84 rocznica pierwszego transportu więźniów do Stutthof. Lekcja historii dla uczniów malborskiego MOW
W sobotę (2 września) w Muzeum Stutthof w Sztutowie odbyły się obchody 84 rocznicy pierwszego transportu więźniów do obozu Stutthof. To wówczas, na niewielką polanę w nadmorskiej miejscowości Niemcy przewieźli grupę 150 Polaków z Wolnego Miasta Gdańska. Byli to aresztowani w większości dzień wcześniej działacze polskich organizacji na Pomorzu, urzędnicy, nauczyciele oraz księża. Ich los zapoczątkował trwającą 2077 dni tragiczną historię obozu Stutthof.
W uroczystościach wzięli udział więźniowie, ich rodziny, wielu mieszkańców, przedstawiciele władz państwowych, wojewódzkich, samorządowych, służb mundurowych, uczniowie szkół z regionu. Wśród nich byli też wychowankowie Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Malborku. Oprócz wystawienia pocztu sztandarowego chłopcy dbali o zaopatrzenie uczestników wydarzenia w wodę.
Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie, mówił o trudnej roli zachowania pamięci o ofiarach niemieckiego nazistowskiego terroru.
Jeszcze wróćmy do początku. Jeszcze raz przypomnijmy sobie, że podczas mrocznych czasów II wojny światowej naruszono nie tylko prawa człowieka, ale i samego sensu bycia ludzkim. Zagłada jest tragicznym świadectwem, w którym odnajdziemy systematyczne dehumanizowanie innych ludzi. Doprowadziła do niewyobrażalnej skali cierpienia – przypomniał dyrektor Piotr Tarnowski.
Wspomnienia więźniów obozu Stutthof. „Dajcie tym Polakom, bijcie tych Polaków”
Świadectwem wydarzeń, które miały miejsce 2 września 1939 są wspomnienia więźniów, które publikuje Muzeum Stutthof. Jednym z nich był inż. Wacław Lewandowski, który otrzymał numer obozowy 6700. Początkowo pracował przy karczowaniu terenu i robieniu wykopów pod fundamenty baraków. Następnie, aż do 1945 r., pracował w obozowym komandzie Baubiuro jako inżynier budowlany, zajmujący się opracowywaniem planów rozbudowy obozu.
2 września 1939 r. […] załadowali te grupy zawodowe do pięknych miejskich autobusów i wywieźli do Stutthofu. Drzwi autobusów zablokowane były eskortą. Uprzednio była jeszcze „upolityczniona” przemowa, że jesteśmy polskie świnie, że należałoby nas właściwie wyniszczyć, że zdradziecko napadliśmy na Niemcy, że jeśli jednak będziemy dobrze pracować, to oni będą z nami dobrze się obchodzić bo cenią pracę itd. itp. Wywieźli nas bez słowa dokąd, po co, w jakim celu - wiedzieliśmy tylko, że do roboty - wspominał inż. Wacław Lewandowski pierwsze chwile w Stutthofie.
Doskonale zapamiętał tamten dzień.
- Rewizję przechodziliśmy przed budynkiem Alterscheimu - domu starców w Stutthofie. […] Byli tam starcy obojga płci, staruszkowie siedemdziesięcioletni, ledwo mogący mówić, a przecież jak nas przywieźli wykrzykiwali: „Dajcie tym Polakom, bijcie tych Polaków” – opisał Wacław Lewandowski.
W grupie przywiezionych 150 więźniów był też Jan Mienik, kolejarz, przed wojną mieszkający w Gdańsku.
Przyjechałem w pierwszym transporcie 2 września 1939 r. do Stutthofu. Razem ze mną w tym samym transporcie byli również, o ile sobie przypominam: Łangowski Zygmunt, Sikorski Augustyn, Guziński Franciszek, Lewandowski Wacław, Kordus Jan, Wilgorski, Tuchołka Ksawery, Grabowski - kontroler P.K.P, Chrzanowski, doktór Kopczyński Witold. Jechaliśmy załadowani do 2 autobusów i jednego samochodu ciężarowego po plandeką. Ja jechałem autobusem - było nas w tym samochodzie około 40 osób - pod eskortą dwóch SA-manów. W Stutthofie samochody stanęły na szosie, już był ustawiony tam szpaler, wszyscy wysiadka i SS-mani: „Ihr Hunde woltet nach Berlin marchiren! Ihr bekomtet Berlin! - tak nas prowadzili. Potem: „Sachsegruz knie boigt” - kto mógł wytrzymał, a kto nie mógł - dostał kopniaka. Siedzieliśmy tak nie wiem jak długo – podzielił się wspomnieniem Jan Mienik
.
W pamięci pozostał mu również pierwszy posiłek.
- Jak przyjechaliśmy do obozu to było zdaje się dziewięć namiotów i stała kuchnia prowizoryczna - podmurowana cegłą. Było tam już około dziesięciu więźniów, Niemców z więzienia, którzy tam ten obóz budowali. Ogrodzenie było już gotowe. Wieczorem dano nam w miskach śledzie - takie prosto z beczki, nawet nie umyte. Jednak jeszcze byliśmy jako tako odżywieni, więc przeważnie tych śledzi nie ruszyliśmy - baliśmy się, że po tych śledziach wodę trzeba będzie pić to i zaraz łatwo będzie się wykończyć. Ubrań żadnych nam nie dano – opowiedział Jan Mienik.
2 września 1939 r. do do Stutthofu trafił też pocztowiec Franciszek Guziński.
Rano ok. godz. 6 wypędzono nas, sformowano po 2 w szeregi […]. Przed więzieniem stały 3 samochody ciężarowe kryte plandekami na przędzie siedziało w wozie 2 SS-manów, z tyłu 3 SS-manów. Zapowiedziano, że kto się odwróci będzie rozstrzelany. Tak dojechaliśmy do kanału słychać było statki, okazało się że przejechaliśmy na prom, promem przewieziono nas na drugi brzeg. Jadąc dalej dojechaliśmy do drugiego promu. W czasie przewożenia promem odpędzano cywili, aby nie mogli zobaczyć co się kryje w samochodach. Jedziemy dalej w niewiadomym kierunku. Zatrzymaliśmy się w końcu w lesie, prowadzili nas czwórkami polną drogą. Był z nami z tych stron celnik i on poznał, że jesteśmy w Steegen albo w Stutthof – relacjonował Franciszek Guziński.
Dyrektor Muzeum mówił Stutthof o potrzebie refleksji, „jak łatwo ludzka moralność może zostać zachwiana, jeśli nie pozostaniemy czujni i troskliwi wobec godności każdego człowieka, gdy staniemy się na to obojętni.
- Stoimy w miejscu, gdzie literalnie przeszłość spotyka się z przyszłością, nadając sobie wzajemnie kształt. I to od nas zależy, jaką formę przyjmie – podkreślił dyrektor Tarnowski.
Słowa do zebranych skierował także w specjalnym liście Jarosław Sellin, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego.
Włochy i Szwajcaria zmieniają swoje granice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?