Zawód: Kat - kim byli kaci, mordujący w ubeckich więzieniach?

Michał Gruszczyński
fot. CC
Profesja kata przywędrowała na ziemie polskie w średniowieczu. Jak większość zawodów, „Kaci mieli swój cech i każdy z nich musiał odbywać lata nauki, czyli terminować” (Zygmunt Gloger, „Encyklopedia Staropolska”). Kat był urzędnikiem miejskim, do którego zadań należało egzekwowanie wyroków sądów miejskich wg prawa magdeburskiego.

Od kata wymagano umiejętności czytania i pisania oraz znajomości anatomii. Ta znajomość była bardzo przydatna podczas przesłuchań, które rzadko obywały się bez tortur. Męka miała być bolesna, ale nie mogła, na tym etapie, doprowadzić do kalectwa. Ta wiedza przydawała się także podczas nastawiania złamań i zwichnięć. Czasami do dalszych obowiązków kata należało dbanie o czystość miasta – np. sprzątanie i wywożenie nieczystości, wyłapywanie bezdomnych zwierząt, czyszczenie fosy. Kat nie wykonywał wszystkich powierzonych mu zadań samodzielnie, miał do tego pomocników, którzy u niego „terminowali”. Od XVIII/XIX w., kiedy tortury znikają z procedur sądowych, do obowiązków kata należy tylko wykonywanie wyroków śmierci. Pensja kata też była zróżnicowana. Zależnie od tego, gdzie wykonywał swoją pracę. Kaci niemieccy, inaczej niż francuscy, nie byli na stałej pensji. Otrzymywali jedynie zapłatę za każdą wykonaną egzekucję. Do kata należało wszystko, co skazany miał na sobie i przy sobie w momencie wykonywania egzekucji. Instytucja kata istniała do końca istnienia Rzeczypospolitej Szlacheckiej.

„Pragnąłem zemsty”

Po odzyskaniu suwerenności, do 1926 r. wyroki śmierci były wykonywane przez rozstrzelanie przez pluton egzekucyjny. Za ich wykonanie było odpowiedzialne Wojsko Polskie, a konkretnie dowódca miejscowego garnizonu. Kiedy dowódca garnizonu rzeszowskiego Odmówił wykonania rozstrzelania, skazanego na śmierć (w trybie doraźnym) Marcina Panka, do wykonania wyroku został skierowany Stefan Maciejowski vel Maciejewski (wł. Alfred Kaltbaum vel Kalt). Tak wspominał swoją drogę do zawodu kata: „Było to przed laty, kiedy byłem jeszcze młodym chłopcem. Wymordowano wtedy w Poznaniu całą rodzinę, złożoną z 8 osób, moich przyjaciół. Ogarnęła mnie rozpacz i złość, że mordercy hulają nieuchwytni. Pragnąłem zemsty i pomyślałem, że sam bym ich chętnie stracił, stałbym się ich katem. Odtąd zaciekawił mnie zawód kata. Interesowałem się literaturą dotyczącą katów i egzekucjami śmierci z rozmaitych epok, czytywałem pamiętniki katów i odwiedzałem katów w Niemczech, przyjaźniąc się z nimi. Opowiadali mi wiele, wtajemniczając w arkana swego kunsztu. Wreszcie, gdy zawakowała posada kata w Polsce, zgłosiłem się pierwszy. Wzięto pod uwagę moje przygotowanie oraz znajomość rzeczy i uwzględniono moją ofertę, choć ofert było bardzo wiele” (Tajny Detektyw, 15 maja 1932, Kraków, R. 2, Nr 20). 22 grudnia 1927 r. weszło w życie rozporządzenie Prezydenta RP „O wykonywaniu wyroków śmierci, wydanych przez sądy karne powszechne”. W myśl art. 1 „wyrok śmierci, wydany w postępowaniu zwyczajnem lub doraźnem przez sąd karny powszechny, wykonywa się przez powieszenie”. Karę śmierci przez rozstrzelanie można było jedynie wykonać „na obszarze stanu wojennego lub stanu wyjątkowego” w porozumieniu się Ministra Sprawiedliwości z Ministrem Spraw Wojskowych „na drodze rozporządzenia wykonywania kary śmierci także przez rozstrzelanie” (art. 2). Kat był urzędnikiem Ministerstwa Sprawiedliwości. „Jestem urzędnikiem kontraktowym Ministerstwa Sprawiedliwości. Stopień mam niski, a co za tem idzie, i uposażenie niskie. Otrzymuję jednak dodatek od każdej straconej głowy…” – wspominał Stefan Maciejewski. Katem nie mogła zostać osoba postronna. „Wszyscy musimy mieć przeszłość nieskazitelną. Ów student politechniki [największy konkurent Maciejewskiego do objęcia funkcji kata – MG], o którym wspominałem, chciał zostać choćby moim pomocnikiem, ale nie został przyjęty, bo miał przeszłość nie całkiem wyraźną”. W ciągu pięciu lat swojej pracy, wraz z dwoma pomocnikami, Maciejewski wykonał wyroki na ok. 100 skazańcach. Został odwołany ze stanowiska 26 września 1932 r. na skutek skandalu – pijackiej awantury z policjantem „podczas której Maciejowski w sposób niesłychany powoływał się na ministerstwo” („Goniec Częstochowski”, Nr 224, 29 IX 1932, R. XXVII). Jego stanowisko objął jego pierwszy zastępca Braun. Maciejewski próbował odebrać sobie życie, wieszając się w Parku Sieleckim na Czerniakowie w Warszawie, ale źle wykonał stryczek i został w porę odcięty i uratowany przez przypadkowych przechodniów. Mimo to zapowiedział, iż zamierza po raz kolejny targnąć się na swoje życie: „Trudno, wyszedłem już z wprawy, bo dawno nie wieszałem, ale za drugim razem zrobię to na sobie lepiej”. Dalsze jego losy są nieznane. Przyczyną podjęcia próby samobójczej była zapewne nędza, w którą popadł po zwolnieniu z pracy w ministerstwie, ponieważ nie mógł znaleźć żadnego zatrudnienia. Został eksmitowany z mieszkania i porzucony przez swoją partnerkę.

Z „czystemi rękoma”

Okoliczności wykonywania wyroków śmierci w II RP, wg słów Kalt-Maciejewskiego, wyglądały następująco: [Na egzekucję] „Ubieram się wtedy na czarno, w żakiecie, zabieram białe rękawiczki i udaję się w drogę. A propos białych rękawiczek: noszenie ich jest przewidziane przepisowo. Ja się jednak prowadzę tak, że za każdym razem wkładam nowe rękawiczki… […] Czynię to dlatego, że nie chcę na ręce wkładać rękawiczek, raz już „robotą” poplamionych. Na tem tle miałem już nawet zatarg z Ministerstwem. Domagałem się mianowicie dodatku na rękawiczki do każdej „roboty”. Ministerstwo nie uwzględniło mego żądania, zmieniam więc rękawiczki na własny koszt… Taka już jest tradycja katów, aby dochodzić do egzekucji z „czystemi rękoma”. […] Skazańca na miejsce kaźni sprowadzają moi pomocnicy, którzy ustawiają go pod szubienicą. Moja czynność ogranicza się jedynie do założenia stryczka. Nawet obsunięcie klapy na szafocie, lub usunięcie stołka z pod nóg, jeżeli niema szafotu należy już do moich pomocników. Po nałożeniu sznurka ściągam rękawiczki, które rzucam pod szafot i usuwam się na bok. Straceniec wisi przez [nieczytelne] minut i wówczas lekarz z urzędu konstatuje protokolarnie śmierć. […] Egzekucje odbywają się w tajemnicy [nieczytelne], w jakiemś ukryciu, jak w szopach, a jeżeli nie ma takiej, to z konieczności na dziedzińcu więzienia, ale wówczas, gdy wszyscy śpią. Musi jednak pozwolić na to naczelnik więzienia, a są tacy naczelnicy, którzy nie pozwalają na terenie swoich więzień dokonywać egzekucji. Wówczas powstają trudności i trzeba szukać jakiegoś odpowiedniego terenu w odludnem miejscu, niedostępnem dla publiczności. Szafot jest w Polsce jeden tylko, a mianowicie przy więzieniu w Lublinie. Poza tem w innych miejscowościach wznosi się w razie potrzeby szubienicę według przepisowych rozmiarów. Troszczy się już o to władza, mająca nadzór nad straceniem. […] Jeżeli chodzi o maskę, to ją początkowo nosiłem, ale teraz już nie noszę. Obowiązywała ona przepisowo do niedawna, kiedy egzekucja nie była ściśle tajna i mogły mieć do niej dostęp osoby nie z tytułu służbowego. Nie chodziło o skazańca, lecz o to, by uchronić kata od poznania go przez osoby postronne. Teraz egzekucje są ściśle tajne poza szczupłem bardzo gronem osób, uczestniczących w charakterze służbowym, nikt postronny nie bywa dopuszczonym, nie mam tedy potrzeby maskowania się. […] Straceniec wyprowadzony jest do mnie już ze zawiązanemi oczyma. Nie może mnie więc widzieć… […]”.

Mundur Błochina

Po zakończeniu II wojny światowej, w wyniku której Polska znalazła się w sowieckiej strefie wpływów, nadzór nad więzieniami (i co za tym idzie wykonywaniem wyroków śmierci) przejęło Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego (MBP). Szacuje się, że w czasie terroru komunistycznego w Polsce zginęło ok. 43 tys. osób – 20 tys. zginęło w walkach, obławach, zostało skrytobójczo zamordowanych, tyle samo osób zostało zamęczonych w aresztach i więzieniach, 3 tys. stało się ofiarami „mordów sądowych”. W latach 1944-1948 zapadło 70 proc. wyroków śmierci wydanych w Polsce powojennej. W samym areszcie śledczym przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie wykonano ok. 350 wyroków śmierci. Wyroki śmierci wydane przez sądy wojskowe wykonywano poprzez rozstrzelanie. W rzeczywistości funkcjonariusz MBP strzelał w tył głowy „metodą katyńską” – od masowych mordów dokonanych w 1940 r. na polskich oficerach WP, KOP, Policji, głównie w Katyniu, Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Taką technologię mordowania opracował mjr NKWD Wasilij Błochin, jeden z głównych organizatorów i wykonawców mordu. Sam też rozstrzeliwał polskich jeńców w piwnicach Kalinina w 1940 r. Błochin wybrał mordowanie strzałem w kark, bo ta metoda egzekucji dawała największą pewność natychmiastowego uśmiercenia. W przypadku masowego rozstrzeliwania mogło się zdarzyć, że niektóre ofiary trzeba było dobijać lub nawet komuś mogło udać się przeżyć. „Metoda katyńska” była pewna, tania, a poza tym zapewniała małe krwawienie – było więc mniej sprzątania i… nie brudziła munduru, a Błochin uważał, że mundur NKWDzisty powinien być zawsze czysty. Wyroki śmierci wydane przez sądy „cywilne” wykonywano przez powieszenie; casus gen. bryg. Augusta Emila Fieldorfa „Nila” czy mjr. WP/Kom. PP Bolesława Kontryma „Żmudzina”. Obaj zamordowani na początku 1953 r. Pod protokołami wykonania wyroków śmierci, prócz podpisów Prokuratora, Naczelnika Więzienia, Lekarza i Duchownego, widnieje podpis Dowódcy Plutonu Egzekucyjnego. W rzeczywistości wyrok wykonywał funkcjonariusz MBP. Niemal na wszystkich dokumentach pojawiają się podpisy dwóch „Dowódców Plutonu Egzekucyjnego” Piotra Śmietańskiego i Aleksandra Dreja.

„Chydrałulik”

Kim byli ci ludzie i jak wyglądała ich życiowa droga? Piotr Śmietański urodził się 27 czerwca w 1899 r. w podwarszawskich Zawadach, w rodzinie robotniczej, jako syn Władysława i Anny. Niewiele wiadomo o jego wczesnych latach. Prawdopodobnie w 1917 r. został wcielony do armii niemieckiej. Rok później służył już w armii polskiej i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Po demobilizacji w 1923 r. osiadł w Warszawie i próbował znaleźć pracę, lecz na przeszkodzie stanęło jego wykształcenie (pięć oddziałów szkoły powszechnej) i brak jakiegokolwiek fachu. W 1923 r. związał się Komunistyczną Partią Robotniczą Polski, ps. „Mojżesz” (wg „ankiety uczestnika walki o wyzwolenie narodowe i społeczne ludu polskiego w okresie do 1939”, innymi pseudonimami były „Wielki”, „Piotr”, „Kwiatek”). W tym samym roku został zwolniony z pracy za działalność polityczną. Wkrótce udało mu się znaleźć nowe zatrudnienie, z którego rok później (1924) został „zredukowany za przeprowadzenie strajku”. Później ustatkował się, założył rodzinę, zdobył nową pracę – jak podał w ankiecie personalnej złożonej w MBP – jako „chydrałulik”. Wpierw na Stacji Pomp „Osadnik” (ul. Czerniakowska), a od 1928 r. w Wodociągach i Kanalizacji. Śmietański ograniczył swoje kontakty z komunistami. Niewykluczone, że wpływ na to mogło mieć dwukrotne zwolnienie z pracy, a także surowe kary obowiązujące w Polsce za działalność komunistyczną. Po rozwiązaniu KPP, stosując się do zaleceń Kominternu o wstępowaniu do legalnych organizacji i stowarzyszeń, znalazł się w szeregach PPS (wystąpił po upadku Polski w 1939 r.). Później przystąpi do „Stowarzyszenia Przyjaciół ZSRR”. W 1940 r. stracił pracę w warszawskich wodociągach. Nie wiadomo, czy było to związane z jego działalnością polityczną. 5 czerwca 1940 r. trafił na Pawiak oskarżony o kradzież. Po wyjściu z więzienia, wg słów córki, Śmietański był „bardzo ciężko chory i nadal nie było żadnej pomocy”, czyli nie podjął żadnej pracy. W tym czasie żona, aby utrzymać rodzinę, zajmowała się handlem. W 1943 r. związał się z PPR. Próbował sobie przypisać organizowanie GL/AL na Targówku, a swój pobyt na Pawiaku próbował, w ankiecie personalnej, wytłumaczyć „sabotażem kolejowym”. W 1944 r. został wywieziony na roboty, do Frankfurtu. Wrócił z nich po sześciu tygodniach, wg słów córki, „pieszo” i wkrótce podjął pracę w MBP. Między zajęciem Pragi przez sowietów we wrześniu 1944 r. a podjęciem pracy w MBP w styczniu 1945 r. Śmietański „brał czynny udział w rozlepianiu plakatów, agitowaniu ludzi, sztandarowaniu w potrzebnych razach”.

„Dobry demokrata”

Dokładnie 17 stycznia 1945 r., czyli w dniu zajęcia lewobrzeżnej Warszawy, Śmietański rozpoczął pracę funkcjonariusza sekcji VII wydziału I (odpowiedzialnego za walkę z niemieckim szpiegostwem i pozostałościami podziemia hitlerowskiego w Polsce) Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie w randze wywiadowcy. Śmietański, jako przedwojenny komunista i członek PPR i GL/AL, miał ułatwioną drogę do pracy w „resorcie”. Wydział Personalny warszawskiej bezpieki uznał go za element „politycznie rozwinięty nieźle” – w tym czasie to była pochwała. Określono go także jako „dobrego demokratę, na co ma poręczenia przez członków PPR”. 21 lipca 1945 r. rozpoczął funkcję referenta w sekcji specjalnej. Kolejnymi jego stanowiskami były: oddziałowy (od 1 I 1946), wywiadowca w sekcji 1 (realizacja) wydziału IV A (śledczego) (od 1 II 1946), agent zaopatrzenia w wydziale gospodarczym (od 3 VIII 1946). Trudno jednoznacznie stwierdzić, w którym momencie Piotr Śmietański rozpoczął karierę kata. Prawdopodobnie był to początek 1946 r., kiedy objął funkcję oddziałowego. Potwierdzeniem może być prośba wystosowana przez kierownika Wydziału Śledczego WUBP por. Jerzego Łobanowskiego do kierownika Wydziału Personalnego z adnotacją, „że faktycznie on będzie w naszym areszcie pracował”. Te częste zmiany stanowisk były podyktowane zapewne tym, że struktura UB nie przewidywała etatu kata, dlatego funkcjonariusze MBP pełniący ten obowiązek zaszeregowani byli tam, gdzie pozwalał na to wolny etat. Z tego powodu Piotr Śmietański został przeniesiony na stanowisko agenta zaopatrzenia w Wydziale Gospodarczym warszawskiego WUBP. Kiedy musiał zwolnić etat w Wydziale Gospodarczym, przy jednoczesnym braku wolnego etatu, który mógłby fikcyjnie objąć, 1 lutego 1947 r. został przekazany do dyspozycji szefa warszawskiego WUBP, pozostając bez służbowego przyporządkowania do 1 września 1948 r. Tak długie pozostawanie „w dyspozycji szefa” było niezgodne z przepisami – nie mogło to trwać dłużej niż miesiąc. Jednak Śmietański, jak i pozostali kaci w MBP, cieszyli się specjalnymi względami.

od 7 lat
Wideo

Kosiniak-Kamysz o relacjach polskiego rządu z nowym prezydentem USA

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia