Andrzej Friszke, historyk, profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, wykładowca Collegium Civitas, członek redakcji "Więzi", przewodniczący Stowarzyszenia "Archiwum Solidarności". Członek Rady IPN. Od 2013 członek-korespondent PAN.
Autor m. in. "Rewolucja Solidarności 1980-1981".
(fot. Archiwum prywatne)
Ocenia go głównie polityka, wokół stosunku do jego osoby przebiega ważny podział polityczny, czemu ulega też wielu historyków. Ocena historii ujawni się, gdy te emocje opadną, a więc za kilkadziesiąt lat. Nadal przecież nie znamy wielu ważnych dokumentów. Kluczem do oceny wielu zjawisk byłyby archiwa rosyjskie, ale do tych nie będziemy mieć raczej dostępu w dającej się przewidzieć przyszłości.
Niezwykły w życiorysie Jaruzelskiego jest element przypadku. Historia tego człowieka mogła potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby jego rodzice nie zdecydowali się na ucieczkę na wschód w 1939. Kilka lat później również zadecydował przypadek - Jaruzelski nie zdążył dotrzeć do jednostek Andersa.
Rzeczywiście, przypadek w czasach zawieruchy woj ennej poplątał życiorysy wielu ludzi. Można sobie wyobrazić Jaruzelskiego, który wraca do Polski np. jako żołnierz generała Maczka.
Zważywszy na środowisko, w którym się wychował i kształcił, ambicję i inteligencję, można wyobrazić go sobie w szatach biskupich.
To już dość daleko idące wyobrażenie, ale niczego nie można wykluczyć. Stało się jednak, jak się stało i chyba pierwszą świadomą decyzję polityczną Jaruzelski podjął w 1944 roku w szkole w Riazaniu, a może dopiero w 1945, gdy odczuł potężną siłę, którą był zwycięski Związek Radziecki.
Kończą się ideały, a zaczyna kalkulacja?
Bardzo trudno na to odpowiedzieć, szczególnie dlatego, że sam generał nam tego nie ułatwiał. Bardzo akcentował, że miał poglądy lewicowe, opowiadał się za równością i awansem ludu oraz miał poczucie winy jako dziecko klasy "wyzyskiwaczy". Wybrał w pewnym momencie drogę na wojskową karierę, a ta w powojennej Polsce była związana z opowiedzeniem się za komunizmem.
Co musiało się przestawić w głowie młodego człowieka, który chwilę wcześniej własnoręcznie kopał grób dla swojego ojca zamęczonego przez stalinowski system?
Klucz do zrozumienia generała jest moim zdaniem ukryty w 9. tomie "Dzienników" Mieczysława Rakowskiego. W połowie lat 80. Rakowski, wściekły za coś na Jaruzelskiego, pisze że jest taki przypadek ludzi, którzy przeszli przez straszne rzeczy w Rosji i ten strach ich obezwładnił. Kontakt z bezwzględnie dominującą i zdolną do każdej zbrodni potęgą sprawia, że człowiek zaczyna przypominać bohatera legendy o bazyliszku - jest niezdolny do sprzeciwu i oporu.
W przypadku Jaruzelskiego to było coś więcej - miał poczucie, że idzie z potężną siłą, której nic nie jest w stanie zatrzymać. Nie bez znaczenia było też to, że Jaruzelski z formalnego punktu widzenia był wrogiem klasowym i długo jeszcze musiał mieć przed oczami ostatnie dni swojego ojca, który za swoje pochodzenie zapłacił życiem. Ale podkreślmy - Jaruzelski ulegał, ale jednocześnie "ustawiał się" do awansu.
Z dzisiejszego punktu widzenia kariera Jaruzelskiego jest absolutnie niezrozumiała: człowiek bez charyzmy, postrzegany jako zamknięty w sobie, oschły służbista...
W latach 70. minister obrony prawie nie pojawiał się w mediach za wyjątkiem uroczystości i defilad. To nie była osoba, z którą przeprowadzano wywiady, nie wypowiadał się publicznie. W Sejmie przemówienia polegały na składaniu "okrągłych" deklaracji. Charyzma była z zasady zastrzeżona dla pierwszego sekretarza, na którym miała się koncentrować uwaga opinii publicznej.
Jaruzelski okazał się marnym politykiem.
To zależy. Jaruzelski nie rozumiał mechanizmów życia społecznego i natury buntu społecznego, którego wyrazem była "Solidarność". Nie miał też - za wyjątkiem brutalnej siły - narzędzi, żeby się z tym buntem uporać. Pokutowało w nim wychowanie w systemie, w którym przełożony wydaje polecenie, a podwładni je realizują. Tymczasem rzeczywistość, z którą przyszło mu się zmierzyć, była znacznie bardziej skomplikowana. Jaruzelski zastał w 1981 roku rozsypujący się aparat władzy - ludzi bojących się podejmować decyzję, zalęknionych obrotem zdarzeń i pochłoniętych wewnątrzpartyjnymi konfliktami. "Solidarność" patrzyła władzy na ręce i oprotestowywała każdy ruch, który mógłby przynieść nawrót do starego systemu.
W1981 sięga po wojskowe rozwiązanie.
Jesień 1981 roku była momentem, w którym musiało się coś zmienić. Gospodarka znalazła się w kompletnej zapaści, postępowała radykalizacja nastrojów społecznych, na prowincji wybuchały strajki wobec braku żywności. "Solidarność" domagała się zasadniczych reform - od nowego roku miała wejść w życie nowa ustawa o samorządzie przedsiębiorstwa, na mocy której partia praktycznie traciła kontrolę nad zakładami.
Aby zahamować inflację, musiała też być wprowadzona trudna reforma gospodarcza, połączona z podwyżkami cen. Związek postulował również wolne wybory do rad narodowych, które musiały oznaczać utratę przez partię kontroli nad lokalną administracją. Na żadne reformy nie godziła się Moskwa i nikt nie mógł być pewien, czy nie nastąpi inwazja. Sytuacja musiała więc być na nowo zdefiniowana.
Zdefiniowała się w obozach internowania.
Co do samego stanu wojennego, nie zgadzam się z wieloma moimi kolegami. Jaruzelski nie podjąłby sam decyzji o ogłoszeniu stanu wojennego. Działał pod niesłychaną presją Moskwy i po wielu wahaniach zdecydował się na siłowe rozwiązanie, blokując rozpad systemu. Realizuje w tym względzie żądania Moskwy i być może - według własnego przekonania - oddala groźbę wybuchu wojny domowej w Polsce i sowieckiej inwazji.
Treść rozmowy Jaruzelskiego z Breżniewem jest znana. Groźby interwencji nie było.
Były dziesiątki rozmów, te, które są znane, omawiam w swojej "Rewolucji Solidarności". Była to nieustanna brutalna presja i szantaż. Proszę przeczytać przesłanie Breżniewa do Jaruzelskiego z końca listopada 1981 roku. W tym memorandum są ewidentne pogróżki po spotkaniu z Glempem i Wałęsą (to była część gry obliczonej na podzielenie Solidarności i wyłuskanie z niej Wałęsy, jakaś alternatywa dla stanu wojennego, która się jednak Jaruzelskiemu nie udała). Breżniew pisze wyraźnie - o żadnym dzieleniu się władzą nie ma mowy, a Jaruzelski ma natychmiast położyć kres kontrrewolucji. Jaruzelski miał więc dwa wyjścia - konfrontacja z Moskwą albo konfrontacja z własnym społeczeństwem.
Chyba jednym z największych zarzutów, które można postawić generałowi, jest strata dekady lat 80. Bo to był stracony czas dla Polski.
W latach 80. Jaruzelski znalazł się w stanie wojny z własnym społeczeństwem (co powoduje utrzymywanie represyjnego systemu) i konfliktu z całym Zachodem (a co za tym idzie odcięcie od kredytów). Porusza się po terenie ograniczonym ze wszystkich stron, bez możliwości ruchu. Narasta kryzys, rośnie inflacja, a Jaruzelski drepcze w miejscu. Na jego obronę można powiedzieć, że nie idzie na tak daleko idące represje, jakie mógłby zastosować. Nie był jednak Pinochetem, który bez skrupułów mordował przeciwników. Generał próbował też cały czas utrzymywać poprawne stosunki z Kościołem. Tu poszedł dalej niż Gierek, co bardzo drażniło Moskwę. Jaruzelski liczył, że Kościół będzie hamował nastroje buntu.
Brał po uwagę wariant1989 roku?
Oczywiście, że nie. Gorbaczow i pierestrojka go zaskoczyły, jak wszystkich. Po raz pierwszy jednak z Moskwy płynąć zaczęły nie zachęty do represji, ale liberalizacji. W Polsce kryzys gospodarczy trwał już ponad 10 lat i dalej się pogłębiał, rosła inflacja, zadłużenie, zużycie maszyn w przemyśle itd. Konieczna była bolesna dla społeczeństwa reforma, w tym cen. Obawiając się wybuchu społecznego i szukając asekuracji przed nim, w 1988 r. Jaruzelski postanowił podjąć dialog z nielegalną od 13 grudnia "Solidarnością", czyli w praktyce z Lechem Wałęsą i dawnymi liderami podziemia oraz znanymi od 198O r. doradcami Związku. To były symboliczne dla społeczeństwa nazwiska, głośne też na Zachodzie. Oferowano opozycji miejsca w Sejmie, po długich wahaniach zgodził się na relegalizację "Solidarności". By do niej doprowadzić, musiał złamać opór aparatu partyjnego - 85 proc. sekretarzy wojewódzkich było przeciw, także Komitet Centralny. Taka była geneza okrągłego stołu.
W projektowanej reformie PZPR miała mieć większość w Sejmie, a Jaruzelski jako prezydent prawo veta i w ostateczności odwrócenia biegu zdarzeń.
Jak wiemy, wybory 4 czerwca 1989 na 1/3 miejsc w Sejmie i na 99 proc. miejsc do odbudowanego Senatu dały całkowite zwycięstwo "Solidarności" i klęskę partii. Jaruzelski uznał jednak te wyniki, nie próbował zahamować zmian. Na urząd prezydenta został wybrany 1 głosem. Zaakceptował utworzenie rządu Mazowieckiego. Trzeba przyznać, że jako prezydent nie próbował łamać umów, spiskować, hamować | przeobrażeń ku demokracji i wchodzenia§ w struktury świata zachodniego. Dotrzymał umowy, choć oznaczała ona jego marginalizację i upadek systemu, który współtworzył. I to jest najjaśniejsza strona jego historii.
ADAM WILLMA, Gazeta Pomorska