Większość z nas zapewne żyje w świętym przekonaniu, że rodzimowierstwo, zwane też pogaństwem, to daleka przeszłość czasów zielonych puszcz ewentualnie alternatywny margines życia religijnego współczesnych Europejczyków.
Okazuje się jednak, że przedchrześcijańskie motywy są obecne w życiu nas samych oraz naszego miasta niemal na każdym kroku. Aktualnie wierzenia nie odgrywają tak ważnej roli w naszej codzienności jak dawniej, gdy tak zwane myślenie magiczne wyznaczało i determinowało większość działań.
Bardzo ciekawym obszarem do obserwacji pogańskich reliktów jest teren dawnego Państwa Zakonnego, przestrzeń mieszania się przez wieki różnych etnosów i kultur. O ile chrystianizacja Pomorza Gdańskiego miała miejsce już w X w., to niejako „tuż za miedzą” przez kilka następnych stuleci rozciągały się tereny nieschrystianizowane. Biskup Pragi św. Adalbert - Wojciech przybywszy do Gdańska nie tylko nakazał ściąć święty dąb, ale także ochrzcił wielu mieszkańców „urbs Gydanzycz”, jak napisano w jego biografii spod pióra Jana Kanapariusza, zakonnika z Monte Cassino. Jedna z tradycji głosi, że święty miał ponieść śmierć z ręki pogan w pobliskiej osadzie nazwanej od jego imienia Świętym Wojciechem, inna przypisuje to wydarzenie sambijskiemu Tenkitten. Faktem jest, że nawet chrystianizacja Gdańska nie była aktem gruntownym, a Krzyżacy, którzy w późniejszym okresie podbili ziemie pogańskich Prusów i którzy następnie zbrojnie zajęli sąsiednie Pomorze Gdańskie, nie przywiązywali - jak się wydaje - zbyt wielkiej wagi do wprowadzenia chrześcijaństwa wśród swoich nowych poddanych. Zresztą w samej Polsce dawne wierzenia były tak silne, że w 1038 r. wybuchł w Wielkopolsce bunt przeciw chrześcijaństwu, który dał początek tzw. buntowi Miecława (1041-1047). Nie inaczej musiało być też w Prusach.
Zaproszony przez księcia Konrada Mazowieckiego w 1226 r. Zakon Szpitala Domu Niemieckiego w Jerozolimie rozpoczął na wielką skalę chrystianizację, a przede wszystkim podbój pogańskich Bałtów. Wcześniejsze akcje ewangelizacyjne prowadzone przez samego Konrada, a także Henryka Brodatego oraz Mściwoja I pozostawały praktycznie bezskuteczne. W jakim stopniu przyczynami licznych (niektóre źródła piszą o około 30) buntów i powstań pruskich przeciw Krzyżakom była niechęć do nowej wiary, a w jakim reakcja na ucisk jest osobną kwestią. Jednak, pomimo całej średniowiecznej surowości, mnichom-rycerzom wystarczało w zupełności ochrzczenie podbitych Prusów i zobowiązanie ich, by z każdej wsi w niedzielnej mszy brało udział przynajmniej dwóch jej mieszkańców. Resztę spraw wiary pozostawiali oni swojemu własnemu biegowi. Nie może więc dziwić, że mnóstwo wcześniejszych wierzeń i obrzędów przetrwało w Prusach w stanie niemal nienaruszonym nawet do XVII w., a wiele jeszcze znacznie później. Przyjęcie luteranizmu przez Albrechta Hohenzollerna i sekularyzacja Państwa Zakonnego nie przyniosły rewolucji w tej sprawie. Ludność Państwa Zakonnego nie stawszy się w pełni katolicka została odgórnie w 1525 r. nawrócona na luteranizm. Stąd też wynikała wyjątkowa wręcz różnorodność obrzędów religijnych na Mazurach, ale także Pomorzu Gdańskim, a więc w Prusach Książęcych oraz Królewskich, a nawet na Warmii, mimo iż Prusy Królewskie w późniejszym czasie i z większymi trudnościami stały się protestanckie, Warmia zaś pozostała przy katolicyzmie.
Sama ludność tych terenów była różnorodnego pochodzenia. Obok Prusów i Jaćwingów jeszcze przed przybyciem Krzyżaków wielu badaczy dopatruje się dość licznego osadnictwa skandynawskiego. Byli osadnicy z różnych krajów niemieckich, była rdzenna ludność słowiańska w zachodniej części Państwa Zakonnego, byli też osadnicy z Mazowsza i Kurpiów - w południowo-wschodniej części obszaru. To wszystko wpłynęło na różnorodność obyczajów oraz wielorakość śladów i reliktów wierzeń pogańskich. Obok słowiańskich mamy wierzenia pruskie i germańskie będące przez wieki niejako podskórnym nurtem interesującego nas obszaru.
Ciekawym tropem jest też pobożność samych braci zakonnych. Było to rycerstwo wychowane w ówczesnym etosie. Większość z nich, zanim przywdziała szaty Zakonu, skłaniając się ku temu z najróżniejszych powodów, żyła wcześniej zgodnie z modelem zachodnioeuropejskiego rycerstwa, co czyni zasadnicza różnicę w samej pobożności pomiędzy zakonami pracy i modlitwy a zakonami rycerskimi. Przykładem takiej biografii może być Heinrich von Plauen (1370-1429), szlachcic z Turyngii, który po utracie ukochanej wstąpił po 1390 r. do zakonu, a w 1410 r., po śmierci Urlicha von Jungingena na polach Grunwaldu, został wybrany wielkim mistrzem. Poziom chrystianizacji niemieckiego rycerstwa okresu jesieni średniowiecza wymagałby specjalnych badań, ale oczywiste jest, chociażby w samym etosie arturiańskim będącym mitem założycielskim rycerstwa europejskiego, a nawet jednym z filarów Europy, mieszanie się elementów chrześcijańskich z pogańskimi: rzymskimi, celtyckimi i germańskimi.
Po rycerzach zakonu mamy interesujące w tej kwestii ślady materialne. Jedną z bocznych kaplic gdańskiego kościoła św. Jana zdobi niezwykły w swej wymowie krucyfiks. Stanowi on wręcz symboliczne i syntetyczne połączenie chrześcijaństwa z pogaństwem. O ile gotycka figura Chrystusa nie budzi żadnego zdziwienia, o tyle samo drzewo Krzyża jest zielonym drzewem świata, świętym, mitycznym jesionem zwanym Irminsul lub Ygddrasil.
Drzewo to w mitologii Germanów sięgało swymi korzeniami świata umarłych, pień jego przenikał przez krainę ludzi - Mitgard, a korona sięgała krainy bogów - Asgardu. Ów mityczny jesion był obok młota Thora i „koła słonecznego” jednym z głównych symboli pogańskich Sasów, Waregów i wikingów. Wykonane z różnych materiałów Irminsule były także miejscem modłów i składania ofiar. Jego umiejscowienie w chrześcijańskiej świątyni jako przedmiotu kultu, i to w bezpośredniej bliskości nieistniejącego dziś zamku gdańskich komturów, jest czymś bez wątpienia niezwykłym. Podobne wyobrażenia świętego drzewa w kościołach znane są na przykład z Pawii (Włochy) z tamtejszego kościoła św. Piotra oraz z Hammersleben w Dolnej Saksonii, jednak we wspomnianych przypadkach mamy do czynienia z kapitelami kolumn, a więc elementami architektonicznymi, nie zaś z przedmiotem religijnej adoracji, jak w Gdańsku. Ponadto wspomniane wyobrażenia są o wiele starsze od gdańskiego i nie znajdowały się także w bezpośredniej bliskości klasztoru zakonu sprawującego władzę nad całą okolicą, a takim był gdański zamek.
Krzyż z bocznej kaplicy kościoła św. Jana jest ze wszech miar wyjątkowy. Jego forma jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z Irminsulem. Czy chodziło tutaj o zakamuflowanie pogańskich rytuałów, czy o „na wszelki wypadek” zapewnienie sobie przychylności bogów Walhalli może na zawsze pozostać tajemnicą. Podobnie jak rola mnichów-rycerzy w całej sprawie, którzy przecież będąc ludźmi na owe czasy wykształconymi musieli o wszystkim wiedzieć.
Innym ciekawym śladem nie do końca chrześcijańskiego średniowiecza są dwa niewielkie oculusy umieszczone symetrycznie nad głównym portalem bazyliki Mariackiej w Gdańsku. Wycięty w wapieniu filigranowy maswerk tych niewielkich świetlików jest jednak dość dziwny w swoim kształcie. Nie jest to krzyż chrześcijański, ale o wiele starsza forma krzyża symbolizująca wśród ludów północnych Słońce zwana krzyżem, a właściwie kołem słonecznym (Julrad albo Sonnenrad), jedna z form swastyki. Dziś symbole te przywodzą na myśl najgorszy okres w dziejach Europy, ale w czasach, gdy bazylika powstawała, były to po prostu jedne z wielu pogańskich znaków naszej części świata, co wcale nie usprawiedliwiało wówczas umieszczenia ich jako dekoracji największego ceglanego kościoła Gdańska. Także w tym przypadku mamy do czynienia z wciąż żywymi pozostałościami przedchrześcijańskich elementów i zapewne wierzeń w ówczesnym Państwie Zakonnym.
Formą koła słonecznego jest także mający północny rodowód wieniec adwentowy. W tym przypadku mamy do czynienia z jednym z licznych zapożyczeń symboliki przedchrześcijańskiej, jakich dzieje Kościoła są pełne. O ile większość takich przypadków miała miejsce w okresie wczesnochrześcijańskim i była celowym zabiegiem mającym uatrakcyjnić tę religię w oczach nowych oraz przyszłych wyznawców odnajdujących w niej znajome elementy i zwyczaje, o tyle część z nich przetrwała niejako niezależnie od chrześcijaństwa. Przykładem takiej tradycji jest „dwunastnica”, święto wywodzące się zapewne jeszcze z pierwotnej religii indoeuropejskiej, gdyż odnajdujemy jego echo zarówno w tradycji słowiańskiej, jak i germańskiej oraz celtyckiej. Wraz z przesileniem zimowym rozpoczynał się okres 12 „świętych nocy”, kiedy odprawiane rytuały miały przynieść pomyślność w nadchodzących 12 miesiącach nowego roku, a zdarzenia mające miejsce w tych dniach stanowiły zapowiedź zdarzeń w każdym z kolejnych miesięcy. Na ziemiach polskich echo tej tradycji utrzymało się do XX w., podobnie zresztą jak w krajach sąsiednich. Na przykład niemiecka nazwa Bożego Narodzenia to Weihnachten, co znaczy dosłownie „święte noce”, nie zaś „święta noc”. Postać związana z tym okresem, czyli święty Mikołaj, niezwykle popularna zarówno w krajach protestanckich, jak i katolickich (niekiedy „Mikołaj” ma barwę niebieską - taki, jaki jest popularny w protestanckiej Szwecji) oraz - co ciekawe - w prawosławnej Rosji i nazywany też Dziadkiem Mrozem, może być echem skandynawskich, a ściślej szwedzkich wpływów na Rusi w okresie wczesnego średniowiecza - czasu zbrojnych wypraw oraz osadnictwa wikingów ze Szwecji, czyli Waregów, jest bardzo ciekawą tradycją. Całość towarzyszących postaci biskupa Smyrny atrybutów jest bez wątpienia pogańska. Natomiast z „dzikich łowów” Wotana (na Północy zwanego Odynem), przemierzającego zimowe niebo wraz ze swoim orszakiem na latających koniach, kolejne pokolenia uczyniły sanie ciągnięte przez równie w magiczny sposób latające renifery.
Są to bez wątpienia piękne i bardzo trwałe tradycje wskazujące na wspólne korzenie wszystkich narodów Europy, ale warto siadając do świątecznego stołu zastanowić się przede wszystkim nad prawdziwą istotą tego czasu, nad narodzinami Zbawiciela.