Nie wiadomo, co na turystach odwiedzających Muzeum Zamkowe w Malborku robi większe wrażenie. Czy to, jak wielką był ruiną, gdy opadł kurz po sowieckich atakach w 1945 r.? (Ten obraz totalnego zniszczenia jest niczym wyrzut sumienia na czarno-białym zdjęciu, które mijają zamkowi goście). A może bardziej oszałamia ich piękno ceglanej bryły, wygłaskanej przez pokolenia konserwatorów, inżynierów i budowlańców. Nieważne, czy to wiosna, lato, jesień czy zima - zachwyt jest murowany.
Malbork jak Gdańsk. Inspiracją „Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta”
Muzealnicy, którzy teraz dbają o zamek, nie chcą stracić z oczu tej drogi: od pełnej grozy historycznej fotografii do obrazu zamkowej współczesności, który niczym selfie modnych celebrytów często gości choćby na Instagramie dzięki przybyszom z całego świata.
- Kolejny etap w procesie tej permanentnej odbudowy zamku to dobry moment, by spróbować podsumować to, co zdziałano do tej pory - uważa Agnieszka Kowalska, wicedyrektor Muzeum Zamkowego ds. naukowo-konserwatorskich.
Inspiracją, by zacząć gromadzić te relacje, są „Wspomnienia z odbudowy Głównego Miasta” wydane w wielu tomach w Gdańsku.
- Byłam zafascynowana tym, jak osoby, które brały udział w pracach przy tych samych obiektach, które były obecne na tych samych budowach, mogą niekiedy w tak różny sposób te budowy zapamiętać. Na co innego zwracał uwagę inżynier, na co innego konserwator wojewódzki, a jeszcze na co innego technik, który był majstrem na budowie. Kiedyś pomyślałam, że fajnie byłoby takie wspomnienia mieć dla zamku w Malborku, gdzie proces odbudowy zabytku, a nie stawiania nowych osiedli, trwa przecież znacznie dłużej i trwa w sposób nieprzerwany - przyznaje Agnieszka Kowalska.
Powojenna ruina i... wazoniki z prochami Krzyżaków
Dla pracowników muzeum w Malborku ważne jest to, co zostało w pamięci osób, które zamek oglądały przez te wszystkie dziesięciolecia głównie z zewnątrz.
- Zamek prawie wszyscy wspominają jako jedną wielką ruinę, na początku w ogóle niepilnowaną. Wokół stało dużo zniszczonych czołgów, dział pancernych, niektóre były potopione w Nogacie - opowiada Bogusław Krauze, współautor dwóch książek ze wspomnieniami, jakimi podzielili się najstarsi mieszkańcy Malborka, którzy docierali tu w latach 1945-1947.
Wtedy to była po prostu zniszczona budowla.
Jedna z osób najbardziej zapamiętała zamek z tego, że w Wielkim Refektarzu było miejsce dla mieszkańców na potańcówki. Dla nich to było zwykłe pomieszczenie, z którego korzystali, bo innych wówczas w mieście nie było - zdradza Bogusław Krauze.
Jak dodaje, przedwojenni mieszkańcy, którzy nie ewakuowali się z miasta w 1945 r., trochę krzywo na to patrzyli. Pytanie, jak zareagowaliby, gdyby znali jeszcze inną historię...
- Jak przyjechaliśmy do Malborka, to w oknach wszystkie szyby były wytłuczone - opowiada Irena Ładyńska, która przyjechała tu jako dziecko. - Był wtedy u nas jakiś taki rzemieślnik, który ciął i nam wstawiał, i uzupełniał to, czego brakowało. Ale skąd były szyby? Jak się wchodziło do zamku, to w pomieszczeniach po lewej stronie był cały rząd dużych oszklonych gablot. Stały w nich takie wazoniki, jakby gliniane „siwaki”, z prochami Krzyżaków. Więc prochy się wysypywało, a naczynie służyło jako wazonik. Sama miałam taki jeden w domu. Ale ważniejsze było, by podważyć gwoździki nożem i wyjąć szybę z gabloty, a potem donieść ją jeszcze w całości do domu. Tak wszyscy robili w Malborku. Kto nie miał szyb, przychodził do zamku.
Irena Ładyńska doskonale pamięta, jak wtedy wyglądała warownia.
- Od strony Nogatu zamek był w bardzo dobrym stanie. Nikt by nie przypuszczał, że z drugiej strony może być tak zniszczony. Mówiłam ostatnio do córki: „W oczach to ja mam jeszcze tę ruinę, którą widziałam jako dziecko”. Chodziłam codziennie przy zamku do szkoły. Trzeba było omijać zepsute czołgi: jeden stał na drodze, drugi bliżej kościoła św. Jana - wspomina pani Irena. - Natomiast moja droga ze szkoły prowadziła przez zamek. Wszystko było pootwierane. Wchodziłyśmy z koleżankami na dziedziniec zamkowy. Cały był wyłożony różnymi książkami. Niektóre czasem zwracały uwagę, ale były po niemiecku, człowiek popatrzył i wyrzucił. A później szło się przez dziurę w murze do domu na obiad.
Harcerze i młodzi przewodnicy w zamku
Jerzy Ruszkowski z Malborka czasy tuż po wojnie zna z opowiadań starszych kolegów-harcerzy.
- Pierwsze drużyny powstały w maju 1945 r., więc harcerstwo jest najstarszą organizacją pozarządową w mieście i powiecie. Starsi harcerze na wniosek pierwszego starosty, Augustyna Szpręgi, uczestniczyli w zbieraniu tych rzeczy, które w zamku ocalały po tej wielkiej katastrofie drugiej wojny światowej. Chodziło o zbieranie książek, które walały się po całym dziedzińcu, czy eksponatów, które nie zostały z zamku wywiezione. I to jest wkład harcerstwa w ochronę tego, co ze zgliszcz zostało - podkreśla.
Sam przede wszystkim na zamku trochę łobuzował.
W latach 50. z chłopakami biegałem po zamku, bawiliśmy się w wojnę i podchody. Można było tam wchodzić różnie, najlepszą drogą była wyrwa w murach koło zniszczonego kościoła. Później, w latach 1955-56, już nie można było dostać się do środka, bo była straż z psami - mówi Jerzy Ruszkowski.
Szczenięce lata przypomniał sobie Andrzej Panek, malborczyk, który od lat jest przewodnikiem po zamku. Pokochał jego mury jako dzieciak, bo mieszkał niedaleko.
- Znalazłem w domu legitymację Młodzieżowego Koła Przyjaciół Zamku z 1975 r. W tamtym roku był Rajd Kopernikowski, młodzież z Malborka, z Zespołu Szkół Technicznych i Liceum Ogólnokształcącego, oprowadzała grupy, które przemieszczały się do Fromborka. W bardzo krótkim czasie przewinęło się przez zamek wiele tysięcy ludzi - dzieli się tym, co zostało mu w pamięci.
To właśnie wtedy Andrzej Panek zakochał się w zamku.
Jest to miejsce, które było, jest i będzie zaczarowane. Jak oprowadzamy ludzi, którzy rzadko bywają w Malborku albo nie byli tu wcześniej, to są pod ogromnym wrażeniem, że ma ono swoją magiczną moc, że jest stale udoskonalane - opowiada Andrzej Panek.
Ale w grze mógł być też zupełnie inny scenariusz.
- Pamiętam, były rozmowy po wojnie, że zamek trzeba zniszczyć, trzeba go rozwalić, bo jest pokrzyżacki. Byli tacy, którzy nie chcieli tego zamku. Ale byli też inni, mądrzejsi, i zaczęli powoli robić remonty i zamykać bramy, żeby wszyscy nie wchodzili tam, kiedy chcieli - wspomina Irena Ładyńska.
„Kurczę, wykonaliśmy kawał dobrej roboty”. I to w skali europejskiej
Mariusz Mierzwiński, jeden z tych „mądrzejszych”, trafił do zamku w 1977 r., a od 1987 r. przez 30 kolejnych lat był dyrektorem Muzeum Zamkowego. Stał na czele tych, którym dobro budowli leżało na sercu.
- Poświęciłem temu obiektowi 40 lat zawodowego życia, podobnie jak ta stara gwardia współpracowników, którzy oddali życie zamkowi - uważa po latach Mariusz Mierzwiński. - To przedsięwzięcie, które nazywamy odbudową zamku w Malborku, było i jest jednym z największych przedsięwzięć konserwatorskich w Europie. Możemy sobie wszyscy powiedzieć: „Kurczę, wykonaliśmy kawał dobrej roboty”. Dobrej roboty, która jest dziełem bardzo wielkiej rzeszy ludzi. To były lata wielkich rzeczy, które dzisiaj są opisywane w książkach i możemy być z tego dumni.
W wielu przypadkach byli niczym pionierzy.
Malbork po wojnie, przede wszystkim od 1961 r. - od momentu powołania Muzeum Zamkowego, stał się jednym z największych poligonów konserwatorskich w Europie. Poligonów, czyli miejsc, w których cały czas trwa odbudowa, w których cały czas zmieniają się koncepcje. Mało tego, to malborskie prace stają się kanonem i wzorem dla innych. I z tego powodu jesteśmy dumni - nie kryje zadowolenia Mariusz Mierzwiński.
Zamek to nie wakacyjna miłość
Do tej „starej gwardii” zalicza się choćby Marcin Kozarzewski z firmy Monument Service, który współpracował z muzealnikami przy kolejnych wyzwaniach konserwatorskich. Ale dla nich to wcale nie są martwe ceglane mury, one budzą wiele emocji.
Moje życie nie jest związane z Malborkiem. To przygoda, a na pewno więcej niż wakacyjna miłość - śmieje się Marcin Kozarzewski.
Przyznaje, że zawodowo spędził tu najlepszy okres, który pewnie się nie powtórzy.
- Najwięcej nauczyłem się pracując tutaj, bo wciągnęło mnie to na zasadzie poznawania materii i próbowania, klejenia rozmaitych wątków w całość, żeby ta opowieść była spójna - przyznaje.
Jak mówi, malborski „poligon” zmienił także jego myślenie o ochronie zabytków.
- W życiu akademickim obserwuję wykłady moich utytułowanych koleżanek, które studentom na zajęciach pokazują diagram: jest serduszko, a w nim napisane: „dobro zabytku”. W środku tego wszystkiego jest człowiek. Musimy mieć na myśli tego człowieka, który żyje teraz, tego człowieka, który przyjdzie za lat kilka czy kilkadziesiąt, i przede wszystkim tych, którzy tutaj żyli i pracowali i tu zostawili krew w piachu - tłumaczy Marcin Kozarzewski.
Malborska Madonna: coś więcej niż oryginał
Zdarzało się też, że oczy fachowcom otwierali kompletni amatorzy. Jak w przypadku 8-metrowej figury Madonny, która w połowie kwietnia 2016 r. wróciła do zewnętrznej niszy zamkowego kościoła. Była roztrzaskana od 1945 roku, czyli oblężenia twierdzy przez Armię Czerwoną.
- Uważałem, że powinna być zachowana w tej swojej okaleczonej strukturze. Chciałem nawet zrobić szafę ekspozycyjną przed kasami Muzeum Zamkowego, by była tam pokazywana. Ale zapadła decyzja, że ma być zrobiona z tych kawałków i pamiętam, że chodziłem wściekły, że to nie po mojej myśli, że właściwie niezgodne z doktryną - dzieli się Kozarzewski emocjami sprzed lat.
Majestatyczna postać powstawała w garażu na przedmieściach Malborka.
- Jeden z sąsiadów, który tam jakiś interes prowadził, przyszedł i wywiązała się między nami rozmowa. Gdy dowiedział się, że lepimy tam Madonnę, to stwierdził: „To będzie więcej niż oryginał”. I wtedy mnie olśniło, że gość ma rację. Rzeczywiście, to będzie więcej niż oryginał. Z głupawego szlagwortu zrodziła się myśl: jest oryginał i coś jeszcze - przyznaje nasz rozmówca. - Te wszystkie działania tutaj pozwoliły mi zrewidować myślenie ukształtowane w oparciu o te akademickie kanony, Kartę Ateńską czy Kartę Wenecką, że... kazuistyka jest podstawą. Każdy przypadek jest inny i trzeba analizować go w konkretnym miejscu.
Dziura w ścianie, czyli "konserwacja przez zaniechanie”
Czasem we wspomnieniach ważna staje się… dziura w ścianie. W przypadku zabytku o światowej sławie nie jest to jednak taki sobie zwyczajny ubytek. Doświadczeniem w takiej, wydawałoby się, błahej sprawie z końca lat 90. ubiegłego wieku dzieli się Bernard Jesionowski, konserwator z Działu Konserwacji Zamku.
W tym przypadku chodziło o ślad, jaki zostawił po sobie pocisk artyleryjski.
- Rozpoczęła się dyskusja, co z tą dziurą zrobić. Zamurować ją, zlikwidować ją konserwatorsko, tzn. zamaskować, czy zostawić. Dosyć dużo dywagowaliśmy na ten temat. I została dziura. Bo to jest kawałek historii - podkreśla Bernard Jesionowski. - To, co tam zostało zrobione, to jest cały czas obecne w naszych pracach konserwatorskich, czyli: „zostawiamy dziurę”.
Dotyczy to też na przykład śladów serii z karabinu maszynowego na murach.
To jest historia. Tak jak historią była obecność tutaj wielkich mistrzów. Dlatego niczego nie można usuwać, bo jest świadectwem tego, co się wydarzyło - mówi Bernard Jesionowski.
Marcin Kozarzewski ma własny termin, który brzmi co najmniej kontrowersyjnie. To „konserwacja przez zaniechanie”.
W zasadzie im jestem starszy, tym bardziej jestem skłonny do tego, by „zaniechać” rozmaitych rzeczy - zdradza.
Oczywiście, nie chodzi o lekceważenie zabytków. Wręcz przeciwnie, raczej o to, by zatrzymując działanie czasu, nie ulepszać niczego na siłę. Działać raczej na zasadzie: „Jak nie musisz czegoś robić, to nie rób”.
Świat docenił eksperymentatorów z zamku w Malborku
Zespół zamkowy został w 1997 r. wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Zajmuje 847 miejsce wśród 1154 obiektów ze 167 państw. Jest tam 17 polskich obiektów, wśród których figuruje wpis: „Zamek krzyżacki w Malborku”.
Dwa pierwsze argumenty, które o tym zdecydowały, to niezwykła klasa architektoniczna obiektu oraz fakt, że wielka budowla z czerwonej cegły przez stulecia była świadkiem wydarzeń wielkiej wagi. Wpis ma jednak zapewnić zamkowi rodzaj nietykalności na kolejne stulecia nie tylko dla miłośników architektury i historii.
Był też trzeci fundament, który zdecydował o wpisie na listę UNESCO. Świadomość jego wielkiej wagi ma Marek Stokowski, kustosz, który niedawno pożegnał się z Muzeum Zamkowym w Malborku po czterech dekadach pracy.
- Międzynarodowa społeczność uznała, że Malbork jest laboratorium metod konserwatorskich. Od 200 lat różne nacje prowadzą tu prace konserwatorskie. Z reguły były realizowane na bardzo wysokim poziomie i stanowiły, i stanowią nadal, wzór dla wielu prac konserwatorskich prowadzonych i w Polsce, i w znacznej części Europy - tłumaczył nam Marek Stokowski.
To faktycznie rzadkość, że sam proces tworzenia jest równie emocjonujący, budzący ciekawość i respekt, co końcowy efekt, okupiony tym wielkim wysiłkiem.
- To jest zrobione i możemy „zeznać”, co na ten temat uważamy, a jest o czym opowiadać. Może ktoś to opublikuje. Przydałoby się to wydawnictwo, bo rzeczywiście jest kupa fajnych ludzi, którzy powiedzieliby wiele ciekawych rzeczy o odbudowie zamku - przyznaje Mariusz Mierzwiński.
Kolekcjonowanie wspomnień w Muzeum Zamkowym jest częścią zadania „Przebudowa zabytkowych budynków gospodarczych na Przedzamczu zamku w Malborku wraz z ich dostosowaniem do funkcji kulturalno-edukacyjnych”. Przypomnijmy, że inwestycja dotyczy dwóch budynków gospodarczych, które czekały na odbudowę od 1945 r., gdy zostały zniszczone w trakcie walk o Malbork.
Odbudowa jest możliwa dzięki projektowi, na którego realizację Muzeum Zamkowe otrzymało dotację w wysokości 15 096 969,48 zł dotacji z tzw. funduszy norweskich (Mechanizm Finansowy Europejskiego Obszaru Gospodarczego) oraz 2 664 171,09 zł z budżetu państwa. Sam koszt prac budowlano-konserwatorskich to prawie 26 mln zł.
Odbudowane obiekty mają być oddane do użytku w 2024 r.