Przeraża ogrom tej zbrodni. Polaków mieszkających na terenie Związku Sowieckiego mordowano strzałem w tył głowy. Zabijano z powodu ich pochodzenia, także przeszłości szlacheckiej i tradycyjnie polskiej religii. Zdaniem NKWD, byli bowiem albo szpiegami Polski, albo szpiegami Watykanu, a na pewno wrogami ludu.
Dziś już pielęgnujemy pamięć o zbrodni katyńskiej, która pochłonęła ponad 21 tysięcy ofiar. Wciąż jednak milczymy wobec mordu ponad 111 tysięcy naszych rodaków, rozstrzelanych w niespełna półtora roku za wschodnią granicą. Apogeum tego ludobójstwa przypadło na lata 1937-1938, na czas wielkiego terroru w Związku Radzieckim.
Jedna z ofiar, Helena Trybel, wspominała prof. Nikołajowi Iwanowi, badaczowi historii Polaków w ZSRR: „Pewnego dnia jesienią 1937 roku ojciec przyszedł z pracy niesamowicie zmartwiony. Zebrał całą zamieszkałą na byłej Marchlewszczyźnie wielką rodzinę i powiedział, że od dziś nie jesteśmy więcej Polakami. Jak chcemy żyć, musimy przestać mówić po polsku”.
Ofiar mogło być więcej
Polacy zostali na terenie Związku Radzieckiego, głównie na Ukrainie i Białorusi (dawnej I Rzeczypospolitej), w wyniku traktatu ryskiego z 1921 roku, kończącego wojnę polsko-rosyjską. Wtedy rozdzielono tę ziemię między Polskę i ZSRR. Spore skupiska Polaków pozostawały tam z powodów carskich zsyłek. Byli też przesiedleńcy zarobkowi. Polska zostawiła ich samych sobie, nie zadbała należycie o repatriację.
Represje wobec Polaków uruchomił rozkaz nr 00485 Nikołaja Jeżowa, ludowego komisarza spraw wewnętrznych ZSRR z 11 sierpnia 1937 roku. Eufemistycznie nazywa się go do dziś: „rozkazem polskim”, który skutkował: „operacją polską”. Rozkaz ten oznaczał de facto polowanie na Polaków nie tylko z Dalekich Kresów, ale także w miastach rozsianych po całym Związku Sowieckim, nie wyłączając Władywostoku. Ofiary wyszukiwano w książkach telefonicznych, kościołach katolickich, zakładach pracy.
Nie była to, oczywiście, samowola Jeżowa, szefa NKWD. Decyzja o eksterminacji Polaków została zatwierdzona przez władze Związku Radzieckiego.
- Skala zbrodni była tak duża, że zdumiała nawet funkcjonariuszy sowieckiej bezpieki, którzy w pierwszych tygodniach jej trwania spekulowali, czy to przypadkiem nie jest jakaś prowokacja władzy wobec NKWD, swoisty sprawdzian lojalności - mówi Ryszard Mozgol naczelnik Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN w Katowicach. - Przecież Związek Sowiecki nie prześladuje innych narodów, więc enkawudziści w pierwszym momencie wątpili w prawdziwość rozkazu Jeżowa. Uspokoiło ich dopiero potwierdzenie, że operacja jest decyzją samego towarzysza Stalina.
Naczelnik Mozgol dodaje, że do aresztowania wystarczyło znalezienie w czasie rewizji w polskich domach książek Henryka Sienkiewicza, interpretowane jako trwanie przy nacjonalistycznych przekonaniach. Do oskarżenia o działanie na rzecz zmniejszenia obronności ZSRR wystarczyło, gdy w kołchozie nagle zdechł koń.
Po trzech tygodniach Jeżow pisał do Stalina, że wykrył 23 tysięcy „polskich szpiegów”, że są na każdym kroku. Ulokowali się w przemyśle zbrojeniowym, w Armii Czerwonej, a nawet w NKWD i donoszą Warszawie. Stalin na marginesie sprawozdania Jeżowa napisał: „Bardzo dobrze! Kopcie i czyście nadal ten polsko-szpiegowski brud. Niszczycie go w interesie Związku Sowieckiego”.
Historycy, którzy badają zbrodnie NKWD z czasów wielkiej czystki lat 30. ubiegłego wieku mówią, że polskich ofiar tego terroru mogło być więcej, nawet 200 tysięcy. Nie wszystkie archiwa zostały jeszcze otwarte i zbadane.
Oskarżano Polaków o to, że są dywersantami, szpiegami albo nimi zostaną, więc w takiej sytuacji kara w czasach tego terroru mogła być tylko jedna - śmierć. Nie ulega już wątpliwości, że od 25 sierpnia 1937 do 15 listopada 1938 roku aresztowano w Związku Sowieckim 143 810 Polaków. W archiwach byłych republik radzieckich udało się dotychczas odnaleźć dokumenty potwierdzające rozstrzelanie co najmniej 111 091 naszych rodaków. Blisko 30 tysięcy poszło do łagrów. Ilu nie przeżyło? - nie wiemy.
Terror nie był ślepy
Muzykolog Bolesław Przybyszewski, komunista, były dyrektor Konserwatorium Moskiewskiego, syn poety i dramaturga Stanisława Przybyszewskiego, oskarżony o szpiegostwo i przygotowanie ataku terrorystycznego, został rozstrzelany w dniu ogłoszenia wyroku 21 sierpnia 1937 roku. Jego żonę NKWD wysłało do obozu.
Bibliotekarka z Moskwy Róża Rappel, urodzona w Łodzi, bezpartyjna, oskarżona o udział w kontrrewolucyjnej organizacji terrorystycznej, rozstrzelana 10 września 1937 roku.
Tadeusz Bielecki, urodzony w Sosnowcu w 1890 roku, dyspozytor w fabryce łożysk w Moskwie, oskarżony o działalność szpiegowsko-terrorystyczną - rozstrzelany w dniu ogłoszenia wyroku, 28 września 1937 roku.
Bruno Jasieński, poeta i prozaik, przedstawiciel polskiej awangardy międzywojennej, komunista, oskarżony o zdradę narodu radzieckiego rozstrzelany w dniu ogłoszenia wyroku - 17 września 1938 roku.
Do lat 90. nie były znane okoliczności śmierci poety. Sądzono, że trafił do łagru i tam zmarł. Dziś wiemy, że po aresztowaniu Bruno Jasieński napisał wstrząsający list do Jeżowa: „Jeśli jesteście przekonani o mojej winie - rozstrzelajcie mnie. Nie pozwólcie mnie więcej męczyć. Naprawdę nie mam już więcej sił”. I dodał, że nie wytrzyma kolejnej nieprzerwanej „stójki”, a każą mu składać obciążające zeznania na ludzi, których nie widział na oczy. Wyjaśniał: „O swoim życiu mogę sam decydować, lecz podłością byłoby, gdybym decydował o życiu ludzi, o których nic nie wiem”.
„Stójka” to jedna z metod fizycznego znęcania się nad aresztowanym - przesłuchiwanie na stojąco przez kilka dni, bez wody i jedzenia.
Terror nie był ślepy, ale skrupulatnie zaplanowany. Dotyczył całej społeczności polskiej, komunistów i bezpartyjnych. W sierpniu 1938 roku Stalin rozwiązał Komunistyczną Partię Polski i kazał wymordować jej kierownictwo. W czasie tej wielkiej czystki na terenie ZSRR stracono 70 członków Komitetu Centralnego KPP.
Według danych polskich, do których przychylają się współcześni historycy, na terenie Związku Radzieckiego mniejszość polska liczyła wówczas około 1,5 mln, a nawet do 2 mln osób. Spis kościelny z 1923 roku wykazał 1,2 mln Polaków. W Leningradzie mieszkało ponad 43 tysiące naszych rodaków, sporo także w Moskwie - 17 tysięcy, Kijowie - prawie 13 tysięcy, Odessie - 8,6 tysiąca, Mińsku - 5,6 tysiąca.
Dane sowieckie były inne. Spis z 1926 roku zarejestrował 782 tysiące Polaków i to tylko w pasie przygranicznym. Ponad 500 tys. mieszkało na wsiach.
Na terytorium Związku Radzieckiego powstały dwie autonomiczne polskie jednostki administracyjne: w 1925 roku na Ukrainie - Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego, nazwany potocznie Marchlewszczyzną i w 1932 roku na Białorusi - Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego, zwany Dzierżyńszczyzną. Nie chodziło jednak o docenienie polskiej społeczności, ale o plany dalekosiężne, o eksport rewolucji z pomocą mniejszości polskiej w ZSRR.
Historyków zdumiewa surowość represji wobec Polaków, mając nawet na uwadze fakt, że był to czas wielkiego terroru lat 30. w Związku Sowieckim, w wyniku którego życie straciło milion niewinnych ludzi. Polacy stanowili ponad 10 procent tej globalnej czystki.
O życiu czy śmierci aresztowanych Polaków w ZSRR decydowała komisja, składająca się z szefa miejscowego NKWD i prokuratora. Nie było żadnego sądu. Nie było odwołania od wyroku. Nie używano określenia: kara śmierci. Kwalifikowano oskarżonego do pierwszej lub drugiej kategorii karnej. Pierwsza oznaczała rozstrzelanie, druga - obóz lub więzienie. Wiadomość o wyroku śmierci często w ogóle nie docierała do skazanego. Jego rodzina otrzymywała lakoniczną wiadomość, że ofiara została skazana na dziesięć lat łagrów bez możliwości korespondencji. I ślad po człowieku ginął.
Więzienie polskich dzieci
Represjami były objęte także rodziny skazanych Polaków. Kilka dni po rozpoczęciu czystki wśród polskiej społeczności Jeżow wydał kolejny rozkaz, zgodnie z którym „żony zdrajców ojczyzny zostają skazane, w zależności od tego, jak bardzo są społecznie niebezpieczne, na minimum 5 do 8 lat obozu”. Dzieci też są „niebezpieczne społecznie, zdolne do antysowieckiej działalności”. Dzieci od 15 roku życia, „skazane w zależności od wieku, stopnia niebezpieczeństwa i możliwości poprawy, zostaną uwięzione w obozach albo koloniach pracy NKWD lub w domach dziecka o specjalnym reżimie” - zapisał Jeżow. W równym stopniu represje dotykały żony, które nie doniosły, a wiedziały o działalności politycznej męża.
- Enkawudziści mieli się rozprawić z Polakami w ciągu trzech miesięcy od rozkazu nr 00485 z 11 sierpnia 1937 roku. Jednak okazało się to niemożliwe. Listy z nazwiskami Polaków zatwierdzano w Moskwie. Nikt nie zastanawiał się nad niewinnością ofiar, bo na analizę zebranej dokumentacji nie było czasu, jeśli dziennie trzeba było zatwierdzić nawet dwa tysiące wyroków. Ostatecznie akcja przeciągnęła się do końca 1938 roku, a na Białorusi nawet do roku 1939. W czasie trwania całej operacji uniewinniono tylko 40 Polaków - przypomina Ryszard Mozgol z IPN.
Rodziny polskie ciągle były napiętnowane jako rodziny bandytów, zdrajców, wrógów ludu.
Stalin nie cierpiał Polaków, była to wręcz zwierzęca nienawiść. Polacy, w porównaniu z innymi narodami Związku Radzieckiego, okazali się odporni na sowietyzację. Demonstrowali swoją narodową odrębność podsycaną przez Kościół katolicki. Byli dumni ze swojej polskości i żyli nadzieją, że wróci Polska „od morza do morza”.
- Nie chodziło jednak w tej totalnej czystce o osobistą wrogość Stalina - mówi historyk Ryszard Mozgol. - Represje wobec Polaków były częścią wielkich przygotowań Związku Radzieckiego do wojny i rozprawy z kapitalistycznym światem. Chodziło w tych przygotowaniach - jak sądzili komuniści - o oczyszczenie państwa radzieckiego z potencjalnych wrogów i dywersantów. Celem Stalina było rozszerzenie i dominacja komunizmu, a Polacy stanowili przeszkodę w dążeniu do tego celu. W 1938 roku mówił wprost o swoich wojennych planach: „Bolszewicy to nie tylko pacyfiści, którzy tęsknią za pokojem, to nieprawda. Nadejdzie czas gdy bolszewicy zostaną najeźdźcami. Jeśli wojna będzie sprawiedliwa, sytuacja odpowiednia, a warunki korzystne, sami pójdą do ataku. To, że teraz krzyczymy o obronie, to tylko zasłona”.
Dlaczego milczała Polska?
Dlaczego nie reagowała na te czystki nasza dyplomacja? Rozmiar mordów trudno było ukryć. Jeśli nawet polska ambasada została w tym czasie sparaliżowana, to o zbrodniach informowała dyplomacja niemiecka. „Operacje narodowościowe”, jak to określają współcześni badacze, dotyczyła w ramach wielkiego terroru także Niemców, choć w mniejszej skali.
Polska poświęciła ponad 143 tysiące swoich rodaków na ołtarzu świętego spokoju w relacjach polsko-radzieckich. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć. Od 1932 roku obowiązywał pakt o nieagresji między Polską a ZSRR, podpisany w Moskwie.
Mniejszość polska w ZSRR po tej czystce już się nie podniosła. Jak pisze Tomasz Sommer w „Operacji antypolskiej” władze sowieckie udowodniły, że nie trzeba wybijać wszystkich członków jakiejś społeczności, aby ją zlikwidować. Wystarczy w milczeniu wymordować mężczyzn w sile wieku, którzy byli jej kręgosłupem. „Po usunięciu kręgosłupa resztka tkanki społecznej już sama się zapadnie”.
W oficjalnych, sowieckich dokumentach, krótko po pierwszych mordach, pojawiło się nic nieznaczące określenie: „operacja polska”. Jakby to Polacy podejmowali jakieś działania. To określenie wprowadza w błąd, łagodzi rozmiar zbrodni. Bliższe prawdzie jest określenie: „Operacja antypolska”.
Polaków mordowano ze względu na ich narodowość. Powodem była rzekoma przynależność do Polskiej Organizacji Wojskowej założonej przez Piłsudskiego w 1915 roku i formalnie rozwiązanej w 1921 roku.