„Na ratunek dzieciom”. W 80 rocznicę likwidacji obozu przesiedleńczego w Zwierzyńcu

Bogdan Nowak
Zdjęcie wykonano wiosną 1944 roku. Ochronkę prowadzili: Róża Zamoyska (zwana przez miejscowych "Aniołem Dobroci") oraz Jan Zamoyski, ostatni ordynat Ordynacji Zamoyskiej. Fotografię przekazał do APZ Marcin Zamoyski
Zdjęcie wykonano wiosną 1944 roku. Ochronkę prowadzili: Róża Zamoyska (zwana przez miejscowych "Aniołem Dobroci") oraz Jan Zamoyski, ostatni ordynat Ordynacji Zamoyskiej. Fotografię przekazał do APZ Marcin Zamoyski ze zbiorów Archiwum Państwowego w Zamościu
To były wzruszające uroczystości. Mieszkańcy Zamojszczyzny obchodzili 80 rocznicę „rozpoczęcia likwidacji” niemieckiego obozu przesiedleńczego w Zwierzyńcu. Uroczyste obchody odbyły się we wtorek (15 sierpnia) w miejscowym Kościele Parafialnym p.w. Matki Bożej Królowej Polski. Wspominano wówczas gehennę ludności cywilnej, w tym Dzieci Zamojszczyzny. Nie zabrakło także wspomnień o dzielnych jeńcach francuskich, którzy również byli w zwierzynieckim obozie więzieni. To nadal mało znana historia.

Było ich 320. Dokonali niezwykłego wyczynu. W lipcu 1942 r. część francuskich jeńców zdecydowała się na ucieczkę z obozu w Zwierzyńcu. Przygotował ją Georges Piriou, późniejszy, powojenny dyrektor portu w Lorient. Więźniowie wykopali podkop z baraku znajdującego się w obozie do innego — stojącego w pobliskim lesie. Tym tunelem można było przejść pod obozowym ogrodzeniem…

Do ucieczki doszło w nocy z 12 na 13 sierpnia. Udało się to 93 jeńcom. Część z nich Niemcy schwytali. Kilkunastu prawdopodobnie rozstrzelano na terenie obozu w Zwierzyńcu. Wiadomo, iż taki los spotkał m.in. Victora Connana i Pierra Vandenbosche (pochowano ich na zwierzynieckim cmentarzu, a po wojnie ich ciała ekshumowano i zabrano do Francji). Pięciu innych jeńców złapano w lesie, niedaleko Biłgoraja (trafili do obozu w Rawie Ruskiej, wojnę przeżyli). Wiadomo także, iż trzech kolejnych Francuzów ukrył w leśnym szałasie leśniczy Leon Tomaszewski.

Nie tylko on pomagał zbiegom.

Lager

„Niemiecki obóz Zwierzyńcu w swojej historii spełniał różne funkcje – czytamy na stronie UM w Zwierzyńcu (w relacji z wtorkowych obchodów). „Powstał jako baza dla wiedeńskiej firmy budowlanej Radebeule, której pracownicy mieli zajmować się naprawą dróg do Biłgoraja. W czerwcu 1941 roku firma ta została przeniesiona na wschód, a jej miejsce zajęła wchodząca w skład organizacji TODT Baugruppe Kirchhof, również zajmująca się pracami budowlanymi. Jednymi z pierwszych grup pracujących w tych firmach była grupa jeńców francuskich”.

Obóz przejściowy dla robotników przymusowych w Zwierzyńcu został przez Niemców założony w 1940 r. Jego komendantem był SS-Hauptsturmfűhrer Reinhold Hahn. Załogę obozu tworzyli Niemcy oraz Ukraińcy służący w Ukraińskiej Policji Pomocniczej SS. W sumie było to nawet ponad pół setki świetnie uzbrojonych ludzi. Więźniowie przebywali w dziewięciu barakach mieszkalnych, które były ogrodzone zasiekami z drutu kolczastego. Były to pokaźne budowle. Niektóre baraki miały długość ok. 50 m i szerokość 10 m.

Na początku w obozie znalazła się ludność cywilna — głównie mieszkańcy okolicznych miejscowości. Kierowano ich na przymusowe roboty do III Rzeszy. W obozie przetrzymywano także mężczyzn podejrzanych o przynależność do ruchu oporu oraz jeńców francuskich („lager” został podzielony na trzy, oddzielone od siebie „pola”). Był to oddział roboczy z obozu w Rawie Ruskiej. Jeńcy naprawiali drogę prowadzącą ze Zwierzyńca do Szczebrzeszyna i Biłgoraja oraz pracowali w miejscowym tartaku. Uciekali z obozu nie tylko w sierpniu 1942 r.

„Pod koniec października (1942 r.) podczas powrotu z pracy uciekło jeszcze dwóch jeńców francuskich” — pisała Halina Matławska w książce pt. „Zwierzyniec”. „Ukrył ich Jan Zamoyski (ostatni zamojski ordynat: żył w latach 1912—2002) w swoim domu na Rózinie, a następnie skierował do nadleśnictwa Kocudza, gdzie nadleśniczy Józef Kotuła znalazł dla nich doskonały schowek w gajówce Flisy, u gajowego Jana Małka. Byli tam zupełnie bezpieczni”.

O spotkaniu z francuskimi jeńcami Jan Zamoyski opowiadał, w rozmowie z Robertem Jarockim (chodzi o wywiad-rzekę wydany w książce pt. „Ostatni ordynat”): „W drugiej połowie października (1942 r.) przyszli (chodzi o dwóch jeńców, którzy czasami odwiedzali dom Zamoyskich) w bardzo kiepskim nastroju, prosząc mnie o chwilę poufnej rozmowy” — wspominał Zamoyski. „Powiedzieli mi, że remont pobliskiej szosy kończy się i że obóz zostanie przeniesiony w głąb Rosji”.

Jeden z Francuzów tłumaczył, że nie są na taką tułaczkę przygotowani. Mieli nieodpowiednie ubrania, byli wygłodzeni. Uznali, że w Rosji nie mają szans na doczekanie końca wojny. Postanowili uciekać. Prosili o pomoc. Jan Zamoyski zaoferował im ciepłe ubrania oraz odzież. Oni jednak prosili go o schronienie. Nie było to w ówczesnych warunkach łatwe. Francuzi jednak dopięli swego.

Wymęczeni i brudni

„Kilka dni po przytoczonej rozmowie, późnym wieczorem, nasza pokojówka mieszkająca opodal drzwi wejściowych, wszczęła alarm, że koło domu kręcą się jacyś ludzie” — wspominał Jan Zamoyski. „Ponieważ mieliśmy już nieraz przykre przygody i bandyckie napady, ostrzeżenia dziewczyny potraktowaliśmy poważnie. Zresztą cały czas pies ujadał i można było przypuszczać, że ktoś się gdzieś czai w krzakach”.

Wszczęto domowy alarm: zabarykadowano drzwi wejściowe, a mężczyźni wyciągnęli z ukrycia broń. „Po pewnym czasie żona (chodzi o Różę Zamoyską z Żółtowskich, która w czasie wojny była przewodniczącą Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Zwierzyńcu; zwano ją „Aniołem Dobroci”) obserwująca krzaki zwróciła mi uwagę, że kręcą się tam jakieś postacie, ale nie sprawiają złego wrażenia. Przeciwnie, zachowują się niezwykle ostrożnie. Po chwili owe postacie zniknęły w zaroślach. Pies też ucichł” — opowiadał Jan Zamoyski. „Poszliśmy spać. Następnego dnia rano, gdym się golił, wpadła do mnie poruszona pokojówka, że w kuchni pojawili się dobrze jej znani z poprzednich odwiedzin dwaj Francuzi. Wymęczeni i brudni”..

Według Jana Zamoyskiego obaj uciekli z obozu nocą, także przygotowanym wcześniej podkopem. Jeńcy zostali ukryci w jednym z zakonspirowanych pokojów (wchodziło się do niego przez szafę). Tam przeczekali niemiecką obławę. Dostali też cywilne ubrania, a potem wykonano im podrobione dokumenty. W ten sposób oficjalnie stali się ordynackimi robotnikami, zatrudnionymi przy wyrębie lasów.

W zwierzynieckim domu Zamoyskich przebywali trzy miesiące. Potem ukrywano ich w okolicznych lasach. W 1944 r. — jak pisał Jan Zamoyski — „przejęły ich władze radzieckie”. Zostali wywiezieni w głąb Rosji i słuch po nich zaginą.

Co stało się z innymi? Taka informacja na temat losów francuskich jeńców pojawiła się kilka dni temu na stronie internetowej zwierzynieckiego UM. „Po wywiezieniu ich do Rawy Ruskiej, obóz został włączony do akcji wysiedlania ludności Zamojszczyzny” – czytamy tam. „Jako obóz przesiedleńczy dla ludności z powiatów zamojskiego, biłgorajskiego i tomaszowskiego funkcjonował do 13 sierpnia 1943 roku. Przez krótki czas funkcjonowała tu znów mała czeska firma budowlana”.

Do tego obozu trafiali wówczas mieszkańcy Zamojszczyzny (głównie z powiatów: zamojskiego, biłgorajskiego i tomaszowskiego) wysiedleni ze swoich wiosek w ramach wielkiej, niemieckiej akcji przesiedleńczo-pacyfikacyjnej. Były to całe rodziny, w tym tysiące dzieci. Od połowy czerwca 1943 r. obóz był stale przepełniony. To skutki kolejnej, niemieckiej akcji pod kryptonimem „Werwolf” (wilkołak).

Wysiedlenia objęły wówczas kolejne wsie. Za obozowe „druty” w Zamościu i Zwierzyńcu trafili m.in. mieszkańcy Aleksandrowa, Bodaczowa, Rozłop, Deszkowic i Sułowa oraz ponad 160 innych miejscowości z Zamojszczyzny (według różnych szacunków wysiedlono wówczas od 30 do 60 tys. Polaków). W sumie przez zwierzyniecki obóz przeszło prawdopodobnie ok. 20 tys. osób (niektóre źródła podają liczbę 24 tys.). Więźniowie byli stamtąd wywożeni m.in. do obozów koncentracyjnych na Majdanku, do Oświęcimia lub na roboty przymusowe do III Rzeszy. Dzieci i starców kierowano do tzw. wsi rentowych w powiatach garwolińskim, siedleckim czy łukowskim.

„Co dzień w obozie w Zwierzyńcu przebywało od 3 do 10 tysięcy ludzi, a gdy nie mieścili się w budynkach, trzymano ich pod gołym niebem” — pisała Halina Matławska o skutkach akcji „Werwolf”. „W barakach nie było prycz, ludzie kładli się na podłogę, wszystkich gryzło robactwo — wszy, pchły i pluskwy. Uwięzieni dostawali dziennie po 10 dekagramów chleba, kubek nie słodzonej kawy zbożowej i miskę wodnistej zupy z rozgotowanej marchwi i kaszy jaglanej lub jęczmiennej, w której trudno było dojrzeć krupy kaszy. Ludzie puchli z głodu, a słabi umierali z wycieńczenia. Co rano wyrzucano na plac zwłoki zmarłych, przeważnie dzieci”.

Tak ten koszmar zapamiętała jedna z więźniarek: „Byliśmy tam tydzień. Mieszkaliśmy w barakach. Spaliśmy w ubraniu na podłodze. Za ubikację służyły wykopane doły, wspólne dla kobiet, mężczyzn i dzieci” — wspominała Urszula Tochman-Welc (ur. w 1930 r.), która 30 czerwca 1943 r. wraz z rodziną została wysiedlona z Tarnogrodu. „Z obozu w Zwierzyńcu wyprowadzono nas pod eskortą żołnierzy, trzymających w pogotowiu karabiny z ostrzami bagnetów, skierowanymi ku nam, a w drugim rzędzie karabiny maszynowe i zapędzono do stacji kolejowej, gdzie ponownie umieszczono nas w pociągu towarowym (stamtąd transport odjechał do obozu na lubelskim Majdanku)”.

Rodziny wysiedlonych były rozdzielane. „W czerwcu 1943 r. miało miejsce wysiedlenie. Wraz z całą rodziną zostałam wywieziona do obozu w Zwierzyńcu. Tam odłączono mnie od rodziny i razem z innymi dziećmi zostałam umieszczona w obozie w Zamościu” — wspominała Janina Wachowicz ze Szczebrzeszyna (jej relacja została spisana przez uczniów Gimnazjum im. Dzieci Zamojszczyzny w Bodaczowie).

Wyjątkowa łaska

Coś się jednak zmieniło. Zachowała się niemiecka notatka służbowa sporządzona 24 lipca 1943 r. SS-Sturmbannfűhrer Hőfle z Zamościa zakomunikował w niej: „Gruppenfűhrer zgodził się na propozycję hrabiego (Jana) Zamoyskiego, by dzieci do lat 6 zostały zwolnione z obozu (w Zwierzyńcu) i oddane hrabiemu Zamoyskiemu w celu umieszczenia ich w przedszkolu. Zgodę na tę propozycję zakomunikuję hrabiemu Zamoyskiemu tutejszy urząd i omówi z nim szczegóły zwolnienia” — czytamy w dokumencie.

Dowiadujemy się z niego także, iż kontakt z ostatnim ordynatem miał nawiązać także komendant obozu Hahn. Z pisma wynika, iż propozycja wyszła od Jana Zamoyskiego, jednak bez powiadamiania zarządu ordynacji. „Na podstawie rozmowy przeprowadzonej w dniu 23 lipca 1943 z sekretarzem zarządu dóbr Zamoyskich w Zwierzyńcu, stwierdzono, że tam nie było nic wiadomo o propozycji hrabiego Zamoyskiego” — czytamy dalej w niemieckiej notatce. „Zawiadomią jednak hrabiego Zamoyskiego o udzieleniu zezwolenia”.

Mieszkańcy Zwierzyńca za wszelką cenę próbowali więźniom obozu pomóc. To było trudne. Do osób, które np. próbowały przerzucić żywność przez druty strzelali niemieccy strażnicy. O udzielenie pomocy więźniom starał się także Polski Komitet Opiekuńczy. Uzyskał on pozwolenie na pomoc żywnościową. Dzięki temu dwa razy dziennie, w porze obiadowej, wwożono do obozu wojskowy kocioł z zupą.

Taka pomoc była bezcenna. Tylko w ciągu sześciu letnich tygodni 1943 r. wydano więźniom aż 95 tys. porcji zupy, 12,5 tys. kg chleba oraz 6 tysięcy litrów mleka dla dzieci. W kuchni PolKO ofiarnie pracowały kobiety zatrudnione przez ordynata m.in. Anna Radzik, Maria Zajączkowska i Janina Wandycz. O zaopatrzenie dbała rodzina Zamoyskich. Potrzebne na żywność pieniądze, lekarstwa i odzież gromadzili również mieszkańcy Zwierzyńca oraz okolicznych wsi.

Róża i Jan Zamoyscy próbowali wyrwać dzieci z obozu. Ordynat zaapelował do niemieckiego gubernatora Hansa Franka oraz m.in. do wysokich oficerów SS o utworzenie przedszkola dla najmłodszych więźniów. Domagał się także umieszczenia części z nich w zwierzynieckim szpitalu. Rozmawiał w tej sprawie także z Odilo Globocnikiem, szefem SS i policji w dystrykcie lubelskim. Negocjacje nie były łatwe, a Zamoyski wiele w nich ryzykował (nawet życie). Jakimś cudem udało mu się jednak butnego Globocnika przekonać. „Jeden z jego esesmanów (po rozmowie z Globocnikiem) dodał, żebym traktował to postanowienie jako wyjątkową łaskę” — wspominał Jan Zamoyski.

Efekt? W lipcu i sierpniu 1943 r. wydostano z obozu 273 dzieci. Ogółem udało się ich uratować ok. 480! Trafiły one do szpitala w Zwierzyńcu (44 z nich tam zmarło). Część dzieci umieszczono natomiast w ordynackiej ochronce. Jako opiekunki ofiarnie pracowały tam: Wanda Cebrykow, Maria Bujak oraz Stefania Kapuśniak. Wszystkie działania, z całych sił wspierała Róża Zamoyska.

Pamiątka

„Kolejny raz – ostatnie baraki zapełnione zostały mieszkańcami okolic Zwierzyńca w związku z akcją Sturmwind II (w 1944 roku - przyp. red.)” - czytamy na stronie UM w Zwierzyńcu. „Po zakończeniu wojny budynki rozebrano, a materiały użyto do odbudowy zagród w spalonych i zniszczonych miejscowościach”.

W miejscu, gdzie był kiedyś główny, obozowy plac (przy ul. Zamojskiej), wybudowano pod koniec lat 70. ub. wieku kościół rzymskokatolicki p.w. Matki Bożej Królowej Polski. Umieszczono tam, nad ołtarzem głównym, witraże przedstawiające dzieci — więźniów obozu.

W Zwierzyńcu stanął pomnik upamiętniający ofiary. Pozostała też inna, niezwykle ciekawa „pamiątka” po zwierzynieckim obozie. To tablica z niemieckim napisem. Ma ona wielkość ok. 1 metra na ok. 80 cm. Umieszczono na niej napis w języku niemieckim „O.T. Stȕtzpunkt Baugruppe Kirchnoff” (Grupa Budowlana Kirchnoff). Czym jednak była tak naprawdę ofiarowana tablica? 

— W niemieckim obozie istniały dwie bramy. Główna i boczna. Tablica, którą otrzymaliśmy była prawdopodobnie umieszczona przy owym drugim wejściu. Przy głównym była podobna, ale napis wykonano nieco inną czcionką — zastanawiała się jakiś czas temu w rozmowie z nami Urszula Kolman, burmistrz Zwierzyńca. - Próbowałam te przypuszczenia potwierdzić. Pytałam o tę tablicę byłych więźniów obozu, ale oni nie pamiętali takich szczegółów. Niektórzy tłumaczyli, że byli skupieni na tym, żeby w obozie po prostu przetrwać.

Przewrotna jest treść niemieckiego napisu umieszczonego na zabytkowej tablicy. — Ona jest myląca, w niemieckim stylu (na słynnej bramie obozu Auschwitz-Birkenau naziści umieścili np. napis „Arbeit macht frei”, czyli „Praca czyni wolnym”). Bo wiemy przecież jaką funkcję tak naprawdę pełnił ten ponury, zwierzyniecki obóz — mówiła Urszula Kolman. — Tablica to bardzo ważna pamiątka nie tylko dla mieszkańców Zwierzyńca. Jest ona świadkiem wielkiej tragedii.

Jakiś czas temu, w sąsiedztwie kościoła parafialnego w Zwierzyńcu została odsłonięta pamiątkowa „Brama obozowa”. Na ogrodzeniu z drutu kolczastego umieszczono tablicę informacyjną w trzech językach. Obok możemy zobaczyć także plan dawnego, niemieckiego obozu oraz reprodukcję zabytkowej tablicy. Oryginał został umieszczony w jednej z sal ZSDiOŚ w Zwierzyńcu.

- To jedyny artefakt, który pozostał po zwierzynieckim obozie. Nie słyszałam o innych zabytkach dokumentujących historię tego miejsca — mówiła burmistrz Urszula Kolman.

We wtorek (14 sierpnia) obchodzono 80 rocznicę likwidacji zwierzynieckiego obozu. Odbyła się wówczas msza w intencji pomordowanych Dzieci Zamojszczyzny w czasie II Wojny Światowej. Złożono także kwiaty przy pomniku.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia