Mieczysław Fornal – zapomniana ofiara stanu wojennego we Wrocławiu

Hanna Wieczorek-Ferens
Mieczysław Fornal z kolegami. Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN, opublikowane na Facebooku
Mieczysław Fornal z kolegami. Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN, opublikowane na Facebooku Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN
15 lutego 1982 roku około godziny 20.30 hotelem robotniczym Dolmelu przy ulicy Strzegomskiej wstrząsnął wybuch. Zginął w nim młody, zaledwie dwudziestojednoletni ślusarz Mieczysław Fornal. Jak się później okazało, chłopak skonstruował ładunek wybuchowy, by wysadzić w powietrze metalową konstrukcję – litery składające się w napis PZPR – na skwerze przy pobliskiej pętli tramwajowej.

- Mietek jest zapomnianą ofiarą stanu wojennego – mówi Aleksander Srebrakowski, wrocławski historyk. – Nie był terrorystą, chciał zniszczyć ogromny napis „PZPR”. Coś, co nas wszystkich przygnębiało i denerwowało. ,A czas był wtedy niewesoły.

Stan wojenny

Pełna nazwa „Dolmelu” brzmiała: Dolnośląskie Zakłady Wytwórcze Maszyn Elektrycznych imienia Feliksa Dzierżyńskiego. Mimo komunistycznego patrona „Dolmel” nie był pokornym zakładem. Robotnicy od początku wprowadzenia stanu wojennego zdecydowanie protestowali przeciwko WRON-ie i władzy, która walczyła z własnymi obywatelami.

– Mogę dokładnie opowiedzieć, co się wtedy w Dolmelu działo – uśmiecha się Aleksander Srebrakowski. – pracowałem tam wtedy. Wie pani, nie dostałem się na historię, byłem po technikum, pomyślałem sobie, czemu nie Dolmel? Tam dostanę lepsze pieniądze, lepsze kartki...

Strajki zaczęły się od poniedziałku 14 grudnia 1981 roku . Każdy protest pociągał za sobą kolejne aresztowania wśród członków „Solidarności”, na początku „wygarniano” tych najbardziej aktywnych, znanych działaczy "Solidarności”.

– Najpierw w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. „prewencyjnie” aresztowano i internowano głównych przywódców związku zawodowego – wspomina Srebrakowski. – Kolejne strajki, kiedy organizowano wiece robotników, gdzie przemawiali działacze „Solidarności” kończyły się tym, że aresztowano dalszych liderów organizacji. Więc postanowiliśmy protestować inaczej.

Nie było już wieców, i przemówień. Zamiast tego robotnicy w ustalonym terminie przerywali pracę. Przez kwadrans, czasem pół godziny.

– Teoretycznie nie było się czego czepić – uśmiecha się Aleksander Srebrakowski. – Pamiętam, jak po zakładzie biegali przerażeni esbecy i pytali nas: „dlaczego nie pracujecie?”, „Co tu robicie?”. I słyszeli w odpowiedzi: „A wyszliśmy na papieroska”...

Jeden z takich strajków odbył się 21 stycznia 1982 roku. Służba Bezpieczeństwa nie miała kogo aresztować, bo nie przywódców nie było. Zastosowano się więc odpowiedzialność zbiorową: były masowe aresztowania wśród pracowników, by pokazać determinację i siłę władzy. Były też zwolnienia z pracy.

– Nie zostałem aresztowany, koledzy śmieli się, że zabrakło dla mnie miejsca w „suce” – mówi Aleksander Srebrakowski. – Tych aresztowań i zwolnień było tyle, że zaczęło brakować pracowników. Kolega, który zatrudnił się u prywaciarza, bo tam były lepsze pieniądze, dostał nakaz powrotu do „Dolmelu”.

To wszystko spowodowało, że ludzi zaczęło oganiać zmęczenie, zaczął się wkradać marazm. Duch walki jeszcze nie upadł, ale trzeba było myśleć, jak można zmobilizować ludzi do walki o swoje prawa.

Chciał wysadzić czerwony symbol

– Czy znałem Mietka? Tak, choć nie przyjaźniliśmy się – wspomina Aleksander Srebrakowski. – Byliśmy rówieśnikami, Mietek pochodził spod Oleśnicy, urodził się w Boguszycach, mieszkał w hotelu pracowniczym przy ulicy Strzegomskiej, uczył się zaocznie w technikum. Pracowaliśmy razem.

Mieczysław Fornal widział powolne umieranie nadziei. Postanowił podnieść na duchu wrocławian.
Pomysł miał prosty: wysadzi w powietrze ogromny, pomalowany na czerwono, metalowy napis „PZPR”, który stał na skwerze przy pętli tramwajowej przy ulicy Strzegomskiej.

Ten symbol komunistycznej władzy „witał” wysiadających z tramwaju i idących do pracy robotników z „Dolmelu”, „Pafawagu” i kilku innych pobliskich zakładów. I żegnał tych, którzy z pracy wracali.

Mieczysław Fornal z kolegami. Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN, opublikowane na Facebooku
Mieczysław Fornal z kolegami. Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN, opublikowane na Facebooku Zdjęcie z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN

– Przypominało to nieco rosyjską metodę jeszcze z czasów carskich, kiedy Rosjanie na podbitych i zagarniętych terytoriach stawiali pomniki tym, którzy w bestialski sposób pacyfikowali mieszkańców podbitego obszaru – mówi Aleksander Srebrakowski. – Na przykład wileński pomnik pacyfikatora powstańców styczniowych, Michaiła Murawjowa „Wieszatiela” w Wilnie.

I dodaje, że ta pezetpeerowska „skulptura” była ewidentną prowokacją wobec pracowników „Dolmelu” i mieszkańców Wrocławia.

– Wie pani, ciągle mam wyrzuty sumienia – wzdycha Aleksander Srebrakowski. – Bo Mietek opowiadał nam o swoim pomyśle. Zebrał nas, kilku kolegów, w szatni wydziału W-1b, pokazywał ładunek oraz wyjaśniał zasadę działania chemicznego zapalnika czasowego.

Pomysł wysadzenia napisu „PZPR” nie był nowy. Wszyscy, którzy w szatni słuchali Mieczysława Fornala mieli natychmiastowe skojarzenie. Przecież w 1979 roku w taki sam sposób próbowano zniszczyć pomnik Lenina w Nowej Hucie.

Nikt nie pomyślał, że skonstruowanie bomby domowej roboty może być niebezpieczne, a poza tym Mietek tak fachowo o tym mówił...

Kryptonim „Piroman”

Co było dalej można dowiedzieć się z akt przechowywanych we wrocławskim oddziale IPN. Zachowały się dokumenty sprawy operacyjnego sprawdzenia (SOS) o kryptonimie „Piroman”.

15 lutego w hotelu robotniczym „Dolmel”1 przy ul. Strzegomskiej 51/53, o godzinie 2030 nastąpiła gwałtowna detonacja, w wyniku której zginął Mieczysław Fornal, pracownik tej znanej wrocławskiej fabryki. Wiesław Wojciechowski, mieszkaniec hotelu, który przebywał wtedy w pokoju z koleżanką, tak relacjonował wydarzenie:

„O godz. 1933 – 1935 usłyszeliśmy strzał na klatce schodowej, nieco cichszy od strzału pistoletowego, przypominający detonację spłonki. Na ten strzał nie zareagowałem ponieważ nie skojarzyłem go z niebezpieczeństwem. Ok. godz. 2015 – 2025 usłyszeliśmy bardzo silny wybuch i poczuliśmy mocny wstrząs budynku. Przez okno widziałem jak z góry spada gruz i różne przedmioty. Wychylając się zobaczyłem na górze (na wysokości IV p.) rozerwaną ścianę i wydobywający się niebieski dym oraz różowy płomień. Płomień nie miał naturalnej barwy i przypominał raczej płomień ze spalania chemikaliów. Wybiegając na korytarz zobaczyłem jak mieszkańcy hotelu biegną na górę. Ja zszedłem na dół i kazałem jednej z mieszkanek telefonować po pogotowie, kierownikowi po straż pożarną, a sam zawiadomiłem milicję. Gdy odłożyłem słuchawkę zobaczyłem jak mieszkańcy znoszą rannego mężczyznę na drzwiach użytych jako nosze”.

Przewodniczący rady mieszkańców hotelu, Andrzej Ustabowicz, relacjonował z kolei w swoim zeznaniu co następuje:
„[...] będąc w hotelu przy ulicy Strzegomskiej 51 po godz. 20 poczułem bardzo silny wstrząs. Krótko po tym dość głośny trzask. Wyszedłem na korytarz. Zobaczyłem jednego z mieszkańców jak biegł na górę z gaśnicą w ręku. Poinformował mnie, że w pokoju 406 pali się.

Mieczysław Fornal nie był terrorystą. Chciał zniszczyć symbol PRL-owskiej władzy, I w ten sposób podnieść wszystkich na duchu

Poszedłem na górę. W pokoju 406 zobaczyłem potworny bałagan, boczna ściana była przewrócona. Z lewej strony pokoju, bliżej okna zobaczyłem ogień i kłęby dymu. Ponieważ użyte gaśnice nie stłumiły ognia, mieszkańcy zaczęli rozwijać wąż strażacki i gasić wodą. Wtedy wyłączyłem bezpieczniki.

Ponieważ nic nie było widać pobiegłem do pokoju po latarkę. Kiedy wróciłem z latarką mieszkańcy zaczęli odrzucać w pewnym miejscu pokoju rupiecie. W tym momencie dowiedziałem się, że pod gruzami znajduje się człowiek.

Po wydobyciu go i wyłamaniu resztek drzwi wyniesiono go na korytarz. Ja pozostałem w pokoju i przeszukiwaliśmy dalej gruzy bo nikt nie wiedział ile osób w momencie wypadku znajdowało się w pokoju. Nie znaleziono nikogo więcej.

Przeszedłem do pokoju 405 i tu sprawdziłem czy w tym pokoju nie ma nikogo. Tutaj trochę przeszkadzał ranny mieszkaniec z pokoju 405, który w szoku chciał wejść do pokoju po pieniądze. zapytałem go czy był sam w pokoju. Po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi i po oględzinach wszystkich, którzy znajdowali się w pokojach 405, 406 poprosiłem o opuszczenie.

Po chwili na miejscu znalazł się dowódca warty straży przemysłowej i dwóch milicjantów. Jeden z milicjantów wziął mój reflektor i sam sprawdził wzrokowo pokój 406. Wyszedł z pokoju i stwierdził, że słychać syk. Wtedy jeszcze raz wszedłem do pokoju i wyciągnąłem z niego gaśnicę, która była odkręcona i mogła powodować, że było słychać syk.

Dawny hotel robotniczy „Dolmelu” przy ulicy Strzegomskiej zamieniony został w normalny blok mieszkalny.

Potem zszedłem na parter i zobaczyłem jak pielęgniarze z rezygnacją odeszli od rannego i przykryli go prześcieradłem. Potem na polecenie mjr. Jarosza, jak wszyscy mieszkańcy hotelu udałem się do swojego pokoju.

Po upływie około godziny przyszedł kierownik i powiedział żebym towarzyszył w przeszukiwaniu pokojów na drugim piętrze. Potem jeszcze byłem na prośbę pracownika MO wziąłem klucze od pokoju na 6 i 19 na parterze”.

Sprawą natychmiast zajęła się Służba Bezpieczeństwa. Już 16 lutego 1982 r. wszczęto sprawę operacyjnego sprawdzenia (SOS) o kryptonimie „Piroman”.

Powiązań nie było

Milicjanci, którzy badali sprawę Mieczysława Fornala mieli kilka wytyczonych celów. Przede wszystkim ustalenie przyczyn wybuchu oraz określenie materiału który spowodował detonację w hotelu; ustalenie (rozpoznanie) kontaktów i powiązań Mieczysława Fornala z działającymi w konspiracji na terenie „Dolmelu” członkami „Solidarności”; ustalenie czy ładunek wybuchowy był przygotowany w celach terrorystycznych.

Służba Bezpieczeństwa próbowała powiązać sprawę Mieczysława Fornala ze znalezieniem ładunku wybuchowego na stacji benzynowej CPN w Lubinie.

13 lutego 1982 r. bombę „domowej produkcji” znalazł i rozbroił ajent stacji CPN w Lubinie. Ładunek wybuchowy składał się z budzika (Mera-Poltik) z jedną wskazówką, dwóch płaskich baterii o napięciu 4,5 V, przewodów, dwóch zapalników elektrycznych, używanych w górnictwie miedzi i około trzech kg materiału wybuchowego, prawdopodobnie dynamitu skalnego.

Jak się okazało podłożyli ją Jan Kołodziej i Ryszard Szwed związani ze strukturami lokalnej „Solidarności”. Ich celem początkowo był Komitet Miejski PZPR lub placówka ORMO w tym mieście, jednak z powodu silnej ochrony nie mogli dostać się w ich pobliże, dlatego wybór padł na lubińską stację paliw. Po latach Zygmunt Burchardt, jeden z mózgów operacji podkładania bomb, opowiadał, że gdy tylko dowiedział się, gdzie jego koledzy zostawili ładunek, najpierw ich zrugał, a następnie pobiegli go stamtąd zabrać. Było jednak już za późno.

W Lubinie i Wrocławiu do skonstruowania bomby użyto tego samego materiału wybuchowego: amonitu skalnego, używanego w górnictwie. To dało podstawy przypuszczeniom, że obie sprawy łączą się ze sobą.

Sytuacja zmieniła się po sierpniu 1982 roku. Kiedy w Lubinie podczas demonstracji antykomunistycznej zginęły trzy osoby, a rannych zostało jedenaście, uaktywniła się ponownie grupa osób, które zaczęły podkładać ponownie ładunki wybuchowe. Tym razem także pod mieszkaniami osób uznanych za kolaborantów z reżimem komunistycznym.

Ładunki podłożono między innymi w Głogowie, Polkowicach, Lubinie i Legnicy. Intensywność tych działań skłoniła władze do bardziej zdecydowanych działań, w wyniku których 19 stycznia 1983 roku zatrzymano pierwsze osoby związane z podkładaniem ładunków. Ostateczne wyjaśnienie sprawy lubińskiej pokazało, że wybuch we Wrocławiu nie ma żadnych powiązań z akcją w Lubinie i pozostałych wymienionych miastach. Okazało się, że przypadek wrocławski to odosobniona akcja, przeprowadzona przez jedną osobę.

Nie udało się też połączyć próby wysadzenia napisu „PZPR” przez Mieczysława Fornala z grupą Hornika.

–Z akt wynika, że pośrednikiem w zdobyciu materiału wybuchowego od nieznanej osoby, mógł być Mieczysław Hornik – opowiada Aleksander Srebrakowski. – Hornik, rozpracowywany w tym czasie przez siły bezpieczeństwa PRL, miał być szefem zakonspirowanej grupy działaczy „Solidarności” zajmującej się „podziemną działalnością propagandową i inspirującą do akcji strajkowych. Jednak i tu nie udało się znaleźć żadnych powiązań.

SOS „Piroman zamknięto w listopadzie 1982 roku. Ostateczny werdykt mówił: „Sprawę Operacyjnego Sprawdzenia zakończono z niepotwierdzeniem aby ładunek wybuchowy detonujący w hotelu robotniczym DZWME „Dolmel” był przygotowany w celach terrorystycznych. Śledztwo prowadzone przez WUSW1 w Legnicy na fakt podłożenia ładunku wybuchowego pod staję benzynową w Lubinie zakończyła się ujęciem sprawców, nie potwierdzono żadnych związków tego faktu z wybuchem w hotelu robotniczym „Dolmel”. Ponadto ustalono, że materiałem wybuchowym był amonit skalny używany w górnictwie w ilości około 0,5 kg używany w górnictwie. Wobec powyższego postanowiono zakończyć sprawę Operacyjnego Sprawdzenia krypt. „Piroman” nieustaleniem celu wykorzystania gromadzonego ładunku wybuchowego przez Mieczysława Fornala”.

Niepamięć

Aleksander Srebrakowski jest przekonany, że Mietek jest ofiarą stanu wojennego.

– Nieszczęśliwy zbieg okoliczności doprowadził do tragedii – wyjaśnia.– Zginął młody obiecujący człowiek, dobry kolega, przed którym było całe życie. Najgorsza jest jednak świadomość, że gdyby nie działania ówczesnych władz, nikomu by nie przyszło do głowy aby próbować podobnych akcji. W normalnych warunkach nie trzeba by było szukać rozwiązań na wzmocnienie ducha w społeczeństwie.

I dodaje, że jest jeszcze ostatni element tej tragedii: nasza niepamięć.

Na pogrzebie Mieczysława Fornala na cmentarzu w Oleśnicy tłumnie stawili się jego koledzy i koleżanki z „Dolmelu”, w pierwszą rocznicę śmierci ukazało się wspomnienie o nim w podziemnym biuletynie wydawanym w Oleśnicy.

Dzisiaj próżno szukać śladów tamtego tragicznego wydarzenia. Nie znajdziemy ich w publikacjach opisujących stan wojenny, czy dzieje wrocławskiej „Solidarności” informacji o tej ofierze stanu wojennego. Na bramie dawnego Dolmelu znajdują się dwie tablice: jedna poświęcona Piotrowi Bednarzowi, legendarnemu działaczowi „Solidarności”, druga przypomina opór stawiany przez załogę „Dolmelu” po wprowadzeniu stanu wojennego. O Mieczysławie Fornalu nie znajdziemy żadnej wzmianki.

Dawnym hotel robotniczy przy Strzegomskiej jest dzisiaj zwyczajnym blokiem mieszkalnym. Aleksander Srebakowski wzdycha: – żeby chociaż tablicę tu wmurować...

I dodaje, że żyjący do dzisiaj zapomniani bohaterowie tamtych czasów mają jeszcze jakąś szansę aby przypomnieć o swoich zasługach w walce o wolną Polskę.

– Mieczysław Fornal już nie może tego zrobić – mówi Aleksander Srebakowski. – Pozostaje więc zadanie dla nas, aby przynajmniej przy okazji czterdziestej rocznicy haniebnych działań ówczesnych władz naszego państwa ponownie dać imię zapomnianym bohaterom tamtych trudnych lat.

Tekst powstał na podstawie rozmowy z Aleksandrem Srebrakowskim, artykułu zamieszczonego w Biuletynie Ośrodka Pamięć i Przyszłość, akt IPN opublikowanych na Facebooku oraz tekstu Sebastiana Ligarskiego „Bombami w system. „Bombiarze” z Zagłębia Miedziowego w czasie stanu wojennego” oraz publikacji Instytutu Pamięci Narodowej we Wrocławiu na Facebooku.

PS.
Może ktoś z Państwa znał Mieczysława Fornala, pracował z nim lub był świadkiem wybuchu w hotelu robotniczym? Proszę o kontakt świadków tamtych tragicznych wydarzeń. Listy można przesyłać mejlowo (hanna.wieczorek@gazeta.wroc.pl) lub pocztą („Gazeta Wrocławska, ul. św. Antoniego 2/4, 50-073 Wrocław z dopiskiem Hanna Wieczorek).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia