanych w Irlandii Północnej utworzono kolejne - w Stanach Zjednoczonych. 2. i 5. Batalion Rangerów powstały w 1943 r., a w czerwcu następnego uczestniczyły w inwazji na Normandię. To w czasie D-Day miała miejsce najsłynniejsza operacja rangerów, czyli wspinaczka na klify Pointe du Hoc i rozbicie niemieckiej obrony artyleryjskiej, czego dokonały trzy kompanie 2. Batalionu. Pozostali rangerzy wylądowali w zachodniej części plaży Omaha. I to tam zrodziło się motto formacji - gdy najstarszy stopniem oficer na plaży generał Norman Cota rozkazał im nacierać w stronę niemieckich umocnień, zagrzewał ich do boju słowami: „Well, goddamit, if you’re Rangers, lead the way!”.
Ogromnym wyczynem brytyjskich komandosów było wysadzenie największego pozostającego w rękach Niemców suchego doku w porcie Saint-Nazaire. Z kolei niemieccy komandosi wsławili się m.in. uwolnieniem Mussoliniego z rąk nowego rządu Włoch
We wrześniu amerykańscy komandosi walczyli o Brest. Wtedy też sformowano kolejny batalion, szósty, który utworzono na Nowej Gwinei. Do 1945 r. walczył na Filipinach z Japończykami. Najsłynniejszą akcją był rajd na Cabanatuan 30 stycznia 1945 r., podczas którego 121 rangerów razem z filipińskimi partyzantami uwolniło 522 alianckich jeńców. W 1945 r. wszystkie bataliony zostały rozwiązane.
Inżynier od desantu
Otto Skorzeny był austriackim inżynierem i przedsiębiorcą, który porzucił interesy i został oficerem Waffen-SS. Jego rodzina wywodziła się z Wielkopolski, ze Skorzęcina niedaleko Gniezna. Charakterystyczną bliznę na policzku zdobył w czasie studiów w Wiedniu - należał do korporacji studenckiej Burschenschaft Markomannia zu Wien, która znana była z pojedynków bronią białą.
Po wybuchu wojny Skorzeny zgłosił się do wojska na ochotnika. Chciał zostać lotnikiem, ale Lutwaffe odrzuciło go ze względu na wiek - miał 31 lat. Tak trafił do Waffen-SS. Odważny, krewki, z zaskakującym jak na Niemca temperamentem - podczas inwazji na Holandię w 1940 r. w trakcie pijackiej burdy strzelił do portretu holenderskiego księcia Bernharda, za co wstrzymano mu awans. W 1943 r. został zarekomendowany przez Ernsta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, na szefa batalionu Friedenthal, który miał skutecznie walczyć z brytyjskimi jednostkami specjalnymi. Skorzeny miał wiedzę i umiejętności techniczne, ale przede wszystkim był brawurowo wręcz odważny. I to zdecydowało o awansie. 20 kwietnia 1943 r., a więc w dniu urodzin Hitlera, został awansowany na stopień Hauptsturmführera. I to osobiście Hitler polecił mu udział w operacji specjalnej „Eiche”, która miała doprowadzić do uwolnienia Benita Mussoliniego uwięzionego 25 lipca przez króla Włoch Wiktora Emanuela III. Spisek zawiązany przez króla i Wielką Radę Faszystowską miał zakończyć dyktaturę. Na czele nowego rządu stanął Pietro Badoglio, który deklarował kontynuację walki po stronie Hitlera, ale ten ani trochę nie wierzył Włochom i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
Gwiazdą udanej operacji został Skorzeny, w czym ogromne zasługi miały propaganda i odsunięcie na boczny tor m.in. generała Kurta Studenta dowodzącego akcją. Nic dziwnego, że Hitler w uznaniu sukcesu powierzył Austriakowi kontrolę nad wszystkimi siłami specjalnymi III Rzeszy.
Zmieniający się układ sił na froncie wschodnim, świadomość, że lada moment zostanie otwarty front zachodni, coraz wyraźniejsze widmo klęski sprawiły, że coraz poważniej Niemcy rozważali wykorzystanie sił specjalnych do storpedowania planów aliantów. Wymyślano kolejne, nawet najbardziej fantastyczne akcje. Jedną z nich była operacja „Weitsprung”, która miała być przeprowadzona podczas konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 r. - w zamachach mieli zginąć Winston Churchill, Franklin Delano Roosevelt i Józef Stalin. Z akcji ostatecznie zrezygnowano - Iran był za daleko od terenów kontrolowanych przez III Rzeszę.
Niewątpliwie sukcesem Skorzenego i jego ludzi było przejęcie w październiku 1944 r. - za cenę zaledwie 20 ofiar - władzy na Węgrzech. Operacja „Panzerfaust” była skutkiem działań wywiadu - Hitlera poinformowano, że regent admirał Miklós Horthy zamierza rozpocząć rokowania z Sowietami w sprawie kapitulacji. W sytuacji otwartego frontu na Bałkanach Węgry musiały pozostać w Osi i miał o to zadbać właśnie Skorzeny, choć początkowo próbowano uciec się do szantażu. Niemieccy komandosi, realizując operację „Mickey Mouse”, porwali syna Horthyego, Miklósa, ale admirał nie zrezygnował ze swoich planów i do Sowietów wystosowano propozycję rozejmu. Decyzja mogła więc być tylko jedna.
Nie udała się za to akcja, podczas której miano zniszczyć siedzibę przywódcy jugosłowiańskiej partyzantki Josipa Broza-Tity - operacja „Rösselsprung” była prowadzona wiosną 1944 r. w Bośni.
W ostatnich miesiącach wojny Skorzeny organizował oddziały partyzantów, a po wojnie był związany z tajną nazistowską organizacją ODESSA organizującą przerzut zbrodniarzy hitlerowskich do Argentyny, Brazylii, Chile czy Urugwaju, a więc krajów bez umów ekstradycyjnych. Dwukrotnie zatrzymany przez aliantów, raz nawet osądzony, po czym uniewinniony, uzyskał pomoc od gen. Reinharda Gehlena, kiedy ten był już pracownikiem CIA. I otworzył firmę z branży stalowej. Osiedlił się we frankistowskiej Hiszpanii, gdzie nikt nie sprawdzał historii Rolfa Steinbauera - bo takim imieniem i nazwiskiem się posługiwał.
Nie tylko Skorzeny
Na wiele lat prze karierą Skorzenego kapitan Theodor von Hippel przedstawił Reichswehrze koncepcję utworzenia małych, elitarnych oddziałów przeszkolonych w sabotażu i dywersji, złożonych z żołnierzy płynnie mówiących w obcych językach, które mogłyby operować za liniami przeciwnika. Były lata 20. i pruscy oficerowie pamiętający czasy cesarza nie wyczuli trendu, uznając propozycje von Hippela za niehonorowe. Wyczuł go za to szef Abwehry, admirał Wilhelm Canaris, który zatrudnił kapitana i dał mu możliwość stworzenia oddziałów specjalnych - ich chrzest bojowy nastąpił w 1938 r. w Sudetach. 25 października 1939 r. powstała oficjalnie jednostka zakwaterowana w mieście Brandenburg, stąd późniejsza nazwa brandenburczycy. Rekrutowano do niej Niemców mówiących w obcych językach, ale też Słowian gotowych walczyć za III Rzeszę. Jednym z warunków była biegła znajomość co najmniej jednego języka obcego. To brandenburczycy zajęli 1 września 1939 r. dworzec kolejowy w Katowicach, 10 maja 1940 r. skrzyżowania i przełęcze w Ardenach, a w 1941 r. zdobyli przełęcz Termopile. Wreszcie to batalion „Nachtigall” zajął Lwów podczas inwazji na ZSRR i wymordował członków NKWD w nocy z 29 na 30 czerwca 1941 r.
Dzisiaj trudno wyobrazić sobie wojnę bez sił specjalnych, ale - jak widać - historia tych formacji jest bardzo krótka.