„Działa Navarony” i „Tylko dla orłów” - te dwa filmy na podstawie powieści Alistaira MacLeana to klasyka gatunku. Oba dzieją się w czasie II wojny światowej. Pierwszy w Grecji. Grupa komandosów, pod dowództwem majora Franklina i kapitana Mallory’ego, ma za zadanie zniszczenie potężnych dział, które strzegą przejścia przez cieśninę między wyspami Navarona i Maidos.. Akcja „Tylko dla orłów” z Richardem Burtonem i Clintem Eastwoodem rozrywa się w pierwszych miesiącach 1944 r. Grupa alianckich komandosów ma uratować z zamku Adler amerykańskiego generała przetrzymywanego przez nazistów. Niemcy nie wiedzą, że jedyny uratowany w katastrofie alianckiego samolotu oficer wie wszystko o inwazji na froncie zachodnim.
Podobne operacje miały miejsce naprawdę. Wiele lat owiane nimbem tajemnicy towarzyszącej wszystkim akcjom sił specjalnych. Ale może zacznijmy od początku...
Największy z rajdów
Tak nazwano brytyjski atak na niemiecką bazę morską we francuskim porcie Saint-Nazaire przeprowadzony w nocy 28 marca 1942 r. połączonymi siłami Royal Navy i komandosów British Army. Suchy dok - ówcześnie największy na świecie i jedyny na okupowanym atlantyckim wybrzeżu zdolny pomieścić niemiecki pancernik „Tirpitz” - miał przestać istnieć. Dlaczego Saint-Nazaire? Port był główną bazą niemieckich okrętów podwodnych na francuskim wybrzeżu. W jego masywnych betonowych bunkrach stacjonowała 6. i 7. Flotylla U-Bootów. A suchy dok o długości 350 m i szerokości 50 m umożliwiał remontowanie największych okrętów niemieckiej marynarki wojennej, w tym pancernika „Tirpitz”, który w styczniu 1942 r. osiągnął pełną gotowość bojową i mógł zastąpić z powodzeniem zatopionego 21 maja 1941 r. „Bismarcka”. Początkowo to właśnie „Tirpitz” był celem - stanowił ogromne zagrożenie dla brytyjskich konwojów na Atlantyku. Ale szybko się okazało, że okrętu, stacjonującego na co dzień w głębokich norweskich fiordach, nie da się po prostu zniszczyć bombardowaniami. Zdawano sobie też sprawę ze znaczenia normandzkiego doku, który w 1941 r. usiłowały zniszczyć, bezskutecznie, bombowce RAF. Ostatecznie postanowiono więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, organizując operację wyjątkową pod względem zasięgu.
Zgodnie z planem niszczyciel HMS „Campbeltown”, pod którego pokładem złożone zostały ładunki wybuchowe z zapalnikami czasowymi, miał staranować zewnętrzne wrota doku. Równocześnie desant komandosów miał unieszkodliwić niemieckie stanowiska obrony. I oczywiście zniszczyć w porcie, co się tylko da. Po akcji komandosi mieli wrócić na okręty i ewakuować się, tak by zdążyć przed eksplozją HMS „Campbeltown”, która miała dokończyć dzieła zniszczenia. Ta akcja z jednej strony okazała się wielkim sukcesem - suchy dok został wyłączony z użytku na pięć lat. Ale cena za tę operację była ogromna. Do macierzystych portów wróciły zaledwie trzy brytyjskie jednostki z 18, które wzięły udział w ataku. Spośród ponad 250 komandosów tylko nielicznym udało się uniknąć śmierci lub niemieckiej niewoli. Z drugiej strony w Saint-Nazaire zniszczenia były tak ogromne, że dok został wyłączony praktycznie do końca wojny, a o to przecież chodziło...
Zabawa w przebierańców
Operacja „Overlord” - taki kryptonim nosiła ofensywa w Normandii, którą zaczęto przygotowywać już w 1942 r. Towarzyszyła jej akcja dezinformacyjna na niespotykaną skalę, która miała jeden cel: zminimalizować dostęp Niemców do informacji o ruchach wojsk na brytyjskim wybrzeżu. To właśnie o tym jest głośna powieść Kena Folletta i film zrealizowany na jej podstawie, czyli „Igła” z Donaldem Sutherlandem w roli działającego w pojedynkę niemieckiego agenta, który odkrywa atrapy samolotów mające zmylić przeciwnika i sprawić, że uzna, iż atak przyjdzie z zupełnie innej strony, niż wynika to z faktycznych planów. Jak łatwo się domyśleć, „Igła” nie przekazał tej informacji do swoich przełożonych w Abwehrze, inwazja w Normandii się powiodła, ale siły specjalne były wykorzystane przy okazji nie tylko w związku z D-Day, ale też przy innej operacji, w Ardenach. Tu jednak po komandosów sięgnęli... Niemcy.
35 tysięcy spadochroniarzy zostało zrzuconych w rejonie Arnhem w ramach operacji Market-Garden. Alianci użyli w niej niemal wszystkich istniejących jednostek powietrznodesantowych, w tym 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego. Spadochroniarze ponieśli straszliwe straty - w skali całej operacji utracono jedną trzecią wyjściowego składu jednostek. Prawdziwa hekatomba dotknęła okrążoną przez Niemców brytyjską 1 Dywizję Spadochronową. Z 10 tysięcy jej żołnierzy ocalało zaledwie ok. 2 800. Przeważająca większość trafiła do niewoli. Polska 1 SBS straciła 342 ludzi, z czego 93 poległo.
Otto Skorzeny, wsławiony brawurową operacją uwolnienia Benita Mussoliniego, miał poprowadzić operację „Greif”. Skorzeny dostał pięć tygodni na stworzenie wyjątkowego oddziału złożonego z wyjątkowych ludzi. Nową „anglojęzyczną” jednostkę Wehrmachtu oznaczono jako 150. Brygadę Pancerną. I w jednostkach wojskowych rozpoczęto poszukiwania odpowiednich kandydatów do jej obsadzenia. Cel był jasny: żołnierze znający angielski i przebrani w mundury amerykańskie mieli infiltrować tyły nieprzyjaciela, zmieniać znaki drogowe, kierować ruch w nieodpowiednie miejsca i tworzyć maksymalne zamieszanie, a także w miarę możliwości obsadzić mosty na Mozie pomiędzy Liège a Namur. Operację wymyślił podobno sam Adolf Hitler, a uczestniczący w niej komandosi slangu uczyli się od jeńców z oflagów w Kostrzynie i Limburgu.
Rzecz cała miała miejsce w nocy z 15 na 16 grudnia 1944 r. Przebrani Niemcy w zdobycznych dżipach wyruszyli na akcję, ba, nawet udało im się skierować na złą drogę cały pułk piechoty amerykańskiej. Ale...
17 grudnia w pobliżu miejscowości Aywaille zatrzymano do kontroli dżipa z trzema pasażerami, którzy nie znali hasła identyfikacyjnego. W czasie rewizji znaleziono przy nich fałszywe dolary, truciznę i niemiecką broń. Podczas przesłuchania jeden z zatrzymanych, obergefreiter Wilhelm Schmidt, zeznał, że celem jednostki stworzonej i dowodzonej przez Skorzenego jest generał Dwight Eisenhower. I wtedy zaczęto szukać przebierańców w dość niekonwencjonalny (choć momentami pełen paniki) sposób - żandarmi zadawali wszystkim zatrzymywanym do kontroli pytania, na które, jak zakładali, Niemcy odpowiedzi znać nie mogli. A że przy okazji pytali i swoich?
Generał Bradley tak wspominał spotkanie z własną żandarmerią: „Za pierwszym razem chcieli, abym za stolicę Illinois uznał miasto Springfield (…), za drugim zapytali, czy w piłce nożnej miejsce obrońcy znajduje się między środkowym napastnikiem a łącznikiem; za trzecim razem miałem podać, kto jest w danej chwili kolejnym małżonkiem pięknej blondynki Betty Grable…”.
Akcja Skorzenego nie powiodła się, mostów na Mozie nie przejęto, ale faktem jest, że przez jakiś czas Amerykanie w Ardenach zajmowali się szukaniem niemieckich komandosów, wpadając przy okazji w autentyczną psychozę.
Wspinaczka na normandzki klif
Spośród spektakularnych akcji specjalnych II wojny światowej nie sposób też nie wspomnieć o tej, w której uczestniczyli Amerykanie - komandosi 2. Batalionu Rangersów pod dowództwem podpułkownika Jamesa Ruddera mieli wylądować u stóp klifu Pointe du Hoc, wdrapać się na szczyt, pokonując 30 metrów w górę, i zlikwidować baterię sześciu ciężkich dział, które umieścili tam Niemcy. Wiadomo było, że dział o zasięgu 16 tysięcy metrów nie można zniszczyć z powietrza (alianci byli przekonani, że chronią je solidne, betonowe bunkry) ani z lądu. Akcja miała być szybka i spektakularna, ze względu na operację D-Day, czyli inwazję w Normandii. Wymyślono więc, że komandosi zaatakują od strony morza, bo tutaj bateria była chroniona tylko przez kilka stanowisk kaemów i około 200 żołnierzy. Rangersi trenowali atak na wyspie Wight. Uczyli się nie tylko zarzucania na skały zakończonych kotwiczką lin wystrzeliwanych z moździerzy, ale też używania drabin, które miały im ułatwić wspinaczkę (wykorzystali m.in. zamontowane na transporterach pływających długie, wysuwane drabiny, które pożyczyli od londyńskich strażaków).
Zaatakowali 6 czerwca 1944 r. - o świcie alianci zrzucili na szczyt klifu ponad 600 ton bomb. Z morza pancernik „Texas” wystrzelił około 250 pocisków. Około godz. 4 rano 225 żołnierzy pod dowództwem podpułkownika Ruddera przeładowało się z transportowców na barki desantowe. Z oczywistych względów musieli płynąć w ciemności, nie bez znaczenia był też silny prąd atlantycki - nawigator pilotujący barki stracił azymut i skierował flotyllę w stronę cypla oddalonego o mniej więcej 5 km od właściwego miejsca lądowania. Kurs skorygował dowódca, ale rangersi dostali się pod ogień Niemców. Zatonęły dwie amfibie i jedna barka desantowa, ale pozostałym udało się bezpiecznie wylądować u podnóża Pointe du Hoc około godz. 7.05. Ponad 40 minut później, niż zakładano w planach akcji, która szczęśliwie się powiodła, i to z przytupem, bo działa niemieckie zostały zniszczone wraz ze zmagazynowanymi pociskami.
Na tropie lisa
Erwin Rommel - słynny „Lis Pustyni” - był oczywiście chlubą niemieckiej armii, ale też spędzał sen z powiek Brytyjczykom walczącym z nim w Afryce. Nic więc dziwnego, że prędzej czy później musiał się pojawić pomył unieszkodliwienia Rommla jeśli nie na polu bitwy, to w akcji specjalnej. Oczywiście komandosi mieli obiekt uprowadzić lub zabić, w zależności od rozwoju wypadków, a cała operacja miała się dokonać w nocy z 18 na 19 listopada 1941 r. Równocześnie z porwaniem miał nastąpić atak 8. Armii brytyjskiej, który miał doprowadzić do przerwania oblężenia Tobruku zamkniętego w pierścieniu przez wojska Osi.
Działaniami komandosów w Saint-Nazaire kierował 38-letni ppłk Charles Newman, weteran kampanii norweskiej 1940 r. Spośród żołnierzy swojego oddziału wybrał stu najlepszych. Z ich sił sformowano 14-osobowe zespoły szturmowe, a także kilkuosobowe zespoły osłony. Zespoły saperskie sformowano z mniej więcej 150 komandosów, których szkolił kpt. Pitchard, który miał za sobą zarówno pracę dokera, jak i służbę w Royal Engineers
Oddziałem komandosów dowodził 24-latek, podpułkownik Geoffrey Keyes, który w liście do narzeczonej wysłanym przed akcją właściwie żegnał się, zdając sobie najwyraźniej sprawę ze skali ryzyka całego przedsięwzięcia: „Piszę te słowa, płynąc wykonać kolejną brudną robotę. To na pewno nie będzie łatwe zadanie. To mój występ, obowiązek mój i moich ludzi. Mamy pewne szanse wyjść z tego cało. Jeśli dostaniesz ten list, będzie to znaczyło, że nie wróciłem…”.
Rzeczywiście zginął, zabity strzałem prosto w serce podczas ataku na willę, w której miał kwaterować Rommel, a do której brytyjscy komandosi szli blisko trzy doby, klucząc i ukrywając się, by nie wpaść w ręce Niemców i Włochów. Co gorsza, w operacji zginęła większość uczestniczących w niej żołnierzy, a „Lisa Pustyni” nie tylko nie było w żadnej z baz wojskowych, gdzie miał kwaterować, ale w ogóle w Afryce. Spędzał urodziny w Rzymie.
Market Garden
We wrześniu 1944 r. alianci przeprowadzili największą operację powietrznodesantową II wojny światowej - która skończyła się kompletną klęską. „Market Garden” miała rozdzielić wojska niemieckie i obejść od północy linię Zygfryda, otwierając drogę do Zagłębia Ruhry i przyspieszając koniec wojny. Kluczowe było uchwycenie mostów na Renie, zanim Niemcy zdążą je zniszczyć. Aliantom udało się przejąć kontrolę nad pierwszymi mostami, ale nie zdobyto ostatniego - w Arnhem. Niemiecka kontrofensywa unicestwiła brytyjską I Dywizję Powietrznodesantową i spowodowała większe straty od tych, które alianci ponieśli podczas lądowania w Normandii. Ta klęska uważana jest za ostatnie zwycięstwo taktyczne Trzeciej Rzeszy. I oczywiście trafiła na ekrany - film na podstawie książki Corneliusa Ryana nosi tytuł „O jeden most za daleko”.
Zamach na „Blond Bestię”
Zamach na kata Czech, nazywanego Płową Bestia, czyli Reinharda Heydricha - twórcę Einsatzgruppen, które idąc za Wehrmachtem siały śmierć, gospodarza spotkania w Wannsee, na którym zapadła decyzja o ostatecznym rozwiązaniu, czyli wymordowaniu europejskich Żydów - przeprowadzili czescy i słowaccy cichociemni.
Pomysłodawcą zamachu był František Moravec, szef czechosłowackiego wywiadu, który nie musiał do niego długo przekonywać brytyjskich sojuszników. Do akcji wyznaczono dwóch żołnierzy: Jozefa Gabčika i Karela Svobodę, którego po kontuzji zmienił Jan Kubiš. Kubiš i Gabčik byli przyjaciółmi i obaj przeszli szkolenia w obozach treningowych wywiadu brytyjskiego w Szkocji.
Początkowo planowano zrzucenie ich do Czech między 7 a 10 października 1941 r. w czasie nowiu umożliwiającego nocny lot. Uznano bowiem, że największe wrażenie zrobi zamach przeprowadzony 28 października, a więc w dniu narodowego święta Czechosłowacji - ta data potwierdzałaby tezę, że zamach miał wstrząsnąć Czechami i sprawić, że społeczeństwo zaangażowałoby się silniej w opór przeciwko Niemcom. Zrzut nastąpił dwa miesiące później, w nocy z 28 na 29 grudnia 1941 r. Nawigator pomylił Pragę z Pilznem i zamachowcy znaleźli się w pobliżu Nehvizdy, skąd musieli przedrzeć się do stolicy. Tam przez kilka miesięcy obserwowali zarówno Heydricha, jak i jego otoczenie. Szybko zorientowali się, że ich cel jeździ po Pradze bez eskorty.
Wyznaczenie daty zamachu przyspieszyła plotka, że Heydrich po wizycie u Adolfa Hitlera nie wróci do Protektoratu Czech i Moraw. Gabčik i Kubiš zaatakowali 27 maja. Gabčik miał stanąć naprzeciw auta i strzelić, z tyłu ubezpieczał go Kubiš. Kiedy kolejny uczestnik operacji - Josef Valčík - dał sygnał lusterkiem, że mercedes nadjeżdża, Gabčik wbiegł na jezdnię, ale zaciął się sten, który miał pod płaszczem. Wtedy Kubiš rzucił bombę - odłamki trafiły Heydricha. Adiutant Johannes Klein zaczął gonić uciekającego Gabčika. W tym samym czasie Heydrich i Kubiš ostrzeliwali się nawzajem. Ciężko ranny Niemiec wkrótce stracił przytomność, a Kubiš uciekł. Reinhard Heydrich zmarł osiem dni później, 4 czerwca o 4.30.
Odwet Niemców był straszny. Zamachowcy nie przeżyli. Zamordowano pojmanych członków ruchu oporu, u których przez krótki czas ukrywali się czescy komandosi, 115 przetrzymywanych w więzieniach zakładników, w tym byłego premiera rządu czechosłowackiego Aloisa Eliáša, spacyfikowano też dwie wsie: Lidice i Ležáky. Do końca czerwca 1942 r. w odwecie aresztowano 6 tys. ludzi. Połowa zginęła w więzieniach i obozach koncentracyjnych.
Bombardowania, rajdy i...
Operacja „Frankton” - 30 listopada 1942 r. z angielskiego wybrzeża wyruszył okręt podwodny HMS „Tuna” z 13 komandosami i sześcioma kajakami na pokładzie. Celem był port w Bordeaux, gdzie mieli zaminować kilka okrętów, w tym przerywacz zagród minowych i mały okręt liniowy. Na miejsce dotarły załogi dwóch kajaków. Po wykonaniu zadania komandosi wycofali się ku Isle de Caseau, skąd popłynęli do St Genes de Blaye. A stamtąd drogą lądową ruszyli ku Hiszpanii. Jedną załogę schwytano w Montlieu-la-Garde, druga przekroczyła granicę i dotarła na Gibraltar, skąd zabrano ją do Wielkiej Brytanii.
Operacja „Chastise” - w nocy z 16 na 17 maja 1943 r. 617. Dywizjon Bombowy RAF zbombardował zapory na rzekach w Zagłębiu Ruhry, używając tzw. skaczących bomb. Efekt: przerwane zapory na zbiornikach Möhne i Edersee i katastrofalne zniszczenia w dolinie rzeki Ruhry.
Straceńcze operacje sił specjalnych w ocenie Winstona Churchilla zdecydowanie skróciły czas trwania wojny.