"Żywność jest amunicją wojny. Nie marnuj jej." To hasło od chwili wybuchu II wojny światowej brzmiało codziennie jak mantra z radioodbiorników i krzyczało z plakatów w nawet najmniejszych miastach Wielkiej Brytanii – czytamy w artykule opublikowanym przez ukraińskim miesięczniku „NV. New Voice”.
Problem z zaopatrzeniem
Lord Woolton przejął Ministerstwo Żywności w kwietniu 1940 roku bardzo niechętnie. W końcu trzeba było wyżywić 50 milionów cywilów, a wojna wypowiedziana nazistowskim Niemcom siedem miesięcy wcześniej zapowiadała się na długą i krwawą.
Zaopatrzenie w żywność było zaś piętą achillesową Wielkiej Brytanii. Gdy wybuchła wojna, sprowadzana zza morza była większość strategicznych produktów żywnościowych, m.in. około 70 procent sera i cukru, prawie 80 procent owoców oraz około 70 procent zbóż i tłuszczów. Wiedząc o tym, Niemcy zaczęli bezlitośnie niszczyć konwoje żywności podążające przez Atlantyk do brytyjskich portów. Półki sklepowe pustoszały w ekspresowym tempie, a przed sklepami ustawiały się ogromne kolejki.
Front Kuchenny
Lord Woolton wprowadził system kartkowy, a jednocześnie regularnie kontaktował się z poddanymi Jerzego VI przez radio. Jego komunikaty działały uspokajająco na gospodynie domowe, nawet jeśli gazety grzmiały o kolejnych restrykcjach w związku z początkiem systemu kartkowego. Gdy „Daily Mail” donosił, że racjonowane będzie masło, padały wręcz sformułowania typu „Nawet dr Goebbels nie wyrządziłby Wielkiej Brytanii większych szkód”.
Jednak 60 procent Brytyjczyków poparło wówczas racjonowanie żywności. Gospodynie domowe w całym kraju poczuły swego rodzaju solidarność, bo kartki dotknęły je wszystkie, niezależnie do stanu posiadania. A Lord Woolton przekonywał je, że podczas gdy mężowie walczą na froncie, one też prowadzą wojnę, na „Froncie Kuchennym”.
Kartki na słodycze
Począwszy od lipca 1942 r. w książeczkach kartkowych pojawiły się również strony poświęcone słodyczom: początkowo 56 g tygodniowo, później przydział został podwojony, ale mimo to zatrzymał się na trzech uncjach [84 g]. Dopiero w kwietniu 1949 roku rząd zniósł te ograniczenia, ale trzy miesiące później zostało ono ponownie wprowadzone – bo do połowy lipca sklepy cukiernicze były całkowicie puste i nie było gdzie uzupełnić zapasów. Tak więc dla brytyjskich słodyczy i ich smakoszy wojna trwała jeszcze przez kolejne cztery lata.
Wiele lat później historyk Norman Longmate zauważył paradoksalny efekt „słodkiego moratorium”: "Najbardziej niezwykłym osiągnięciem było niewątpliwie to, że pod koniec wojny Brytyjczycy byli znacznie zdrowsi niż na początku”. Zaś sam Lord Woolton, z racji na różne pomysły – nie tylko propagandę radiową – zyskał przydomek „człowieka, który użył statystyk (i nie tylko) aby wykarmić naród w czasie wojny”.
źr. NV.ua