Tajemnica śmierci Eugeniusza Bodo

Eugeniusz Bodo ze swoim ulubionym psem Sambo
Eugeniusz Bodo ze swoim ulubionym psem Sambo Wikimedia Commons
Zagadkę ostatnich lat życia przedwojennego aktora udało się ujawnić dopiero po 70 latach

W świecie kina, które w latach trzydziestych XX wieku opanowywało wyobraźnię milionów ludzi, Eugeniusz Bodo zadziwiał wszechstronnością. Był konferansjerem, aktorem, piosenkarzem, twórcą scenariuszy, reżyserem i producentem filmów. Był prawdziwym idolem, amantem podziwianym i kochanym przez tłumy. Występował w najsłynniejszych rewiach warszawskich i kabaretach: "Qui Pro Quo", "Morskie Oko". Śpiewał wielkie przeboje - "Umówiłem się z nią na dziewiątą", "Baby, ach te baby", "Tyle miłości", "Już taki jestem zimny drań", które nucimy do dziś.

I nagle w czerwcu 1941 r. we Lwowie, w sercu wielkiego miasta, niemal w środku Europy, ta najwybitniejsza postać polskiej kultury masowej, ikona polskiego filmu zniknęła bez śladu, jakby rozpłynęła się we mgle, w eterze, w kosmosie. Zrodziło to wielką tajemnicę, którą przez całe dziesięciolecia próbowano odkryć, ujawnić jej kulisy. Chciały ją poznać tysiące wielbicieli talentu Eugeniusza Bodo. Płynęły lata, mnożyły się domysły, powstawały nowe wersje wydarzeń, czasem zupełnie się wykluczające. Z upływem lat sprawa wydawała się beznadziejna. Aż wreszcie 10 stycznia 2011 r. dziennikarze "Superwizjera", programu śledczego, w reportażu "Tragedia amanta" ujawnili pełną prawdę o śmierci Eugeniusza Bodo.

Miałem w tym śledztwie trwającym latami swój udział.

Tajemniczy Szwajcar

Kadr z filmu "Uroda życia"
(fot. Wikimedia Commons)

Eugeniusz Bodo, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Bogdan Eugene Junod, urodził się 29 grudnia 1899 r. w Genewie. Jego ojcem był Teodor Junod, szwajcarski inżynier-wizjoner, kierownik kabaretów i kin, a jednocześnie zapalony propagator i fanatyk filmu. Matką natomiast - Polka, Jadwiga Dorota Dylewska. W 1903 r., gdy Gienek miał cztery lata, Junodowie osiedli w Łodzi, gdzie jego ojciec otworzył jedno z pierwszych kinoteatrów w Polsce, o nazwie "Urania", a później wybudował teatr "Variete".

Był też właścicielem kina objazdowego, z którym przemierzył ogromne przestrzenie imperium rosyjskiego. Bodo jako chłopiec towarzyszył ojcu i nauczył się wówczas dobrze języka rosyjskiego. Żył w świecie kina i teatru. Wyrastał w cieniu teatralnych kurtyn i sal kinowych. Od najmłodszych lat pociągała go scena. W Łodzi chodził do szkoły handlowej. Matka marzyła jednak, aby został lekarzem. Gdy miał 17 lat, uciekł z domu i przystąpił do trupy teatralnej w Poznaniu.

W 1918 r. pojawił się w Warszawie i zaczął występować jako pieśniarz i tancerz w podrzędnych teatrzykach rewiowych. Matka długo nie mogła się pogodzić z "niepoważnymi ciągotkami aktorskimi" swego jedynaka, ale gdy związał się z teatrami warszawskimi i osiadł w stolicy, zamieszkała z nim, akceptując w końcu jego wybór. Od początku swych występów na scenie używał pseudonimu Bodo - od dwóch początkowych liter swego imienia Bogdan i matki Dorota. W 1925 r. zadebiutował w filmie "Rywale". I od tego momentu zaczęła się jego zadziwiająca kariera aktorska. Popularność, jaką osiągnął w przedwojennej Polsce, porównywano ze sławą Maurice'a Chevaliera we Francji. Grał w ponad 30 filmach, spośród których do najgłośniejszych należały: "Wiatr od morza", "Jego ekscelencja subiekt", "Czy Lucyna to dziewczyna", "Pieśniarz Warszawy", "Paweł i Gaweł".

Bodo nie był mężczyzną specjalnie urodziwym, co w czasach, gdy gwiazdorami byli aktorzy "żurnalowo" przystojni, w stylu Roberta Taylora czy Gary Coopera, mogło budzić zdziwienie. Miał twarz zbyt szeroką, o nieregularnych rysach, przyciężkawą sylwetkę, ruchy nieco niezgrabne i pozbawione naturalnego wdzięku. A mimo to grał z wielkim powodzeniem romantycznych kochanków, czarujących uwodzicieli, czasem bohaterów tragicznych, typy spod ciemnej gwiazdy.

Dobrze czuł się w konwencji komediowej (w filmach muzycznych). Miał ładny głos i piosenki śpiewane przezeń stawały się w Polsce szlagierami.
Był szarmancki, uwodzicielski, dbał o nienaganny ubiór. Gdziekolwiek się pojawiał, otaczały go tłumy wielbicielek. Filmy z jego udziałem przynosiły duże zyski. W małżeństwie nie miał szczęścia. Żonaty z ekscentryczną Tahitanką Reri, po kilku latach się rozwiódł. Kochał matkę i swego potężnego doga Sambo. Miał poczucie humoru i był mistrzem w tworzeniu dowcipów sytuacyjnych. Pewnego razu, gdy wszedł do sklepu ze swoim Sambo, przerażone wielkością psa ekspedientki uciekły w kąt, na co Bodo powiedział: "Szanowne panie! Nie ma się czego bać! On już dzisiaj zjadł jednego człowieka na śniadanie".

Tuż przed wybuchem wojny Bodo zaczął pisać scenariusze i reżyserować filmy, w których grał główne role: "Królowa przedmieścia", "Za winy niepopełnione". Był też producentem i współwłaścicielem wytwórni filmowej. Zagładę jego uporządkowanego, dostatniego świata przyniósł wybuch wojny.

Lwów "arką Noego"

Gdy Polskę zaczęła zalewać nawała hitlerowska, setki tysięcy Polaków szukało ratunku w ucieczce na wschód. Miastem, które uznano za symboliczną "arkę Noego", "matecznik bezpieczeństwa", był Lwów. Tam też schronił się Bodo, uciekając z Warszawy.

Pod koniec września 1939 r. Lwów potroił liczbę mieszkańców. Z dnia na dzień stał się potężnym zbiorowiskiem inteligencji z całej Polski. Znaleźli się tam w nadziei przetrwania wojennej zawieruchy pierwszorzędni twórcy polskiej literatury, sztuki i nauki, wybitni uczeni i artyści. Środowisko aktorskie było szczególnie liczne.

Wkrótce Lwów zajęli Rosjanie, ale w przeciwieństwie do Niemców w Warszawie, pozwolili tworzyć teatrzyki rewiowe, a aktorom grać w teatrze. Wtedy też powstało we Lwowie kilka zespołów teatralnych i kabaretowych o różnych nazwach, m.in. Teatr "Miniatury", którym kierował Konrad Tom (reżyser głośnych filmów, m.in. "Manewry miłosne"), Tea-Jazz Henryka Warsa (kompozytora szlagierów takich jak "Miłość ci wszystko wybaczy", "Tylko we Lwowie", "Już nie zapomnisz mnie") oraz Kolejowy Jazz, którego twórcą był Feliks Konarski, używający pseudonimu Ref-Ren (późniejszy twórca piosenki "Czerwone maki na Monte Cassino"). W teatrzykach tych występowali m.in. Renata Bogdańska, późniejsza żona gen. Władysława Andersa, Zofia Terne (wylansowała szlagier "Kiedy znów zakwitną białe bzy"), Gwido Boruński, Zbigniew Kurtycz. Konferansjerem w Tea-Jazzie Henryka Warsa był Bodo.

Wszystkie te zespoły polskie, gdy ich programy schodziły z afisza we Lwowie, wysyłano na tournée w głąb ZSRR - do Kijowa, Charkowa, Moskwy i Leningradu. Cieszyły się tam dużą popularnością ze względu na oryginalność prezentowanej muzyki i wysoki poziom aktorski. W lutym 1941 r. przygotowano komedię muzyczną pt. "Muzyka na ulicy" z udziałem Eugeniusza Bodo. Banalna fabuła była pretekstem do śpiewania piosenek z przedwojennych rewii i filmów. Po kilkutygodniowych występach we Lwowie 43-osobowy zespół Warsa miał wyruszyć w 10-miesięczną trasę po całym Związku Radzieckim. Niespodziewanie Bodo odmówił udziału w wyjeździe.

"Bodo - wspominał po latach w Londynie jego przyjaciel, aktor Gwido Borucki - oświadczył, że nie chce wyjeżdżać z teatrem do Rosji, ponieważ jako obywatel szwajcarski pragnie wyemigrować do Ameryki. Dla członków naszego zespołu było to zaskoczeniem, bowiem nikt z nas nie wiedział o tym, że Bodo był Szwajcarem z pochodzenia. Staraliśmy się go namówić, aby jechał z nami, ale Bodo uparł się".

Można przypuszczać z dużą dozą prawdopodobieństwa, że gdyby Bodo wówczas pojechał, przeżyłby wojnę i trafiłby do armii Andersa, jak wszyscy aktorzy z zespołu Henryka Warsa, z Renatą Bogdańską-Andersową na czele. Bodo pozostał jednak we Lwowie, bo - jak niektórzy przypuszczają - postanowił czekać na wymarzony paszport do Ameryki. I w tym momencie urywa się ślad, jak gdyby sławny aktor zapadł się pod ziemię. Ostatnie informacje sugerowały, że zamieszkał w willi w Brzuchowicach pod Lwowem. Wszystko, co później wiadomo o jego losach, rozgrywało się już w sferze domysłów, poszlak i często wykluczających się relacji.

Zetknąłem się z tą sprawą po raz pierwszy w 1980 r. we Lwowie podczas rozmowy z wybitnym historykiem sztuki prof. Mieczysławem Gębarowiczem w jego mieszkaniu przy ulicy Senatorskiej 9. Profesor, wiedząc, że zbieram materiały do dziejów Cmentarza Łyczakowskiego, ujawnił mi wówczas miejsce masowej mogiły na Łyczakowie, w której pochowano niezidentyfikowane ofiary masakry, jakiej dopuścili się w czerwcu 1941 r. uciekający przed Niemcami enkawudziści w lwowskim więzieniu przy ulicy Łąckiego.

"Przypuszczalnie - mówił Gębarowicz - do tej masowej mogiły wrzucono zwłoki lwowskich generałów, organizatorów lwowskiej straży obywatelskiej, Mieczysława Lindego i Władysława Jędrzejewskiego oraz aktora Eugeniusza Bodo, ale nie mam na to dowodu. Tak mówią mi znajomi, którzy tę informację mają też z drugiej ręki". Nie mając żadnych innych dowodów, nie zaryzykowałem umieszczenia tej informacji w mej książce o Łyczakowie.

Wersja Józefa Misiaka

Pierwszą noszącą znamiona wiarygodności wydała mi się relacja, którą otrzymałem dwanaście lat później od mieszkającego w Opolu Józefa Misiaka (1919-1992) - lwowianina, przed wojną piłkarza Pogoni Lwów, przyjaciela z boiska Zbigniewa Kurtycza (znanego piosenkarza - "Cicha woda").

W 1946 r. po opuszczeniu Lwowa Józef Misiak osiedlił się w Opolu i tu do emerytury pracował w Wojewódzkim Urzędzie Telekomunikacyjnym. Futbol pozostał jego wielką pasją. Przez wiele lat był sędzią w meczach I-ligowych. On to właśnie dostąpił zaszczytu prowadzenia 2 maja 1959 r. pierwszego meczu piłkarskiego w Polsce nocą - przy sztucznym świetle. Grały wówczas Polonia Bytom (spadkobierczyni tradycji Pogoni Lwów) i Polonia Bydgoszcz. Nie wiedziałem wówczas, że Józef Misiak był na granicy życia. Zostało mu pięć miesięcy. Nosił w sobie śmiertelną chorobę i postanowił opowiedzieć mi przed śmiercią tajemnicę, której nie odważył się wcześniej zdradzić.

Spisałem ją 10 marca 1992 r., a dwa tygodnie później, po opublikowaniu jej w "Trybunie Opolskiej", stała się ona sensacją, przedrukowaną m.in. w londyńskim "Dzienniku Polskim" i krakowskim "Przekroju".

Według relacji Józefa Misiaka Bodo został aresztowany przez patrol NKWD 25 czerwca 1941 r. około godz. 11 w centrum Lwowa, przy pomniku Agenora Gołuchowskiego. Trwała już wówczas wojna niemiecko-sowiecka. We Lwowie, do którego lada chwila mieli wkroczyć Niemcy, po opustoszałych ulicach krążyły patrole rosyjskiej ariergardy. W więzieniach na Łąckiego i w Brygidkach enkawudziści likwidowali świadków swych zbrodni. We Lwowie wprowadzono stan wojenny. W tych warunkach poruszanie się osób cywilnych po mieście było bardzo ryzykowne.

Mimo to Eugeniusz Bodo pojawił się w centrum miasta w towarzystwie młodej dziewczyny. Ten jego ostatni spacer widział właśnie Józef Misiak - wówczas pracownik lwowskich telefonów, wysłany przez Rosjan ze specjalną przepustką, aby naprawił uszkodzony kabel telefoniczny. W relacji, którą mi złożył, Misiak twierdził, iż ukryty za krzakami w parku Jezuickim widział moment, jak Bodo ze swą towarzyszką wpadli w ręce trzech umundurowanych Rosjan tuż przy pomniku Gołuchowskiego. Enkawudziści rozdzielili ryzykancką parę. Boda miano odprowadzić w głąb parku, gdzie po pewnym czasie padły dwa strzały. Zmrożony strachem Józef Misiak był przekonany, iż strzały te przecięły życie aktora.

Dziennikarstwo śledcze

Równolegle z moimi poszukiwaniami prawdy o śmierci Boda, twórca znakomitego programu telewizyjnego "W starym kinie", krytyk filmowy, autor wielu książek poświęconych dziejom polskiej kinematografii Stanisław Janicki zwrócił się do telewidzów z prośbą o pomoc w ustaleniu ostatecznej wersji śmierci artysty. Otrzymał wówczas kilkadziesiąt listów.

Niestety, jak to często bywa, zawarte w nich było wiele różniących się, a wręcz wykluczających wersji. Jedni twierdzili, że został zabity w więzieniu w Śniatynie, inni - że w Horodence, po zatrzymaniu go przez enkawudzistów, gdy zmierzał w kierunku granicy rumuńskiej. Pojawiła się wersja, że był przy śmierci Tadeusza Dołęgi-Mostowicza w Kutach i wrócił do Lwowa, by tam jednak przeczekać wojnę. Twierdzono też, że został zastrzelony przez Niemców w Przemyślu po zejściu ze sceny, gdzie opowiadał dowcip o antyhitlerowskiej wymowie. W jednym z listów były listonosz przekonywał, że widział zastrzelonego Eugeniusza Bodo w jego lwowskim mieszkaniu. Z kolei dentysta lwowski, który leczył aktora, twierdził, że zamordowano go w więzieniu przy ulicy Łąckiego i zmasakrowane zwłoki rozpoznał na podstawie stanu uzębienia.

Stanisław Janicki, który tajemnicy śmierci Boda poświęcił wiele lat i nakręcił na ten temat w 1997 r. film dokumentalny pt. "Za winy niepopełnione", tę mnogość wersji tłumaczył niebywale silną legendą, jaką osnuta była postać Boda. Ludzie, którzy choćby przypadkowo się o niego otarli w ostatnich latach jego życia, na swój sposób próbowali wyjaśnić, co się z nim stało. Święcie wierzyli w swoje wersje, które z czasem uległy nasilającym się procesom samokreacji.

W tym samym mniej więcej czasie, po moim artykule o Bodo w londyńskim "Tygodniu Polskim", opublikowano list mieszkającego w Nowym Jorku Aleksandra Feinera, w którym pisał: "Bodo zmarł w obozie sowieckim 24 grudnia 1943 r. Obóz nazywał się Peresylnyj Punkt nr 1 i znajdował się w Bołtince koło Kotłasu, archangielskaja obłast. Powodem śmierci była pelagra i głód. Ja o tych faktach wiem, ponieważ też tam byłem - a mój ojciec, Leon Feiner, umarł w tym samym dniu na sąsiedniej pryczy".

Po 1989 r. do śledztwa w sprawie śmierci Boda włączyła się jego krewna (ze strony matki) Wiera Rudź. Zaczęła pisać listy do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, do prezydentów Lecha Wałęsy i Borysa Jelcyna, marszałków Sejmu i Senatu. Na polecenie kancelarii prezydenckiej w Moskwie odpowiedź przyszła od rosyjskiego Czerwonego Krzyża. Znalazł się tam dokument stwierdzający, że Bodo zmarł 7 października 1943 r. w łagrze w Kotłasie pod Archangielskiem. Do informacji dołączone były dwa wstrząsające zdjęcia. Bodo w brudnym łachu więziennym, z ogoloną, owrzodzoną głową, postarzały, z zarośniętą, szarą, ziemistą, wychudzoną twarzą. Dawnego Boda przypominały tylko żywe, gorejące oczy.

Długo można by jeszcze snuć te historie zagmatwanego śledztwa w sprawie miejsca i okoliczności śmierci Boda. Sprawa została ostatecznie zamknięta w tych dniach dzięki Grzegorzowi Jakubowskiemu - nieżyjącemu już historykowi IPN, który otrzymał od zaprzyjaźnionego wysokiego urzędnika archiwum rosyjskiego kserokopie pełnej dokumentacji ostatnich przesłuchań Boda. Jest to obszerny stenogram, notatki śledczych i akt zgonu. W oparciu o ten materiał dziennikarze Maciej Duda i Daniel Walczak stworzyli znakomity dokument filmowy pt. "Tragedia amanta", wyemitowany w "Superwizjerze". Program miał gigantyczną widownię. Nie sposób omówić tutaj szczegółów ostatnich ustaleń odnoszących się do śmierci Boda. Zrobię to w książkowej wersji tego artykułu.

Konkludując, należy stwierdzić, że Bodo (chcąc wydostać się z okupowanego Lwowa), obrał fatalną drogę. Sądził, że pomoże mu w tym paszport szwajcarski - państwa neutralnego. Nie przewidział, że sprowokuje tym podejrzliwość enkawudzistów, którzy przyjęli wersję, że skoro ma podwójny paszport, to jest szpiegiem. Tym bardziej, że znał wiele języków i bywał często jako producent filmowy w Berlinie. Chcąc wymusić na nim przyznanie się do rzekomego szpiegostwa, poddano go okrutnym zabiegom, a nawet torturom, które w sumie trwały prawie dwa lata. Gdy zmarł wskutek głodu i wycieńczenia, jego nagie zwłoki wrzucono do głębokiej jamy - anonimowego grobu wielu podobnych doń nieszczęśników.

PS. 22 grudnia 2010 r. zmarł we Wrocławiu w wieku 78 lat Kresowiak ze Stryja, doc. Zbigniew Romanowicz, były prorektor WSP w Opolu, a później dyrektor Instytutu Matematyki Politechniki Wrocławskiej, wybitny dydaktyk, przez 10 lat przewodniczący jury Konkursu Gier Matematycznych i Logicznych w Paryżu. Nie zdążyłem spisać jego wspomnień z Kresów

Stanisław S. Nicieja
NOWA TRYBUNA OPOLSKA

Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia