Ryszard Kaczorowski był aresztowany przez NKWD w lipcu 1940 r., przeszedł śledztwo w więzieniach: w Białymstoku, Grodnie, Mińsku, gdzie otrzymał wyrok śmierci zamieniony na 10 lat łagrów. Potem była Kołyma, długa droga do powstających oddziałów wojsk polskich, szlak 2. Korpusu Polskiego i na koniec Wielka Brytania.
Tu dostał pierwsze listy od rodziców, do których pisał wcześniej. Bardzo ważny był list od białostoczanki Witki z syberyjskiego Bijska. 31 lipca 1945 r. napisała ona do "drogiego Ryśka", że jego rodzice są w innym mieście, tam dostaną wizy i za kilka dni ruszą w drogę do Polski. Witka bała się o ich zdrowie, zwłaszcza mamy Ryszarda (Jadwigi z Sawickich), która "jest słaba". Poinformowała, że listy z Białegostoku dochodzą od czasu do czasu. Miała nadzieję, że za Kaczorowskimi także ona wraz z rodziną pociągnie do ukochanej Polski.
Antoni Kaczorowski, starszy brat Ryszarda przez Litwę i łagry dostał się też do wojska gen. Władysława Andersa, potem był oficerem w 1. Pułku Ułanów Krechowieckich (pancernych). We Włoszech poznał uroczą Werę, zawarł z nią związek małżeński. Pierwszy zachowany list Antoniego do Ryszarda pochodzi z 13 kwietnia 1945 r., następne zawierają notki o wydarzeniach w pułku i włoskim domu. Antoni liczył na spotkanie z bratem w Anglii.
Bardziej czułe były listy Wery do szwagra. 20 stycznia 1946 r. napisała pierwszy list po polsku. Jeszcze niezdarnie, ale bardzo tego chciała. Antoś (mąż) dał - tak pisała - dwie lekcje, "ale ja zaczynam rozumieć mało". Miała nadzieję, że przez 2-3 miesiące nauczy się polskiego i poprosiła, by z kolej kochany Ryszard odpisał jej po włosku. Z radością donosiła w kolejnych listach, że z Antonim jeżdżą do Neapolu, chcą zwiedzić Capri, Wezuwiusz, Pompeje. Z odrobiną dumy napisała, że Antoś nie żałuje ożenku, "czuje się doskonale w roli małżonka, ale tak samo jak i Ty, a może jeszcze częściej zadaje sobie pytanie, co dalej? Mimo wszystko myślę, że się jakoś wszystko ułoży i będzie dobrze". To była piękna i silna miłość.
W marcu 1946 r. Wera wyznała, że kiedy mąż wyjeżdża, dom wydaje się pusty i ona też czuje się trochę smutna. "Ty mówisz po włosku? Ja mówię bardzo mało po polsku, ale rozumiem prawie wszystko".
Przypomnę, że przed kilkoma miesiącami dostałem też list od pani Wery Kaczorowskiej napisany piękną polszczyzną.
Większość jest niestety bez daty, napisane zostały na byle jakim papierze, przesłane w kopertach, niektóre z nich się również zachowały. Pierwsze listy, jak wynika z treści, zostały napisane przez Jadwigę Kaczorowską jeszcze w ZSRS. Trudno je poukładać w kolejności, sporo w nich chaosu, rwą się wątki, górę brały emocje, co jest w pełni zrozumiałe.
"Drodzy i Kochani moi Synowie (…) Wojna skończona, a ja nic nie wiem, gdzie moje ukochane. Rychu [Ryszardzie] dlaczego nie pisałeś o Antosiu, tak mnie to martwi. Wiesz, że kocham was jednakowo. Czy pisałeś do Babci [Apolonii Sawickiej] i Lusi [siostry Felicji Katarzyny]". Pani Jadwiga poinformowała, że wybierają się z mężem do kraju, z Łabanowskimi. "Piszcie moje maleńkie do swojej mateczki".
"Kochane i drogie złote Syny moje, nareszcie uwierzyłam, że wy żyjecie. Czy potrafię Bogu podziękować za takie dobro? Rysia widziałam w Rosji zabitego, płakałam dzień i noc i mówiłam tatusiowi, że to Rycho nasz kochany, tatuś płakał razem. Słyszałam jak w nocy wołałeś mamo, czemu mnie nie ratowałaś. Tak drogie dziecko życie człowieka przechodzi cierniem".
List już z Polski: "Wrócili z Rosji Łukasiewicze. Był tam znajomy i mówił, że jesteście zdrowe. Syny moje opłakane. Chodzi pogłoska, że Antoś się ożenił". Mama chwaliła wspomnianą Witę, która pisała często listy do Ryszarda: "to taka dobra dziewczyna". Państwo Kaczorowscy mieszkali u cioci Poznańskiej. "Rysiu ucałuj Antosia. Antosiu ucałuj Ryszarda i wspomnijcie o swej ukochanej matce".
Jadwiga Kaczorowska po otrzymaniu adresu starszego syna napisała list i do niego. "Kochani i drodzy Tosiek i Wera. Nareszcie dowiedziałam się, że jesteście żonaci. Życzę Wam długiego życia, zdrowia i miłości do starości, żeby tylko była zgoda i między wami i żebyście doczekali się dzieci i pociechy. Tak życzy wam wasza kochana mateczka, choć nie znam swojej synowej, ale kocham ją jak syna".
Matka poprosiła syna o fotografię. Niestety, w tym liście znalazła się i zła wiadomość. Panią Jadwigę przejechała taksówka, miała złamane ramię, które źle się zrosło oraz złamaną nogę w trzech miejscach. "Tosieńku zostawiłeś matkę zdrową a zobaczysz kalekę, ale nie przejmuj się, w życiu wszystko bywa".
Cieszyła się natomiast z otrzymanych trzech paczek ("Nie wiem, czy to sen"). Za paczki podziękowała Ryszardowi także 26 października 1946 r. Były w nich mydło, czekolada, papierosy dla ojca, życzenia (imieninowe?) dla mamy. Pani Jadwiga przyznawała, że często zapada na zdrowiu, bo starość przyciska, ale jeszcze pracuje. Czasem wpadała ciocia Marysia, ale nie miała dużo czasu, bo mieszkała sama i pracowała. Rodzice modlili się za synów i synową. Wierzyli, że mocna modlitwa ułatwi kiedyś spotkanie się. "Skutki tej okropnej wojny zrujnowały całe rodziny. Ściskamy ciebie i żałujemy - Twoi rodzice".
W jednym z listów mama zapytała Ryszarda, czy on i Antoni są wysocy, "bo ja to jestem stara, choć kto mnie zobaczy mówi, że dobrze wyglądam, a ojciec wygląda taki staruszek, wciąż jednak "pracował na starym miejscu" [PKP?]. Ją bolały nogi, lekarz mówił, że to ból nerwowy i atretyzm. Cierpiała nie tylko z powodów zdrowotnych i rozłąki z synami. "Rysiu, Niemcy tak miasto spalili, cała Suraska, ulica od Pięknej do kościoła - nie ma żadnego domu, tylko duża trawa rośnie. I Lipowa, Sienkiewicza, Kilińskiego - wszystko zniszczone, a z Żydów nie ma nikogo, z naszych sąsiadów nie została ani jedna osoba, z dzieci też nikt nie został. Potrafił Niemiec tyle ludzi stracić, tylko w Białymstoku, a co w całej Polsce. Jak może być wesoło, jak tylko słychać: Niemiec zabrał, Niemiec zabił. Kogo się nie zna, nie tak obchodzi, tyle znajomych wiesz, że mam. Serce za wszystkich szkoduje". "Kochanie jesteś zawsze z nami, twoja Mateczka zawsze myśli o Tobie".
Bardziej ułożony był list ojca Wacława, też niestety bez daty. "Kochany Rysiu, po naszej rozłące wierzyłem niezłomnie, że po strasznej burzy zabłyśnie słońce, że znowu będziemy mogli z tobą nawiązać pisemne rozmowy. My, to jest ja i Matka powróciliśmy z Rosji 2 września 1945 r. i mieszkamy u cioci Heli. Lusia wyszła za mąż za Bogdana, mają syna, na imię mu Przemysław, chociaż ja go nie widziałem. Mira jest w domu. Basia jest w Busku, uczy się w gimnazjum, p. Kamińscy powrócili, Jurusia prawdopodobnie jest w sanatorium chora, o synach nie wiadomo. Napisz, co słychać u p. Dakowiczówny, bo jej rodzice też powrócili z Rosji. Matka, ciocia Marysia i Babusia były ciężko chore na tyfus. Mama i Marysia po ośmiu tygodniach wyzdrowiały, a Babcia życie zakończyła. Zmarła dnia 30 października 1945 r. Kochany, uściskaj od nas wszystkich i najserdeczniej Antosia, bo jesteście kochani jednako, bo gdzie tylko byliście rzucani losem, byliśmy myślą i uczuciem z wami, chociaż jestem na schyłku życia, to gdzie będziecie, to zawsze będę z wami i nie zapomnę o was nigdy."
ADAM CZESŁAW DOBROŃSKI, Kurier Poranny