Niemcy zażądali, aby administracja Gminy Żydowskiej podjęła odpowiednie kroki w celu zlikwidowania przemytu. Rozkazali także, by utworzono żydowską policję, która ma pomagać polskiej policji w utrzymaniu porządku. Gmina próbuje zebrać dwa tysiące zdrowych mężczyzn w wieku od dwudziestu jeden do trzydziestu pięciu lat. Weterani wojenni mają pierwszeństwo. Pożądane jest także wykształcenie - minimum świadectwo ukończenia gimnazjum” - pisała w „Dzienniku z getta” Mary Berg, 15-letnia Żydówka.
Nastolatka do warszawskiego getta trafiła w 1940 r. W 1943 r. jako obywatelka amerykańska została przewieziona do Francji, skąd w 1944 r. wyjechała do Stanów Zjednoczonych - w drodze wymiany na Niemców internowanych wówczas w USA. Jej dziennik został opublikowany za oceanem w 1945 r. i był jedną z pierwszych relacji naocznego świadka Holokaustu. Przez dwa lata Berg zapisywała informacje na temat codzienności w getcie: cen jedzenia, warunków życia, działalności kulturalnej, nastrojów, a także stopniowej degeneracji dzielnicy żydowskiej. Sama jako obywatelka amerykańska nie musiała pracować i nosić opaski z gwiazdą Dawida. Uniknęła też zagłady w obozie w Treblince, bo przed akcją likwidacji getta została internowana na Pawiaku, a potem opuściła okupowane tereny Polski.
22 grudnia 1940 r. notowała: „Żydowska policja jest już faktem dokonanym. Zgłosiło się więcej kandydatów, niż trzeba. Wybierała ich specjalna komisja, »plecy« odgrywały istotną rolę w wyborze. Pod koniec, kiedy zostało już tylko kilka miejsc, pomagały także pieniądze... Nawet w niebie nie każdy jest święty. Głównym komisarzem policji getta jest pułkownik Szeryński, nawrócony Żyd, który przed wojną był szefem policji w Lublinie. Ma trzech zastępców: Hendla, Lejkina i Firstenberga. We czterech tworzą radę nadzorczą policji. Następni w hierarchii są komendanci rejonów, obwodów i wreszcie zwykli policjanci pełniący rutynowe obowiązki. Ich mundury składają się z granatowych policyjnych czapek i wojskowych pasów z przyczepionymi gumowymi pałkami. Nad daszkiem czapki umieszczony jest metalowy znaczek z gwiazdą Dawida i napisem: Jüdischer Ordnungsdienst. Na niebieskiej taśmie otoka jest zaznaczona ranga policjanta. Służą do tego specjalne znaczki: jeden cynowy krążek wielkości paznokcia kciuka oznacza policjanta, dwa - starszego policjanta, trzy - komendanta obwodu, jedną gwiazdkę ma komendant rejonu, po dwie trzej zastępcy komisarza, a sam komisarz - cztery. Tak jak wszyscy inni Żydzi, policja żydowska musi nosić białe opaski z gwiazdą na ramieniu, ale ponadto mają jeszcze żółte opaski z napisem Jüdischer Ordnungsdienst. Noszą także metalowe znaczki z numerami na piersi”.
Mary Berg opisała nie tylko umundurowanie i dystynkcje żydowskich policjantów w getcie. Wyliczyła też, co należało do ich obowiązków. Pełnili więc straż przy bramach wejściowych - razem z niemieckimi żandarmami i polskimi policjantami. Kierowali ruchem w samym getcie. Pełnili straż w urzędach pocztowych, kuchniach i biurach administracji Gminy Żydowskiej. Mieli również za zadanie wykrywać i zwalczać szmuglerów, którzy krążyli między gettem a stroną aryjską, przenosząc grypsy, ale przede wszystkim żywność, pieniądze, czy organizując kanały przerzutu ludzi.
„Najtrudniejszym zadaniem była walka z żebrakami. Polega ona na przeganianiu ich z jednej ulicy na drugą, bo nic innego nie da się z nimi zrobić - tym bardziej że liczba żebraków wrasta z godziny” - pisała 15-letnia dziewczyna, która w swoim dzienniku odnotowała też rzecz dla współczesnego czytelnika zdumiewającą. Mary Berg nie kryła początkowo, i pewnie nie była jedyna, zadowolenia z tego, że w getcie powstała policja. Pisała wręcz o dziwnej i nielogicznej satysfakcji, jaką wywoływał w niej widok żydowskiego policjanta na skrzyżowaniu - „widok absolutnie nieznany przed wojną”. Adam Czerniaków, przewodniczący Judenratu w getcie warszawskim, o żebrakach w swoim „Dzienniku” pod datą 25 czerwca 1941 r. pisał: „Wczoraj po obiedzie widziałem, jak sobie posterunkowy radzi. Najzwyczajniej w świecie odgania żebraków spod moich okien datkami. Tego nie zrobiłby żaden policjant innej narodowości”.
Według historyka Raula Hilberga w getcie warszawskim służbę pełniło około 2500 żydowskich policjantów. Komisarzem był Józef Andrzej Szeryński, znany ze swojego antysemityzmu - o Żydach mówił jako o „bydle”, przed wojną był członkiem Obozu Zjednoczenia Narodowego. W getcie wraz z żoną i 16-letnią córką mieszkał w bloku policyjnym na ul. Nowolipki 10, gdzie zajmował tylko jeden pokój. Jako jeden z nielicznych miał prawo do nienoszenia opaski z gwiazdą Dawida. Znany był ze swojej wybuchowości i agresji wobec podkomendnych, obsadzania stanowisk znajomymi, łapówkarstwa i z prowadzenia nielegalnych interesów, które przynajmniej w teorii miał ścigać. Co najmniej dwa razy w tygodniu informował władze niemieckie o sytuacji panującej w getcie. Aresztowano go w 1942 r. - na skutek donosu. Miał przekazać na stronę aryjską futro, które ukrył polski granatowy policjant. Jak pisał Ludwik Hirszfeld, wybitny polski serolog, również mieszkaniec getta, futro było kiepskiej jakości i niewielkiej wartości, ale Szeryński był kanalią, której nikt nie żałował. A aresztowano go, bo futra i kożuchy były konfiskowane przez Niemców i ich posiadanie było surowo karane.
Po aresztowaniu Szeryńskiego funkcję komisarza pełnił Jakub Lejkin, ale tylko do lipca 1942 r. Szeryński po trzech miesiącach został zwolniony przez Niemców pod jednym warunkiem - miał koordynować udział Służby Porządkowej w likwidacji getta warszawskiego, którą wtedy jeszcze nazywano akcją wysiedleńczą.
Żydowskie podziemie skazało zaocznie Józefa Szeryńskiego na śmierć - za kolaborację. Do zamachu, nieskutecznego, doszło 21 sierpnia 1942 r. Do mieszkania przy Nowolipki 10 wszedł Izrael Kanał. Strzelił do komisarza dwa razy, raniąc go, ale nie zabijając. Szef żydowskiej policji zmarł w styczniu 1943 r. - popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek. Getto było po drugiej akcji likwidacyjnej.
Równie mocno znienawidzony był Symche Spira, oficer żydowskiej policji w getcie w Krakowie. Przed wojną stolarz, ortodoksyjny Żyd, który właściwie nie mówił ani po polsku, ani po niemiecku. Kilkanaście tygodni po likwidacji getta krakowskiego, które nastąpiło w marcu 1943 r., żydowscy policjanci i ostatni członkowie Judenratu trafili do obozu w Płaszowie. Dawid Gutter, przewodniczący Judenratu, niemalże od razu - w grudniu 1943 r. Spirę zwolniono na życzenie Gestapo, ale w grudniu 1943 r. trafił do obozu ponownie. Spirę, członków policji i ich rodziny zamordowano w 1944 r. - na osobisty rozkaz Amona Götha, komendanta płaszowskiego obozu.
Jüdischer Ordnungsdienst działały we wszystkich gettach utworzonych na terenie okupowanej Polski. W łódzkim służbę pełniło 1200, a w getcie lwowskim - 500 policjantów. Jednostki nie miały oczywiście prawa posiadania i używania broni palnej. Jednym z policjantów, który opisał i życie w getcie, i swoją służbę, był Stanisław Gombiński - w getcie zastępca kierownika sekretariatu. W styczniu 1943 r. udało mu się zbiec na stronę aryjską i tam ukrywał się do wyzwolenia pod pseudonimem Jan Mawult. Nieomal natychmiast po wojnie spisał swoje wspomnienia, w których zawarł wiele istotnych informacji o organizacji i wewnętrznych stosunkach tej formacji. Funkcjonariuszami byli zwykle młodzi ochotnicy zajmujący się utrzymaniem porządku w getcie, choć uczestniczący także w patrolach prowadzonych przez niemieckich żołnierzy oraz wartach przy wejściach do dzielnicy żydowskiej. Służba była nieodpłatna, zapewniała czasowo większe bezpieczeństwo, przede wszystkim zwolnienie od transportów do obozów pracy i łapanek. I co ważne - przysługiwały za nią dodatkowe porcje żywności, co oznaczało większe szanse na przeżycie. Ale policjantami gardzono. Nazywano ich pogardliwie „jamnikami” albo „grajkami”. Strach budziła demoralizacja młodych mężczyzn, którzy zostali wciągnięci w machinę śmierci, kiedy zajmowali się łapankami do obozów pracy, w czasie akcji wysiedleńczej - wespół z formacjami okupanta. Blokowali ulice i domy, wyłapywali ukrywających się ludzi i dostarczali ich do miejsca zbiórki, skąd wywożono ich do Birkenau, Treblinki czy Bełżca.
W warszawskim getcie przerażenie budziła też działalność tzw. Trzynastki, jak obiegowo nazywano Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, będący w gruncie rzeczy agenturą Gestapo. Nazwa wzięła się od numeru domu przy ul. Leszno 13, gdzie mieściły się biura urzędu. Instytucję powołano do życia w grudniu 1940 r., a więc w tym samym czasie co Służbę Porządkową. Podlegała Niemcom i łączyła funkcje Judenratu i policji. W założeniu urząd miał nadzorować miary i wagi w piekarniach, przeciwdziałać produkcji artykułów luksusowych oraz kontrolować zrzeszenie inwalidów z kampanii wrześniowej i inne instytucje społeczne. Faktycznie działalność „Trzynastki” do kwietnia 1941 r., a więc do chwili rozwiązania, sprowadzała się do szantażu i wymuszania okupu, przemytu i innych nielegalnych transakcji, a jej założyciel Abraham Gancwajch, rywalizujący z Judenratem o wpływy, miał opinię agenta.
Emanuel Ringelblum, twórca podziemnego archiwum getta, pisał z przerażeniem o tym, co się działo, kiedy rozpoczęły się wywózki do obozów zagłady: „Policja żydowska miała bardzo złą opinię jeszcze przed wysiedleniem. W przeciwieństwie do policji polskiej, która nie brała udziału w łapankach do obozu pracy, policja żydowska parała się tą ohydną robotą. Wyróżniała się również straszliwą korupcją i demoralizacją. Dno podłości osiągnęła ona jednak dopiero w czasie wysiedlenia. Nie padło ani jedno słowo protestu przeciwko odrażającej funkcji, polegającej na prowadzeniu swych braci na rzeź. Policja była duchowo przygotowana do tej brudnej roboty i dlatego gorliwie ją wykonała. Obecnie mózg sili się nad rozwiązaniem zagadki: jak to się stało, że Żydzi - przeważnie inteligenci, byli adwokaci (większość oficerów była przed wojną adwokatami) - sami przykładali rękę do zagłady swych braci. Jak doszło do tego, że Żydzi wlekli na wozach dzieci i kobiety, starców i chorych, wiedząc, że wszyscy idą na rzeź?”.
To, co najbardziej szokowało, to brutalność i okrucieństwo, które powszechnie uznawano za gorsze niż to ze strony Ukraińców i Litwinów z formacji SS i samych Niemców. „Policja żydowska dała w ogóle dowody niezrozumiałej, dzikiej brutalności. Skąd taka wściekłość u naszych Żydów? Kiedy wyhodowaliśmy tyle setek zbójców, którzy na ulicach łapią dzieci, ciskają je na wozy i ciągną na Umschlag? Do powszechnych po prostu zjawisk należało, że zbójcy ci za ręce i nogi wrzucali kobiety na wozy” - to znów zapiski Ringelbluma. Ale nawet okrucieństwo nie było w stanie uratować owych „zbójców” od wyroku, jaki zapadł na najwyższych szczeblach hitlerowskiej władzy...
Bernard Goldstein w wydanych w 1961 r. w Nowym Jorku wspomnieniach z getta warszawskiego napisał: „Żydowska policja, kierowana przez ludzi z SS i żandarmów, spadała na getto jak banda dzikich zwierząt. Każdego dnia, by uratować własną skórę, każdy policjant żydowski przyprowadzał siedem osób, aby je poświęcić na ołtarzu dyskryminacji. Przyprowadzał ze sobą, kogokolwiek mógł schwytać - przyjaciół, krewnych, nawet członków najbliższej rodziny. Byli policjanci, którzy ofiarowywali swych własnych wiekowych rodziców z usprawiedliwieniem, że ci i tak szybko umrą”.
Pierwszym wydarzeniem, które szczególnie mocno wstrząsnęło gettem w Warszawie, była jednak nie akcja wysiedleńcza w 1942 r., ale egzekucja więźniów, która odbyła się 17 listopada 1941 r. w więzieniu żydowskim. Rozstrzelano osoby, które przeszły na stronę aryjską i zostały złapane.
Początkowo nie było wiadomo, czy egzekucję przeprowadzi polska, czy żydowska policja. Emanuel Ringelblum notował w swoich zapiskach: „Teraz przekazano żydowskiej policji do rozstrzelania 8 Żydów, w tym 6 kobiet. Komisarz getta Auerswald żąda stanowczo od żydowskiej policji stworzenia własnego plutonu egzekucyjnego, który by w żydowskim więzieniu przy ul. Zamenhofa wykonał wyrok. Wychrzta Szeryński, który co niedzielę chodzi do kościoła na nabożeństwo, znany jako wielki łapownik, już się na to zgodził, gdyż mu zagrożono rozstrzelaniem w razie odmowy”. Ostatecznie egzekucję powierzono Polakom - na dziedzińcu było 32 polskich policjantów.
Piekło getta pokazuje jednak chyba najdobitniej jeden z meldunków Służby Porządkowej: „W tej chwili (godzina 11.33) melduje mi płk Szeryński, kierownik Służby Porządkowej, o wypadku ludożerstwa w dzielnicy żydowskiej. Matka - dziecko. Oto meldunek: »D. Szwizgold, grup. 1845. Meldunek dotyczy wypadku ludożerstwa. Melduję, że na interwencję p. obw. IV dzielnicy Z.O.S. Nirenberga udałem się na ulicę Krochmalną 18 m. 20, gdzie zastałem leżącą na barłogu 30-letnią Urman Rywkę, która oświadczyła w obecności świadków: sekretarza Kom. Domowego, p. Zajdman Niuty i p. Murawy Jankla, 1. 30 przewód. Kom. Domow., że dopuściła się ludożerstwa na swoim 12-letnim synu Berku Urmanie, zmarłym poprzedniego dnia, przez wycięcie kawałka pośladka«” - to doniesienie funkcjonariusza Służby Porządkowej, jakie w swoim „Dzienniku” umieścił w lutym 1941 r. Czerniaków. Tylko w styczniu zmarły w getcie 5123 osoby.
Jüdischer Ordnungsdienst stopniowo, wraz z pogarszaniem się sytuacji w getcie, stawała się formacją nie tylko coraz bardziej znienawidzoną przez ludzi, ale też coraz bardziej zdemoralizowaną. W świecie, gdzie śmierć była codziennością i coraz wyraźniejsze stawało się, że Niemcy mają jeden cel - zabić wszystkich, nawet iluzoryczna w gruncie rzeczy władza dawała możliwości zdobycia większej ilości jedzenia, łapówki czy kilku dni życia dłużej.
22 lipca 1942 r. Adam Czerniaków w biurze Gminy Żydowskiej był o godzinie 7.30. W „Dzienniku” zanotował: „Granice małego ghetta obstawione specjalną formacją poza normalną. O godzinie 10-ej zjawili się Sturmbahnführer Hoefle z towarzyszami”. Tego dnia Czerniaków dowiedział się od Niemców, że Żydzi mają być wysiedleni na wschód. Do godziny 16 miano „dostarczyć” na miejsce zbiórki 6000 ludzi. Co najmniej. „I tak będzie (najmniej) codziennie”.
Dzień 23 lipca wyglądał z zapisków szefa Judenratu tak: „Rano Gmina. Zjawił się Worthoff z grupy przesiedleńców, z którym omówiłem szereg spraw. Zwolnił uczniów szkół rzemieślniczych z przesiedlenia. Mężowie kobiet pracujących również. Co do sierot polecił rozmówić się z Hoefle. W sprawie rzemieślników polecił się również rozmówić. Na zapytanie, ile dni w tygodniu będzie akcja czynna, odpowiedziano, że 7 dni w tygodniu. Na mieście wielkie parcie do tworzenia szop. Maszyna do szycia może uratować życie. Godzina 3-cia. Na razie jest 4000 do wyjazdu. Do 4-ej, według rozkazu, ma być 9000. Na pocztę zjawili się jacyś funkcjonariusze i polecili przychodzące listy i paczki kierować na Pawiak”.
Niecałą godzinę po tym zapisie przewodniczący Judenratu otruł się cyjankiem potasu w swoim gabinecie w Gminie. Na stole zostawił krótki list do żony: „Żądają ode mnie, bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć”.