Ruski lejtnant zabija czterech Polaków

Mieszkańcy Szczecina chcieli zlinczować radzieckiego oficera, który strzelał do ludzi jak do kaczek. Sąd skazał tylko Polaków. Po Rosjaninie ślad zaginął

Marek Rudnicki

Daniła Nieczupej dostał przepustkę z jednostki i wyszedł w miasto. Na placu Zgody wszedł do restauracji Szczecinianka - knajpy przez mieszkańców zwanej "mordownią". Zamówił śledzia i wódkę. Potem następną kolejkę. Zamówienie powtarzał wielokrotnie.. Dochodziła godzina 19.00, gdy wyszedł na ulicę.

Obok wejścia do "mordowni" była brama budynku. Tam oficer się załatwiał. Wyczyn pijanego czerwonoarmisty zobaczył przechodzący Marian Szulc, 28-letni robotnik budowlany. Nie kochał Rosjan, podobnie jak wielu szczecinian, którzy widzieli, jak niemal codziennie wyszabrowane dobra ładowano na rosyjskie statki i wywożono do ZSRR. Rosjanie zajęli też ważne punkty miasta, a stocznię oddali dopiero po 1947 r. - po interwencji w Moskwie ówczesnego wicepremiera i ministra Ziem Zachodnich, Władysława Gomółki.

Szulc zwrócił uwagę pijanemu Rosjaninowi. To wywołało furię lejtnanta. Niewiele myśląc, Nieczupej sięgnął do kabury służbowego pistoletu TT i dwukrotnie strzelił do bezczelnego "Polaczka". Trafił w głowę i serce.

Aleja Wojska Polskiego i okoliczne ulice Bohaterów Getta Warszawskiego oraz Bogusława X to centrum miasta. Nawet późnym wieczorem na ulicach było sporo ludzi. Strzały zaalarmowały przechodniów. Zobaczyli wybiegającego z bramy Rosjanina z pistoletem w garści. Ktoś wskoczył do bramy i ujrzał zabitego Polaka. Krzyknął, co się stało.

W pierwszej chwili ludzie zamarli. Rosjanin też stał, jakby nie rozumiał, co przed chwilą zrobił. W końcu ruszył przez plac Zgody. A za nim przechodnie, by go zatrzymać i oddać w ręce milicji.

Widząc pogoń, Nieczupej odwrócił się i kilkakrotnie strzelał. Trafił pierwszego człowieka. Potem kolejnych. Na ziemię padł martwy 29-letni lekarz pogotowia, Zbigniew Koniewicz. Chwilę później zginął sprzedawca z pobliskiego kramu, Stanisław Wierzchowski. Potem jeszcze jeden. Daniła Nieczupej stał pewnie, w rozkroku, arogancko rozglądając się wokół.

Gdy ludzie schowali się przed jego kulami, lejtnant pobiegł w kierunku ulicy Ledóchowskiego (dziś Obrońców Stalingradu). Tam przystanął, zmienił magazynek i strzelał do przechodniów. Padli ranni.

Nieczupej wbiegł do piwnicy zbombardowanej kamienicy. Wyjrzał przez piwniczne okienko. Zobaczył polskich milicjantów, którzy przybiegli, gdy usłyszeli strzały. Lejtnant otworzył do nich ogień. Trafił jednego.

Milicjanci otoczyli piwnicę. Było ich piętnastu. Strzelali. Nieczupej wyraźnie zaczął tracić orientację. Dzięki temu milicjanci zdołali podkraść się bliżej i obezwładnić go.

"Publiczność rzucała w nas kamieniami" - napisał później w raporcie jeden z milicjantów, wyszczególniając, że w kierunku Rosjanina wystrzelił 16 nabojów. Ale go nie trafił. "Dobiegli my do banku rolnego i usadzili oficera radzieckiego do taksówki" - relacjonował milicjant.

Tłum nie tylko rzucał kamieniami. Widząc, że milicjanci ratują Rosjanina z opresji, ludzie podbiegli do taksówki. Próbowali wyrwać lejtnanta z rąk policjantów. Rozgorzała bijatyka. Pijany lejtnant przechodził z rąk do rąk Z raportów milicjantów wynika, że o mały włos doszłoby do samosądu, bo ludzie bili Rosjanina czym popadło.

Widząc, że morderca może umknąć karze, tłum ruszył do szturmu. Milicjanci nie odważyli się strzelać do rodaków. Bali się, że gniew może się obrócić przeciwko nim.

Niebawem pojawiło się więcej milicjantów. Padły strzały ostrzegawcze.
To ostudziło zapał tłumu. Wtedy milicjantom udało się ukryć lejtnanta w pobliskim sklepie. Stamtąd telefonowali po pomoc.

Gdy kilkudziesięciu szczecinian próbowało się wedrzeć do sklepu, milicjanci strzelali w powietrze. Napastnicy padli na podłogę. Wybuchło zamieszanie. Korzystając z tego, milicjanci chwycili Rosjanina pod ręce, wypadli na zewnątrz, wrzucili do pozostawionego na ulicy gazika i odjechali. W komendzie wsadzili Nieczupeja do aresztu. Ale obawiali się, że rozwścieczony tłum może wziąć areszt szturmem.

Do komendy jechał już samochód ze wsparciem. Gdy przybyły posiłki, udało się Rosjanina wyprowadzić z budynku i zawlec do pobliskiej siedziby Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Reszta milicjantów została w komendzie.

Wydawało się, że nastał spokój. Ale tłum niespodziewanie zaatakował milicjantów. Ludzie sądzili, że morderca wciąż jest w komendzie. Jeden milicjant został ciężko ranny. Pozostali uciekli do pobliskiego parku. Poleciały za nimi kamienie. Tłum ścigał milicjantów aż do Centrali Odzieżowej przy ulicy Wojciecha, gdzie się zabarykadowali.

Ludzie otoczyli budynek. Rozeszła się plotka, że milicjanci ukryli się tam razem z Rosjaninem-mordercą. Tłum wdarł się do środka. Doszło do bijatyki. Milicjanci nie użyli broni. Podczas szamotaniny ktoś wyrzucił milicjanta z okna drugiego piętra. Wtedy nadjechały samochody ze wsparciem. Milicja strzelała na postrach. Jedna osoba została ranna - prawdopodobnie od rykoszetu.

Walki w budynku jeszcze trwały, gdy wiadomość o rosyjskim oficerze, który zastrzelił Polaków, lotem błyskawicy rozeszła się po mieście. Przed komisariatem milicji, gdzie - jak podejrzewano - przetrzymywany był Nieczupej, szybko zebrał się tłum. Skandował, żądając wydania mordercy.

Wystraszone władze wysłały do Szczecina oddziały Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Na ulicach łapano każdego, kto wydał się podejrzany. W krótkim czasie aresztowano 210 osób. Oficer UB w swym raporcie napisał, że było wśród nich dziesięciu członków PZPR, dwunastu Związku Młodzieży Polskiej, pięciu złodziei, jeden bandyta, jeden były gestapowiec i jeden student.

Po godzinie KBW zaprowadził porządek w mieście. Według historyków, w zamieszkach brało udział ponad 2000 osób.

Do śledztwa zaangażowano cały szczeciński aparat bezpieczeństwa. Plan śledztwa przygotował podporucznik H. Barciszewski. Rozkaz był jasny, należało za wszelką cenę ujawnić głównych "inspiratorów zajść" oraz "wykazać i udowodnić, że inspiratorzy zaistniałego w dniu 9 IV 1951 r. wystąpienia antyradzieckiego i antypaństwowego działali nieprzypadkowo, lecz z wrogiego stosunku do Polski Ludowej i ZSRR".
Przeciwko uczestnikom manifestacji prokuratura wojskowa prowadziła 14 spraw karnych.

Ale spisku nie udało się dowieść. Zrobiono jednak sporo, by zatuszować sprawę. Każdy przesłuchiwany musiał podpisać zobowiązanie, że zachowa w tajemnicy powody śledztwa. Każdemu grożono, że jeśli piśnie słowo, będzie to potraktowane jako rozpowszechnianie antyradzieckiej propagandy.

W procesach sądowych skazano pięć osób - za nawoływanie do zamieszek i wznoszenie antyradzieckich haseł. Najsurowszy wyrok usłyszał Czesław Pyrzewski - za to, że rzucił cegłą w milicjanta "wznosił okrzyki potępiające sojusz polsko-radziecki oraz rozbił portret generalissimusa Stalina. Wyrok brzmiał: 5 i pół roku więzienia.

10 kwietnia 1951 r. radziecki konsul w Szczecinie - Iwan Borysow, depeszował do ambasadora ZSRR, że "Lejtnant wojsk radzieckich nr 96703 Nieczupej Daniła Fomicz", który miał już wracać z Polski do Związku Radzieckiego, po pijanemu otworzył w mieście ogień z pistoletu. Konsul donosił, iż podczas przesłuchania Nieczupej nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego strzelał do ludzi.

Zabitych pochowano potajemnie - w mogiłach bez tabliczek. Ciało doktora Zbigniewa Koniewicza krewni zawieźli na poznański cmentarz. Władze Szczecina nie dały zgody, by znanego w mieście lekarza pochować w dzień. Obawiając się rozruchów, pozwoliły jedynie na nocny pochówek.

Niebawem szczeciński plac Zgody, gdzie Rosjanin strzelał do Polaków, przemianowano na plac Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

Pół wieku po tamtych wydarzeniach IPN podjął śledztwo, by ustalić, ile było ofiar strzelaniny i ukarać winnych represji. Ale wielu uczestników i świadków już nie żyło. Nie udało się też ustalić, czy radziecki sąd wojskowy ukarał Nieczupeja i co się stało z lejtnantem.

MAREK RUDNICKI
Głos Szczeciński

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia