Wyjątkowe dzienniki Tertuliana Stablewskiego

Krzysztof M. Kaźmierczak
Tertulian Stablewski.
Tertulian Stablewski. Biblioteka Kórnicka
Zapiski ziemianina są źródłem wiedzy o życiu w Wielkopolsce w czasach niemieckiego terroru

Relacji z okresu wojny i okupacji nie brakuje. Publikowali je także mieszkańcy naszego regionu. Tyle, że są one albo fragmentaryczne, albo zostały spisane w okresie powojennym, po „przefiltrowaniu” wynikającym z oddalenia czasowego i aktualnej historycznej wykładni. Tymczasem Tertulian Stablewski notatki prowadził na bieżąco od rozpoczęcia wojny aż do zakończenia walk o twierdzę Poznań w 1945 roku.

- Był to człowiek niezwykle inteligentny, oczytany, o wyostrzonym zmyśle obserwacji. Jego dzienniki nie mają charakteru martyrologicznego, zawierają za to wiele smaczków, elementów wręcz humorystycznych, odzwierciedlają zwykłą codzienność. Są w nich informacje, których próżno szukać w publikacjach historycznych na temat okupacji. Nie ma drugiego takiego źródła w Wielkopolsce - uważa dr Łukasz Jastrząb, historyk z Biblioteki Kórnickiej PAN, który podjął się opracowania, opatrzenia przypisami i komentarzami pierwszego wydania książkowego dzienników Stablewskiego.

Przepowiednie, plotki i dowcipy

Urodził się w 1901 roku w należącym do rodziny dworku w Szlachcinie, w powiecie średzkim. Młodość spędził ucząc się i studiując (m.in. malarstwo) w Niemczech. Tam też zetknął się osobiście z Hitlerem. Jak wspominał „byłem raz na zebraniu hitlerowskim z namowy kolegów, którzy twierdzili, że jest taki, co bardzo zabawnie „piorunuje na czerwonych”. Gdyśmy usadowili się przy stole i zamówili sobie po litrze piwa i gdy zapełniła się cała olbrzymia sala, wjechał na początku... kulomiot, za nim oddziały SA, zwane wówczas Hitlergarde, a na końcu wszedł Hitler”. W tamtym czasie przyszły führer był dla niego śmieszny i niegroźny.

Dzienniki realistycznie pokazują jak okupanci sukcesywnie wzmagali represje w Wielkopolsce, którą wcielili do III Rzeszy i nazwali Krajem Warty. Przedstawiają coraz trudniejsze warunki życia, brak żywności, panujący terror i zbrodnie na mieszkańcach i jeńcach. Ale nawet wtedy, gdy Stablewski pisał o sprawach ponurych to rzadko popadał w pesymizm.

Stałym elementem zapisków są krążące powszechnie plotki. Pojawiały się one szczególnie licznie w pierwszych dwóch latach po napaści na Polskę, gdy wieszczono bliską klęskę Niemiec. Plotki dotyczyły głównie sytuacji na froncie i zakończenia wojny. Wiele z nich nie miał racjonalnych podstaw np. że Niemcy tracą dziennie po kilkaset samolotów czy, że podczas ataku na Francję do wojny przeciwko Hitlerowi przystąpiły Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki.

Ludzi ekscytowali się także przepowiedniami, a Tertulian Stablewski je skrzętnie je odnotowywał. Pisał np. że podczas walk we Francji była popularna „Przepowiednia o ostatniej bitwie światowej w lasku brzozowym w Westfalii”, która miała doprowadzić do klęski Niemiec. Kiedy ona nie nastąpiła, w kręgu zainteresowania znalazły się kolejne wizje przyszłości. „Ogólnie panuje przekonanie, że Niemcy teraz zostaną pobici.

Bazuje na jakiejś przepowiedni, opiewającej, iż po zdobyciu ośmiu państw załamią się na dziewiątym” - pisał w 1940 roku. W tym samym roku zanotował też: „Córka mego stryja , matka przełożona karmelitanek napisała mu, że karmelitanki spodziewają się końca wojny 15 sierpnia”.

Autor dziennika przytaczał często także powtarzane wtedy dowcipy. Oto jeden z nich: „Przychodzi babulinka do księdza i zwraca się do niego w te słowa: „Za każdym razem, gdy widzę aeroplan niemiecki, myślę sobie żeby jak najprędzej kark skręcił! Chciałam zapytać księdza, czy to jest grzech”. „Duszo” - odpowiedział tenże - „to stanowczo nie jest po chrześcijańsku życzyć komuś śmierci, lecz dam ci radę: za każdym razem, gdy ujrzysz takiego, odmów wieczny odpoczynek”.

Eksterminacja Żydów

W zapiskach sporo uwagi Stablewski poświęca ludności żydowskiej, którą Niemcy traktowali jako darmową siłę roboczą. Opierał się nie tylko na tym, o czym słyszał, ale wiele sam widział, bo w dworku jego zmarłego stryja w Antoninku w 1942 roku Niemcy utworzyli obóz pracy i przetrzymywali w nim około 250 Żydówek. Ponadto informacje uzyskiwał bezpośrednio od znajomej lekarki żydowskiego pochodzenia (nazywała się Freund) z Berlina, która miała zezwolenie na swobodne poruszanie się i leczyła chorych w obozach w Poznaniu i okolicy.

Stablewski opisywał w jaki sposób Żydów terroryzowano, okradano, bito i męczono. „We forcie Radziwiłła (chodzi o nie istniejącą już redutę na Ostrowie Tumskim - przyp. aut.) komendantem nad Żydówkami jest niejaki Wapniecki. Jest to skończony sadysta pomijając fakt, że i świnia, bo ongi był Polakiem a teraz jest Volksdeutscherem. Otóż człowiek ten znęca się nad Żydówkami w ten sposób, że każe im rozebranym do koszuli wykonywać ćwiczenia wojskowe w stylu „Powstań, padnij!” i to w błoto” - zanotował. Pisał, że niektórzy Niemcy chełpią się ilu Żydów zamordowali, osobiście spotkał Bałta (tak mówiono na Niemców z Prus Wschodnich), który chwalił się zabiciem 2300 osób.

Opisał szczegółowo metodologię masowych morderstw w Chełmnie (był tam obóz zagłady) oraz sposób eksterminacji w Poznaniu. „Zabijanie słabych Żydówek odbywa się w ten sposób: przyrzekają im lekką robotę na przykład szycie, lecz zapowiadają im, że poprzednio muszą być odwszone; w tym celu wprowadzają je nagie do komory, gdzie wpuszczają gaz i skąd po 10 minutach wyciągają trupy” - zapisał w październiku 1942 roku, a kilka miesięcy później, że „z trupami żydowskimi nie bawią się w ceremonie, tylko grzebią Żyda na miejscu w ziemię tak jak stał, najwyżej na pół metra głębokości”.

Odnotowywał ucieczki z obozów i ciągły niepokój lekarki o to, co stanie się z nią i jej podopiecznymi. Wszyscy zostali zabici, a o tym nie ma w dzienniku. Ostatni jego zapis z 1943 roku datowany jest na maj, potem w pamiętnikach jest przerwa aż do sierpnia 1944 roku, chociaż Stablewski cały czas pisał. Tyle, że notatki z tamtego okresu zostały zniszczone gdy na dom, w którym były przechowywane spadła bomba. Zachowały się za to zapiski z okresu, gdy skierowano go do pracy przy budowie niemieckich umocnień, a potem z czasu nadejścia Armii Czerwonej i walk o Poznań (nie było go wtedy w mieście).

Cenzura by nie puściła

Stablewski był pisarzem więc dzienniki prowadził zapewne z myślą o ich opublikowaniu. W drugiej połowie lat 50., prawdopodobnie po „odwilży” październikowej przygotował je do wydania - zostały przepisane na maszynie i opatrzone wstępem. Nie wiadomo czy autor proponował je jakiemuś wydawnictwu, ale jeśli to zrobił, to nie miały one szans się ukazać z powodu cenzury. Zawierały bowiem liczne akcenty antykomunistyczne i antysowieckie oraz wstrząsające relacje z prześladowań Polaków na ziemiach zajętych w 1939 roku przez Armię Czerwoną.

Stablewski utrzymywał się ze skromnej renty, którą otrzymał po odebraniu mu majątku rodzinnego przez komunistyczne władze. Dorabiał do niej tłumaczeniami (znał osiem języków) i malowaniem. Prawdopodobnie ze względów finansowych postanowił sprzedać swoją spuściznę. Zwrócił się najpierw do Ossolineum we Wrocławiu, w którym są obszerne archiwalia rodu Stablewskich. Ostatecznie zbiór różnych jego dokumentów, w tym nie wydane nigdy powieści i dramat oraz dzienniki, sprzedał w latach 60. do Biblioteki Kórnickiej PAN.

Autor dzienników zmarł bezpotomnie w 1973 roku w Zakopanem, gdzie spędził ostatnie ponad dwadzieścia lat życia. Jego zapiski dotąd nie zostały wydane (jedynie w 2009 roku, Przemysław Matusik zamieścił ich fragmenty w „Kronice Miasta Poznania”). Liczące łącznie tysiąc stron dwa tomy dzienników Stablewskiego ukazały się w grudniu ubiegłego roku nakładem Biblioteki Kórnickiej.

Z prymasem w rodzinie

Kuzyn jego dziadka (po którym autor dzienników otrzymał imię Tertulian) został w 1891 roku prymasem Polski. Chodzi o Floriana Stablewskiego (1841-1906), który założył Drukarnię św. Wojciecha w Poznaniu i „Przewodnik Katolicki”.

Krzysztof M. Kaźmierczak

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia