Szczątki odnalezione podczas prac remontowo-konserwatorskich w kościele św. Józefa przy ul. Elżbietańskiej nie należą do ofiar tragedii z dni, gdy Armia Czerwona szturmowała Gdańsk w 1945 roku. Tę zaskakującą informację przekazał Krzysztof Filip, historyk z gdańskiego Instytutu Pamięci Narodowej podczas konferencji historycznej „Spalenie Gdańszczan w kościele św. Józefa w marcu 1945 roku przez żołnierzy Armii Czerwonej. Szersza perspektywa faktów historycznych”.
- W trakcie prac przebadano kości należące do co najmniej 55 mężczyzn i minimum 38 kobiet. Biegli stwierdzili, że profil biologiczny i zaobserwowane zmiany patologiczne na elementach szkieletów pozwalają stwierdzić, że badane szczątki prawdopodobnie pochodzą z populacji historycznych wcześniejszych niż XX wiek. Analizy - antropologiczna, kryminalistyczna i archeologiczna - wykluczyły, że szczątki te należą do ofiar zbrodni z 1945 roku. Zdaniem badaczy kości pochodziły z dawnych pochówków trumiennych w krypcie - poinformował zgromadzonych naukowiec.
Makabryczne odkrycie w Gdańsku
Prace ekshumacyjne przeprowadzono w II połowie listopada ub. roku. Były one następstwem śledztwa, które IPN wszczął w 2018 roku, by wyjaśnić tajemnicę makabrycznego odkrycia w podziemiach kościoła. Gdy rozpoczął się remont, pod posadzką odkryto krypty, a w nich potężny stos nadpalonych kości ludzkich.
- Czynności prowadzone są w ramach śledztwa w sprawie naruszenia prawa międzynarodowego poprzez dopuszczenie się zbrodni wojennej, stanowiącej zbrodnię przeciwko ludzkości - informował Polską Agencję Prasową podczas ekshumacji naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku, prokurator Tomasz Jankowski.
Odkrycie zgadzało się z tym, co przekazywali sobie nieliczni gdańszczanie, którzy był świadkami trzydniowego zdobywana Gdańska przez Armię Czerwoną. Zgadzało się też z relacją, którą u schyłku swojego życia spisał wikariusz posługujący u św. Józefa, ks. Georg Klein.
Wstrząsająca relacja świadka
„[...] Kobiety, dzieci i starcy schronili się ze strachu na plebanii i w kościele. Tam, wraz z ludźmi z okolicy, spędziliśmy noc w poniedziałek, 26 marca. Nad ranem zrobiło się przejmująco cicho. Żadnego strzału, szczęku pojazdów, żadnych głosów. Weszliśmy ostrożnie na piwniczne schody, gdy usłyszeliśmy ciężkie kroki wchodzącego do domu. Pierwszy żołnierz sowiecki stał przed nami gotowy do strzału, potem przyszedł drugi i zabrał nasze zegarki. Pozwolono nam wyjść i zobaczyliśmy sowieckie pojazdy i wielu żołnierzy, ale widzieliśmy też, że wszystko stało nienaruszone. Żołnierze zaczęli biegać po plebani i kościele i zaraz się pojawili z łupami, robili miejsce dla innych. Byliśmy jak sparaliżowani i wycofaliśmy się do na pół spustoszonego pokoju. Jeden żołnierz szedł za nami, grożąc gestami wyrzucił nas z domu i zmusił 18-letnią dziewczynę, by została. Po jakiejś chwili pojawiła się na dworze, wzburzona, potargana i milcząca. Stało się. Pojawiły się inne grupy, już pod wpływem alkoholu. Podobno znaleźli zapasy alkoholu w piwnicy pobliskiego Ratusza Staromiejskiego. Popędzili nas wrzaskiem, śmiechem i szturchaniem z powrotem na plebanię oraz do kościoła. Każdemu, kto chciał wyjść, grozili pepeszami. Przyjechał samochód wyładowany bańkami. Jedną z nich wciągnęli do kościoła, drugą do plebani. Dało się zauważyć zapach benzyny i odtąd wiedzieliśmy, co nas czeka. Jakaś kobieta, która była w kościele, wypadła i została natychmiast zastrzelona. Pijany żołnierz wszedł do kościoła. Widzieliśmy z plebanii, jak w świątyni buchnęły płomienie i słyszeliśmy krzyki i płacz znajdujących się wewnątrz ludzi. Żołnierz wyszedł i zamknął za sobą drzwi.”
Po zdobyciu Gdańska wypalone runy kościoła przez wiele miesięcy stały opuszczone. Na przełomie 1946 i 1947 roku polska administracja zabezpieczyła teren zgliszcz. Prace prowadzone od 15 lutego 1947 roku do 13 sierpnia 1948 roku przez Gdańską Dyrekcję Odbudowy objęły odgruzowywanie i rozbiórkę zniszczonych elementów. Następnie ruszyła odbudowa kościoła. Jego kolejne remonty do 2018 roku nie dotyczyły jednak podziemi.
Pierwsze wątpliwości
- Sama ocena archeologów, którzy brali udział w tych pracach mówiła, że to są szczątki historyczne i że uległy one opaleniu w czasie pożaru, natomiast były one podczas tych wydarzeń już w postaci kostnej - mówił po prezentacji wyników badań genetyków i antropologów Filip Popek, archeolog, który uczestniczył w zabezpieczaniu i inwentaryzacji krypt podczas ubiegłorocznych ekshumacji.
Zdaniem Krzysztofa Filipa z IPN, szczątki ofiar pożaru kościoła mogły zostać usunięte w trakcie prac zabezpieczających ruiny. Niewykluczone też jest pozbycie się przez Armię Czerwoną dowodów zbrodni. Wyniki badań przeprowadzonych przez biegłych z Katedry Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, archeologów i antropologów nie wykluczają samego faktu tragedii, a relacja wikarego Kleina nie jest jedynym zapisem wydarzeń.
Coraz odleglejszy obraz tragedii
Według materiału z wcześniejszych badań historyka świadkiem tragedii był również proboszcz świątyni, ks. Klemens Fedtke.
„[...] Obserwując przebieg wypadków z niewidocznego okna na tyłach plebanii, gestykulując, zaalarmował jeszcze trzeźwego oficera o pożarze. Oficer zastrzelił winnego i zapobiegł podpaleniu plebanii przez innego żołnierza. Ludzie zamknięci w płonącym kościele już z niego nie wyszli. Kiedy po kolejnej nocy świadkowie tragedii powrócili na plac kościelny, zastali wypaloną plebanię i kościół oraz niezniszczone dotąd pobliskie ulice i zaułki.” - pisze naukowiec z IPN.
Według jego badań, jako datę tragedii przyjmuje się 27 marca 1945 roku. Przywołuje ją m.in. świadek Jan Małgorzewicz, który chciał się schronić w kościele, ale zauważył, że trawi go ogień. Jednak nie wszyscy się z tym datowaniem zgadzają. Historyk Maciej Żakiewicz podaje datę 28 marca, a znany architekt prof. Wiesław Gruszkowski - 26 marca. Ta ostatnia wydaje się najbardziej prawdopodobna, bowiem można taką określić pośrednio, w wyniku uważnej lektury przebiegu wypadków relacjonowanych przez ks. Kleina.
Czy los spalonych pozostanie tajemnicą?
W kościele odbudowanym po wojnie przez zakon oblatów, w 2000 roku pamięć o tragedii, która niemal zanikła w okresie PRL, ujrzała światło dzienne i została utrwalona. Biskup Zygmunt Pawłowicz poświęcił epitafium ku czci pomordowanych. W 2018 roku, gdy odkryto zwęglone kości wydawało się, że ponura tajemnica ostatnich dni II wojny światowej w Gdańsku została wyjaśniona, a ci, którzy zginęli w płomieniach, doczekają się godnego pochówku. Tragedia ze św. Józefa wymaga jednak dalszych poszukiwań i prac historyków oraz śledczych z IPN.