Wydany w 1935 roku numer „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” miał 104 strony! Okazja była nie byle jaka - krakowska gazeta świętowała 25-lecie. W ciągu ćwierćwiecza galicyjski brukowiec, gustujący w wojnach, zbrodniach, katastrofach i skandalach towarzyskich, przeistoczył się w opiniotwórczy tytuł ogólnopolski, mający etatowych korespondentów zagranicznych i docierający aż do punktów sprzedaży w Nowym Jorku. „Ikac” był tak potężny, że mógł zdmuchnąć ze sceny polityka, który podpadł redaktorom, organizować cyklicznie prestiżowe zawody kolarskie albo przekonać opinię publiczną w kraju do budowy kolejki na Kasprowy Wierch, mimo protestów przyrodników. Był także bezkonkurencyjny pod względem technologii. Dość powiedzieć, że w redakcji korzystano z tzw. fultografii, czyli wynalazku pewnego Anglika, który pozwalał przesyłać zdjęcia drogą radiową. Tak, tak, to się działo przed wojną!
Krakowski koncern prasowy, mieszczący się od połowy lat 20. w modernistycznym Pałacu Prasy przy Wielopolu, zbudował od podstaw Marian Dąbrowski. Bohater okładkowego tekstu wrześniowego wydania „Naszej Historii” bywał wyniosły i nieprzystępny. Wzbudzał paniczny lęk u podwładnych, bo jako człowiek niezwykle pracowity i utalentowany, wymagał najwyższego zaangażowania i profesjonalizmu. Z drugiej strony znakomicie płacił, a gdy któryś z jego ludzi znalazł się w losowej potrzebie, potrafił jednym skinieniem hojnie go poratować. Miał oczywiście wielkie wpływy polityczne, zasiadał zresztą przez kilka lat w Sejmie, ale stanowiska państwowe go nie pociągały. Wystarczała mu przyjaźń z prezydentem Ignacym Mościckim i innymi tuzami obozu władzy albo artystami formatu Jana Kiepury.
W tym wydaniu miesięcznika przypominamy też innego kapitalistę. Urodzony i pochowany w Krakowie Piotr Antoni Steinkeller w pierwszej połowie XIX wieku należał do najbogatszych przedsiębiorców Królestwa Polskiego. Prowadził na wielką skalę operacje bankierskie, sprowadzał zagraniczne towary, inwestował w transport kolejowy, rzeczny i dyliżanse, w górnictwo oraz hutnictwo. Wbrew stereotypowemu wyobrażeniu bezdusznego kapitalisty doby rewolucji przemysłowej, starał się dbać o pracowników. Zawierał z nimi indywidualne umowy, gwarantował mieszkania. A w czasach świetności na warszawskim Solcu zatrudniał 700 robotników!
To z pewnością zbyt daleko posunięta hipoteza, ale niewykluczone, że trzy dekady po swojej śmierci nasz bohater w jakimś stopniu zainspirował Bolesława Prusa przy pisaniu „Lalki”. Eksperci najczęściej doszukują się pierwowzoru Wokulskiego w szwajcarskim przedsiębiorcy Jakubie Langem, warszawskim przemysłowcu Stanisławie Strójwąsie albo Feliksie Pawłowskim. I jest to zapewne bliższe prawdy, zwłaszcza że losy Wokulskiego nie odzwierciedlają życia Steinkellera. Z drugiej strony Prus musiał słyszeć o zaliczanym do warszawskiej śmietanki finansowej Steinkellerze. Nie miał on wprawdzie, jak Wokulski, powstańczej karty w życiorysie, ale jest pewien trop łączący obu panów: siostrzeńcem Steinkellera był generał Józef Hauke-Bosak, dowódca z powstania styczniowego. A do tego pewna wspólna cecha charakteru Steinkellera i Wokulskiego - zamiłowanie do nowinek technicznych.
Polecam Państwu jeszcze jeden tekst lżejszej wagi, choć może nie do końca. Wiadomo, że wśród spraw ważnych i ważniejszych, najważniejsza jest piłka, a historia polskiego futbolu zaczęła się w Galicji. We Lwowie i Krakowie.
Janusz Ślęzak, zastępca redaktora naczelnego
e-mail: historia@dziennik.krakow.pl