- Piaśnica? W domu niewiele się o niej mówiło - głos Stanisława Karwasza przycicha, słychać w nim rezygnację, może nawet wyrzut o niestosowność pytania.
Wszyscy przecież wiedzą, co się wydarzyło w lasach pod Wejherowem, po co więc znów opowiadać, jak Niemcy rozstrzelali ojca? I że potem była tułaczka i życie w niepewności, a jeszcze później ekshumacja, przy której okazało się, że z ojca została tylko garść kości.
Pomorzak na Kaszubach
Stanisław Karwasz jest ostatnim z rodziny, który pamięta tamtą historię. Ostatnim, który jej doświadczył. Matka Agata i pozostała czwórka rodzeństwa już odeszła. On był najmłodszy. Urodził się w 1933 r. w Donimierzu, gdzie jego ojciec, Alojzy, był kierownikiem szkoły.
Tata pochodził z okolic Świecia, był Pomorzakiem, rocznik 1894. W młodości był chyba na wojnie światowej, próbował się uczyć w seminarium duchownym, ale ostatecznie został nauczycielem. Kiedy nastała wolna Polska, wysłano go na Kaszuby