Wspomnienia z pierwszych tygodni okupacji w Zamościu. Zapiski zamojskiego nauczyciela

Bogdan Nowak
Fotografię przekazał do APZ Władysław Kuron
Fotografię przekazał do APZ Władysław Kuron Archiwum Państwowe w Zamościu
Michał Bojarczuk, kronikarz, regionalista oraz wieloletni dyrektor I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Zamoyskiego w Zamościu opisał pierwsze tygodnie okupacji niemieckiej w swoim mieście. Wspomnienia wysłał w 1963 roku do Wrocławskiego Tygodnika Katolików. To barwna, ale trochę zapomniana lektura.

„Gestapowcy zupełnie nie krępowali się, ludzie byli świadkiem przywożenia i wywożenia aresztowanych. Nie zasłaniali nawet okien (chodzi o zamojską kamienicę Czerskiego). Z sąsiednich kamienic i z Wikarówki było widać oprawców przy robocie katowskiej” – pisał Michał Bojarczuk w swoich wspomnieniach dotyczących 1939 r. „Z więzienia i gestapo przywożono aresztowanych i na boisku szkolnym, naprzeciwko gmachu Akademii, gdzie były rowy przeciwlotnicze, rozstrzeliwano ich i wrzucano do tych dołów. Po pewnym czasie rowy (...) wypełniły się pomordowanymi, zasypano je ziemią. Dalsze rozstrzeliwania miały miejsce już na Rotundzie”.

Relacje z wojny

Jak powstały te zapiski? W 1963 r. Wrocławski Tygodnik Katolików, wydawany przez Stowarzyszenie PAX ogłosił konkurs na wspomnienia związane z hitlerowską akcją wysiedleńczo-pacyfikacyjną na Zamojszczyźnie. Do redakcji WTK wpłynęło aż 85 relacji. Pisano je w szkolnych zeszytach, na luźnych kartkach, sporadycznie na maszynach. Czasami – jak opowiadali redaktorzy WTK – „litery stawiano niewprawną ręką” lub „równym, dziecinnym pismem pod dyktando ojca lub matki”. Nie tylko. Jeden z autorów (był to Bogusław Maziarczyk z Chomęcisk Małych) tłumaczył redaktorom, że wspomnienia napisał „przy pomocy sąsiadów”.

Te relacje nadesłali głównie byli partyzanci, chłopi – mieszkańcy kilkudziesięciu miejscowości naszego regionu, ale też przedstawiciele inteligencji (w 1968 r. większość z tych relacji wydano w książce pt. „Zamojszczyzna w okresie okupacji hitlerowskiej”). Jednym z nich był Michał Bojarczuk. Była to postać w Zamościu znana i szanowana.

Urodził się w 1900 w Białobrzegach. Ukończył m.in. polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Potem pracował jako nauczyciel w Siedlcach, Dubnie i Łucku. W 1938 r. ponownie trafił do Zamościa (uczył się wcześniej w miejscowym gimnazjum), gdzie został nauczycielem w Państwowym Liceum i Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego. Był też m.in. korespondentem „Kroniki Powiatu Zamojskiego” oraz redaktorem „Strzeleckiej Gromady” i „Naszego Jutra”.

Gdy wybuchła wojna Bojarczuk walczył przeciwko Niemcom: najpierw w mundurze podporucznika rezerwy, potem wstąpił do konspiracyjnego Związku Walki Zbrojnej, a następnie do AK. Był jednym z organizatorów zamojskiego, tajnego nauczania. W 1944 r. został dyrektorem zamojskiego gimnazjum, a potem liceum (od 1949 r. było to I LO). Pełnił tę funkcję przez wiele lat, aż do 1971 r.

Bojarczuk słynął z pasji bibliofilskiej (miał podobno ponad 6 tys. książek). Był też m.in. współzałożycielem Zamojskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk oraz autorem monografii „Academia Zamoscensis”. Pisał też wspomnienia. Jego relacja nadesłana do WTK nosi tytuł „Rządy hitlerowskie w Zamościu”. Rozpoczyna się we wrześniu 1939 r.

W poszukiwaniu biblii Gutenberga

Wybuch wojny zaskoczył wielu mieszkańców Zamościa. Żołnierze miejscowego garnizonu zostali wcieleni do Armii Prusy i pomaszerowali w kierunku Radomia i Kielc. Jednak koszary nie były puste. Miejsce 9 Pułku Piechoty Legionów zajął m.in. Ośrodek Zapasowy Piechoty pod dowództwem ppłk. Czesława Czajkowskiego oraz Ośrodek Zapasowy Artylerii Konnej. Kłopot w tym, że ci żołnierze nie byli w stanie zorganizować obrony przeciwlotniczej. A już 1 września (był to pierwszy dzień II wojny światowej) nad Zamościem pojawiły się niemieckie samoloty zwiadowcze. Dwa dni później przyleciało natomiast dziewięć hitlerowskich bombowców. Spuściły bomby m.in. na dworzec PKP oraz zabudowania majątku rodziny Kowerskich przy ul. Żdanowskiej.

Kolejny nalot odbył się 12 września. Tym razem najeźdźcy atakowali koszary oraz zamojską Rotundę. Szacuje się, że w wyniku tych ataków zginęło ok. 200 osób. 13 września znajdujący się w Zamościu żołnierze wycofali się w okolice Barchaczowa. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyły wojska niemieckie. Wprawdzie 19 września Polacy próbowali Zamość odbić (był to 2 Rezerwowy Pułk Piechoty dowodzony przez płk. Stanisława Gumowskiego), ale ten atak się nie powiódł.

A okupanci od razu zaczęli szukać skarbów. „Grupa oficerów gestapowskich weszła do Kolegiaty. Szukali zdeponowanej przez Kurię Biskupią w Pelplinie bogatej biblioteki Seminarium Duchownego. Spodziewali się, że w zawartości 29 skrzyń znajduje się także słynna Biblia Gutenberga, którą jednak ks. Antoni Lidke (chodzi zapewne o Antoniego Liedtke, który był wykładowcą pelplińskiego seminarium oraz diecezjalnym konserwatorem sztuki) oddał w depozyt władzom państwowym, jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych” – pisał Bojarczuk. „Bibliotekę pelplińską wywieźli z Kolegiaty na kilku samochodach. Gestapowcy mieli doskonały wywiad, wiedzieli o dacie zdeponowania, kto deponował, ile skrzyń itd.”

25 września Niemcy opuścili Zamość. „Zapanowała jakaś dziwna, niesamowita cisza, tylko żołnierze polscy, bez broni, pojedynczo i grupkami, pieszo i na wozach, przechodzili w różnych kierunkach. Wieczorem nie było już ani jednego żołnierza niemieckiego” – notował Bojarczuk.

Uratować bibliotekę!

Była to cisza przed burzą. 26 września do Zamościa weszły oddziały radzieckiego 8 Korpusu Strzeleckiego. W mieście czekał już na nich zorganizowany przez miejscowych komunistów Ludowy Komitet Przywitania Czerwonej Armii, który przejął władzę (Sowieci byli wówczas sojusznikami Hitlera). Wprowadzono stan wojenny. Jednak komuniści rządzili w Zamościu tylko sześć tygodni.

Na mocy nowych niemiecko-radzieckich porozumień Armia Czerwona wycofała się z Zamościa. Przy okazji jej żołdacy ograbili miasto ze wszystkiego co się tylko dało wywieźć (wyrwano nawet podkłady kolejowe). Wywieziono też na wschód kilkuset Polaków: głównie wojskowych i duchownych. Wielu z nich nigdy do Zamościa nie wróciło. Bojarczuk nie mógł jednak o tym w PRL-u pisać.

„Już 4 października wyraźnie było widać, że wojska radzieckie opuszczają Zamość; zabrano wszystkich rannych ze szpitala, zabierano też na samochody ludzi, którzy chcieli wyjechać na wschód” – pisał. „Poważna ilość Żydów wyjechała z wojskiem radzieckim. Byli i tacy, którzy nie mogli się zdecydować – wyjeżdżać, czy nie?”.

8 października w Zamościu ponownie pojawili się Niemcy. Wtedy Bojarczuk oraz inni pracownicy zamojskiego Gimnazjum (mieściło się w budynku dawnej Akademii Zamojskiej) postanowili uratować szkolne zbiory.

„Szpital w gmachu byłej Akademii, gdzie leżeli ranni polscy żołnierze został zlikwidowany, wszystkich rannych oficerów wywieziono do Krakowa” – notował. „Niemcy zaczęli coraz częściej zaglądać do Akademii, widać było wyraźnie, że coś planowali. Profesorowie, którzy byli wówczas w Zamościu, postanowili ratować mienie szkolne (byli to Michał Pieszko, Franciszek Buszek, Helena Woźniak, Michał Bojarczuk, Maria Margol, szkolna sekretarka oraz Władysław Kabat z Muzeum Zamojskiego – przyp. red.). Przy wynoszeniu książek należało zachować dużą ostrożność, dlatego podawano je przez okno na parterze od strony mleczarni i wynoszono do Ratusza.

22 tys. książek (były to największe zbiory biblioteczne na Zamojszczyźnie) trafiło najpierw na parter północnej oficyny Ratusza, a potem przeniesiono je do muzeum. Tam zostały zmagazynowane w pokoju na drugim piętrze. Drzwi do tego pomieszczenia zastawiono szafą z eksponatami (to był dobry schowek – biblioteka wojnę przetrwała). Ponadto udało się schować szkolne archiwum, siedem mikroskopów oraz m.in. szkolne „okazy” biologiczne. Ludzie, którzy ratowali te zbiory, szybko przekonali się, iż... złe przeczucie ich nie myliło. Bo to co w szkole zostało Niemcy ukradli lub zniszczyli.

„Olbrzymi majątek (...) w postaci sprzętu i wyposażenia gabinetów Niemcy zniszczyli lub wywieźli do swego kraju” – pisał z żalem Bojarczuk. „Sztandar Liceum i Gimnazjum im. Jana Zamoyskiego pocięli na drobne kawałki i rozebrali na pamiątkę „zwycięstwa”. Ostatecznie gmach Akademii zajęło Schutzpolizei (niemiecka Policja Ochronna)”.

Zaczęły się represje.

Wysiedleńcy z Poznania

„Przywieźli (...) z powiatu biłgorajskiego chłopa, który trzymał w ręku zakrwawioną siekierę. Żołnierz niemiecki chciał mu coś z domu zabrać, chłop nie chciał dać i w pasji odciął żołnierzowi rękę” – pisał w relacji Bojarczuk. – „Aresztowanych wzięli do środka bloku koszarowego, gdzie było 60 jeńców polskich.

Okupanci organizowali nową władzę w mieście. Wyrzucali z urzędów Polaków. Ich miejsca zajmowali Niemcy oraz volksdeutsche. Zajęli też wiele zamojskich budynków m.in. kino. Rozpoczęły się aresztowania. Za kraty trafili: Marian Sochański, zamojski starosta, poseł Bolesław Wnuk, prof. Stefan Miler, Józef Kusz, kierownik szkoły w Suchowoli oraz wielu innych. Więźniowie trafiali najpierw do zamojskich Koszar, a potem do słynnej kamienicy Czerskiego na Starym Mieście. Tam swoją siedzibę założyła niemiecka Tajna Policja Państwowa (Gestapo).

Michał Bojarczuk opisał zbrodniczą działalność jej funkcjonariuszy. W jego wspomnieniach możemy także znaleźć zapiski dotyczące m.in. losów wysiedleńców z Poznańskiego, którzy pod koniec listopada i na początku grudnia trafili na Zamojszczyznę.

„Usunięto ich z własnych domów i gospodarstw. Adwokat Zygmunt Branicki, który przypadkowo znalazł się na (zamojskim) dworcu kolejowym, widział dużo trupów wyrzucanych z wagonów. Byli to właśnie wysiedleńcy z Poznańskiego, wiezieni w okropnych warunkach” – wspominał Bojarczuk. „Ludzie ci do Zamościa przyjechali bardzo wyczerpani i zmarznięci. Niemcy ulokowali ich w Kolegiacie. Zamościanie natychmiast przyszli im z pomocą. Nieszczęśliwych wywieziono do wsi powiatu zamojskiego i ulokowano u chłopów, wielu wysiedlonych zostało w samym Zamościu”.

Taka pomoc musiała być jednak z wielu przyczyn ograniczona. Pierwsze tygodnie niemieckiego panowania były coraz bardziej odczuwalne.

„Ceny artykułów żywnościowych z każdym dniem podnosiły się (...). Brak było na rynku mięsa, słoniny i jaj, gdyż Niemcy masowo skupowali te artykuły i wysyłali do Reichu. Chłopi nie mieli zaufania do polskiej waluty, woleli swoje artykuły sprzedawać za bieliznę, ubranie, nawet meble. Wszyscy, którzy mieli pieniądze starali się je lokować w walucie obcej, szczególnie dolary były poszukiwane” – pisał Michał Bojarczuk. „Za jednego dolara płacono 70 zł. Landrat niemiecki (starosta – przyp. red.) wydał zarządzenie, że nie można wywozić poza granicę powiatu żadnych środków żywnościowych”.

Ponure flagi

Pojawiły się też inne zarządzenia. Żydzi musieli nosić na ramionach białe opaski z gwiazdą Dawida. Kupcom nakazano wywieszać na swoich sklepach tabliczki z napisami, które miały informować czy „interes” jest żydowski, czy aryjski. Mieszkańcy Zamościa i całego regionu czuli się coraz bardziej osaczeni.

„Tak dobiegał rok 1939, rok wielkich tragedii, nieszczęść i cierpień” – pisał w swoich wspomnieniach Bojarczuk. – „Na Ratuszu, na gmachu starostwa i byłej Akademii pojawiły się dużych rozmiarów flagi czerwone z czarnymi swastykami”.

A w innym miejscu pisał: „Nowy rok 1940 w Zamościu Niemcy rozpoczęli rozstrzelaniem 17 osób, w tym jednej kobiety, Urzędnicy Wydziału Powiatowego przez okna obserwowali egzekucję. Z mordowaniem Polaków Niemcy zbytnio się nie kryli”.

Był to wstęp do wojennej gehenny mieszkańców Zamojszczyzny, która miała nastąpić później...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Edukacja

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia