15 czerwca w tym roku przypada 80. rocznica utworzenia w Jaworznie niemieckiego obozu koncentracyjnego Neu-Dachs. Tego dnia sprowadzono pierwszy transport stu więźniów. Trudno znaleźć podobne miejsce, które by widziało tyle zła, służyło dwóm totalitaryzmom. Po wojnie, w barakach po więźniach posłanych przez esesmanów na marsz śmierci, stłoczono głównie ludność śląską i podejrzaną przez NKWD, potem wysiedlonych Łemków, żołnierzy AK, a w końcu powstało tu jedyne w Europie eksperymentalne więzienie dla młodocianych przestępców politycznych.
Nie wiadomo dokładnie, ilu ludzi tutaj zginęło, ale zdaniem historyka, ks. dr. Lucjana Bielasa, który pochodzi z Jaworzna, sporo ponad 8 tysięcy.
- Po wojnie na początku więźniów chowano na cmentarzu, ale potem przyszło pismo od władz, że nie sa godni tam spoczywać. Wtedy grzebano ich w lesie czy na przestrzeni koło elektrowni, dlatego mu miejscowi, kiedy na nią patrzymy, wiemy, że było to nie tylko miejsce pracy niewolników, ale też ich grobów - mówi ks. Bielas.
Dodaje, że niestety nie wiadomo, ilu więźniów zginęło w czasie, gdy obóz służył Niemcom.
Dzisiaj chyba najmniej mówi się o pierwszych więźniach, którzy w 1943 roku budowali obóz, o niewolnikach sprowadzonych tutaj specjalnie z Auschwitz. Na cmentarzu w Jaworznie jest tablica ze słowami: "Pamięci Polaków, Ukraińców, Niemców, tych wszystkich, którzy cierpieli tu niewinnie jako ofiary terroru komunistycznego, więzionych, zamordowanych, zmarłych w latach 1945-1956 w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie, w hołdzie potomni”. A przecież w niemieckim obozie Neu-Dachs w styczniu 1945 roku było 3 664 więźniów. Wcześniej bardzo wielu zginęło, bo stale przeprowadzano selekcje. Na przykład w styczniu 1944 roku jako niezdolnych do pracy, a więc także do życia, esesmani uznali 250 więźniów.
W Neu-Dachs śmiercią karano za ucieczki. W październiku 1944 roku grupa więźniów chciała uciec podkopem pod jednym z baraków, 26 mężczyzn powieszono za to na placu apelowym, 17 Polaków i 9 czeskich Żydów. Neu-Dachs działał przez półtora roku, w tym czasie doszło do kilkunastu znanych ucieczek, niestety rzadko kiedy udanych. Ale próby wciaż trwaly, pierwsza nastąpiła już w kilka tygodni po powstaniu obozu. Złudną nadzieję więźniów budził fakt, że Neu-Dachs leżał przy ruchliwej szosie, na rozstajach dróg Kraków-Katowice.
- Warunki pracy w nieistniejącej już kopalni Jan Kanty, nazywanej podczas II wojny światowej Dachs, były ekstremalnie trudne i to też powodowało, że więźniowie często próbowali ucieczek - mówi historyk Bohdan Piętka, który zajmuje się historią KL Auschwitz. - Panował głód, więźniowie byli likwidowani gdy chorowali, słabli czy ulegli jakiemuś wypadkowi. Praca trwała 12 godzin, oni musieli wykonywać najtrudniejsze zadania, a nie mieli odpowiednich narzędzi. Gdyby nie pomoc miejscowych górników, to wielu by nie przeżyło.
Ks. Lucjan Bielas pamięta, że jego ojciec górnik mówił do matki: ,, A daj tam więcej chleba, bo z więźniami pracuję." Nawet kromka mogła uratować wycieńczonemu człowiekowi życie.
Po wojnie kolejni zarządcy obozu byli niezadowoleni z jego położenia. Jeden z naczelników Zdzisław Jędrzejewski, wydalony ze służby w 1968 roku za - jak podaje portal jaworzniacy. pl - stosowanie aparatów do zagłuszania krzyków więzniów, w autorskiej monografii więzienia pisał: ,,Przy projektowaniu urbanistycznych i architektonicznych założeń Jaworzna popełniono dwa zasadnicze błędy. Zaciążyły one nad działalnością tego więzienia, a nawet nad jego przyszłymi losami.” Pretensje jednak mógł kierować tylko do niemieckiej spółki EVO, popieranej przez Alberta Speera.
Rzeczywiście, w 1943 roku spółce bardzo się śpieszyło. Elektrownia „Wilhelm” o mocy 330 MW wymagała natychmiastowego zwiększenia dostaw siły roboczej. A dowożenie więźniów z Auschwitz okazało się zbyt drogie. Należało więc jak najszybciej wybudować nowy obóz pracy, możliwie blisko kopalni i elektrowni. W pośpiechu wybrano teren prawie pierwszy lepszy, za rachitycznym laskiem jako jedyną osłoną tyłów obozu. Niewiele dało się ukryć przed ludzkimi oczami. Ruch oporu w Auschwitz już po dziesięciu dniach robót w okolicy kopalni „Dachs” alarmował: „Arbeitslager - Dąbrowa - Jaworzno - w przygotowaniu."
Kapitan Jędrzejewski dowodził, że pierwszy błąd projektantów obozu to bliskość drogi. Pomyłka tym gorsza, że baraki ulokowano akurat w jej pobliżu, a powinny stać pod lasem. Po drugie obóz należało zaplanować skromniej, przecież trzech tysięcy więźniów nie można trzymać w środku miasta bez dodatkowych kłopotów. Spółka EVO jednak wiedziała, do w Jaworznie potrzeba tysięcy niewolników. „SS-lager Dachsgrube” zajmował około sześć hektarów, składał się z 12 baraków mieszkalnych i kilku gospodarczych, otaczało go ogrodzenie pod wysokim napięciem.
Na koniec robót firma EVO zamówiła powitalną rzeźbę; ksiądz, inteligent i Żyd w chałacie wskazywali zapraszającym gestem na bramę obozu. Za nią nowych więżniów oceniał Bruno Brodniewicz, osławiony kat z Auschwitz. Załogę Neu-Dachs stanowiło około 300 esesmanów. Komendantem obozu został SS-Obersturmführer Bruno Pfütze, z zawodu malarz pokojowy, który własnoręcznie zabijał ludzi.
Tak Brodniewicz, jak i Pfütze zginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, kiedy już zakończył się morderczy marsz śmierci. Więźniowie z Neu-Dachs w styczniu 1945 roku przeszli najdłuższą ze wszystkich innych marszy ewakuacyjnych drogę do KL Gross-Rosen na Dolnym Śląsku, liczącą 250 km. Trasa usiana była zabitymi i zmarłymi z wyczerpania, esesmani zastrzelili kilkuset idących. Brodniewicza po zakończeniu wojny zabili prawdopodobnie więźniowie, co dokładnie stało się z Pfützem, nie wiadomo. Pewnie podzielił jego los.