Czy ich szczątki mogą spoczywać np. na Cmentarzu Nieistniejących Cmentarzy w Gdańsku, czy może "specjaliści" z Instytutu Anatomii Rudolfa Spannera wykorzystali je do niecnych praktyk i pseudonaukowych celów?
W kwietniu i maju 1941 r. gestapo aresztowało kilkudziesięciu mieszkańców Bydgoszczy. Bito ich i torturowano, by wymusić absurdalne zeznania dotyczące rzekomo przygotowywanego zamachu na szefa miejscowego gestapo Karla Heinza Ruxa. Oskarżono ich także o to, że chcieli wysadzać budynki i przeprowadzali akty sabotażu.
Przypisywano im również serię podpaleń młynów (m.in. w Inowrocławiu, Lubiczu i młynu Rychtera w Toruniu). Po krótkim śledztwie, w trakcie którego niczego im nie udowodniono, część trafiła do obozów koncentracyjnych. Trzydziestu zabito.
Z tragiczną śmiercią ojca nigdy nie pogodził się Edmund Błoch, syna Jana, bydgoskiego restauratora, który znalazł się na liście rozstrzelanych. Dlatego gdy powstał IPN (rok 2000) miał nadzieję, że uda się rozwikłać kulisy tej zbrodni.
Powodów aresztowania nie podano
Historię Jana Błocha poznałam w 2002 r. Wtedy pan Edmund pojawił się w redakcji z teczką dokumentów.
- Aresztowania zaczęły się na początku maja 1941 roku - opowiadał. - Najpierw zabrali mojego wujka, Bolesława Maciejewskiego, który był adwokatem. Po południu aresztowano jego córkę Kazimierę. Następnego dnia - to był piątek - przyszli po ojca. Na tym nie koniec, bo dzień po aresztowaniu taty w więzieniu znaleźli się krewni ze strony mamy - Maria Górska i jej mąż Romuald.
Rodzinom nie podano powodów aresztowania. Jednak nikt nie przeczuwał najgorszego. O tym, że Jan Błoch został zamordowany syn dowiedział w dniu egzekucji.
- Mój kolega ze szkoły był gońcem w gestapo. Rankiem, 19 maja, poinformował mnie, że ojciec nie żyje. Powiedział mi o tym, gdy zabierał warzywa z hurtowni, w której pracowałem - wspominał.
Oficjalna wiadomość przyszła trzy tygodnie później. - Mama i żona wuja Maciejewskiego zostały wezwane na gestapo. Musiały podpisać, że ojciec i wujek zostali rozstrzelani zgodnie z prawem niemieckim. Wśród rodzin ofiar rozeszła się potem wiadomość, że ciała wywieziono "na mydło" do Gdańska.
Małżonkowie Górscy uniknęli rozstrzelania. Oboje zostali wywiezieni do obozu - ona do Ravensbrück, on do Mauthausen-Gusen. Tylko Maria przeżyła obóz.
Sprawna i silna organizacja
Wśród rozstrzelanych był m. in. dr inż. Mieczysław Nawrowski, ostatni przedwojenny wiceprezydent Bydgoszczy, który w pierwszych dniach września 1939 r. kierował Strażą Obywatelską oraz adwokaci: wymieniany już Bolesław Maciejewski, Edward Rubenau i Wacław Świtalski. Cała trójka należała do Społecznego Stowarzyszenia Samoobrony, którego skrót "SSS" był kryptonimem stosowanym na użytek wewnętrzny przez Związek Walki Zbrojnej (poprzedniczka Armii Krajowej).
Działania okupanta, zamiast zastraszyć mieszkańców, wywołały bunt, gniew i chęć przeciwstawienia się prowadzonej na ślepo polityce eksterminacji. Na fali oporu narodziło się właśnie "SSS".
Jego powstanie przypisywane jest Władysławowi Barcikowskiemu, przedwojennemu pracownikowi Fabryki Obuwia "Leo", który jako znakomity fachowiec został wyreklamowany z oflagu w Woldenbergu. Po powrocie do Bydgoszczy, przez Łucję Domkową, żonę adwokata, który przebywał w Woldenbergu, nawiązał kontakt z Maciejewskim, Świtalskim i Rubenauem. Do pracy w organizacji wciągnął także pracowników garbarni - Henryka Przybylskiego i Aleksandra Piątkowskiego.
Barcikowskiemu udało się stworzyć silną organizację, która zbierała materiały wywiadowcze, penetrowała zakłady DAG w Łęgnowie, miała łączność z Warszawą i Łodzią, prowadziła działalność propagandową i planowała akcje dywersyjne.
Jan Błoch to jeden z 30 rozstrzelanych bydgoszczan.
(fot. zbiory Jana Blocha)
On i pozostałych 29 mężczyzn nie mieli procesu, winy też im nie udowodniono. Po okrutnym śledztwie, pełnym tortur, wywieziono ich z siedziby gestapo i rozstrzelano. Ciał rodzinom nie wydano i nigdy nie wskazano miejsca pochówku. Dochodzenie w sprawie prowadził gestapowiec Paul Witt, który miał oświadczyć, że zwłoki zostały spalone w krematorium.
Sprawą 30 rozstrzelanych bydgoszczan zainteresował się w 2002 r. Bernard Miszewski, prokurator IPN. P o kilku miesiącach dowiedziałam się, że nie będzie nowego śledztwa, bo dochodzenie już było prowadzone.
- W aktach Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Bydgoszczy natrafiłem na dokumenty, z których wynika, że w tej sprawie było śledztwo. Prowadził je prokurator Tadeusz Jaszowski. Wobec śmierci Karla Heinza Ruxa umorzył postępowanie. Zawiesił natomiast w sprawie Paula Witta, komisarza kryminalnego. Jego losy nie są znane. Obaj ponosili odpowiedzialność za zamordowanie 19 maja 1941 r. trzydziestu bydgoszczan - mówił prok. Miszewski.
Z czynności, które prok. Jaszowski prowadził w 1976 r., pozostała teczka, zawierająca liczne protokóły przesłuchań świadków i pokrzywdzonych. Dotarł do osób, które aresztowano wiosną 1941 roku - do wdów, krewnych i znajomych zamordowanych. Przesłuchał także osoby, które miały bezpośredni kontakt z Ruxem i Wittem. Informacje dotyczące bestialskiego mordu znalazł również w aktach z procesu Alberta Forstera, gauleitera Gdańska.
"Ciała z więzień były bez głów"
Władysława Ogurkowska, żona Józefa, jednego z 30 rozstrzelanych zeznawała, że nosiła trzy razy bieliznę dla męża, ale powiedzieli, że został wywieziony na roboty. W czerwcu przyszło wezwanie na gestapo. "Funkcjonariusz o nazwisku Witt powiedział, że mąż został rozstrzelany, bo należał do 10 głównych bandytów, którzy chcieli rozwalić Rzeszę i przygotowywali podpalenia" - zeznawała.
Bezcenne okazały się akta Urzędu Stanu Cywilnego w Bydgoszczy, które po wojnie odnaleziono w archiwum Urzędu Wojewódzkiego. Wśród nich najważniejsze - pisemna prośba gestapo o wydanie po fakcie zaświadczeń o zgonie 30 osób i równobrzmiące zgłoszenia zgonu. Jako przykład - w sporządzonej przez siebie notatce służbowej - Jaszowski podawał formularz Jana Błocha i dołączone do niego pismo Instytutu Anatomii w Gdańsku, z którego wynikało, że 19 maja 1941 o godz. 7 rano zwłoki badał prof. Rudolf Spanner i stwierdził zgon. W rzeczywistości dokumenty antydatowano, bo Spanner nigdy nie był w Bydgoszczy.
Na Gdańsk, jako miejsce przewiezienia zwłok, wskazywał w swoich zeznaniach również Zygmunt Mazur, laborant z Instytutu Anatomii, który był przesłuchiwany przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Niemieckich.
"Jeśli chodzi o zwłoki ludzkie, to pochodziły z różnych obozów koncentracyjnych na Pomorzu. (...) Ciała z więzień były bez głów, po egzekucji. Poza tym mieliśmy transport trzydziestu Polaków rozstrzelanych w Bydgoszczy".
Sprawą zajęła się Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. W 2006 roku, po trwającym kilka lat dochodzeniu, prof. Witold Kulesza, ówczesny szef KŚZpNP poinformował, że "śledztwo potwierdziło ponad wszelką wątpliwość oraz w sposób niepodważalny, że w Gdańsku eksperymentowano z wytwarzaniem mydła z ludzkich szczątków dla celów użytkowych.
HANNA SOWIŃSKA
Gazeta Pomorska