Mimo pochodzenia spoza legalnego łoża, został przez Jabłonowskiego, człowieka wielce wpływowego (był m.in. generałem-adiutantem buławy wielkiej koronnej) usynowiony. O dziwo – zamiast szyderstw – przysporzyło to sędziwemu Konstantemu, który sam bywał niewierny, sporej dozy zrozumienia, a nawet sympatii.
Służba w armii Francji
Władysław Franciszek Jabłonowski urodził się w Gdańsku, 25 października 1769 r. Ojciec zadbał o jego wykształcenie i rozwój fizyczny, a potem, zgodnie z rodzinną tradycją, wysłał syna do szkoły kadetów. W przypadku młodego Jabłonowskiego była to jedna z najlepszych ówczesnych szkół na świecie – francuska École de Brienne w Brienne-le-Château. Legenda podaje, że jego kolegą ze szkolnej ławy był Napoleon Bonaparte, który ponoć często dokuczał naszemu rodakowi z powodu koloru skóry. W innej wersji byli tak wielkimi przyjaciółmi, że ślubowali braterstwo do grobowej deski. Innym jego kolegą ze szkoły wojskowej był przyszły marszałek Francji Louis- Nicolas Davout. Naukę wojaczki Jabłonowski ukończył w 1786 r. w stopniu podporucznika i rozpoczął służbę w szeregach armii francuskiej. Trafił do pułku kawalerii Royal–Allemand, w skład którego wchodzili niemieckojęzyczni poddani francuskiego monarchy (o przydziale dla Jabłonowskiego mogło zadecydować jego urodzenie w Gdańsku). W lipcu 1789 r. dragoni z Royal–Allemand byli wykorzystani do ochrony pałacu królewskiego, ścierając się z tłumem w rejonie ogrodów Tuileries. Dwa lata później wielu oficerów i żołnierzy pułku stanęło po stronie rojalistów.
Konspirator w Konstantynopolu
W 1791 r. Jabłonowski wyjechał z ogarniętej rewolucją Francji nad Wisłę, a trzy lata później wziął udział w Powstaniu Kościuszkowskim, walcząc u boku Naczelnika. Zapisał bogatą kartę bojową: walczył w bitwach pod Szczekocinami (otrzymał wtedy stopień podpułkownika i dowództwo nad 2. Regimentem Grenadierów Krakowskich, jak nazwano oddział kosynierów) i Maciejowicami, w insurekcji warszawskiej i w obronie Pragi (dowodzący obroną miasta gen. Józef Zajączek rozkazał mu objąć dowództwo nad siłami broniącymi prawego skrzydła). Dla wielu podkomendnych musiał być postacią dość oryginalną, nic więc dziwnego, że już wtedy zaczęto go nazywać „naszym Murzynkiem”. Jako doskonale wykształcony i wielce utalentowany oficer, dosłużył się w polskiej armii stopnia podpułkownika. Po klęsce pozostał w kraju, stając się jednym z założycieli tzw. Centralizacji Lwowskiej – konspiracyjnej organizacji niepodległościowej obejmującej trzy zabory. Z jej upoważnienia wyjechał z misją nawiązania kontaktu z rządami francuskim i tureckim. W Konstantynopolu starał się pozyskać wsparcie sułtana dla polskiej walki o niepodległość. Niestety, w zaistniałej sytuacji misja spełzała na niczym. Co stało się z Jabłonowskim później? Wiadomo, że próbował ponownie dostać się do armii francuskiej. Trafił też do Bukaresztu, gdzie dołączył do gen. Franciszka Ksawerego Dąbrowskiego, który na własną rękę starał się organizować wyprawę zbrojną z Wołoszczyzny na teren zaboru austriackiego i rosyjskiego. Nie wziął udziału w wyprawie brygadiera Joachima Deniski, który w czerwcu 1797 r. na czele 200-osobowego oddziału wtargnął na austriacką Bukowinę. Ogłosił powstanie i zniesienie pańszczyzny.
W Legionach
Rok potem widzimy Jabłonowskiego jako szefa brygady kawalerii w armii rzymskiej pod dowództwem Jerzego Franciszka Grabowskiego. Stanął wówczas pośrodku konfliktu pomiędzy generałami Grabowskim, który chciał utworzyć Legion Litewski, a Dąbrowskim, który tworzył Legion Polski. Opowiedział się za Grabowskim, lecz – kierowany zdrowym rozsądkiem – nie zajął na tyle twardego stanowiska, aby przeszkodziło mu to w dalszej karierze. Jako żołnierz armii rzymskiej wziął udział w wojnie francusko- neapolitańskiej, gdzie podczas bitwy pod Santa Maria di Falari dowodził 200 legionistami rzymskimi. Potem objął także dowództwo francuskiej brygady w 2. Dywizji gen. Jeana- Pierre’a Pougeta, a następnie brygady strzelców w Dywizji Kawalerii Lekkiej gen. François Jeana Baptiste’a Quesnela, z którą wziął udział w bitwach pod Magnano i Cassano. Po zwycięskiej bitwie nad Trebbią przeniósł się do Legionów Polskich. 20 maja 1800 r. otrzymał awans na generała brygady. Został tym samym jednym z pierwszych czarnoskórych generałów w historii. Co ciekawe jednak – największym przeciwnikiem jego awansu był Napoleon Bonaparte, tłumacząc się koniecznością redukcji rodowitych generałów francuskich.
Co zrobić z Polakami?
Początek 1801 r. był katastrofą nie tylko dla Jabłonowskiego, ale wszystkich Polaków w służbie Francji. 9 lutego 1801 r. w Lunéville Francja i Austria podpisały traktat pokojowy, który przekreślał szanse na wsparcie polskich dążeń niepodległościowych i oznaczał de facto likwidację Legionów. W tym właśnie momencie Władysław Jabłonowski został ich dowódcą. Zadecydowały o tym uznanie dla jego dotychczasowych zasług wojennych oraz sympatia głównodowodzącego we Włoszech Joachima Murata, szwagra Napoleona. W napisanym przez siebie memoriale Jabłonowski proponował m.in. przeformowanie swoich oddziałów w dwa pułki piechoty i pułk ułanów, spłatę zaległości i zaspokojenie potrzeb żołnierzy. Jednocześnie przedstawił propozycję rezygnacji z narodowej odrębności polskich jednostek w zamian za uzyskanie obywatelstwa francuskiego. Memoriał odrzucono, a Jabłonowski otrzymał decyzją Pierwszego Konsula (ponoć wstawiła się za nim osobiście Józefina Bonaparte) przydział na San Domingo. Wedle niektórych źródeł w tym samym czasie „Murzynek” próbował zawrzeć małżeństwo z młodszą o cztery lata Anną Barbarą Penot de Loney, lecz z powodu braku czasu nie udało się dokończyć formalizacji związku. Mimo to jego ukochana wyjechała z nim ostatecznie na Karaiby. W połowie sierpnia Jabłonowski przybył do stolicy kolonii Cap-Français (dziś Cap- Haitien). Wkrótce na wyspę miała trafić też dawna jednostka Jabłonowskiego – 3 Półbrygada Polska, czyli wcześniejsza Legia Naddunajska.
Klimat i żółta febra
Polacy zostali przez Francuzów cynicznie rzuceni w wir krwawej wojny z czarnoskórą ludnością, zbuntowaną przeciw nim. Utrudniał ją fakt przejścia na stronę powstańców jednego z głównych dowódców oddziałów kolonialnych – gen. Jeana-Jacques’a Dessalines’a, co ciekawe – także czarnoskórego. Oprócz wojny partyzanckiej Polaków dziesiątkowała szalejąca na wyspie żółta febra oraz nieprzyjazny klimat. Polacy ponieśli straty jeszcze przed przystąpieniem do walki – pod Elbą zatonął transportujący ich statek i ponad setka legionistów zginęła w morzu. 18 listopada 1803 r. Dessalines pobił Europejczyków pod Vertieres, wypychając ich z wyspy. W styczniu 1804 r. proklamowano niepodległość Haiti, a dziewięć miesięcy później czarnoskóry generał ogłosił się cesarzem Jakubem I. Spośród ponad 5 tys. Polaków wysłanych na Karaiby, blisko 4 tys. zmarło w wyniku epidemii żółtej febry, reszta zaś w większości dostała się do niewoli. Około 400 jeńców pozostało na wyspie, wrastając w lokalne środowisko. Tylko ok. 700 żołnierzy powróciło do Europy. A Jabłonowski? Objął dowództwo mieszanej francuskopolskiej dywizji, z którą wziął udział w bitwie pod Bourg aux Matheux. Ale nie nawojował się zbyt wiele. Zmarł 29 września 1802 r. w miejscowości Jérémie na żółtą febrę. Tam też został pochowany następnego dnia, ponieważ „własność klimatu tak straszną była, że w dwie godziny po zgonie rozlało się ciało jak smoła czarna, tylko kości zostały”. Miał 33 lata. Uosabiał to pokolenie w tragicznej historii Polski, którego szczyt aktywności przypadł na ostatnie lata istnienia Rzeczypospolitej i epokę napoleońską.