Toruń. Finał poszukiwań Anny Struwe. Co się stało z zaginioną diakoniską?

Szymon Spandowski
Restauracja na toruńskim Dworcu Głównym była elegancka, jednak w 1902 roku parzona w niej herbata zapewne nie należała do najsmaczniejszych - o ile oczywiście wykorzystywano do tego wodę z lokalnego ujęcia.
Restauracja na toruńskim Dworcu Głównym była elegancka, jednak w 1902 roku parzona w niej herbata zapewne nie należała do najsmaczniejszych - o ile oczywiście wykorzystywano do tego wodę z lokalnego ujęcia. Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa
W drugim roku XX wieku świat nabierał coraz większego przyspieszenia. To znaczy ludzie bardziej zaczynali sobie cenić pośpiech, bo reszta toczyła się dawnym rytmem.

Obejrzyj: Kulisy sesji fotograficznej Siła Kobiet 2022

od 16 lat

Niedawno pisaliśmy, że rok 1902 wydawał się być przełomowym dla motoryzacji. Samochodów w Toruniu i okolicach zaczęło się pojawiać coraz więcej. Jeszcze nie były codziennością, ale już przestały być sensacją. Gazety zajmowały się nimi, gdy jakiś pirat drogowy o mało nie spowodował wypadku, albo gdy do Torunia dotarły trzy auta zmierzające z Berlina do Królewca, rozwijające na trasie zawrotną prędkość ponad 70 kilometrów na godzinę.

Zobacz koniecznie

Stali Czytelnicy zapewne pamiętają, że za korzystanie z dróg i mostów pobierane wtedy były opłaty. Ostatnie toruńskie rogatki zachowały się przy Szosie Bydgoskiej, opłaty przy nich musiał uiścić każdy, kto zmierzał wozem w stronę Bydgoszczy. Może ktoś zastanawiał się, jak to było w przypadku samochodów? Sto dwadzieścia lat temu takich zastanawiających się musiało być sporo, skoro problemem tym zajął się sąd najwyższy.

Czy w 1902 roku kierowcy musieli wnosić opłaty szosowe?

„Opłaty szosowej na użytek samochodu (automobilu) opłacać nie potrzeba, tak rozstrzygnął kamergerycht berliński – poinformowała „Gazeta Toruńska” w połowie listopada 1902 roku. - Ustawa opłat szosowych ustanowioną została w 1840 roku, a więc w czasie, kiedy jeszcze samochody nie istniały”.

Interesujące wytłumaczenie. Swoją drogą taka ciągłość ma w sobie coś niezwykłego. Nadal zdarza się to w Wielkiej Brytanii, gdzie wciąż jeszcze obowiązują niektóre przepisy pochodzące z wieków średnich, o prawach własności nie wspominając. W naszej części kontynentu również tak było.

„Włość Tannenberg, na której dokonali Polacy pogromu Krzyżaków pamiętnego dnia 15 lipca 1410 roku, własność starosty krajowego p. Brandta, zmieni wkrótce właściciela – donosiła 120 lat temu „Gazeta Toruńska”. - Donoszą, że p. Brandt zamierza własność tę sprzedać zakładowi dobroczynnemu. Tannenberg jeszcze przed bitwą grunwaldzką była własnością Brandtów”.

Jak działała maszyna do liczenia głosów?

Ciekawe, bardzo ciekawe. To jednak były tylko takie pomruki przeszłości, bowiem – jak już wspomnieliśmy – świat pędził naprzód. W tym samym numerze „Gazety”, w którym była mowa o tym, że właściciele samochodów są zwolnieni z opłat szosowych, pojawiła się również taka informacja:

„W miejsce imiennego głosowania, które jak wiadomo dużo zajmuje czasu przy obradach, zaproponowała firma Siemens i Halske zaprowadzenie przyrządu umożliwiającego głosowanie elektryczne – czytamy. - Przy każdym z posłów znajdują się dwa guziczki: „tak” i „nie”, a za naciśnięciem ich, w przeciągu 30 sekund, odpowiedni aparat podaje nie tylko liczbę posłów głosujących za lub przeciw, ale także ich nazwiska. Dotąd projektu firmy nie przyjęto, ponieważ podobne głosowanie sprzeciwia się podobno godności posłów”.

O tempora, o mores! Dziś doskonale zdajemy sobie sprawę z wagi tego wynalazku. Umieszczone w różnych salach guziczki sterują prawie całym światem.

Zobacz koniecznie

Mimo początkowych oporów, posłowie jednak zaczęli głosować przy pomocy prądu. Energia elektryczna dotarła również na kolej. Co ciekawe, najpierw zaczęła napędzać pociągi, a dopiero później posłużyła do ich oświetlenia. Przypomnijmy, że pierwsza na ziemiach polskich elektryczna linia kolejowa łącząca Wąbrzeźno z położonym za miastem dworcem kolejowym została otwarta w 1898 roku. Pierwszy pociąg oświetlany przy pomocy energii elektrycznej zaczął natomiast kursować między Berlinem i Hamburgiem jesienią 1902 roku. Tak w każdym razie było na kolejach niemieckich.

Czym różniły się nowe wagony czwartej klasy?

W tym samym czasie, na liniach przebiegających przez Toruń również zachodziły zmiany, nie były jednak aż tak rewolucyjne.

„Wagony kolejowe czwartej klasy z małemi oddziałami, podobne do wagonów trzeciej klasy, są od niejakiegoś czasu w używaniu na torze z Berlina przez Toruń do Wystrucia – pisała „Gazeta Toruńska” na początku listopada 1902 roku. - W tych wagonach czwartej klasy są też ławki, ale do nich wpuszczają tylko pasażerów, którzy nie mają zbyt wiele bagaży”.

Innymi słowy, wagon czwartej klasy pozbawiony był wcześniej przedziałów i ławek. Niewiele zatem różnił się od wagonu towarowego.

Kto pojawił się na toruńskim Dworcu Głównym?

Kilka dni później prasa doniosła, że te wagony z wygodami zostały wprowadzone na próbę tylko na linii wystuckiej, czyli łączącej Berlin z Królewcem. Administracja kolejowa nie wykluczała jednak, że jeśli się sprawdzą, wtedy zostaną wprowadzone na stałe. Wagonami czwartej klasy podróżowali m.in. robotnicy sezonowi, którzy w listopadzie 1902 roku coraz liczniej pojawiali się na toruńskim Dworcu Głównym.

„Na tutejszym dworcu widzieć można z dnia na dzień chmary robotników polskich, powracających w strony rodzinne – czytamy „Gazecie Toruńskiej” sprzed 120 lat. - Po nich widać, że zbyt dobrze im się pomiędzy obcymi nie wiodło”.

Zobacz koniecznie

Na dworcu również nie mogli liczyć na zbyt dobre przyjęcie. Największa stacja w mieście, na dodatek pierwszy duży dworzec położony po niemieckiej stronie granicy, borykał się wtedy z problemami z wodą.

„Brak wody dobrej do picia dotkliwie daje się uczuwać na tutejszym dworcu głównym – raportowała w tym samym czasie „Gazeta Toruńska”. - Pośród lata wywiercono studnię na 105 metrów głęboką, tryskająca woda jest jednakże wielce niesmaczna”.

Pod koniec października 1902 roku niedaleko dworca po raz ostatni była widziana 20-letnia diakoniska Anna Struwe. Tydzień temu pisaliśmy, że w jednym z domów koło dworca czuwała przy chorym, a późnej wracała do szpitala na Przedzamczu. Nigdy tam jednak nie dotarła. Zarządzone przez burmistrza Kerstena i prowadzone pod jego kierunkiem poszukiwania na Kępie Bazarowej, nie dały rezultatu. Bezowocne okazało się również policyjne śledztwo. Do gazet trafiła wiadomość, że w związku z zaginięciem diakonisy przeprowadzono rewizję w domu pewnego opiekuna ladacznic na Mokrem. Żandarmi mieli nadzieję znaleźć tam złoty zegarek Anny Struwe. Zamiast niego znaleźli obuwie podobne do tego, jakie miała zaginiona, ostatecznie jednak ten trop również okazał się mylny. Sutenera trzeba było z braku dowodów wypuścić.

Jaką nagrodę wyznaczył prokurator za pomoc w poszukiwaniach Anny Struwe?

Za pomoc w śledztwie prokurator wyznaczył wysoką nagrodę, ale to także nie pomogło. Ktoś widział dziewczynę wsiadającą do pociągu, ktoś inny był pewien, że szła w kierunku Wisły. W gazetach pojawiły się sensacyjne i prostowane później doniesienia o gorącym uczuciu, jakie miało łączyć dziewczynę z pewnym czeladnikiem, oraz o awanturze, jaką w związku z tym Annie Struwe miała zrobić przełożona. Czas mijał, Anny Struwe oraz rozwiązania zagadki, nie było. Komunikaty z poszukiwań, początkowo drukowane w gazetach codziennie, zaczęły zanikać. Jeden z ostatnich „Gazeta Toruńska” wydrukowała pod koniec listopada.

„W sprawie tajemniczego zaginienia dyakoniski Anny Struwe krążą uporczywie pogłoski po mieście, że zaginiona żyje podobno jeszcze i że nadeszły wiadomości o miejscu jej pobycia – czytamy. - Są to jednakże tylko czcze domysły”.

Co się stało z zaginioną diakoniską?

Jak się to skończyło? Cóż, dobrze, że policja nie znalazła na Mokrem tego zegarka. Odegrał w tej sprawie istotną rolę. Gdybyśmy mieli trzymać się kalendarza pisząc o tym, co działo się w Toruniu dokładnie 120 lat wcześniej, z rozwiązaniem zagadki musielibyśmy przetrzymać Państwa do kwietnia. W dzisiejszych burzliwych czasach kwiecień wydaje się jednak bardzo odległy, zatem czekać nie będziemy.

„W pobliżu Pędzewa znaleziono w Wiśle zwłoki żeńskiej osoby, okryte tylko strzępami jakiejś tkaniny – informowała pod koniec kwietnia 1903 roku „Gazeta Toruńska”. - Ogólnie przypuszczają, iż są to zwłoki zaginionej w ubiegłym roku dyakoniski Anny Struwe”.

Zobacz koniecznie

Potwierdzenie pojawiło się bardzo szybko.

„Pogłoska podana przez nas we wczorajszym numerze potwierdziła się. Zawezwana na miejsce znalezienia ciała dyakoniska z Torunia rozpoznała po trzewikach, kołnierzu, rękawiczkach i wreszcie po zegarku, iż znalezione ciało jest niewątpliwie tak tajemniczo zaginionej w zeszłym roku dyakoniski Anny Struwe. Także komisya sądowa oraz dwóch fizyków powiatowych zjechało na miejsce. Ogólnie twierdzą, iż podobno nieszczęśliwa miłość pchnęła młodą i piękną dziewczynę do tak rozpaczliwego czynu. Wszelkie inne pogłoski, jakoby uciekła za granicę ze swym wielbicielem okazały się więc bezpodstawne”.

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia