W ostatnią sobotę września cały majątek Łodzi znalazł się na ulicy Konstantynowskiej. Panie i panowie w najwytworniejszych kreacjach z pracowni najznamienitszych mistrzów igły Wiednia, Paryża oraz Berlina tworzyli niepowtarzalną i bodajże jedyną taką rewię mody. Przyozdabiały ich wyciągnięte ze szkatuł i sekretnych szufladek brylanty oraz złota biżuteria. Kosztowności wystarczyłoby na kilka magazynów jubilerskich. No i fortuny uczestników spotkania... Liczono je w setkach tysięcy, a nawet w milionach. Milionach rubli, bo owo zgromadzenie łódzkich nababów odbyło się sto piętnaście lat temu - 28 września 1901 roku.
Tego dnia na ulicy Konstantynowskiej 14/16 (dzisiaj ulica Legionów, w tym miejscu jest market Carrefour) uroczyście otwierano Teatr Wielki.
Nie był to jednak początek łódzkiej opery i obecnego Teatru Wielkiego, choć Wielkim był ów teatr nie tylko z nazwy. Jego budowie towarzyszył zamiar przyćmienia ogromu i urody warszawskiego imiennika, podówczas największej sali teatralnej na ziemiach polskich. Plany się powiodły - przedstawienia w Teatrze Wielkim na Konstantynowskiej mogło oglądać więcej widzów niż w Warszawie. Zarazem gmach, który wyrósł pośród fabrycznych imperiów wytyczanych przez lasy kominów, stał się symbolem aspiracji kulturalnych najbogatszego wówczas polskiego miasta. Miał być miejscem, do którego pielgrzymować będą miłośnicy sztuki z całego kraju. Toteż nim publiczność przekroczyła teatralne progi, już dzień inauguracji wpisano złotymi zgłoskami do dziejów Łodzi. Przy okazji snuto wizje miasta jako niezwykle silnie promieniującego centrum kulturalnego. Wieszczono, że Łódź przemieni się w „nasze polskie Ateny”, „obłokami dymów objęty Bayreuth”.
W ogólnym uniesieniu przemilczano, że występujący tu zespół teatralny był przedsięwzięciem prywatnym, pozbawionym magistrackich subwencji czy choćby wsparcia dobrze zorganizowanej i silnej grupy kapitałowej. Zresztą i sam efektowny budynek Teatru Wielkiego powstał dzięki prywatnej inicjatywie Fryderyka Sellina.
Siedemdziesięcioletni wówczas Fryderyk Sellin, powszechnie nazywany „papą Sellinem”, należał do grona najpopularniejszych i darzonych najpowszechniejszym szacunkiem obywateli łódzkich. Potomek kaliskiej rodziny niemieckiej, do Łodzi przybył w poszukiwaniu lepszego losu jako niespełna dwudziestoletni czeladnik cukierniczy. Rychło okazało się, że tkwił w nim gejzer pomysłów, którymi co i rusz zaskakiwał współziomków. Otworzył cukiernię, ale też sprowadzał do Łodzi mydło i świece. Uruchomił piekarnię, a do tego handlował winami i wódkami. Prowadził restaurację i zorganizował omnibusy. W interesach szczęście mu sprzyjało, bo już na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku posiadał parcelę przy ul. Konstantynowskiej 14/16, na której wystawił stajnię dla wojska. Później prowadził bilard i urządził w Łodzi dwie łaźnie publiczne. Był niezwykle aktywny, do wszystkiego podchodził z ogromnym, nieukrywanym entuzjazmem.
Wrażliwy biznesmen
Zdolności kupieckie i smykałkę do interesów Sellin połączył z dużą wrażliwością artystyczną. Pasjonowała go zwłaszcza muzyka (sam grał na skrzypcach) i teatr. Bakcyla Melpomeny połknął w młodości występując w przedstawieniach amatorskich, a zauroczenie okazało się wyjątkowo silne i trwałe. Krótko po upadku Powstania Styczniowego ujeżdżalnię wojskową przerobił na salę teatralną i przyozdobił niezwykle brzmiącą wśród łódzkich murów nazwą - „Arkadia”. Dbał też, by teatr tętnił życiem. Ściągał do niego polskich antreprenerów na krótsze bądź dłuższe występy, a kiedy wędrowne trupy omijały Łódź, sam skrzykiwał aktorów i jako ich dyrektor zapraszał łodzian na różnorodne przedstawienia do „Arkadii”.
Kilka lat później posiadał już dwie sceny, bo po sąsiedzku wzniósł Teatr Letni. Dzięki pomysłowemu przedsięwzięciu przez kilka dziesiątków lat w okresie kanikuły łodzianie chętnie spotykali się na ul. Konstantynowskiej.
Na tym nie poprzestał i pod koniec lat dziewięćdziesiątych XIX wieku swoje teatralne imperium powiększył o kolejny budynek teatralny - „Apollo”. Przezornie zadbał, ażeby jego konstrukcja pozwalała urządzać tu przedstawienia zarówno latem, jak i zimą.
Być może byłby to finał sellinowskiej pasji wznoszenia budynków teatralnych, gdyby nie ambicje warszawskiego publicysty i dramaturga Michała Wołowskiego. Kiedy w 1895 roku objął on na pięcioletnią kadencję dyrekcję teatru w Łodzi, marzył, aby uczynić z niego pierwszą scenę na ziemiach polskich. Skompletował zespół znakomitych aktorów (ich nazwiska przyozdabiają dzisiaj panteon sceny narodowej), wyszukiwał wartościowe utwory i wystawiał je przed Warszawą czy Krakowem, zaś dekoracje sprowadzał z najlepszych europejskich pracowni teatralnych. Te wysiłki bardzo dobrze oceniali miejscowi krytycy, nie szczędzili pochwał także recenzenci z Warszawy i Petersburga, kiedy łódzki zespół zjeżdżał tam na gościnne występy. Jednak Wołowski narzekał. Funkcjonujące w Łodzi budynki teatralne drażniły go mało zachęcającym wyglądem, lichym wyposażeniem technicznym, wreszcie ciasnotą. Zaproponował zatem miejscowym fabrykantom, by wspólnie wybudowali gmach teatralny godny 300-tysięcznego miasta. Hojności królów perkalu i barchanu wystarczyło do uzbierania na ten cel ledwie czterech tysięcy rubli. I wtedy przypomniał o sobie dobiegający już siedemdziesiątki papa Sellin.
„Kiedy przed trzema laty Sellin przy czarnej kawie na werandzie u Konrada stałym tam bywalcom ogłosił, że przystępuje do budowy nowego teatru zimowego, tak dużego, że zakasuje Teatr Wielki w Warszawie, ten i ów niedowierzając, wzruszył ramionami i ironicznie się uśmiechnął”
- przypominały w dniu inauguracji lokalne gazety.
Wspomnienia Sellina nie były tak delikatne i uładzone.
„Urągali mi wszyscy. Wołowski przepowiadał, że nie dokończę, wszyscy dopiekali do żywa”
- skarżył się po latach. Ale też przeciwności podziałały na niego mobilizująco. Dzisiaj można powiedzieć - jak na Łódź, nic dziwnego...
„W starej kałamaszce, zaprzężonej w wiekowe konie, pozostałe pewno po wiekopomnych sellinowskich omnibusach, jeździł skrzętnie po mieście i za miasto. Tu kupił trochę cegły, tam nieco wapna, ówdzie gwoździ, w jednym miejscu zdobył sztukę materii za tani pieniądz, nie wiedząc jeszcze do czego ją użyje, w drugim trafiło mu się okazyjnie kupić żelazo lub drut i wszystko to zwoził do domu i lokował po rozmaitych kątach, tworząc istny Pociejów” - opisywał dziennikarz. Sellin bowiem nie zaliczał się do krezusów, a potężny gmach budował bardzo oszczędnie, „systemem gospodarczym”, jak mówił. Zaciągał kredyty, sam nadzorował roboty budowlane, aż wreszcie latem 1901 roku „z miną rzymskiego tryumfatora przyjmował gratulacje”.
Imponujący budynek
Budynek zaprojektowany przez architekta Adolfa Seligsona, usytuowany był w głębi parceli. Od Konstantynowskiej do pokrytego szklanym dachem teatralnego przedsionka prowadził podjazd wyłożony drewnianym brukiem.
Imponowała widownia. W krzesłach i lożach parteru oraz trzech pięter mogło zasiąść ponad 1300 widzów. Na parterze zaplanowano także miejsca stojące dla uczącej się młodzieży. Widownię wyposażono w oświetlenie elektryczne, wentylację i centralne ogrzewanie. Scena (sześć metrów wysokości, czternaście metrów szerokości i jedenaście metrów głębokości) uzyskała specjalny podjazd, po którym można było wprowadzać - stosownie do potrzeb inscenizacji - konie i wozy. Dekoracje umieszczano na wyciągach nad sceną, co pozwalało szybciej je zmieniać i dzięki temu skrócić antrakty.
Gmach, choć Melpomena była jego patronką, służył nie tylko teatrowi. Praktyczny właściciel umieścił w nim także restaurację, potężną, bo obliczoną na tysiąc osób salę koncertowo-balową, zakład wód mineralnych, zaś w podziemiach urządził... skład mięsa. Kupiecką oszczędność najdotkliwiej odczuwali aktorzy. Za garderoby służyły im „nory podobne do cel więziennych” - niziutkie, ciasne, ciemne i zimne. Z kolei dziennikarze, którym Sellin wcześniej zademonstrował działanie teatralnej maszynerii, ostrzegali estetów, iż stylistyczna różnorodność wystroju widowni, niska jakość ozdób sztukatorskich i bohomazy udające malowidła, niechybnie wywołają palpitacje. Sellin pospiesznie zapewniał, że po roku przemaluje natrętnie alegoryczny plafon, zaś założona już kurtyna, przygotowana przez teatralnego malarza Teodora Wieczorkowskiego, ma charakter tymczasowy. Nową miał wykonać „bezinteresownie” malarz Otto Bauer.
„Będzie to dzieło dużej wartości artystycznej, które znacznie się przyczyni do ozdobienia teatru”
- obiecywał Sellin.
Od początku jednak to przynoszenie zysków, a nie doznań estetycznych, było głównym zadaniem nowego budynku.
Być może w ostatniej chwili Sellin przeprowadził pewne retusze w wykończeniu sali, bo po wieczorze inauguracyjnym pisano o teatrze „przyzwoitym i wygodnym”. Zawiodły natomiast urządzenia techniczne, które - obok obszernej widowni - miały być głównym atutem „Wielkiego”. Nie wszystkie też urządzenia zdążyli nauczyć się obsługiwać pracownicy teatru.
Premierowych gości, wysypujących się z karet, powozów i dorożek, witał teatr spowity w ciemności. To uległa awarii przeciążona dynamo-maszyna. Dopiero po godzinie rozpaczliwych wysiłków udało się oddalić widmo skandalu. Światło zabłysło, a teatralna orkiestra mogła rozpocząć uroczysty wieczór Polonezem A-dur Fryderyka Chopina.
Henryk Grubiński, ówczesny dyrektor sceny łódzkiej, pierwsze przedstawienie na Konstantynowskiej zestawił wyłącznie z utworów rodzimych autorów. Wystawiono dwie jednoaktówki - „Pana Beneta” Aleksandra Fredy i „Kawalera marcowego” Józefa Blizińskiego, a najnowszą twórczość reprezentował ostatni akt „Zaczarowanego koła”, baśni dramatycznej Lucjana Rydla. Całość poprzedzał wierszowany prolog „Symbolista”, napisany specjalnie na tę okazję przez Stanisława Kozłowskiego. Wykonawców, wśród których byli ulubieńcy łodzian: Maria Bissen Janowska, Stefania Gromnicka, Karol Kopczewski, Antoni Różański i Edward Olszewski, przyjęto entuzjastycznie.
„Nie tylko mamy odpowiedni przybytek sztuki, ale i trupę teatralną, obfitującą w siły, które poziom sceny polskiej w Łodzi na odpowiednim poziomie utrzymać zdołają”
- zapewniał recenzent.
Feta w wielkim stylu
Tego wieczoru jednak nie aktorzy koncentrowali na sobie główne zainteresowanie. Inauguracja działalności nowego budynku teatralnego stworzyła pretekst do urządzenia w Łodzi fety w wielkim stylu, na którą zostali zaproszeni znamienici goście z Warszawy i Galicji. W sobotę 28 września perony dworca Fabrycznego przemierzali luminarze nauki z laryngologiem Tytusem Bennim. Przyjechali wybitni artyści, wśród których prym wiedli uwielbiani przez łodzian tragik Roman Żelazowski i komik Marian Winkler. Specjalny wagon zajmowali literaci i dziennikarze, wysłannicy warszawskich redakcji. Przewodził im niezwykle ceniony recenzent Władysław Bogusławski. W literackiej gromadce znajdowali się między innymi Łucjan Kościelecki, pierwszy dyrektor stałej sceny polskiej w Łodzi (1888-1890) oraz Marian Gawalewicz, który dwa lata później objął stery Łodzi teatralnej. Gośćmi honorowymi uroczystości byli mistrzowie pióra i pędzla - Henryk Sienkiewicz oraz Henryk Siemiradzki.
Przyjmowano ich po królewsku. Na dworcu i na ulicach miasta na cześć wybitnych twórców wiwatowały tłumy łodzian. Orkiestry witały ich na progach pałaców Scheiblerów oraz Poznańskich, zaś gospodarze osobiście oprowadzali po swoich zakładach. Sienkiewicz i Siemiradzki byli też - obok Sellina - bohaterami czołówek miejscowych gazet: „Gońca Łódzkiego”, „Rozwoju” i niemieckojęzycznej „Lodzer Zeitung”. Natomiast w teatrze widzowie powitali ich owacją na stojąco, a po przedstawieniu na wyznaczone im miejsca (w pierwszym rzędzie balkonu) zrzucili deszcz kwiatów. Wzruszeni goście na specjalnie przygotowanym płótnie złożyli swoje autografy. Łaskawie też nie opędzali się od licznych adoratorów...
Otwarcie Teatru Wielkiego zwieńczyły dwa bankiety. Pierwszy, wydany na cześć Sienkiewicza, zgromadził w sellinowskiej sali balowej około 150 osób, które bawiły się do rana. Po krótkim odpoczynku w niedzielne południe rozpoczęło się tzw. śniadanie prasy. Obie biesiady nie koncentrowały się bynajmniej na uciechach stołu. W ich trakcie wygłoszono kilkadziesiąt oracji toastowych, nierzadko w formie poetyckiej.
Podczas nocnego ucztowania Wiktor Czajewski, wydawca i redaktor naczelny „Rozwoju”, zaproponował zorganizowanie w Łodzi konkursu dramatycznego pod patronatem autora „Krzyżaków”. Rozstrzygnięto go dwa lata później, a laureatami zostali między innymi świetny dramaturg Tadeusz Rittner, pisarz i jeden z najznakomitszych polskich krytyków Stanisław Brzozowski oraz Bolesław Gorczyński, wówczas jeszcze student Uniwersytetu Warszawskiego, a ćwierć wieku później z wyboru łódzkiego magistratu dyrektor Teatru Miejskiego.
Inaugurację czwartej sceny Sellina uhonorowano również pierwszą w dziejach miasta publikacją książkową o tutejszym teatrze: „Scena polska w Łodzi 1844-1901”. W efektownym wydawnictwie z secesyjnymi ilustracjami Ottona Bauera, obok opisu nowego gmachu teatralnego, zamieszczono również zespół artykułów o trwających ponad pół wieku przypadkach Melpomeny w Łodzi, a także o planach na przyszłość. Z kolei w dziale literackim publikacji znalazł się tekst „Symbolisty” Kozłowskiego, fragment odczytu Jana Augusta Kisielewskiego o teatrze japońskim, opowiadanie Sienkiewicza „Toast” oraz urywki z utworów popularnych dramatopisarzy, cenionych publicystów i krytyków.
Tymczasem już wiosną 1902 roku okazało się, że luksusowa i historyczna publikacja... demoralizuje młode dziewczęta. Gościnnie występował wówczas w Łodzi wybitny aktor Kazimierz Kamiński. W jednej ze scen sztuki Tadeusza Konczyńskiego „Otchłań” miał oburzać się na deprawujące młodzież książki pornograficzne. Figlarny inspicjent jako rekwizyt do tej sceny podsunął artyście właśnie „Scenę polską...”. Widzowie, którzy natychmiast rozpoznali charakterystyczną okładkę, tarzali się ze śmiechu. Teatr drżał w posadach, a skonfundowany Kamiński usiłował upchnąć w kieszeni „pornograficzną literaturę”. Te próby wywoływały kolejne spazmy śmiechu, bo pokaźnej i o nietypowym formacie książki nie udawało się schować.
Otwarty z pompą budynek Teatru Wielkiego w prasie pozałódzkiej szybko stał się synonimem przedsiębiorczości i pomysłowości łodzian. Ale jego losy nie potwierdziły nadziei artykułowanych jesienią 1901 roku. Wprawdzie inauguracja sprowokowała wzniosłe zapewnienia o wzajemnym poparciu, zaś widzowie i artyści, literaci i krytycy niemal ślubowali sobie dozgonną wierność, ale kiedy minęło świąteczne uniesienie, wzajemny afekt zastąpiły pretensje, obojętność, a nade wszystko skrupulatne liczenie wydanych rubli. Potężna sala teatralna na co dzień świeciła pustkami. Natomiast grupa wpływowych widzów w zamian za finansowe wsparcie teatru usiłowała ubezwłasnowolnić dyrektora Grubińskiego dyktując mu repertuar i żądając, by zaangażował wskazanych aktorów. Na dodatek Sellin, naglony terminami spłat kredytów zaciągniętych na budowę Teatru Wielkiego, wyznaczył wysoki czynsz. Antreprener, targując jego obniżkę, wytykał niedoróbki: licho działające ogrzewanie, przeciągi, kiepskie oświetlenie. Ale właściciel budynku nie ustępował. Na sezon 1902/03 nie tylko nie wprowadził postulowanych zmian, lecz jeszcze podniósł dzierżawę o kilka tysięcy. Atmosfera zrobiła się fatalna, najbardziej cierpiała na tym sztuka, wydawało się, że nic tego już nie zmieni.
Aktorzy wrócili zatem na Piotrkowską 67 do małej i ciasnej „Victorii”, a z sellinowskiego Teatru Wielkiego stały zespół łódzki korzystał wyłącznie okazjonalnie. Tu odbywały się popularne przedstawienia dla robotników i młodzieży szkolnej, na tej scenie wystawiano opery i operetki. Z największej w Łodzi sali teatralnej chętnie korzystały gwiazdy zjeżdżające tu z własnymi zespołami na gościnne występy. Najczęściej jednak wynajmowały go teatry żydowskie.
Teatr na licytacji
Wydawało się, że szansa dla gmachu Sellina pojawiła się w najtragiczniejszych momentach dla łódzkiej Melpomeny. W 1909 roku po pożarze budynku Victorii rozważano przeniesienie do Teatru Wielkiego siedziby łódzkiego zespołu. Ostatecznie jednak wybrano inne rozwiązanie i przebudowano na teatr budynek przy ul. Cegielnianej 63 (w tym miejscu dzisiaj jest Teatr im. Jaracza). Kiedy dwa lata później i ten budynek spłonął, znów pojawił się pomysł z ulokowaniem w Wielkim centrum Łodzi teatralnej. Ale i wtedy wybrano inne rozwiązanie. Kilka miesięcy później Wielki wraz z całym imperium teatralnym papy Sellina został wystawiony na licytację. Za 206 tys. rubli nabył je Gutsztein.
W latach I wojny światowej teatr zyskał nowe funkcje. Partie polityczne urządzały tu wiece i mitingi, tu agitowali łodzian wysłannicy Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego, wreszcie scenę i widownię przekształcono w szpital dla rannych podczas bitwy o Łódź późną jesienią 1914 roku. Ale też pojawiały się nieoczekiwane inicjatywy kulturalne. Właśnie w Wielkim odbył się inauguracyjny koncert zespołu, który szybko przyjął nazwę „Łódzka Orkiestra Symfoniczna”, a później Filharmonii Łódzkiej.
Teatr Wielki symbol dążeń kulturalnych Łodzi i przedsiębiorczości jej mieszkańców, a z czasem również niewykorzystanych szans, w pejzażu miasta przetrwał niespełna dwie dekady. Spłonął 20 października 1920 roku.
Popioły przysypały również nazwisko jego twórcy. W styczniu 1914 roku, kiedy tłumy łodzian manifestacyjnie towarzyszyły w ostatniej ziemskiej drodze Fryderyka Sellina, padły zapewnienia, ze jego czyny „nie wygasną nigdy w pamięci rodaków”.
Dzisiaj o wielkim budowniczym łódzkich teatrów nie przypomina choćby najskromniejsza uliczka...
Jan Skąpski