"Latającego reportera" nie mogło tu zabraknąć

Piotr Strachanowski
zbiory autora
Na pamiątkowym zdjęciu gości ze Związku Dziennikarzy Sportowych RP są znawcy sportu, kwiat dziennikarstwa, mistrzowie pióra i mikrofonu, a wśród nich redaktor Wojciech Trojanowski, olimpijczyk z Amsterdamu...

Dla obywateli w zaniżonym wieku, którzy nie pamiętają czasów PRL-u, fenomen Radia Wolna Europa jest nie do zrozumienia. Mimo iż RWE władze zagłuszały i zwalczały wszelkimi środkami, było stale w polskich domach obecne. Słuchane przez miliony Polaków, dla których stanowiło główne źródło informacji o tym, co dzieje się w kraju i na świecie.

Zacząłem tak „z wysoka”, bo jakoś wszak zacząć wypada. A zatem Trojanowski, wspomniany w lidzie tego artykuliku, z czym to nazwisko skojarzyć? No, tak! Żadna to zagadka, słuchacze RWE pamiętają występujących przed mikrofonem: Alinę Grabowską, Józefa Ptaczka, Tadeusza Podgórskiego, Tadeusza Nowakowskiego, dyrektorów Jana Nowaka-Jeziorańskiego i Zygmunta Michałowskiego, Wiktora Trościankę czy Krystynę Miłotworską, ale i - właśnie - Wojciecha Trojanowskiego.

Jeden taki mistrz…

Ci pierwsi słynęli z audycji politycznych, on zaś - od zawsze nazywany „latającym reporterem” - kierował działem sportowym. Miał ku temu wielkie predyspozycje i umiejętności, no i był - z racji życiorysu - niekwestionowanym autorytetem. Rocznik 1904, zawodnik AZS-u Warszawa, olimpijczyk z Amsterdamu w biegu na 110 m przez płotki i srebrny medalista akademickich mistrzostw świata w 1927 r. Nadto pięciokrotny mistrz Polski w biegu na 110 m przez płotki, skoku wzwyż i w trójskoku oraz jedenastokrotny rekordzista Polski.

Ukończył Politechnikę Warszawską, ale poświęcił się dziennikarstwu, pisał w „Przeglądzie Sportowym”, od 1931 r. pracował w Polskim Radiu. Był najpopularniejszym komentatorem sportowym II RP. Zasłynął z uskrzydlonych improwizacji przed mikrofonem, które wiódł z wielką swadą, humorem i znajomością rzeczy. W 1939 r. bronił Warszawy, potem trafił do oflagu. Po wojnie został na zachodzie, w RWE nie tylko zajmował się sportem, ale był wybitnym reportażystą. Zmarł w 1988 r. w Londynie.

Jadą same sławy…

Wróćmy jednak do roku 1936. Wtedy w Bydgoszczy, od 25 czerwca, odbywał się zjazd delegatów Ogólnopolskiego Związku Dziennikarzy Sportowych RP, którzy dwa dni później, w sobotę 27 czerwca, wyjechali do Inowrocławia, by - jak donosił „Dziennik Kujawski” - „dokończyć tu narad i zapoznać się z pięknym kujawskim zdrojem. Już w południe na dworcu witaliśmy 25 dziennikarzy z całej Polski, płeć piękną reprezentowała urocza wilnianka”. Pisał dalej „Dziennik”, że goście zwiedzali urządzenia zdrojowiska, zjedli obiad, byli na lotnisku i w Kruszwicy, a wieczorem władze miasta podjęły ich bankietem w Domu Kuracyjnym.

Wtedy też wykonano to pamiątkowe zdjęcie, do którego dziennikarze pozowali na stopniach Zakładu Przyrodoleczniczego. I na tym mógłbym zakończyć, grzecznie i dla porządku opisując, kogo tam widzimy.
Inowrocławskich oficjeli rozpoznałem w mig, to czwarty od lewej w pierwszym rzędzie dr Czesław Bydałek i piąty - dr Stanisław Sroczyński. No tak, ale jak dopasować twarze do nazwisk i redakcji „Sportu”, „Sportowca”, „Ilustrowanego Tygodnika Sportowego”, czy „Stadionów”, które goście reprezentowali, skoro zdjęcia nie opisano imiennie? Może chociaż uda się rozpoznać red. Wojciecha Trojanowskiego? O, to było już zadanie, z którym warto się zmierzyć intelektualnie!

A na głowie pilotka!

Tak się wydawało, ale do czasu. W „Polsce z oddali” Jana Nowaka-Jeziorańskiego są portreciki wielu redaktorów RWE, i owszem, jest tam zdjęcie Trojanowskiego, a nawet dwa. Problem w tym, że - jak na „latającego reportera” przystało - albo leci awionetką, albo opuszcza się na linie z helikoptera. I zawsze w pilotce i lotniczych goglach!
W końcu red. Trojanowskiego udało się zidentyfikować. Pomocna okazała się książka Lechosława Gawlikowskiego „Pracownicy Radia Wolna Europa. Biografie zwykłe i niezwykłe”. No i który to mógł być z tych pozujących w Solankach, ten „latający reporter”? Jeden tylko odpowiada opisowi. To pan w najwyższym rzędzie (w okularach), pewnie już gotowy "do odlotu".

Piotr Strachanowski

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia