Siatka „Rygora”. Polski wkład w afrykańskie zwycięstwo aliantów

Wojciech Rodak
Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem
Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem
Sukces operacji „Torch” był pierwszym krokiem do zwycięstwa sprzymierzonych nad III Rzeszą. Walnie przyczynili do niego polscy wywiadowcy

Dochodziła północ 11 września 1942 r. Na pogrążonej w ciemnościach nocy odludnej plaży, kilkanaście kilometrów na wschód od Oranu, stał samotny namiot kempingowy. Wyszedł z niego niemłody już, barczysty mężczyzna w marynarskiej czapce. Spojrzał na fosforyzujące wskazówki zegarka ręcznego, po czym zaczął wpatrywać się w mroczny przestwór falującego morza. Na jego twarzy malowało się napięcie. - Powinni już tu być - powiedział do siebie nerwowym szeptem. Po chwili, nie bacząc na względy bezpieczeństwa, zapalił papierosa, łapczywie się nim zaciągnął, i dalej począł świdrować wzrokiem ciemność. Co rusz wypuszczał z ust szare kłęby dymu. Tym wypatrującym osobnikiem był Robert Ragache, agent nr 1812 z polskiej ekspozytury wywiadowczej, dowodzonej przez mjr. Mieczysława Słowikowskiego ps. Rygor.

Wtem, tuż po północy, dojrzał w mroku wyraźny, jasno migający punkt. To brytyjski okręt HMS „Minna” nadawał umówiony sygnał świetlny. Ragache szybkim ruchem wyrzucił w piach niedopałek i zaświecił trzymaną w lewej ręce latarkę - nadał odzew. Potem odwrócił się w stronę wejścia do namiotu, uniósł moskitierę i powiedział: „Wychodźcie. Już czas”.

Po sekundzie z namiotu wyłoniły się trzy postacie. Dwóch mężczyzn, „Kent” i „Monod”, oraz jedna młoda drobniutka kobieta, „La Moustique”. Byli „spalonymi” agentami z rozbitej przez gestapo siatki ppłk. Romana Czerniawskiego. Udało im się zbiec z okupowanej przez Niemców części Francji do kontrolowanej przez vichystowski rząd Algierii. Tutaj zaopiekowała się nimi ekipa „Rygora”. Nr 1812 właśnie tej nocy ekspediował ich do Anglii.

Cała czwórka podeszła do samego brzegu morza. Fale prawie obmywały ich buty. W kilka minut później usłyszeli wyraźny plusk i szepty. Po chwili mogli odróżnić ciemne kontury wiosłowej łodzi, która przybiła do brzegu. Trójka uciekinierów pożegnała się Ragache’em i, brodząc w wodzie, ruszyła w jej kierunku.

Tymczasem z łodzi wyskoczyło trzech mężczyzn. Doczłapali się do Ragache’a, przywitali się i wymienili kolejno uściski rąk. Byli to trzej polscy wywiadowcy - por. Żórawski ps. Mistral, ppor. Piotrowski ps. Elian i kapral Majewicz ps. Ema. Londyńska centrala przysłała ich wreszcie na pomoc zapracowanemu „Rygorowi”.

Po minucie łódź zniknęła w ciemnościach, płynąc w kierunku statku, a czterech agentów ruszyło do namiotu. Tutaj bez zwłoki dopełniono konspiracyjnych formalności. Ragache wyjął trzy doskonale podrobione legitymacje „rodowitych Algierczyków”, po czym powklejał do nich otrzymane od agentów zdjęcia. Na koniec podbił je zdobyczną pieczęcią komisariatu policji.

Nad ranem cała czwórka siedziała już w autobusie jadącym do Oranu. Po drodze skontrolowała ich żandarmeria. Dokumenty nowo przybyłych agentów nie wzbudziły żadnych podejrzeń. Polacy mogli więc choć trochę odetchnąć po emocjonującym desancie i aklimatyzować się, czekając na pierwsze rozkazy od swojego nowego szefa.

Tak zakończyła się operacja „Zebra” - jeden z wielu drobnych sukcesów na koncie legendarnej ekspozytury „Rygor”, czyli siatki wywiadowczej, która niemal bez wpadek działała na całym wybrzeżu vichystowskiej Afryki Północnej, od Dakaru po Tunis, przez niemal półtora roku. Jej twórcami i dowódcami byli Polacy, agentura składała się z Francuzów, a ze zdobytych przez nią informacji korzystali Amerykanie i Anglicy. Major Słowikowski i jego ekipa wybitnie przyczynili się do tego, że operacja „Torch” zakończyła się błyskotliwym zwycięstwem aliantów. Był to jeden z przełomowych momentów historii II wojny światowej - to właśnie wtedy sprzymierzeni odzyskali inicjatywę. Warto więc przypomnieć, jaką rolę odegrali w tym polscy szpiedzy.

„Dr Skowroński” i ewakuacja

Pod koniec czerwca 1940 r. Francja skapitulowała przed III Rzeszą. Z przeszło 80-tysięcznej Armii Polskiej, którą zdołano zgromadzić nad Sekwaną, do Wielkiej Brytanii udało się ewakuować drogą morską jedynie około 27 tys. żołnierzy. Reszta pozostała na kontynencie. Część z nich trafiła do niemieckich obozów jenieckich, część przedarła się do neutralnej Szwajcarii, ale największa grupa znalazła tymczasowe schronienie na południu Francji, w strefie kontrolowanej przez kolaboracyjny rząd Vichy. Na ogół byli zdeterminowani, by kontynuować walkę z hitlerowcami. Szukali więc dróg, którymi mogliby się przedrzeć do Anglii, gdzie po raz drugi w przeciągu niespełna roku odradzała się polska siła zbrojna. Nie było to łatwe, ponieważ naciskani przez Niemców Francuzi starali się to na wszelkie sposoby uniemożliwić. Cudzoziemcom zakazano poruszać się pomiędzy departamentami bez specjalnego zezwolenia, a także poważnie ograniczono wydawanie wiz wyjazdowych. W portach i na posterunkach granicznych pojawili się agenci gestapo.

Generał Jacob Devers ściska rękę majora Mieczysława Słowikowskiego po odznaczeniu go orderem Legion of Merit za jego wkład w kampanię w Afryce Półno
Generał Jacob Devers ściska rękę majora Mieczysława Słowikowskiego po odznaczeniu go orderem Legion of Merit za jego wkład w kampanię w Afryce Północnej Archiwum

Mimo tych ograniczeń potajemna ewakuacja polskich żołnierzy trwała nadal, a dowodził nią od lata 1940 r. 44-letni mjr Mieczysław Słowikowski ps. Dr Skowroński, doświadczony oficer „Dwójki” mający za sobą służbę w Sowietach. Rezydował najpierw w Tuluzie, a potem w Marsylii. Najpierw przerzucał wojskowych „na zielono”, przez Pireneje, do Hiszpanii. Gdy szlak iberyjski stał się zbyt niebezpieczny, jako że frankistowskie służby wyłapywały Polaków i zamykały ich w obozach internowania, zorganizował on kolejny konspiracyjny szlak na Wyspy - przez Maghreb. Francuscy marynarze, za cenę od 100 do 300 franków od „głowy”, przemycali w skrytkach na statkach handlowych, kursujących z Marsylii do portów kontrolowanej przez Vichy Afryki Północnej, nawet kilkudziesięcioosobowe grupy żołnierzy. W Tunisie, Oranie, Algierze i Casablance agenci „Dr. Skowrońskiego” utworzyli punkty odbiorcze, z których wyprawiano wojskowych w dalszą drogę. Do maja 1941 r. przerzucono na Wyspy oboma szlakami, hiszpańskim i afrykańskim, ponad 2,5 tys. Polaków.

Tymczasem Niemcy postanowili wesprzeć armię włoską, która w starciu z Brytyjczykami w Libii ponosiła klęskę za klęską. W lutym 1941 r. wylądowały tam siły Afrika Korps gen. Erwina Rommla i zupełnie odmieniły oblicze tej kampanii. Vichystowska Afryka Północna znalazła się na zapleczu frontu. Jej znaczenie strategiczne znacznie wzrosło, podczas gdy dla angielskiego wywiadu pozostawała ona terenem zupełnie niespenetrowanym. Rezydujący w Marsylii szef polskiej siatki szpiegowskiej we Francji mjr Wincenty Zarembski ps. Tudor był stale naciskany przez Londyn w sprawie nowych informacji z owego rejonu. Wysłano go nawet z misją rekrutacyjną od emerytowanego majora brytyjskich służb, zamieszkującego także w stolicy Prowansji, z pytaniem, czy nie podjąłby się on utworzenia we francuskim Maghrebie ekspozytury wywiadowczej. Ten co prawda się zgodził, ale postawił warunki - potrzebował minimum roku i co najmniej 100 tys. funtów. Dla War Office były one nie do przyjęcia. W związku z tym „Tudor” zaproponował tę misję mjr. Słowikowskiemu, który miał już przetarte szlaki w Afryce Północnej.

Ów zgodził się bez wahania. Po wielotygodniowych przygotowaniach 21 lipca 1941 r. „Rygor”, bo taki był nowy pseudonim „Dr. Skowrońskiego”, wysiadł ze statku „Ville d’Oran” w porcie Algieru. Miał do dyspozycji 500 tys. franków i zadanie uruchomienia ekspozytury wywiadowczej w trybie natychmiastowym. Oto jak działał.

Żadnych kobiet

Po kilku dniach aklimatyzacji w Algierze Słowikowski wziął się do intensywnej pracy. Do pomocy miał kilku oficerów „Dwójki” i kolegów z „ewakuacji”. Jego prawą ręką był por. Henryk Łubieński ps. Banuls, który później codziennie przynosił mu meldunki napływające od szefów agentur w poszczególnych miastach. Do innych jego ważnych współpracowników można zaliczyć por. Gordona ps. Rene, por. Stanisława Rombejko ps. Mustafa, a także kpt. Tadeusza Jekiela ps. Doktór.

„Rygor” przed wysłaniem swoich ludzi w teren, by rekrutowali agentów, wyłożył im zasady, według których należy działać, by cała organizacja była bezpieczna i efektywna. Poza podstawami - jak np. zakaz sporządzania notatek i przekazywanie meldunków tylko poprzez skrzynki kontaktowe - godne uwagi są dwie wytyczne. Słowikowski zakazał rekrutacji kobiet agentek. Sądził, wskazując choćby na wpadkę mocno sfeminizowanej siatki Romana Czerniawskiego w Paryżu, że płeć piękna po prostu nie nadaje się do tej pracy. Poza tym instruował „Banulsa” i „Rene”, że mają pozyskiwać do współpracy Francuzów, ale pomijając znanych zwolenników Wolnej Francji i de Gaulle’a, bo ci mogą być pod obserwacją policji lub służb Vichy. Nakazał wyrabiać w agentach przekonanie, że pracują dla potężnej organizacji, która działa wszędzie, a jej głównym celem jest oswobodzenie Francji i walka z Niemcami. Tematu powiązań siatki z Brytyjczykami, biorąc pod uwagę silną anglofobię, jaka panowała w Afryce Północnej po krwawym ataku Royal Navy na bazę marynarki francuskiej Al-Marsa al-Kabir, należało unikać.

Podczas gdy wysłannicy „Rygora” zajmowali się delikatną operacją rekrutacyjną, on sam zadomowił się w Algierze. Sprowadził z Marsylii żonę i syna. Potem zaczął intensywnie rozglądać się za jakąś wiarygodną przykrywką dla swojej pracy. Dopisało mu szczęście. Akurat prezes miejscowego Towarzystwa Polskiego, starszy wiekiem adwokat, poszukiwał wspólnika do zakupienia fabryki płatków owsianych. Ręczył za powodzenie przedsięwzięcia. Słowikowski, niewiele myśląc, wszedł do spółki i został jej dyrektorem handlowym. Decyzja o inwestycji we FLOC-AV, bo tak nazywała się firma, okazała się strzałem w dziesiątkę. W następnych miesiącach przyniosła krociowe zyski. Płatki kupowała nie tylko cała Afryka Północna, ale także eksportowano je do Francji. Wobec powszechnych braków na rynku jarzyn, mąki i mięsa był to jeden z niewielu produktów dostępnych względnie bez ograniczeń.

Poza tym dzięki FLOC-AV „Rygor” mógł zapewnić dobry kamuflaż nie tylko sobie. Zatrudniał jako przedstawicieli handlowych firmy również swoich agentów, jak np. wspomnianego powyżej „1812”. Oczywiście nie wiedzieli oni, że ich szef w firmie jest także ich szefem w konspiracji - Słowikowski ściśle przestrzegał zasad bezpieczeństwa.

Oryginalnie wyglądała także kwestia komunikacji z centralą w Londynie. Słowikowski prowadził ją za pomocą radiostacji należących do tajnych służb reżimu Vichy. Było to możliwe, ponieważ mieli do nich dostęp polscy oficerowie stacjonujący m.in. w Algierze, byli wywiadowcy komórki przedwojennego Biura Szyfrów - tego, który złamał kod Enigmy. Z ich pomocą francuscy kolaboranci, w najgłębszej tajemnicy, przechwytywali depesze swoich „niemieckich przyjaciół”. Luźna kontrola, jaką sprawowali nad nimi vichyści, umożliwiała wykorzystywanie służbowych radiostacji do wysyłania meldunków polskich ekspozytur wywiadowczych wprost do Londynu. Tak robił mjr Maksymilian Ciężki ps. Maciej z depeszami dostarczanymi przez „Rygora”. Jednak po kilku miesiącach, gdy ten kanał komunikacji został spalony, Słowikowski zdobył własną radiostację i nowego operatora. Nadawał z założonego naprędce w Algierze przez ekspozyturę sklepu z aparatami radiowymi. Pomimo prowadzonego przez Niemców nasłuchu, nigdy jej nie wykryto.

Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem
Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem

Co do poczty, to „Rygor” mógł ją wysyłać do centrali dopiero od końca grudnia 1941 r. Wtedy to właśnie do wojny z państwami Osi przystąpiły Stany Zjednoczone. Jednocześnie nowy sojusznik Wielkiej Brytanii nadal pozostawał w normalnych stosunkach z Vichy. Dlatego też przez konsulat USA w Algierze polska ekspozytura mogła bezpiecznie wysyłać do Londynu paczki z materiałami wywiadowczymi: raporty, schematy, zdjęcia i mapy.

Oczy aliantów

Dzięki systematycznej i ostrożnej pracy ludzi „Rygora” polska sieć wywiadowcza w Afryce Północnej osiągnęła imponujące rozmiary. W grudniu 1941 r., po niespełna pół roku żmudnej organizacyjnej roboty, jej placówki znajdowały się we wszystkich większych portach Algierii i Tunezji - Algierze, Konstantynie, Tunisie i Oranie. Do listopada 1942 r., gdy kończyła pracę, swoim zasięgiem obejmowała praktycznie całe wybrzeże północnej części Czarnego Kontynentu - od Tunisu, poprzez porty Algierii i Maroka, po Dakar.

Wśród dziesiątek agentów organizacji mjr. Słowikowskiego przeważali Francuzi. Można było wśród nich znaleźć niechętnych rządom marszałka Pétaina żołnierzy, marynarzy, dokerów, a także bogatych przedsiębiorców. Szczególnie cennym nabytkiem dla „Rygora” był dyrektor filmy Shell w Algierze, który informował go o zapasach paliw w kolonii. Poza Francuzami na liście płac ekspozytury był m.in. jeden Kanadyjczyk i sporo polskich Żydów. Zresztą ci ostatni aż rwali się do współpracy, ponieważ antysemickie ustawodawstwo Vichy utrudniało im codzienne funkcjonowanie i wytworzyło poczucie zagrożenia.

Głównym zadaniem agentów pracujących dla organizacji Słowikowskiego, co zrozumiałe, była obserwacja i infiltracja francuskich garnizonów, lotnisk, portów i wszelkich innych instalacji wojskowych. Wywiązywali się z niego znakomicie i bez większych wpadek. „Rygor” chwalił się w swoich wspomnieniach, bez zbytniej skromności, że znał dokładnie ordre de bataille całej stutysięcznej armii Vichy stacjonującej w Maghrebie, łącznie z zawartością zbrojowni poszczególnych garnizonów. Posiadał tak drobiazgowe dane, jak np. liczba pocisków do poszczególnego działa, jakie posiadał jeden z pancerników Marine National. Poza tym jego ludziom udawało się zdobywać cenne informacje dotyczące dostaw dla Afrika Korps i U-Bootów.

Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem
Operacja „Torch”. Desant amerykańskich żołnierzy pod Algierem

Dla aliantów wartość tych informacji rosła z każdym miesiącem, ponieważ wiosną 1942 r. przyjęto wreszcie ostateczny plan zajęcia francuskiej Afryki Północnej. Operację „Torch”, bo taki kryptonim nosił ten szeroko zakrojony desant, zaplanowano na listopad tego samego roku. Dla amerykańskich i angielskich wojskowych informacje przekazane przez Słowikowskiego były bezcennym materiałem. Podejrzewano, że Francuzi raczej nie stawią zaciętego oporu. Jednak gdyby chcieli to zrobić, mogliby opóźnić uderzenie aliantów na tyły Rommla o kwartał. Mieli ku temu środki - w Afryce Północnej, poza 100 tys. żołnierzy, posiadali całkiem silną flotę morską i nowoczesną flotę powietrzną.

Tarcza „Rygora”

Praca ekspozytury na ogół przebiegała gładko. Duża była w tym zasługa Słowikowskiego - osobnika pedantycznego, pracowitego, który z żelazną konsekwencją przestrzegał zasad bezpieczeństwa w konspiracji i potrafił ten nawyk narzucić innym. Jednak nie obyło się bez wpadek.

W listopadzie 1941 r., w wyniku wsypy w Nicei i Marsylii, Francuzi aresztowali „Doktora”. W lutym 1942 r. zatrzymano także kilku agentów „Rygora” w Tunisie. Oni naprowadzili śledczych na trop „Banulsa” w Algierze. Zagrożenie było tak duże, że Łubieński musiał zniknąć - przez kilka miesięcy, dopóki nie przygotowano mu odpowiedniej peruki, nie wychodził w ogóle z konspiracyjnego mieszkania. Tymczasem vichystowscy komisarze przetrząsali miasto pewni, że to on jest kluczem do rozbicia alianckiej siatki szpiegowskiej. Szczęśliwie nie udało im się go namierzyć.

Sam „Rygor” był parokrotnie zatrzymywany. Za każdym razem bez większych trudności wychodził na wolność. Miał „silne plecy” w kontrwywiadzie Vichy w regionie. Dla ekspozytury pracowało aż trzech wysoko postawionych komisarzy tych służb, gorących przeciwników kolaboracyjnego reżimu. Pomagali Słowikowskiemu nie tylko w momentach kryzysowych. Na bieżąco raportowali mu o poczynaniach innych vichystowskich służb przeciwko ekspozyturze. Na przykład uprzedzali go, kiedy do Algieru przyjeżdżali komisarze tropiący „Banulsa”. Co więcej, świadczyli mu usługi kontrwywiadowcze. Sprawdzali, czy wskazana przez niego osoba jest agentem gestapo.

Trójka komisarzy stanowiła jeden z cenniejszych elementów w całej agenturze ekspozytury. Bez nich siatka mogłaby nie przetrwać wsyp. Należy podkreślić, że wszystkich zrekrutował osobiście „Rygor”.

Zapomniany bohater

8 listopada 1942 r. przeszło 100 tys. żołnierzy alianckich wylądowało na plażach Afryki Północnej. Uderzyli w trzech grupach - na atlantyckich plażach Maroka oraz w okolicach Oranu i Algieru. Zaskoczeni Francuzi stawili niewielki opór. Już 10 listopada admirał Darlan, dowódca vichystowskich sił zbrojnych w Maghrebie, ogłosił zawieszenie broni. Cały region został zajęty przez siły anglo-amerykańskie kosztem mniej niż 500 poległych. Tyły Afrika Korps Rommla zostały zagrożone. Kolejny front w starciu z III Rzeszą został otwarty.

Ekspozytura „Rygor” wykonała swoje zadanie wzorowo. Wkład mjr. Mieczysława Słowikowskiego w powodzenie operacji „Torch” docenili Anglicy i Amerykanie. Polak otrzymał od nich odpowiednio Order Imperium Brytyjskiego i Legię Zasługi.

Mimo ogromnych zasług i sensacyjnego życiorysu „Rygor”, porównywany czasem do bohatera filmu Casablanca”, nadal pozostaje w Polsce postacią kompletnie nieznaną. Dopiero parę lat temu nakręcono o nim dokument. Może teraz czas na fabułę? Tylko proszę - niech to nie będzie znów produkcja niskobudżetowa w stylu średnio udanej serii o wyklętych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia