Spadochroniarze z zachodu nad komunistyczną Polską

Mariusz Grabowski
Doświadczenia drugiej wojny światowej uczyniły desant spadochronowy powszechnie stosowaną metodą przerzutu agentów, żołnierzy oddziałów specjalnych i całych wielkich jednostek
Doświadczenia drugiej wojny światowej uczyniły desant spadochronowy powszechnie stosowaną metodą przerzutu agentów, żołnierzy oddziałów specjalnych i całych wielkich jednostek Photoshot/REPORTER/east news
To Niemcy pierwsi zrzucali skoczków nad komunistyczną Polską. Użyli do tego żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej NSZ. Potem do gry weszli także Amerykanie i Brytyjczycy

Spadochroniarze z Narodowych Sił Zbrojnych skakali nad Polską zimą 1945 r. Oddajmy głos Piotrowi Zychowiczowi, autorowi tomu „Opcja niemiecka, czyli jak polscy antykomuniści próbowali porozumieć się z III Rzeszą”, który opisuje jedną z takich misji: „Samolot, którym przylecieli, nie był dakotą należącą do brytyjskich Royal Air Force, ale niemieckim heinklem 111. Za sterami nie siedzieli Brytyjczycy, ale piloci Luftwaffe. Skoczkami zaś byli żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ, a nie generała Sikorskiego. I jeszcze jeden »drobny« szczegół: nie skoczyli do Polski okupowanej przez Niemców, ale do Polski okupowanej przez Sowietów”.

Cichociemni z NSZ

Jak do tego doszło? Już na przełomie stycznia i lutego 1945 r. w brygadzie ogłoszono nabór ochotników. Reakcje żołnierzy były rozmaite. Część miała opory przed taką formą współdziałania z Wehrmachtem, część przeciwnie. „Ochotników zgłosiło się znacznie więcej, niż było miejsc. Około sześćdziesięciu skierowano na specjalne szkolenia prowadzone przez instruktorów z Wehrmachtu. Między innymi oficera Abwehry Ludwiga Wolfa. Skoki spadochronowe, walka wręcz, strzelanie, wysadzanie mostów i torów, szyfry, używanie nowoczesnych materiałów wybuchowych (…). Szkolenia były błyskawiczne i pierwsza ekipa pod dowództwem porucznika Bogusława Denkiewicza »Bolesława« weszła na pokład niemieckiego samolotu już 13 lutego. Ostatnia - 15 kwietnia 1945. W sumie Niemcy zrzucili do Polski cztery grupy wywiadowcze NSZ. Były w nich dwie kobiety - »Baśka« i »Grażyna«”.

Wojciech Muszyński, historyk i autor książki „W walce o wolną Polskę”, dodaje: „Chodziło też o efekt propagandowy: Polacy - wróg III Rzeszy - stają teraz u boku »nowych Niemiec« do walki przeciwko Sowietom. Jednak dowództwo Brygady, choć zgodziło się na kooperację na polu militarnym, jednak nie pozwoliło się wciągnąć w tego rodzaju układy polityczne. Jeszcze do początku lat 50. skoczkowie z NSZ byli zaciekle tropieni przez UB, w wyniku czego aresztowano ponad połowę z emisariuszy. Czekały ich długoletnie wyroki, a niektórzy, np. Tadeusz Chojnacki »Dan«, Marian Sikorski »Artur«, Stanisław Sękowski »Metys« i Aleksander Życiński ps. Wilczur, zostali straceni. Jedynym beneficjentem całej operacji była Brygada Świętokrzyska. Około tysiąca żołnierzy przeczekało kilka ostatnich miesięcy III Rzeszy z bronią w ręku. »Nietykalny« status wykorzystano do wymuszenia na Niemcach zwolnienia z obozów grupy oficerów NSZ oraz żony premiera Stanisława Mikołajczyka”.

Ćwiczenia spadochronowe komandosów armii brytyjskiej - lata 40.
Ćwiczenia spadochronowe komandosów armii brytyjskiej - lata 40. Bert Hardy/ IWM via Getty Images

Zgoda dowództwa NSZ na współdziałanie z Niemcami miała w podtekście nadzieję na wybuch III wojny światowej. Ze strony niemieckiej akcję monitorowała grupa oficerów wrogo nastawiona do Hitlera. Z kolei kadra NSZ parła do zbudowania przyszłej antybolszewickiej armii, która u boku zdenazyfikowanego Wehrmachtu, Amerykanów i Brytyjczyków walczyłaby ze Związkiem Sowieckim. Potwierdzają to wspomnienia kapitana Stefana Celichowskiego „Skalskiego”, który w tym egzotycznym sojuszu widział zaczyn tzw. Europejskich Sił Antykomunistycznych: „W ich planach mieliśmy być zaczątkiem Armii Polskiej walczącej po ich stronie”.

Historia pokazała, że pokonane niebawem Niemcy nie odegrały w krucjacie antykomunistycznej żadnej roli. Już niebawem do gry włączyli się bowiem przestraszeni potęgą Sowietów alianci.

Dla WiN i OUN

Nie jest żadną tajemnicą, że od chwili zakończenia wojny Amerykanie i Brytyjczycy mieli w Polsce swoich agentów. Potwierdzają to odtajniane ostatnio raporty wywiadowców CIA. Niektóre brzmią wręcz sensacyjnie. Oto w doniesieniach szpiega CIA z 10 października 1952 r. pojawiła się nieznana dotąd informacja o masowym ludobójstwie dokonanym przez Sowietów w Polsce. Raport opisuje m.in. bieżącą sytuację militarną, społeczną i gospodarczą na polskim Wybrzeżu: „W Witominie w Gdyni stacjonuje artyleria przeciwlotnicza i reflektory. Polscy świadkowie powiedzieli mi, że w lesie pod Witominem w masowych grobach zakopanych jest ponad 10 tys. Sowietów. Zostali zastrzeleni przez samych Sowietów tuż po zakończeniu II wojny światowej. To byli sowieccy robotnicy, którzy repatriowali się z Niemiec”.

Dalej pisze tak: „Sowiecka piechota, broń pancerna i działa przeciwlotnicze stacjonują w lesie niedaleko Kołobrzegu. Łącznie jest to około jednej dywizji. Morale i dyscyplina tych oddziałów znacznie się pogorszyła. Przypadki atakowania przez sowieckich żołnierzy polskich dziewcząt są coraz częstsze. W niektórych przypadkach kobiety zostały zamordowane, aby zatrzeć ślady. O tych przypadkach nigdy, oczywiście, nie informuje się publicznie”. Z kolei w innym odtajnionym raporcie CIA możemy zresztą przeczytać, że do ZSRR masowo wysyłany był też polski węgiel. Aby temu zapobiec, oddziały AK i NSZ miały często wysadzać tory kolejowe i wykolejać pociągi jadące z polskim węglem na Wschód. Agent CIA pisze jednak, że ruch partyzancki, taki jak w czasie II wojny, praktycznie już nie istnieje:

W lasach działają jedynie niewielkie zdesperowane grupy, wspierane głównie przez młodych chłopów, którzy dysponują dużą liczbą broni z czasów wojny i zaopatrują partyzantów w żywność.

Powyższy dokument dowodzi, że początek lat 50., okres wojny koreańskiej, był kolejnym etapem rozgrywki, który Zachód prowadził z blokiem wschodnim. Stąd do łask wrócił pomysł dokonywania zrzutów spadochronowych skoczków i zaopatrzenia oraz przerzuty drogą morską dokonywane przez wywiady zachodnie, m.in. na terytorium PRL i ZSRR. Do akcji włączono Delegaturę Zagraniczną WiN, działającą w amerykańskiej strefie okupacji Niemiec, oraz podobne struktury OUN, reprezentujące resztki podziemia ukraińskiego.

Zacytujmy jeden z PRL-owskich raportów z tamtego okresu, odtajniony przez IPN: „W nocy z 14 na 15 maja 1951 r. brytyjski samolot dalekiego zasięgu przekroczył północną granicę Polski, co zostało odnotowane przez WOP, i około godziny 24 dokonał zrzutu spadochronowego na polanę w lasach sieniawskich, niedaleko wsi Dzików i Cewków, powiat Lubaczów województwo Rzeszów. W skład desantu wchodziło 4 kurierów OUN-B - agentów wywiadu brytyjskiego. 15 maja w rejon wsi, nad którymi krążył samolot, udała się grupa operacyjna złożona z pracowników UB, MO i żołnierzy WOP. Na polach wsi Cewków 300 metrów od zabudowań znaleziono worek z radiostacją nadawczo-odbiorczą. W odległości 250 metrów od tego miejsca znaleziono ślady lądowania skoczków spadochronowych. Poszukiwania z psami tropiącymi nie dały rezultatu, ponieważ ślady polano płynem uniemożliwiającym tropienie”.

W dalszej kolejności w raporcie czytamy: „Wieczorem tego samego dnia pułk KBW z Rzeszowa otoczył rejon i rozpoczął przeczesywanie terenu. Następnej nocy grupa KBW spotkała w lesie nieznanego osobnika, który ostrzelał żołnierzy i zbiegł - zbiega nie zdołano ująć. Bezowocne poszukiwania trwały do 21 maja. W tym dniu o godzinie 9 rano jedna z grup KBW natknęła się na 3 uzbrojonych osobników, z którymi nawiązano kontakt ogniowy. Spadochroniarze rzucili w kierunku wzywających ich do poddania się żołnierzy kilkanaście granatów i ostrzelali ich z automatów i pistoletów. Trzech skoczków zabito - po stronie KBW był 1 zabity i 5 rannych”.

Przy martwych spadochroniarzach znaleziono 3 automaty typu sten, 3 pistolety Llama, 1 mikroaparat fotograficzny, radiostację, 30 tys. zł, amunicję, kod radiowy. Znaleziono również szkic miejsca, gdzie była ukryta jeszcze jedna radiostacja. W skład zlikwidowanej grupy wchodzili „Hnat”, „Jurko-Bobi” i „Czaja”. Ponadto z grupą zrzucony został były kurier OUN z Polski do Niemiec Zachodnich „Sokił”, który po wylądowaniu udał się do Jarosławia celem nawiązania kontaktu z organizacją i „ze względu na likwidację desantu do lasu już nie wrócił”.

Na pasku Amerykanów

Zimna wojna przybierała czasami nieoczekiwany obrót. Cofnijmy się o kilka lat i przyjrzyjmy się środowisku londyńskiej emigracji, w której wybuchła tzw. sprawa Bergu, na wpół oficjalnej kolaboracji z siłami zbrojnymi USA. Oto po śmierci prezydenta Władysława Raczkiewicza w 1947 r. część uchodźstwa decydowała się na współpracę wywiadowczą z Amerykanami. Jak pisze Sławomir Cenckiewicz w artykule „Afera Bergu”: „celowały w tym ugrupowania skupione wokół Rady Politycznej (porozumienia partii skłóconych z Augustem Zaleskim, nowym prezydentem RP: Stronnictwa Narodowego, Polskiej Partii Socjalistycznej i Polskiego Ruchu Wolnościowego Niepodległość i Demokracja). Szczególnie aktywne było SN, którego przedstawiciele od 1948 r. prowadzili rozmowy z CIA. W 1949 r. prezes SN Tadeusz Bielecki - przed wojną współpracownik Romana Dmowskiego - podczas wizyty w Departamencie Stanu USA informował Amerykanów, że narodowcy dysponują wieloma »nieoficjalnymi kanałami, którymi można dotrzeć do ludzi w Polsce«. Otrzymał od Amerykanów 62 tys. dol. na prowadzenie akcji dywersyjnej w kraju”.

Dodajmy, że w 1950 r. gen. Władysław Anders złożył w Departamencie Obrony ofertę odbudowy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gotowych walczyć z Sowietami. We wrześniu 1950 r. na utrzymanie amerykańskie przeszła de facto cała Rada Polityczna. Jak pisze Cenckiewicz: „Z Amerykanami porozumiewał się Edward Sojka, szef Wydziału Krajowego Rady Politycznej. Sojka podczas spotkania z płk. Davisem (pseudonim) z wywiadu wojskowego USA ustalił, że stronnictwa Rady Politycznej będą popierać amerykańską politykę, »podtrzymywać w kraju ducha oporu, dostarczać wiadomości i przygotowywać stacje radionadawcze w Polsce«.

Zgodnie z umową rada miała też pomóc w rozbudowie w kraju sieci rezydentów i informatorów oraz przesłuchiwać uciekinierów z Polski. Porozumienie zaakceptowali koledzy Sojki z wydziału: Franciszek Białas, Tadeusz Żenczykowski i Zygmunt Zaremba. W 1951 r. podobną umowę zawarto z Brytyjczykami. Do końca 1952 r. Rada Polityczna w zamian za usługi wywiadowcze otrzymała od Amerykanów około 840 tys. dol., a stronnictwa polityczne około 170 tys. dol., czyli łącznie ponad milion dolarów.

Wojna wciąż trwa

Czy akcje wywiadowcze aliantów miały w Polsce sens? Tim Weiner, autor „Dziedzictwa popiołów. Historii CIA”, dowodzi, że wynikały one z kompletnej nieznajomości środkowoeuropejskich realiów. „Wisner (chodzi o Franka Wisnera, jednego z szefów operacji strategicznych CIA) i jego ludzie zrzucili do Polski warte około 5 milionów dolarów sztaby złota, pistolety maszynowe, karabiny, amunicję i radiostacje. Nawiązali poufne kontakty ze zwolennikami WiN za granicą, garstką emigrantów w Niemczech i Londynie. Uważali oni, że WiN w kraju to potężna siła - pięć setek żołnierzy w Polsce, 20 tysięcy uzbrojonych partyzantów i 100 tysięcy sympatyków - wszyscy gotowi do walki z Armią Czerwoną (…). Była to iluzja. Polska tajna policja, wspierana przez Sowietów, zlikwidowała WiN jeszcze w 1947 roku. »WiN w kraju« było fikcją, komunistycznym podstępem. W 1950 roku wysłano nieświadomego kuriera, aby postawił w stan pogotowia polską emigrację w Londynie. Wiadomość brzmiała, że w Warszawie WiN istnieje i kwitnie”.

Cytowany przez Weinera John Norman McMahon nie zostawia złudzeń:

Mieli (kontrwywiad radziecki i polski) doskonałe rozeznanie w naszych operacjach powietrznych. Kiedy chcieliśmy zrzucić agentów, oni nawiązywali kontakt z ludźmi, o których wiedzieliśmy, że mogą być dla nas pomocni. A Polacy i KGB znajdowali się tuż za ich plecami i mogli ich usunąć. Był to więc dobrze obmyślony plan, tyle że rekrutowaliśmy agentów radzieckich. Okazał się gigantyczną katastrofą. Zginęli ludzie. Może trzydziestu, może więcej.

Efektem - jak pisze Franciszek Grabowski w opracowaniu „Ostiary i nie tylko. Lotnicy polscy w operacjach specjalnych SIS, OPC i CIA w latach 1949-1965” - był właściwie krach tzw. operacji „Rollback”, wspólnych działań planistów amerykańskich i brytyjskich, stanowiącej swego rodzaju powrót do koncepcji realizowanych w okresie II wojny światowej przez brytyjskie Kierownictwo Operacji Specjalnych (Special Operations Executive, SOE). Ten ambitny plan zakładał wsparcie istniejących bądź utworzenie nowych oddziałów partyzanckich na terenach zajętych przez ZSRR, które - prowadząc działalność dywersyjno-szpiegowską - miały doprowadzić do „zwinięcia” żelaznej kurtyny, po angielsku „roll it back”.

Kim Philby. Za sprawą tego pracującego dla Sowietów „kreta” setki spadochroniarzy zrzucanych do Europy Wschodniej trafiły w ręce NKWD
Kim Philby. Za sprawą tego pracującego dla Sowietów „kreta” setki spadochroniarzy zrzucanych do Europy Wschodniej trafiły w ręce NKWD Photoshot/REPORTER/east news

Zmienił się sposób działania aliantów, ale nie zmienił się ich wróg. Na terenie państw komunistycznych wciąż działali amerykańscy i brytyjscy szpiedzy. W raporcie z 8 stycznia 1954 r. jeden z nich tak opisywał Polskę, kreśląc jej obraz obyczajowy, kulturowy i społeczny: „Poniższe informacje zebrałem od 18 sierpnia 1953 roku. W Polsce niemal wszyscy pracują. Młode dziewczęta (17 i 18 lat) chodzą do szkoły średniej (Gimnazjum), ale część zaczyna pracę nawet w wieku 16 i 17 lat. Mogą pracować w biurze albo jako sprzedawczynie, jako bufetowa (barmanka), albo w kuchni, w rozrywce albo w fabryce. Chłopcy chodzą do szkoły albo uczą się zawodu. Chłopcy i dziewczęta w wieku 17 i 18 lat zapisują się do Związku Młodzieży Socjalistycznej (jak Arbeitsdienst). Każda osoba w Polsce musi uważać, żeby nie przebywać zbyt długo w miejscu rozrywki (na dancingu). Musi uważać, ile tam wydaje pieniędzy. Agenci UB w cywilu obserwują wszystkich w klubach i w kawiarniach. Jeśli obserwowany wypije zbyt dużo i zaczyna mówić o polityce albo przeklinać na reżim, komunistów itd., straci wolność na wiele lat. Najlepiej jest się zamknąć, bo sąsiedzi nawzajem na siebie donoszą”.

Agenta interesowały również sprawy obyczajowe:

W Polsce ludzie piją dużo wódki. Pijaków widuje się codziennie leżących na ulicy. Jeśli złapie ich Milicja, wysyła się ich do więzienia, aby wytrzeźwieli. W pracy picie alkoholu jest zabronione, ale i tak wszyscy to robią. Jeśli przełożony złapie pijanego pracownika, otrzyma on ostrzeżenie. Za trzecim ostrzeżeniem jest wyrzucany z pracy. W Polsce gdy rolnik kupi świnię od drugiego rolnika (powiedzmy, że od sąsiada) i jeśli zgodzą się co do ceny, piją razem litr albo nawet więcej wódki. Bez picia nie ubija się interesów. To oczywiście dotyczy nie tylko rolników, ale wszystkich prywatnych transakcji.

Frank Wisner
Frank Wisner Photoshot/REPORTER/east news

Wojna między Zachodem a komunistami wkraczała w kolejną fazę, propagandową.

Kulisy operacji „Cezary”
Operacja polegała na tworzeniu przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego fikcyjnej struktury, tzw. V Komendy lub V Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, kontrolowanej przez funkcjonariuszy MBP. Celem operacji miało być działanie o charakterze prowokacji, czyli nakłanianie do popełniania przestępstw i tworzenie fałszywych dowodów.

Głównym celem gry operacyjnej była dezinformacja CIA i SIS, które liczyły, że WiN, oprócz prowadzenia wywiadu, posłuży w przypadku wybuchu wojny do sabotażu i dywersji. W trakcie gry od wiosny 1948 r. do grudnia 1952 r. przejęto m.in. 17 przesłanych z Zachodu radiostacji, ponad milion dolarów i kilkaset kilogramów złota. Przejmowano przerzucanych z Zachodu drogą lotniczą, lądową i morską agentów, wysyłając w zamian emisariuszy z fałszywymi meldunkami i ludzi na przeszkolenie dywersyjne i wywiadowcze. Utrzymywano z CIA i SIS łączność radiową.

CIA przesłało V komendzie „Plan Wulkan” - plan zniszczenia węzłów komunikacyjnych i głównych fabryk w Polsce Ludowej przez WiN na wypadek wybuchu III wojny światowej - oraz „Plan X” - wytyczne do działania dla podziemia na okres bezpośrednio przedwojenny i na czas wojny. Wielu informacji dostarczyły MBP także delegatury zagraniczne WiN. Rezultatem prowokacji było przeprowadzenie procesów karnych w stosunku do domniemanych członków WiN i przerzuconych z Zachodu agentów, w wyniku których obok kilkudziesięciu zasądzonych kar więzienia zapadło także 15 wyroków śmierci, z czego sześć wykonano.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia