Nawaliło kocię w kitę prądu?! Historia fali w wojsku PRL
Dziś fala w wojsku to już historia. Ale w czasach PRL i w latach 90. dręczenie kotów, czyli młodych poborowych, przez dziadków, czyli starszych stażem kolegów, było normą i zarazem rytuałem
Głuszenie kota, odpalanie zisa, dzika świnia, mucha - to tylko kilka określeń doskonale znanych starszym stażem poborowym, ale przede wszystkim tym, którzy stawiali pierwsze kroki w Ludowym Wojsku Polskim.
W czasach PRL służba zasadnicza w wojskach lądowych trwała dwa lata, a w marynarce wojennej - nawet trzy. To dość czasu, by zorientować się w kwestii zasad panujących w armii. A ponieważ do wojska trafiali wszyscy zdrowi, młodzi mężczyźni, anegdoty i historie związane z mundurem wyrastały jak grzyby po deszczu. Wojskowa fala trafiła nawet do popkultury, o czym może się przekonać każdy, kto obejrzy słynny swego czasu film Feliksa Falka „Samowolka” z 1993 r.
Byli żołnierze, jak jeden mąż, przyznają jednak, że obraz wyreżyserowany przez Feliksa Falka to gruba przesada. „Wydaje się, że kręcić go [film - red.] mogli ci, co słyszeli o wojsku tylko z opowieści kolegów przy wódce” - napisał w sieci jeden z niezadowolonych widzów oraz, jak można się domyślać, weteranów służby zasadniczej. Bez wątpienia na pobicia czy inne brutalne sceny nawet w wojsku z czasów PRL nie było miejsca. Nie oznacza to jednak, że życie kota było usłane różami.
„Praca jest oczywiście dla kotów, a przypilnować ich musi wicerezerwa. Rezerwista winien leżeć na łóżku i nic go nie powinno obchodzić. Koty muszą przynieść mu śniadanie i kolację, czasami nawet obiad, umyć menażkę, wyprasować mundur itp. Kot powinien także, wchodząc do sali, stanąć w postawie zasadniczej, oddać honor i zameldować się jak przed oficerem: panie rezerwisto, szeregowy taki a taki prosi o pozwolenie do pozostania. Zapytany recytuje, ile szczęśliwych, słonecznych i bezrobotnych dni pozostało rezerwie do cywila. Bywają też bardziej rozbudowane wierszyki do meldowania” - czytamy w „Czerwonych pająkach” Józefa Marii Ruszara. Autor - w czasach PRL opozycjonista, a wolnej Polsce dziennikarz - służył pod koniec lat 70. w 36. Łużyckim Pułku Zmechanizowanym, a jego świadectwo jest tym cenniejsze, że opracowali je naukowcy z Instytutu Pamięci Narodowej. „Czasami czuję się jak badacz w batyskafie, obserwujący egzotyczny świat podwodnych potworów” - pisze.
Skąd ta fala?
Trudno odpowiedzieć na pytanie, skąd wzięło się zjawisko fali w Ludowym Wojsku Polskim. Tym bardziej że w literaturze najczęściej opisuje się perypetie kotów, ale nie to, skąd wziął się zwyczaj ich prześladowania. Bezcenne są oczywiście świadectwa tych, którzy odczuli władzę starszych kolegów na własnej skórze. Ale zacznijmy od teorii. Wiadomo, że powstawanie nieformalnej hierarchii, nawet w tak sformalizowanej strukturze jak wojsko, to nic nowego. Ktoś, kto zaczyna karierę w jakiejś formacji, zawsze jest traktowany jako obcy, który musi się nauczyć panujących zwyczajów. Już w czasach II Rzeczypospolitej nie tylko młodzi żołnierze, ale nawet początkujący oficerowie musieli się liczyć z tym, że na szacunek kolegów trzeba sobie zasłużyć.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 6,15 zł miesięcznie.
już od
6,15 ZŁ /miesiąc