Kluczem do zrozumienia tej desperackiej decyzji jest koszmar rewolucji bolszewickiej, którą Witkiewicz jako oficer armii carskiej przeżył w Petersburgu. Podczas polowania przez czerwonych na białych oficerów czuł się jak zaszczuta, ścigana zwierzyna. Prawie nigdy o tym nie mówił, a jeśli już to nie ukrywał, że musiał „ciągle ukrywać się, wymykać i wykręcać od śmierci czyhającej zza każdego węgła”.
Właśnie o tym okresie w życiu autora „Szewców”, a także o jego udziale w I wojnie światowej, traktuje frapująca książka Krzysztofa Dubińskiego „Wojna Witkacego, czyli kumboł w galifetach” wydana przez Iskry. Co oznaczają te tajemnicze, oryginalne słowa w tytule, w jakich lubował się mistrz groteski? Otóż galifety to spodnie podobne do bryczesów, zaś kumboł to gra hazardowa w karty wymyślona przez Witkacego.
Nasz bohater, który należał do lejbgwardii, czyli najbardziej wiernej i lojalnej carowi części armii rosyjskiej, dzielnie sprawował się na froncie: dowodził kompanią, szedł do boju na czele tyraliery, a nawet został poważnie ranny podczas krwawej bitwy nad Stochodem na Wołyniu.
Co ciekawe, oddał salut szablą imperatorowi Mikołajowi II podczas pamiętnej wizytacji Pułku Pawłowskiego w grudniu 1915 roku w Podwołoczyskach w Galicji Wschodniej. W sierpniu 1917 roku dostał trzy miesiące urlopu zdrowotnego, podczas którego jeździł z Petersburga do Kijowa i Moskwy oraz spotykał się z Karolem Szymanowskim i Tadeuszem Micińskim.
Gdy doszło do październikowego zamachu Lenina i Trockiego, nie miał dokąd wracać, gdyż jego pułk rozformowano, zaś w macierzystych koszarach do głosu doszli bolszewicy. 18 lutego 1918 roku został oficjalnie zwolniony ze służby wojskowej. Niestety, kolejne cztery miesiące - jak przyznaje autor - to wciąż biała plama. Wiadomo tylko, że ukrywał się w Petersburgu i dużo malował utrzymując się ze sprzedaży obrazów.
Światło w tunelu terroru i beznadziei zabłysło w czerwcu, gdy porucznik Stefan hrabia Prądzyński i Leon Reynal zmontowali 45-osobową ekipę, która uzyskała zgodę bolszewików na wyjazd do Polski. Pierwszy na maszynie do pisania sporządził „bumagi”, drugi sypnął łapówkami i udało się. Wojskowi repatrianci z Witkacym zdobyli nawet wagon dla siebie. Spakowali dobytek, wsiedli do pociągu i jadąc przez Psków i Wilno 1 lipca 1918 roku dotarli do Warszawy. Tak zakończyła się wojenna epopeja autora „Pożegnania jesieni”.
Wiesław Pierzchała