W słoneczne popołudnie 9 października 1934 r. odchodząca od marsylskiego Starego Portu ulica Canebière roiła się od ludzi. Zgromadzona na chodnikach ciżba przepychała się między sobą, walcząc o miejsca z najlepszą widocznością. Dostępu niesfornego tłumu do jezdni bronili rozstawieni co kilka metrów wzdłuż krawężnika postawni strzelcy senegalscy i funkcjonariusze policji. Stali plecami do zgromadzonych, dzierżąc oburącz karabiny. Na wysokości gmachu giełdy, tuż przy krawędzi trotuaru, stał drobny śniady brunet o dużych spokojnych oczach, bystro acz nie nerwowo lustrujących spod ronda kapelusza najbliższe otoczenie. W lewej ręce trzymał okazały bukiet kwiatów, podczas gdy prawą co jakiś sięgał do kieszeni marynarki, jakby coś sprawdzał czy poprawiał.
Około godziny 16 uszu zgromadzonych wzdłuż Canebière dobiegły pełne werwy marsze, wygrywane przez wojskową orkiestrę na nabrzeżu Starego Portu. Kilkanaście minut potem, na początku ulicy wzmogły się wiwaty tłumu, a po chwili ukazała się kolumna z oficjelami, sunąca w głąb miasta w tempie spacerowym. Na jej czele truchtało kilkunastu policjantów. Za nimi jechała powoli limuzyna Delange, w której siedzieli m. in. główni aktorzy uroczystości - przybyły właśnie drogą morską król Jugosławii Aleksander I Karadziordziewić i podejmujący go szef MSZ Francji Louis Barthou. Obaj panowie uśmiechali się, co jakiś czas machając do rozentuzjazmowanej gawiedzi. Za nimi posuwało się dwóch żandarmów na koniach, a dalej jechały samochody przewożące świtę bałkańskiego monarchy.