Bitwa pod Komarowem. Ostatni wielki bój kawalerii

Paweł Stachnik
Jerzy Kossak, Bitwa pod Komarowem
Jerzy Kossak, Bitwa pod Komarowem Wikimedia Commons
31 sierpnia 1920 r. pod Komarowem 1. Dywizja Jazdy pokonuje armię konną Siemiona Budionnego. O zwycięstwie zadecydowała szarża pułku rtm. Kornela Krzeczunowicza, którego fragment wspomnień publikujemy

Wojna 1920 r. była obok epopei legionowej drugim mitem założycielskim niepodległej Polski. W dwudziestoleciu międzywojennym ukazało się wiele poświęconych jej książek – opracowań i wspomnień uczestników. Prace te, niewznawiane od ponad 70 lat, są dziś kompletnie zapomniane, a dostęp do nich możliwy jedynie w bibliotekach (i to niektórych).

Dlatego dobrze się stało, że oficyna wydawnicza LTW wznowiła kapitalne wspomnienia rtm. Kornela Krzeczunowicza z wojny 1920 r. zatytułowane „Ostatnia kampania konna”. Wprawdzie Krzeczunowicz napisał je nie przed wojną, tylko w 1970 r. w Londynie z okazji 50. rocznicy kampanii 1920, ale nie zmienia to w niczym powyższego stwierdzenia – jego książka nigdy nie miała krajowego wydania, wiedzieli o niej jedynie pasjonaci i tylko tygodnik „Przekrój” opublikował na początku lat 90. nieduże jej fragmenty.

Autor pochodził z ziemiańskiej rodziny o ormiańskich korzeniach związanej ze Lwowem. Od 1915 r. służył w c. i k. 1. Pułku Ułanów. Pułk ten (z garnizonem we Lwowie) podobnie jak i niektóre inne ułańskie regimenty austro-węgierskiej armii miał do pewnego stopnia polski charakter. Większość jego żołnierzy była Polakami, a wśród oficerów rezerwy było wielu absolwentów lwowskich gimnazjów.

Krzeczunowicz walczył w jego szeregach m.in. na froncie wschodnim i włoskim, doszedł do stopnia porucznika i stał się rasowym kawalerzystą. Jesienią 1918 r. prawie cały 1. Pułk przeszedł do służby w Wojsku Polskim, stając się 8. Pułkiem Ułanów im. ks. Józefa Poniatowskiego z koszarami w krakowskich Rakowicach. I to w jego szeregach Krzeczunowicz jako dowódca szwadronu (a później nawet jako p.o. dowódcy pułku) wziął udział w wojnie z bolszewikami. Swoje przeżycia opisał barwnie we wspomnianej książce.

Miał co opisywać, bo wojna 1920 r. rzeczywiście była ostatnią kampanią konną w starym, niemalże XIX-wiecznym stylu. Na froncie południowym na Ukrainie niczym w czasach napoleońskich ścierały się ze sobą wielkie jednostki kawalerii: brygady i dywizje. Dochodziło do walki wręcz, pogoni, wysyłania podjazdów dla wzięcia jeńca, a wszystko to jak z Sienkiewicza, o czym wspomina autor. Zresztą nie on jeden, bo skojarzenia z Trylogią mieli wówczas wszyscy nasi kawalerzyści.

Dochodziło też do mnóstwa szarż i to nie tylko szwadronów i dywizjonów, ale całych pułków, brygad i dywizji właśnie. Szczególne miejsce w tych walkach zajęła słynna bitwa pod Komarowem, w której polska 1. Dywizja Jazdy zadała klęskę Armii Konnej Siemiona Budionnego. Bitwa była szczytowym momentem zmagań z nawałą bolszewickiej kawalerii. Konarmia, która dotychczas niepowstrzymanie parła na zachód i z którą polska kawaleria ze względu na liczebną słabość nie bardzo mogła sobie poradzić, została zatrzymana i pobita, a następnie zawróciła na wschód i już nigdy nie odzyskała inicjatywy.

W krytycznym momencie bitwy Krzeczunowicz poprowadził do szarży swój pułk w szyku zwartym, co jak pisze, było najpiękniejszą chwilą jego życia (scenę tę ukazał na swoim znanym obrazie Jerzy Kossak). Według autora Komarów był największym starciem konnym XX w., a być może także największym od 1813 r. Była to bowiem samodzielna bitwa kawalerii, trwająca cały dzień, w której zmagało się 6 pułków polskich i 20 rosyjskich, a więc razem co najmniej 70 szwadronów. Było to rzeczywiście epickie wydarzenie, jakie nie powtórzyło się już nigdy w historii wojen.

Przeciwko Kozakom Budonnnego

2. pułk szwoleżerów szedł na czele brygady, przy nim ppłk Brzezowski, za nim szła artyleria celem szybkiego zajęcia stanowisk. 8. pułk ułanów szedł na ogonie kolumny. Słaba była ta dwupułkowa brygada, która miała stać się żądłem w mrowisku – nie więcej jak 480 szabli. Miała zbudzić i ściągnąć na siebie większość sił Konnej Armii. Gdy 8. pułk skręcił z szosy zamojskiej na północ, dostał się pod celny, zapewne dobrze obserwowany ogień artylerii. Miałem kilku rannych, m.in. zabity st. ułan Pluta, mały, dzielny wąsal z 4. szwadronu, jeden z nielicznych, który uznawał lancę za główną broń ułana i do końca się z nią nie rozłączył – a była ona rzadką bronią w naszych szeregach. Gorzej oberwał stojący na drodze od Brudka dywizjon artylerii 13. Dywizji Piechoty. Cały jeden zaprzęg – sześć koni – leżało zabitych bądź rannych. (...)

Zaraz odszedłem z dwoma szwadronami (3. i 4.) do Nowej Antoniówki, nie miałem więc czasu na obserwację osi natarcia sił głównych. Z Antoniówki Kozacy wyskakiwali pojedynczo bądź grupami w kierunku północnym. Było jasne, że zostali zaskoczeni. Widocznie liczyli na powolne natarcie piechoty, a nie jazdy, której nie zauważyli poprzedniego wieczoru. 3. szwadron prawie bez walki, w galopie, zajął całą wieś i miał bardzo cenną zdobycz: samochód Budionnego, który utonął w błocie, sztandar jego szwadronu przybocznego oraz szereg wozów z kancelarią Konnej Armii z wielu cennymi dokumentami.

W tym czasie stałem z 4. szwadronem w luce między wsiami Wolica i Antonówka, gotów do działania w każdym kierunku. Zauważyłem nagłe pogorszenie sytuacji szwoleżerów, którzy szybko cofali się ku Wolicy, ścigani przez chmarę jazdy nieprzyjaciela. Wcześniej minął mnie mój 5. szwadron wysłany przez płk. Brzezowskiego w pościg za uciekającą z Antoniówki Samodzielną Brygadą. (...)

W pewnej chwili zauważyłem coś niezwykłego: z daleka widzę, jak mjr Dembiński zbiera swoje rozproszone po kilku szarżach szwadrony i raz jeszcze prowadzi je naprzód, a naprzeciwko niego to samo robi jakiś rosyjski dowódca. Gdy świeżo zebrane szwadrony ruszyły naprzeciwko siebie, łatwo było zauważyć, że zmęczone konie nie są w stanie galopować. W końcu sami dowódcy zbliżyli się do siebie i rozpoczęli pojedynek na pistolety. Szeregi za nimi – jakby zmówione – stanęły i przypatrywały się pojedynkowi.

Gdyby nie pistolety, zdawałoby się, że to jakieś widzenie z średniowiecza, a nie z XX w. Obaj podnieceni dowódcy musieli marnie strzelać, bo pojedynek skończył się tym, że jakiś chytry ułan doskoczył nieprzyjacielskiego brygadiera i go zarąbał. Znaleziono przy nim najnowsze rozkazy Budionnego – bardzo cenny materiał informacyjny dla nas. Dembiński, który był świetnym strzelcem (raz przy mnie z konia zabił ze swego parabellum uciekającego zająca!), opowiadał mi potem, jak strasznym zawodem dla niego był ów pojedynek. Skradziono mu kilka dni przedtem owo sławne parabellum, więc strzelał z nieznanego sobie nagana z twardym spustem z tak złym wynikiem.

Wkrótce i moje spokojne stanowisko znalazło się w samym centrum walki. Jeszcze nie widziałem nadchodzącej od północnego wschodu świeżej brygady nieprzyjaciela, gdy zauważyłem że 5. szwadron w galopie ucieka. Zaalarmowałem 3. szwadron, ale ten widać z nadmiaru pilności zamiast cofać się drogą, którą przyszedł, rzucił się ku bagnom, „aby nie wchodzić w drogę piątemu” – jak mi potem tłumaczył Łukasiewicz. Istotnie, stałem na wąskiej dróżce między bagnem a Wolicą, jedyne bezpieczne przejście dla nas na tym prawym skrzydle brygady. Oliwy do ognia dolał szef sztabu brygady Witold Morawski, który opanowany szałem bojowym przygalopował do mnie z wciąż powtarzanym okrzykiem: „Szarżować!”. Wzruszyłem ramionami i pokazałem mu ręką 5. szwadron mijający nas właśnie w rozsypce.

Stałem sam z kilkoma ordynansami i łącznikami (oficerów sztabu, Pinińskiego, adiutanta i dr. Wachnowskiego wcześniej odesłałem za bagno, aby tam porządkowali wycofujących się ułanów i szwoleżerów). Morawski wściekły na moją pozorną obojętność skoczył naprzód, aby jakąś grupę ułanów osobiście porwać do szarży. Spotkał go smutny zawód. Ci rzekomi ułani złapali go pod ramiona z wyraźnym zamiarem uprowadzenia go żywcem (wielu budionnow-ców jeździło wówczas w zdobycznych mundurach polskich)! Działo się to o trzydzieści kroków ode mnie. Gwizdnąłem na moich ordynansów i pokazałem ręką, co się dzieje. Rzucili się jak opętani do „kozuniów” i w mgnieniu oka Witold był wolny. Otrzymał chyba naukę na całe życie.

Paweł Stachnik

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pozostałe

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia