Toruń. Ponure święta w pruskich koszarach i poza nimi

Szymon Spandowski
Zimowy Toruń na przełomie XIX i XX wieku mimo wszystko wcale nie był taki ponury, jak go nasz wcielony do wojska bohater widział.
Zimowy Toruń na przełomie XIX i XX wieku mimo wszystko wcale nie był taki ponury, jak go nasz wcielony do wojska bohater widział. Z archiwum Kamila Snochowskiego
120 lat temu Boże Narodzenie spędzał w Toruniu Artur Nowakowski, aktor z Gdańska, który odziany w pruski mundur grał jedną z najtrudniejszych ról swojego życia. To co w Toruniu zobaczył, opisał.

Skąd pochodzą świąteczne drzewka? Odwiedź z nami plantację choinek!

     

od 16 lat

W roku 1902 zima przybyła do Torunia bardzo wcześnie i błyskawicznie podporządkowała sobie wszystko. Wisła stanęła już pod koniec listopada i chociaż w tamtych czasach rzeka zamarzała praktycznie co roku, to jednak lodowej skorupy o tej porze, nawet starsi flisacy nie pamiętali. Święta również były bardzo mroźne, a jak wyglądały?

Polecamy

Parowa fabryka czekolady, konfitur i marcepanów Juliusa Buchmanna, która od 1899 roku działała przy Mostowej 34 pewnie znów wypełniła znaczną część miasta zapachem czekolady, konkurując przy tym z fabrykami pierników ze Strumykowej i Rynku Nowomiejskiego. Toruńscy kupcy pewnie znów się prześcigali w szlachetnej i bardzo wtedy u nas popularnej sztuce świątecznego zdobienia wystaw. Dzwoniły dzwonki sań, dzwonki tramwajów, a w same święta dzwony kościołów. Ten nieco cukierkowy obrazek jest prawdziwy. Zapach czekolady z ulicy Mostowej dolatywał na Rynek Staromiejski, a na Szerokiej potrafił zdominować wszelkie inne wonie. Ale poza takim, w Toruniu były również inne świąteczne obrazki. Mniej kolorowe, wcale nie takie wesołe, a nawet ponure. Niebawem miało się o tym zrobić głośno.

Kto wrzucił granat do pruskiego szamba?

W październiku 1902 roku, razem z innymi rekrutami, do Torunia przybył młody gdańszczanin, Artur Nowakowski. Został powołany do 176 Pułku Piechoty, który stacjonował w koszarach, w których dziś mieści się X LO. Nowakowski zderzył się tam z tępym sadyzmem pruskiej armii i wszystko opisał, gdy już z niej zdezerterował i bezpiecznie dotarł do Szwajcarii. Jego książka wywołała w Niemczech poruszenie, była również drukowana i komentowana poza granicami cesarstwa. Jak 120 lat temu wyglądały święta w toruńskich koszarach i jakie wrażenie zrobiło miasto na człowieku, który przy pomocy książki wrzucił granat do pruskiego szamba?

Kto mógł opuścić toruńskie koszary?

Żołnierze, którzy dostali urlop na święta, koszary mogli opuścić najwcześniej 24 grudnia wieczorem, z powrotem zaś musieli się zameldować najpóźniej 28 grudnia rano. Nie wszyscy byli w stanie dojechać do domów w ciągu doby. Nie wszystkim też udało się opuścić jednostkę, jak wspominał Nowakowski, urlopowani musieli najpierw zaliczyć przed oficerem kurs z oddawania honorów. Kto nie potrafił właściwie salutować, ten nie miał prawa wyjść z koszar. Uporządkowanie munduru itp. wymagało czasu, tego zaś żołnierze nie mieli. Dźwięk trąbki budził ich o godz. 5.30, dzień upływał na szkoleniach, które na ogół polegały na powtarzaniu w nieskończoność tych samych czynności. W święta dodatkowo trzeba było jeszcze posprzątać salę. Protegowani dyżurnego podoficera pracowali w pomieszczeniu, pozostali musieli wynieść na dziedziniec meble i przy trzaskającym mrozie wyszorować je używając do tego własnego mydła oraz własnych szczotek do mundurów. Tych, którym podoficerowie szczególnie zachodzili za skórę, czekało jeszcze jedno zadanie – szorowanie podłóg w sypialniach przy pomocy własnych szczoteczek do zębów.

Polecamy

Po sprzątaniu urlopowani, o ile oczywiście udało im się przygotować mundury i zdać egzamin, mogli opuścić jednostkę, pozostali zaś do kolacji maszerowali w kółko na placu. Świąteczna wieczerza rozpoczęła się o godz. 18. W głównej sali zebrała się cała kompania. Była choinka, była też przemowa kapitana, który stwierdził, że nikt nie ma powodu do narzekań, ponieważ mało kto mógłby w domu liczyć na to co tu dostanie, czyli solidną porcję wieprzowiny z kapustą, kartoflami i orzechami. Jak odnotował Nowakowski, tej wieprzowiny przypadało jakieś 50 gramów na osobę.

Co dostali żołnierze na świąteczny obiad?

Następnego dnia pobudka była dopiero o godz. 7. Kompania pomaszerowała na mszę do kościoła garnizonowego, po mszy zaś wróciła do koszar. Na obiad była słonina oraz suszone owoce, te ostatnie pełne robactwa. Później część żołnierzy otrzymała paczki z domu. Obdarowani dzielili się z kolegami, którzy nie dostali nic. Pierwszy dzień świąt był wyjątkowy także dlatego, że rekruci mogli wyjść do miasta.

„Niemożliwe jest opisać radość młodych ludzi, którzy od października nie mieli jednej chwili swobodnej – wspominał Nowakowski. - Nareszcie po tylu miesiącach, podczas których bez przerwy ich męczono, prześladowano, karano, bito, dano im odrobinę swobody. Przez kilka godzin mogli być ludźmi takimi samymi, jak inni ludzie. Mogli chodzić gdzie chcieli, nie mając ustawicznie na karku brutalnego, złośliwego tyrana”.

Z tą swobodą Nowakowski przeszarżował. Dowódca kopani, kapitan von Halden, zanim pozwolił żołnierzom na odrobinę swobody pouczył ich, że w trosce o dobrą opinię jednostki, nie powinni się pojawiać na głównych ulicach. Najlepiej by było, gdyby poszli za miasto. Za najmniejsze uchybienie, na przykład przy oddawaniu honorów, groziły trzy dni aresztu.

„Jakże więc biedny żołnierz miał w takich warunkach korzystać z tych kilku godzin swobody? Większa część najchętniej byłaby się położyła do łóżka i przespała tych kilka godzin, ale to było surowo zabronione – pisał Artur Nowakowski. - Szli więc żołnierze do obrzydliwych podmiejskich szynkowni, gdzie im sprzedawano obrzydliwą wódkę i wstrętne piwo. Zepsuta atmosfera tych knajp ohydnych, taniec, ustawiczne opijanie się alkoholem i fałszowanymi napojami, wszystko to połączone z wyczerpaniem fizycznem pracą w koszarach, miało żołnierza ogłupić i zezwierzęcić”.

Polecamy

Jak wyglądał świąteczny Toruń oglądany przez rekrutów?

Nowakowski z kolegą dostali wychodne w drugi dzień świąt.

„Radość nasza trwała krótko – wspominał później. - Zmrok już zapadał i miasto czyniło wrażenie posępne. Na ulicach widać było tylko wojskowych. Oficerowie i podoficerowie przechadzali się po obu trotuarach głównej ulicy. Prosty żołnierz narażał się na wielkie niebezpieczeństwo wchodząc tam pomiędzy nich. Mógł być pewny, że zostanie oskarżony przed kapitanem za nieumiejętne i niezgrabne oddawanie honorów wojskowych. Dlatego też rekruci unikali głównej ulicy systematycznie. Z obawy kar i prześladowań włóczyli się po wąskich uliczkach bocznych i odległych przedmieściach, kędy mniej więcej pewni byli, że nie spotkają żadnego oficera. Albo też skrywali się w jakimkolwiek szynku, gdzie sprzedawano wódkę i tańczono. Zresztą nie mieli innego wyboru, ponieważ tak do kawiarni i restauracyi uczęszczanych przez oficerów, jak i do lokalów, w których mogli się znajdywać podoficerowie, nie wolno było wchodzić prostym żołnierzom”.

Obaj prości żołnierze zdegustowani spacerem, usiedli w jednym z podrzędnych lokali, w którym można się było tylko upić. Nowakowski niestety nie zanotował jego nazwy, ale wspomniał, że nigdzie tam nie znalazł gazety.

Jak wyglądał zwykły dzień w pruskich koszarach?

Następnego dnia plan zajęć wrócił na dawne tory. Nie był bardzo skomplikowany. Pobudka o godz. 5.30, od godz. 6 do 7 - nauka teoretycznych wiadomości wojskowych udzielanych przez podoficera. Od godz. 7.30 do południa - ćwiczenia na podwórzu, o godz. 13 - porządkowanie odzienia, od godz. 14 do 16 - fechtunek bagnetem., od godz. 16.30 do 17 - ćwiczenia w celowaniu, od godz. 17 do 18 - egzecyrka, od godz. 18 do 19 - ćwiczenia z bronią, od godz. 19 do 20 - naprawa mundurów itp. To ostatnie było bardzo potrzebne, ponieważ już na dzień dobry rekruci otrzymali łatane łachy. Ćwiczenia z bronią polegały m.in. na wykonywaniu w kółko tych samych ruchów karabinem przez żołnierzy stojących na palcach, obciążonych plecakami wypełnionymi piaskiem. Ci, którzy nie byli w stanie tego ćwiczenia wykonać i mdleli ze zmęczenia, byli bici. Oficerowie na ryki katowanych nie reagowali.

Polecamy

Swoje wrażenia Artur Nowakowski opisał w książce „Z koszar niemieckich. 176 Regiment Piechoty Pruskiej w Toruniu nad Wisłą”. Wcześniej, już ze Szwajcarii, wysłał do dowódcy tej jednostki list, w którym opisał bestialstwa, jakich był świadkiem bądź ofiarą. Efektem listu był proces, w którym najbardziej brutalny podoficer został skazany na sześć tygodni więzienia.
Książka została w Niemczech zakazana, jednak w 1905 roku ukazała się drukiem w Warszawie i to z błogosławieństwem carskiej cenzury.

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia