Wyjaśnili tajemnice Józi, "Dziewczynki w czerwonej sukience" Józefa Pankiewicza

Lidia Cichocka
Obraz pędzla Józefa Pankiewicza z roku 1897. Wybitne malowidło, przedstawiające kilkuletnią dziewczynkę o drobnej twarzy i regularnych rysach, rozpuszczonych blond włosach i jasnej karnacji. Cierpliwie wsparta lewą ręką o zapiecek krzesła pozuje malarzowi patrząc przed siebie i trzymając w prawej dłoni śnieżnobiałą chustkę, niczym infantka z dzieła Velazqueza. Ubrana jest w wytworną, czerwoną suknię wizytową, spiętą na ramieniu kokardą. Obraz został nagrodzony II nagrodą (pierwszej nie przyznano) w konkursie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W zbiorach Muzeum Narodowego w Kielcach od 1965 roku.
Obraz pędzla Józefa Pankiewicza z roku 1897. Wybitne malowidło, przedstawiające kilkuletnią dziewczynkę o drobnej twarzy i regularnych rysach, rozpuszczonych blond włosach i jasnej karnacji. Cierpliwie wsparta lewą ręką o zapiecek krzesła pozuje malarzowi patrząc przed siebie i trzymając w prawej dłoni śnieżnobiałą chustkę, niczym infantka z dzieła Velazqueza. Ubrana jest w wytworną, czerwoną suknię wizytową, spiętą na ramieniu kokardą. Obraz został nagrodzony II nagrodą (pierwszej nie przyznano) w konkursie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W zbiorach Muzeum Narodowego w Kielcach od 1965 roku. Archiwum
Jeden z najcenniejszych obrazów w kolekcji kieleckiego Muzeum Narodowego ma niezwykłą historię, niezwykłe są też losy sportretowanej dziewczynki, Józi Oderfeld
Józef Pankiewicz urodził się w 1866 roku w Lublinie, zmarł w 1940 roku we Francji. Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a od 1925 roku - jej
Józef Pankiewicz urodził się w 1866 roku w Lublinie, zmarł w 1940 roku we Francji. Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a od 1925 roku - jej filii w Paryżu. Autoportret/Wikimedia Commons

Józef Pankiewicz urodził się w 1866 roku w Lublinie, zmarł w 1940 roku we Francji. Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, a od 1925 roku - jej filii w Paryżu.
(fot. Autoportret/Wikimedia Commons)

Jeden z najcenniejszych obrazów w kolekcji kieleckiego Muzeum Narodowego, "Dziewczynka w czerwonej sukience" Józefa Pankiewicza ma niezwykłą historię, niezwykłe są też losy sportretowanej dziewczynki, Józi Oderfeld. Dyrektor muzeum Robert Kotowski dwa lata poświęcił na ich odkrywanie, w tym roku wyda książkę, której bohaterami będą obraz i Józia.

Ten obraz był moim ulubionym już od czasów dzieciństwa, nie pamiętam, kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, ale zrobił na mnie ogromne wrażenie - mówi Kotowski. - Przychodząc kilka lat temu do pracy do muzeum cieszyłem się, że tu jest moja ulubiona Dziewczynka...

Obraz choć tak ceniony w świecie historyków sztuki nie posiadał opracowania, nikt nie prześledził jego historii od czasów powstania. - Wiedza o tym, że znajduje się w naszych zbiorach też nie była powszechna. Wiele osób odwiedzających muzeum reagowało zdziwieniem: - To on jest u was? Wiedziałem, że trzeba się nim chwalić, popularyzować go.

Towarzystwo Przyjaciół Muzeum wsparło dyrektora inicjując kilka akcji propagujących obraz, któregoś roku szukano nawet dziewczynek w czerwonych sukienkach. Dyrektor zaczął zbierać informacje o obrazie i Józi Oderfeld, artykuł im poświęcony opublikował w roczniku muzeum. - To właśnie wtedy pojawiło się mnóstwo pytań, na które nie miałem odpowiedzi.

Były one tak intrygujące, że zacząłem szukać - opowiada Kotowski. - Dotarłem do rodziny Józefy Olszewicz z domu Oderfeld, jej wnuczka Janina dysponująca rodzinnym archiwum przyjęła mnie bardzo serdecznie. Razem odwiedziliśmy miejsca związane z Józefą i jej córką Hanną, były też wyprawy do archiwów w Polsce i we Lwowie, sprawdzanie różnych tropów. Po dwóch latach pracy ciągle nie mam odpowiedzi na wszystkie pytania, ale wiem znacznie więcej.

Józia Oderfeld była jedną z czterech córek, piąty był syn - znanego warszawskiego prawnika Adama Oderfelda. Mecenas miał własną dobrze prosperującą kancelarię. Był także mecenasem artystów, u wielu znajomych malarzy zamawiał obrazy. Pierwszy małą Józię miał sportretować Władysław Podkowiński. Długie godziny pozowania były nie do zaniesienia dla dziecka i któregoś dnia Józia w niemym proteście obcięła sobie grzywkę. Bardzo rozgniewało to artystę, który stwierdził, że do malowania wróci, gdy włosy odrosną. Nie dane mu jednak było to uczynić, bo zmarł wkrótce.

Robert Kotowski poświęcił dwa lata na odtworzenie historii małej modelki Józefa Pankiewicza.
Robert Kotowski poświęcił dwa lata na odtworzenie historii małej modelki Józefa Pankiewicza. Aleksander Piekarski/Echo Dnia

Robert Kotowski poświęcił dwa lata na odtworzenie historii małej modelki Józefa Pankiewicza.
(fot. Aleksander Piekarski/Echo Dnia)

Niezrażony niechęcią Józi tata zamówił kolejny obraz u przyjaciela domu, Józefa Pankiewicza.

- Prawdziwą minę Józi widać na zdjęciu rentgenowskim portretu odkrywającym pierwszy rysunek Pankiewicza - mówi Robert Kotowski. - Ona miała nieprawdopodobnie smutny wyraz twarzy. Na obrazie jest także nadąsana, nie emanuje z niej radość.

Obraz dziewczynki w czerwonej sukience zachwycał. Zdobył nagrodę w konkursie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, a dziadkowie Józi zamówili u Pankiewicza jego kopię. Pankiewicz nie należał jednak do malarzy, którzy lubią chałturzyć, praca kopisty go nudziła i dziadkom przyszykował znacznie mniejszy w wymiarach portrecik wnuczki.

Józefa była przez Pankiewicza portretowana także w 1902 roku, niestety ten portret, "Dziewczyny" z kokardą spłonął w 1939 roku.
Józefa Oderfeld podobnie jak jej siostry odebrała bardzo staranne wykształcenie. Ponieważ w Warszawie szkoły uczyły po rosyjsku, ojciec wysłał córki do Krakowa, by podbierały nauki w prywatnym gimnazjum, w którym językiem wykładowym był polski. Wszystkie były bardzo dobrymi uczennicami, władały kilkoma językami.

Józefa była szykowana do przejęcia kancelarii prawniczej i dlatego wysłano ją na studia do Paryża. Nie skończyła ich jednak, w Paryżu poznała za to przyszłego męża, Wacława. Być może wpływ na decyzję o przerwaniu nauki miała śmierć ojca w 1910 roku i małżeństwo w 1911.Tak czy inaczej Józefa nigdy nie pracowała poza domem. Żyła bardzo aktywnie, udzielała się pomagając innym, wychowując jedyną córkę Hannę.

Przede wszystkim była żoną Wacława, cenionego ekonomisty i prawnika. Piastował on wiele odpowiedzialnych funkcji między innymi był dyrektorem Banku Śląskiego i to z tej przyczyny państwo Olszewiczowie mieszkali w Siemianowicach Śląskich, gdzie na potrzeby biblioteki pana domu przygotowywano specjalne pomieszczenia. Olszewicz miał jeden z największych prywatnych zbiorów książek w przedwojennej Polsce. Przez pewien czas mieszkali także w Zakopanem, a narty były pasją całej rodziny.

Hanna Olszewicz jak przystało na pannę z tak dobrego domu także była dobrze wykształcona. Przyjaźniła się z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim, z którym była na obozie w Szwajcarii. Matka Kamila była serdeczną przyjaciółką jej cioci Anny. W tej cioci kochał się Witkacy, chciał się nawet z nią żenić.

1 września 1939 roku Wacław Olszewicz miał objąć stanowisko dyrektora w Ministerstwie Przemysłu, rodzina przeprowadzała się do Warszawy. Po wybuchu wojny korzystając z pomocy przyjaciół osiadł z żoną we Lwowie. Pracował w bibliotece Ossolineum z poczuciem misji ratowania tego, co polskie.
W czasie wojny Olszewiczom udało się wysłać do Krakowa córkę Hannę, która jeszcze z czasów szkolnych miała wiele koleżanek.

Po wojnie Józefa chciała wracać do Polski, w Warszawie mieszkała jej siostra Anna, córka Hanna wróciła do rodzinnego mieszkania w Siemianowicach Śląskich. Na powrót do ojczyzny nie zgadzał się jednak mąż. Uważał, że jego miejsce jest w bibliotece, chociaż sowieckie władze degradowały go z każdym rokiem. Wacław Olszewicz zmarł w 1974 roku, pochowano go na cmentarzu we Lwowie, a o jego grób dba Polskie Towarzystwo Ekonomiczne.

Józefa zabiegała, by móc przyjechać do Polski. Udało się to dopiero w 1952 roku. Zatrzymała się wtedy u siostry Anny Kowalczewskiej, a nie u córki. Nie mogła pogodzić się z tym, że jej Hanna mieszka w tak trudnych warunkach. Władza ludowa zmusiła ją bowiem do opuszczenia rodzinnego mieszkania i Hanna wraz z trzema synami i mężem - za mąż wyszła jeszcze w czasie wojny - zamieszkała na poddaszu. W listach do rodziców nigdy nie skarżyła się na swój los czy trudne warunki.

- Nie wiem ile razy Józefa odwiedziła Polskę - mówi Robert Kotowski. - Wiadomo, że postanowiła wracać nawet bez męża. Nie zdążyła tego zrobić, zmarła w bardzo tajemniczych okolicznościach. W1954 roku, w czasie kolejnej wizyty w Warszawie jej ciało znaleziono na brzegu Wisły pod jednym z kolejowych mostów. Mówiono różnie: o napaści, nieszczęśliwym wypadku, a nawet samobójstwie. Żadnej z tych wersji nie udało się potwierdzić, być może dowiemy się czegoś więcej, kiedy uda się dotrzeć do materiałów milicyjnych z tamtego czasu.

- Józefę pochowano w Warszawie. Na jej grobie widnieje błędna data urodzin, 1889 zamiast 1890. - Ale to nie pierwsza pomyłka - dodaje dyrektor.
W tej rodzinie jest bardzo wiele tajemnic. Oderfeldowie byli żydowskiego pochodzenia, jeszcze przed wojną zmienili wyznanie, jednak w czasie wojny obawiając się represji fałszowali akty urodzenia,zmienili nazwisko.

Byłem przekonany, że właśnie dlatego najstarsza córka Anna nazywała się po wojnie Kowlaczewska, okazało się jednak, że Anna wyszła za mąż w 1941 roku. Jej mąż zaginął dwa tygodnie po ślubie. Anna, absolwentka Instytutu Pedagogicznego w Warszawie, szkół w Genewie, Paryżu i Londynie, była autorką podręczników, kilka napisała wspólnie z mamą Kamila Baczyńskiego.

Wracając do obrazu "Dziewczynka w czerwonej sukience". Przez długie lata był on u siostry Józefy, Anieli po mężu Laurysiewiczowej. W 1936 roku na srebrne wesele siostra obraz oddała Józefie, ta jednak nadal go nie lubiła. Oddała go w depozyt do Muzeum Śląskiego i dzięki temu obraz w przeciwieństwie do większości obrazów rodziny ocalał. Po wojnie odnalazł się w Bytomiu i władze zwróciły go rodzinie, czyli Hannie Szaneckiej, córce Józi.

Ona ratując domowe finanse zdecydowała się sprzedać portret i tak trafił on w prywatne ręce. Kolejny właściciel był zamieszany w aferę przędzalniczą. Obraz wraz z całym majątkiem zabezpieczono, już w tym czasie znajdował się w komisie, ale nie można go było sprzedać. Stało się to możliwe dopiero, gdy zapadły wyroki. To wtedy dyrektor muzeum w Kielcach Alojzy Oborny dostał informację od zaprzyjaźnionych antykwariuszy, że obraz jest wolny.

Oborny zdobył pieniądze na zakup w Ministerstwie Kultury i "Dziewczynka" trafiła do Kielc. Dyrektorzy muzeów w Warszawie i Krakowie nie mogli sobie darować, że pozwolili na to, a jeden z nich przez długi czas nie odzywał się do Alojzego Obornego.

Dzisiaj "Dziewczynka" jest twarzą muzeum w Kielcach. Rodzina dowiedziała się o tym, że jest w Muzeum Narodowym w Kielcach przez przypadek, po wizycie jednego z krewnych. Teraz dyrektor Kotowski jest w stałym kontakcie z Janiną, wnuczką Józefy, a poprzez nią także z trzema synami Hanny.

- Nie zdążyłem poznać pani Hanny, ale jestem pełen podziwu dla niej, była niezwykłą kobietą - mówi.- Dzięki jej wytrwałości, samozaparciu synowie pokończyli studia, ich dzieci uczą się, po wojennej pożodze rodzina odzyskała dawną pozycję.

LIDIA CICHOCKA, Echo Dnia

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia