Książę z magnackiego rodu, jednooki pilot awanturnik, radykalny narodowiec zwerbowany przez „Dwójkę" - to tylko niektórzy z Polaków zaangażowanych w hiszpańską wojnę domową po stronie gen. Franco. Oto wciąż mało znana historia niewielkiej grupy naszych rodaków, którzy walczyli przeciw komunistom na Półwyspie Iberyjskim.
Powszechnie znane jest to, że w czasie wojny domowej w Hiszpanii w szeregach wojsk lewicowego rządu republikańskiego walczyło około 5 tys. osób pochodzenia polskiego. Wśród weteranów z Brygad Międzynarodowych były takie komunistyczne legendy jak gen. Karol Świerczewski, Bolesław Mołojec czy Wacław Komar (późniejszy szef wywiadu wojskowego PRL). Nic więc dziwnego, że do 1989 r. wydano masę książek na temat tego konfliktu, koncentrując się na działaniu naszych obywateli tylko po jednej stronie barykady.
Jednak wciąż posiadamy tylko szczątkowe informacje o Polakach walczących w szeregach frankistów. W wojnie domowej w Hiszpanii po stronie rebeliantów walczyło w sumie ok. 180-190 tys. obcokrajowców - ponad cztery razy więcej niż po stronie republikańskiego rządu. Jak podaje Christopher Othen, autor książki „Franco's International Brigades: Adventurers, Fascists and Christian Crusaders in the Spanish Civil War", najwięcej wśród nich było Włochów (może nawet 80 tys.), Marokańczyków (ok. 78 tys.), Niemców (15 tys.) i Portugalczyków (8 tys.). W porównaniu do nich Polacy stanowili niewielką grupę - było ich kilkudziesięciu, może nawet około stu. Trudno jest ich dokładnie policzyć, ponieważ często przyjmowali hiszpańskie obywatelstwo albo zmieniali sobie na czas wojny nazwiska i imiona.
Tylko garstka
Dlaczego było ich tak mało? Przyczyn było kilka. Przede wszystkim polskie prawo zabraniało, pod groźbą utraty obywatelstwa, służby w obcym wojsku. Już to wielu potencjalnych ochotników mogło skutecznie zniechęcić. Poza tym koszty podróży do Hiszpanii były dość spore - nie wszyscy mogli sobie na nią pozwolić. Co więcej, w odróżnieniu od dobrze zorganizowanych narodowców z Irlandii czy Francji polscy, choć śledzili uważnie konflikt, nie palili się do boju po stronie Franco. Idea utworzenia naszej narodowej legii u jego boku, na kształt francuskiego oddziału im. Joanny D'Arc, była propagowana przez min. płk. Romualda Wolikowskiego i jego teścia, związanego z hiszpańską poetką Wincentego Lutosławskiego. Były to jednak głosy nieliczne i nie spotkały się z żadnym szerokim odzewem.
Nie bez znaczenia pozostaje to, że nawet jeśli już ktoś zadał sobie trud i zapłacił za podróż do Hiszpanii, to niekoniecznie musiał być przyjęty przez frankistów z otwartymi ramionami. Rebelianci byli bardzo podejrzliwi wobec ochotników, ponieważ paranoicznie obawiali się infiltracji swoich szeregów przez komunistów. Znany jest przypadek polskiego, wyjątkowo niesfornego wolontariusza Tadeusza Bujakowskiego, który choć posiadał referencje od hiszpańskiego posła w Warszawie, nie wzbudził zaufania frankistów i został przez nich wydalony z kraju.
Polacy w Legii
Największa grupa naszych rodaków służyła w Tercio (pułkach) Hiszpańskiej Legii Cudzoziemskiej,utworzonej na wzór francuskiej odpowiedniczki w 1920 r. Formacja wsławiła się przede wszystkim walką z powstańcami w hiszpańskim Maroku. Jednak nie tylko - brała również udział w stłumieniu strajku górników w Asturii. Od początku wojny domowej walczyła na pierwszej linii.
Na liście legionistów z polskim obywatelstwem, jak podaje Jan Stanisław Ciechanowski, możemy znaleźć m. in. Antoniego Szypułę, Walentego Adama Heucherta, Josepa Srokę i Oscara Jana Eivicha Z tej grupy Polaków zdecydowanie najwięcej wiemy o losach Antoniego Pardo.
Przyszły legionista urodził się w 1907 r. na Kurpiach. Jak wiadomo, jednym z podstawowych problemów II RP było olbrzymie przeludnienie na wsi. Spora część chłopskich synów musiała emigrować za chlebem, często za granicę. Tak też zrobił Pardo - w styczniu 1929 r. za pieniądze pożyczone od ojca udał się do stolicy Urugwaju Montevideo. Tam poznał innego Polaka, pochodzącego z Łodzi Gustawa Lehmana. W Ameryce Południowej nie znaleźli obiecywanego eldorado. Dlatego też razem przenieśli się do Belgii. Krótko pracowali w jednej z tamtejszych kopalni węgla. Gdy Pardo ulegnie groźnemu wypadkowi, zwolnili się i wyruszyli do Antwerpii.
Znaleźli pracę na statku. Pływali po Europie, aż w końcu trafili do Ceuty - stolicy Maroka Hiszpańskiego. Zobaczyli tam plakat rekrutacyjny Legii Cudzoziemskiej kuszący sporymi zarobkami. Obaj nie zastanawiali się długo i zaciągnęli w jej szeregi w 1930 r. Do 1936 r. Pardo służy głównie w Maroku. Wraz z wybuchem wojny domowej został przerzucony od Hiszpanii - trafił do Aragonii, a później także na inne odcinki frontu. Był wielokrotnie ranny. Pod koniec wojny, w czasie walk pod Lleidą, ledwo wymknął się z objęć śmierci, trafiony z republikańskiego ckm-u. W 1939 roku, po zwycięstwie Franco, był już brygadierem legionowym (najwyższy stopień podoficerski w Legii). Założył rodzinę i osiadł w Hiszpanii na stałe. W wojsku służył aż do 1959 r.
Tajemniczy Nivacor
Posiadamy szerszą wiedzę także o poruczniku Tercio Maximo Suecie Nivacorze. Według badacza Jose Luisa de Mesy był on Polakiem. Do Legii trafił już w 1920 r. W marokańskiej kampanii przeciw Rifenom wykazał się na tyle, że już w 1926 r. został porucznikiem. Do rezerwy trafł w 1931 r. na podstawie Ley Azana, prawa, które przewidywało możliwość odejścia z wojska z zachowaniem wynagrodzenia, w razie braku chęci złożenia przysięgi na wierność republikańskiemu rządowi. Wybuch powstania wojskowych zastał go w Barcelonie, gdzie wziął udział w walkach ulicznych po stronie Franco. Został pojmany i rozstrzelany przez republikanów.
Polacy walczyli u boku Franco także poza Legią Cudzoziemską. Do zdecydowanie najbarwniejszych postaci należy zaliczyć Tadeusza Ungara (ps. Kowalski). Jako student prawa uniwersytetu we Lwowie związany był z radykalnym odłamem Młodzieży Wszechpolskiej. Po jednej z akcji narodowców był poszukiwany przez policję. Musiał uciekać z Polski. W 1932 lub 1933 r. trafił do Czechosłowacji gdzie otrzymał azyl polityczny. Tam zastała go wieść o wybuchu wojny w Hiszpanii. Postanowił walczyć po stronie Franco, ale nie było go stać na podróż na Półwysep Iberyjski. Dlatego też najpierw zaciągnął się w Pradze do... Brygad Międzynarodowych - jego podróż do Hiszpanii sponsorował Komintern. Gdy tam trafił, po jakimś czasie przeszedł linię frontu i dołączył do frankistów.
Wrócił do Polski jeszcze przed zwycięstwem Franco. Potem był agentem „Dwójki" w Niemczech. Wsławił się tym, że zdołał uciec z Berlina, ratując wiele cennych tajnych dokumentów, dzień przed wybuchem II wojny światowej.
Z powstańcami szedł do boju także pułkownik Andrzej ks. Radziwiłł, tytułowany przez Hiszpanów jako „Principe de Estado de Ucraina". Gdy w 1937 r. trafił do Burgos, na audiencji przyjął go sam generał Franco. Książę służył jako oficer przydzielony w Armii Nawarry. Co prawda nie znamy żadnych jego osiągnięć w boju, ale wiemy, że dwukrotnie zachorował, co wyłączyło go z uczestnictwa w walce na dłuższy czas. Wiemy także, że opuszczał Hiszpanię w nie najlepszym nastroju, ponieważ gen. Franco odmówił jego żądaniu zapłaty za służbę.
Także inny polski szlachcic opuścił ojczyznę Cervantesa pełen złych myśli Ludwik Karol hr. Lubicz-Orłowski, przez przyjaciół zwany „Koko", był synem carskiego dyplomaty i majętnej Argentynki. W wyniku rewolucji październikowej jego rodzina utraciła na Podolu znaczne posiadłości. Pomimo to, jak wspominali jego znajomi, był „najbogatszym ze wszystkich alumnów" szkoły podchorążych rezerwy kawalerii w Grudziądzu. W grudniu 1936 r. trafił do Hiszpanii, gdzie rozpoczął służbę we frankistowskiej kawalerii. Zapamiętano go jako znakomitego jeźdźca i znawcę taktyki. Nieszczęśliwie trafił na początku służby na kiepskiego dowódcę. Jego oddział tkwił bezczynnie pod Toledo. Poprosił więc o inny przydział. Wreszcie ruszył do boju, ale szybko pokłócił się z nowym dowódcą. Konflikt był na tyle poważny, że na początku lutego, raptem po dwóch miesiącach na froncie, hr. Lubicz-Orłowski wyjechał do Francji.
Wśród frankistów walczył także, jako j eden z niewielu polskich Żydów po prawej stronie barykady, Izrael Peczenik. Pochodził z Galicji. Przed wybuchem wojny domowej był policjantem w stolicy Hiszpanii. Gdy rozpoczęły się walki, schronił się, wraz ze swoją żoną, w poselstwie RP w Madrycie. Potem oboje zostali ewakuowani do Francji. Wiosną 1937 r. Peczenik wrócił do narodowej Hiszpanii i walczył prawdopodobnie w szeregach Legii Cudzoziemskiej. Po triumfie Franco, jak pisał później jeden z polskich dyplomatów, nadal pracował w policji.
Feralny rajd
Wspominając polskie zaangażowanie po stronie narodowej, nie sposób pominąć tragicznej przygody naszych pilotów. W sierpniu 1936 r. znany handlarz bronią inż. Stefan Czarnecki reprezentujący gdańską firmę West Export odkupił od British Airways cztery trzysilnikowe samoloty transportowe Fokker. Oficjalnie maszyny miały trafić do Syndykatu Górniczego w Katowicach. Jak się później okazało, nie była to do końca prawda... Na pod-londyńskie lotnisko Gatwick zgłosiło się czterech pilotów wynajętych do odprowadzenia samolotów: kpt Kazimierz hr. Lasocki - weteran polskiej armii, obrońca Lwowa, były adiutant gen. Sikorskiego; por. Kajetan Czarkowski-Golejewski - pilot sportowy, stracił oko w katastrofie lotniczej podczas wyprawy awionetką po Azji, komisja lekarska zabroniła mu latać; mjr Kazimierz Ziembiński - pilot w stanie spoczynku, pracował dla polskiej zbrojeniówki; Adam Szarek - instruktor pilotażu ze Lwowa. Tylko jeden dzień odbywali loty próbne, choć żaden z nich nie latał wcześniej wielosilnikowymi samolotami (sic!). 15 sierpnia rano wystartowali, kierując się bynajmniej nie na wschód, ale na południowy-zachód. Podczas międzylądowania w Bordeaux, piloci jako cel swojej podróży podali portugalską Bragę. Jednak pro-republikańsko nastawieni Francuzi nie dali wiary ich zapewnieniom - uziemili maszyny. Samoloty wystartowały dopiero następnego dnia, po osobistej interwencji ambasadora Wielkiej Brytanii w Paryżu.
Niedługo po starcie natrafili na burzę. Dwa fokkery rozbiły się. W Biarritz zginął kpt. Kazimierz hr. Lasocki wraz z pasażerem G. Morawskim, przedstawicielem firmy West Export. Maszyna Czarkowskiego-Golejewskiego uległa zniszczeniu podczas nieudanego awaryjnego lądowaniu w La Rochelle - pilot przeżył, został aresztowany przez władze francuskie. Kazimierz Ziembiński miał szczęście - wylądował w Biarritz bez szwanku. Jednym, który dotarł do linii franldstów, był Adam Szarek. Doleciał do kontrolowanego przez narodowców Baranan. Ostatecznie jednak drugi fokker, który przetrwał feralny lot, także trafił do lotnictwa Franco. W jego dalszym transporcie mieli pomóc Ziembińskiemu sprzyjający narodowcom Francuzi.
Wydarzenia to szeroko komentowała ówczesna prasa. 18 sierpnia 1936 r. „Kurjer Poznański" w artykule „Niudane przeloty do Hiszpanii" donosił o katastrofach, szczególny nacisk kładąc na burzliwą przeszłość lotniczą Czarkowskiego-Golejewskiego, jego brawurę, i to, że jego prawe oko było szklane...
Złote podlaskie PWS-10
Gdy wybuchła wojna w Hiszpanii, Francuzi od razu podjęli wiele inicjatyw zmierzających do izolowania tego konfliktu. Socjalistyczny rząd Leona Bluma chciał zobowiązać, drogą bilateralnych umów, jak najwięcej państw europejskich do nieudzielania pomocy ani republikanom, ani narodowcom. Polska podpisała stosowne noty już w sierpniu 1936 r. Później, dzięki zabiegom Quai d'Orsay, utworzono tzw. Międzynarodowy Komitet na rzecz Stosowania Układu o Nieinterwencji w Hiszpanii (ang. skrót ICAARNIS), który miał nadzorować przestrzeganie embarga na wysyłanie broni walczącym stronom. W praktyce jednak, „pod stołem", wykorzystując różne szlaki przerzutowe i wybiegi prawne, broń do Hiszpanii słała prawie cała Europa. Polska w tym względzie nie była wyjątkiem. Można powiedzieć śmiało, że były to złote dni naszego militarnego eksportu.
Na Półwysep Iberyjski trafił o dwie trzecie broni,jaką wysłaliśmy za granicę w całym międzywojniu. Zdecydowanie więcej sprzedano jej stronie republikańskiej. Było to spowodowane tym, iż to w jej rękach znajdowały się olbrzymie rezerwy złota, zresztą przejęte później przez Sowietów, umożliwiające im natychmiastowe uregulowanie zobowiązań. Franco nie zawsze mógł to zrobić. Warszawski rząd, przynajmniej na tym odcinku, bardziej niż kalkulacją polityczną kierował się chęcią zysku.
Do jednej z poważniejszych transakcji pomiędzy hiszpańskimi siłami narodowymi a Polską doszło jesienią 1936 r. Powstańcy zakupili dwadzieścia myśliwców PWS-10 wyprodukowanych w Podlaskiej Wytwórni Samolotów w Białej Podlaskiej. Ponieważ maszyny miały być załadowane na okręty w częściach, konieczna była rekrutacja mechaników, którzy pojadą na miejsce przeznaczenia, by je złożyć.
Werbunek przeprowadził jeden z bohaterów niezbyt fartownego rajdu fokkerów mjr Kazimierz Ziembiński. Nad wszystkim czuwała „Dwójka", która chciała wykorzystać techników do pozyskania informacji na temat frankistów. W końcu wyselekcjonowano ekipę montażową złożoną głównie z pracowników Polskich Zakładów Lotniczych w Warszawie. W listopadzie 1936 r. PWS-10 zostały przetransportowane do Vigo. Pod koniec grudnia dotarli tam polscy mechanicy. Złożyli maszyny w bazie lotniczej w León. W lutym 1937 r. przybył tam mjr Ziembiński, by oblatywać myśliwce. Hiszpanie byli mocno rozczarowani tym, co im zademonstrował. Ocenili PWS-10 jako bardzo wolne i nieprzydatne do służby na froncie. Warto dodać, że frankiści rzeczywiście mogli czuć się zawiedzeni. Nawet w powoli modernizującej lotnictwo Polsce myśliwce te uchodziły za model przejściowy. Były wykorzystywane w eskadrach bojowych krótko, jedynie w latach 1933-1934, bo później zastąpiono je dużo lepszymi PZL-7.
Bułak-Bałachowicz w sztabie Franco?
Niestety, o zaangażowaniu Polaków po stronie frankistów wiemy niewiele więcej, niż tu napisano. Temat wymaga przede wszystkim głębszej eksploracji hiszpańskich archiwów. Na przykład nadal niezbadana jest działalność generała Stanisława Bułak-Bałachowicza, który miał być, według Marka Jana Chodakiewicza, doradcą przy sztabie narodowców. Podobnych kwestii jest więcej. Historycy mają jeszcze na tym polu wiele do zrobienia.