Festiwal w Opolu wymyślili zakochany w Opolszczyźnie dziennikarz Polskiego Radia Jerzy Grygolunas i kompozytor, pierwszy szef muzycznej Trójki Mateusz Święcicki. Obaj uważali, że zbyt mało czasu antenowego poświęca się na prezentację rodzimych twórców, szczególnie tych debiutujących. Temu miał służyć festiwal.
Historię często tworzą szczęśliwe zbiegi okoliczności, a traf chciał, że w Opolu pod Wieżą Piastowską od paru lat na skutek wykopaliskowej działalności archeologów powiększała się w ziemi wielka dziura, a wokół niej w naturalny sposób rosła skarpa. Traf chciał również, że gospodarz miasta, legendarny Karol Musioł, przez opolan zwany Papą, niedawno odwiedził Budapeszt, gdzie na Wyspie św. Małgorzaty ujrzał amfiteatr. Po powrocie swój amfiteatr ogromny zobaczył właśnie pod piastowską wieżą. Propozycja młodych zapaleńców z Warszawy doskonale wpasowała się w tę wizję. Od akceptacji pomysłu do inauguracji festiwalu minęło zaledwie pół roku.
19 czerwca 1963 roku wystartował I Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu. O ile do Sopotu zjeżdżał tzw. wielki świat, tu na scenie zagościły bunt, świeża krew i nowe piosenki. Grygolunas i Święcicki zaprosili na festiwal wykonawców bigbeatowych oraz młodych artystów z krakowskiej Piwnicy pod Baranami i warszawskiego STS-u. Rozbłysły nowe indywidualności: Ewa Demarczyk, Wojciech Młynarski, Agnieszka Osiecka, Bohdan Łazuka, Jonasz Kofta, Czesław Niemen. „Gdy nagle to wszystko zebrano na jednej scenie, w amfiteatrze w Opolu, był to naprawdę szok. (...)
Pod względem artystycznym pierwszy festiwal opolski był więc olbrzymim sukcesem. Organizacyjnie była to natomiast totalna improwizacja” - wspominał Mariusz Jeliński, autor książki o opolskich festiwalach. Już podczas drugiej edycji imprezę namaścił sam Jerzy Waldorff. Komplementując smak i muzyczną kulturę opolskiego audytorium, wyraził nadzieję, że festiwal będzie się odbywał co roku. A Opole zgodnie z jego życzeniem miało odtąd nosić tytuł stolicy piosenki polskiej. Festiwal od razu stał się wydarzeniem kulturotwórczym.
Transmitowały go radio i telewizja. Każdy chciał tu wystąpić, a to napędzało twórczą machinę - pisano i komponowano pod Opole, piosenkarze przyjeżdżali tu, by nawiązać kontakty, a dzięki temu rodziła się nowa muzyka. Rozwijała się scena muzyczna - debiutanci z Opola po paru latach występowali tu już jako gwiazdy. Do historii przeszły koncerty „Nastroje - nas troje” z 1977 r., w którym pierwsze skrzypce grali Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta i Wojciech Młynarski, czy zrealizowany 20 lat później spektakl „Zielono mi” złożony z najpiękniejszych utworów Osieckiej, uchodzący za najlepszy koncert w 50-letnich dziejach imprezy.
Od początku ważnym elementem festiwalu był nurt kabaretowy (nazwę „kabareton” wymyślił Jacek Fedorowicz). Najpierw był upychany gdzieś na obrzeżach, w auli uczelni pedagogicznej lub szkoły muzycznej. „Ale mimo wszystko dawał on szansę, żeby się pośmiać, pożartować sobie w miarę swobodnie, pozwalał na oddech. Miało to bardzo duże znaczenie” - podkreśla Mariusz Jeliński. Wyjątkowy był rok 1981. Scenografię stanowiło wtedy wymowne „drzewko wolności” zaprojektowane przez Marka Grabowskiego. Gdy kończyła się druga noc kabaretowa i Jan Pietrzak zaintonował „Żeby Polska była Polską” - pieśń na stojąco podjął cały amfiteatr.
Piosenek zaśpiewano w Opolu tysiące, wiele z nich stało się międzypokoleniowymi przebojami. Na IKFPP nagrodzono Ewę Demarczyk i Zygmunta Koniecznego za „Karuzelę z madonnami”. Ze wszystkich śmiałych muzycznie utworów tego duetu „Karuzela” była najbardziej szokująca, bo nie mieściła się w tradycyjnych ramach: canto-refren-canto. Poza tym jej tempo było zabójcze i widownia czasem zastanawiała się, kiedy artystka oddycha.
Swój festiwalowy występ w 1967 r. Czesław Niemen zaczął od tego, że poprosił realizatora o wzmocnienie dźwięku. A potem wykrzyczał oszołomionej publiczności, że „Dziwny jest ten świat”. Widownia oszalała z zachwytu, a jury przyznało Niemenowi - autorowi słów i muzyki - nagrodę „za walory ideowe tekstu”. Ta nagroda nie była jednak tak oczywista, bo dwóch jurorów absolutnie nie chciało się zgodzić. Trzeba było całonocnej libacji, by podpisali protokół. Kiedy wytrzeźwieli, chcieli się wycofać, ale było już za późno. Utwór stał się najsłynniejszym polskim protest songiem, hymnem kontestującej młodzieży lat 60.
Lata 70. uważane są za najbardziej interesujące i twórcze w historii opolskich festiwali. Marek Grechuta śpiewał swój słynny „Korowód”, Danuta Rinn dociekała „Gdzie ci mężczyźni”, Jerzy Stuhr przekonywał, że „Śpiewać każdy może”. I faktycznie mógł każdy, o czym świadczy to, że bohaterami drugiej festiwalowej dekady byli zarówno Janusz Laskowski z „Kolorowymi jarmarkami”, jak i wschodząca gwiazda Krystyna Janda z „Gumą do żucia”.
Niekwestionowaną królową opolskiego festiwalu jest Maryla Rodowicz. Prawie każda śpiewana tu przez nią piosenka, a bywało, że na jednym festiwalu wykonywała kilka utworów, stawała się przebojem. Rodowicz zadebiutowała w Opolu w 1968 r. i do tej pory wystąpiła na festiwalu ponad 30 razy. W 1984 r. musiała stoczyć walkę o piosenkę „Niech żyje bal” Osieckiej i Krajewskiego, na którą nie chciało się zgodzić kierownictwo KFPP. Nie podobały się odwołania do szarej rzeczywistości PRL-u ani dwuznaczny wers: „A to życie zachodu jest warte!”. Rodowicz się uparła, więc wezwano ją do Ministerstwa Kultury. Wiceminister w końcu uległ, ostatecznie nadeszła też zgoda od festiwalowych szefów: „Niech już pani śpiewa ten »Bal«, byle pani przyjechała”. Chodziło o to, żeby jak najwięcej artystów w Opolu zaśpiewało i pokazało, że nie są obrażeni za stan wojenny. Właśnie z powodu stanu wojennego w 1982 r. festiwal (jedyny raz w historii) się nie odbył.
Cenzura wtrącała się nie tylko do tego, co artyści śpiewali, ale też jak wyglądali. - Z takimi włosami pan nie wystąpi - usłyszał szykujący się do wyjścia na scenę rockman na festiwalu w 1969 r. - OK. W takim razie wyjeżdżam i zabieram swoją aparaturę. Długowłosym muzykiem był Tadeusz Nalepa, wokalista, gitarzysta i lider Breakoutu. Po negocjacjach zespół jednak wystąpił. Organizatorzy zrobili dla Nalepy wyjątek, bo z aparatury, przywiezionej przez grupę z Holandii, mieli także skorzystać inni wykonawcy. Stanęło na tym, że Nalepa upiął włosy, a kamerzysta TVP robił wszystko, żeby nie pokazać go w kadrze. Podobnych zabiegów fryzjerskich musieli dokonywać także Skaldowie. Stan Borys okazał się nieprzejednany i wystąpił z rozwianym włosem oraz pokaźnym medalionem na piersi, za co potem był wzywany na dywanik przez partyjnych oficjeli. Niemal o zawał przyprawiła festiwalowych bossów Halina Frąckowiak, która w 1970 r. wystąpiła w zbroi - krótkiej spódniczce i biustonoszu ze złotej blachy. Realizatorzy telewizyjni wystraszyli się skandalu i pokazywali ją wyłącznie w dalekich planach.
Dla opolan czerwcowe dni było zawsze wyczekiwanym świętem. Wieczorami ulice wyludniały się, a w domach - jak śpiewał Lombard - „szyby niebieskie od telewizorów”.
II KFPP obejrzało w amfiteatrze 56 tys. ludzi. Widownia przeznaczona dla pięciu tysięcy jakimś cudem mieściła nawet 8 tys. upchanych niczym sardynki w puszce fanów muzyki. W 1971 r. na koncerty w amfiteatrze chciało się dostać 100 tys. widzów. W 1987 r. tylko na Noc z Pietrzakiem wpłynęło 18 tys. zamówień. Po bilety zawsze stały gigantyczne kolejki, lud nocami organizował się w komitety kolejkowe, a koniki zbierały nieprawdopodobne żniwo. W 1997 r. w obrocie pojawiły się podrobione bilety, a policja przez megafony ostrzegała przed fałszywkami.
Festiwal był także radosnym świętem środowiska. Opole stawało się nie tylko stolicą polskiej piosenki, ale też centrum towarzyskiego życia artystycznej śmietanki. Artyści zjeżdżali do miasta przed pierwszą próbą i rozjeżdżali się dopiero po odespaniu ostatniej pofestiwalowej balangi. A balowano w Opolu gromadnie i z przytupem. Po koncertach całe towarzystwo przenosiło się do restauracji, gdzie obsługa wzbogacała menu o zrazy a la Łazuka czy schabowy a la Maryla (ich fenomen polegał na wielkości). „W Pająku siedziało się już od 9 rano, potem szło się na próby, a potem znowu Pająk” - wspominał legendarny lokal przy opolskim rynku Zygmunt Konieczny. Zbigniew Wodecki: „Wódka lała się strumieniami, po każdym koncercie była balanga do rana”. Maryla Rodowicz: „Siedziało się do świtu, a potem dwie godziny snu i na próby”.
Taki festiwal skończył się na przełomie lat 80. i 90. ub. wieku. Teraz artyści wpadają tu tylko na swój występ, a imprezą niepodzielnie rządzi telewizja. Jurorów fachowców zastąpił vox populi i esemesy „Telewizja Polska od wielu lat właściwie robi przegląd popowo-rockowej papki nadawanej przez komercyjne stacje radiowe” - uważa Jarosław Wasik, dyrektor Muzeum Polskiej Piosenki. Jedno tylko się nie zmieniło. Jak pokazały w 2009 r. badania przeprowadzone na reprezentatywnej próbie internautów, Opole niezmienne kojarzy się z festiwalem i w świadomości Polaków pozostaje stolicą polskiej piosenki.