Dlaczego Jagiełło nie zdobył Malborka? Prawdziwe oblężenie wyglądało inaczej niż współczesne inscenizacje

Radosław Konczyński
Arkadiusz Dzikowski, edukator z Muzeum Zamkowego w Malborku, rekonstruktor historyczny okresu średniowiecza
Arkadiusz Dzikowski, edukator z Muzeum Zamkowego w Malborku, rekonstruktor historyczny okresu średniowiecza Radosław Konczyński
Z Arkadiuszem Dzikowskim, edukatorem z Muzeum Zamkowego w Malborku i długoletnim rekonstruktorem historii, rozmawiamy o ruchu rekonstruktorskim, bitwie pod Grunwaldem i oblężeniu Malborka w 1410 r.

Z Arkadiuszem Dzikowskim rozmawialiśmy podczas Oblężenia Malborka, które po raz 22. odbyło się od 21 do 23 lipca na terenach zamkowych. Głównym punktem imprezy są nocne inscenizacje nawiązujące do oblężenia zamku z 1410 roku, ale w nazwie wydarzenia nie bez powodu znajduje się określenie „festiwal kultury średniowiecznej”. Dzięki licznym rekonstruktorom historii oraz dzięki pracownikom Muzeum Zamkowego atmosferę średniowiecza czuć było przez trzy dni.

Rekonstruktorzy i edukatorzy odkrywają historię na nowo dla zwykłych ludzi

„Lekcja historii” to, co prawda, oklepane powiedzenie, ale bardzo pasuje do takich wydarzeń, jak Oblężenie Malborka. Lata mijają, a wam, rekonstruktorom historii, jeszcze się chce tej lekcji udzielać. Jestem pełen podziwu. Skąd to się bierze?

Arkadiusz Dzikowski: Uczestniczyłem w Oblężeniach Malborka prawie od samego początku jako rekonstruktor, ale od 2016 roku biorę udział jako pracownik Działu Edukacji Muzeum Zamkowego. Jako edukatorzy robimy to, na czym najbardziej nam zależy, czyli edukujemy turystów przyjeżdżających z całej Polski, ale też z całej Europy i świata. Oblężenie jest dla nas, pracowników Działu Edukacji, tym momentem, kiedy mamy nieograniczony dostęp do ludzi, którzy chcą nas posłuchać w naszych namiotach. Wiemy, że część z nich zabierze z sobą te wrażenia i przekaże kolejnym osobom, które potem będą chciały tu przyjechać i nas posłuchać.
Od kilku lat na Oblężeniu jestem więc bardziej pracownikiem muzeum, a rekonstruktorem przy okazji, ale jedno nie wyklucza drugiego. A dlaczego nam się chce? W moim przypadku to jest „choroba”, na którą zapadłem w wieku 5 lat, gdy zobaczyłem film radzieckiej produkcji „Aleksander Newski”. Zapadła mi w pamięć scena bitwy na lodzie. Krzyżacy tonęli pod tym lodem. Potem byłem „chory” przez siedem dni, płakałem, tak mi było ich strasznie żal – to oczywiście potraktujmy w kategoriach anegdoty, ale coś w tym jest.

Ponieważ jako rekonstruktor najbardziej zainteresowany byłem średniowieczem, to siłą rzeczy okres krzyżacki jest dla mnie dosyć istotny i go odtwarzam, starając się to robić jak najsolidniej. Natomiast zamek w Malborku jest zamkiem, który w dziejach przeżył wiele, przynależał do różnych państw, a dzisiaj dobrze, że - tak myślę - leży w Polsce. Gdyby znajdował się na przykład na obszarze dzisiejszej Rosji, mogłoby go już nie być. To, co Rosjanie zrobili ze swoimi zamkami, szczególnie w Królewcu, nazwałbym barbarzyństwem. My dbamy o to dziedzictwo kultury, nie wstydzimy się go i pielęgnujemy wszystkie okresy tego miejsca.

Jest Pan uznawany za jednego z pionierów rekonstrukcji historycznej na Pomorzu. Jakie były początki w Pana przypadku?
Rekonstrukcją historyczną, może jeszcze nie taką profesjonalną, zetknąłem się poprzez sztukę, poprzez muzykę, dlatego że jestem muzykiem. W latach 80. założyliśmy z moją żoną i przyjaciółmi zespół muzyki dawnej, bo nas to bardzo interesowało. W 1992 roku na zamku w Gniewie rozpoczęły się turnieje rycerskie, więc zaczęto nas tam zapraszać, takich zespołów nie było dużo. Ale spodobało nam się to, co widzieliśmy na placu turniejowym: my gramy, a tam biegają ludzie w hełmach, z mieczami, toporami i się biją. To mi strasznie zaimponowało. Wtedy powiedziałem sobie: „Chciałem być rycerzem, jak miałem pięć lat. Nie mogłem, bo nie było takich możliwości, to teraz w dorosłym życiu nim zostanę”. Dzięki rozmowom z Jarosławem Struczyńskim, kasztelanem zamku gniewskiego, odtwarzającym od lat rolę wielkiego mistrza na Polach Grunwaldzkich, założyliśmy Bractwo Rycerzy Ziemi Sztumskiej na zamku w Sztumie i przez 29 lat zajmujemy się rekonstrukcją historyczną właśnie dotyczącą dokładnie tego miejsca i średniowiecza.

Natomiast Oblężenie Malborka jako wydarzenie to jest pewien etap, który pojawił się pod wpływem rozpoczęcia prac przy inscenizacjach bitwy grunwaldzkiej. Na fali Grunwaldu, który zaczął się w 1997 roku, środowisko rekonstruktorów malborskich, społeczników, postanowiło zorganizować podobną imprezę w Malborku. Tym bardziej, że Grunwald i Malbork są ze sobą ściśle związane. Była bitwa, potem 10 dni marszu armii polskiej, oblężenie Malborka i zakończenie wojny.

Jak zmienił się ruch rekonstruktorski od czasów, kiedy Pan zaczynał?

To jest olbrzymia przemiana. Minęło około 30 lat w moim przypadku, a w Polsce – około 45 lat rekonstrukcji historycznej. Początkowo to była fascynacja nie tyle źródłami historycznymi, do których mało kto mógł dotrzeć i nawet nie zdawał sobie sprawy, że one istnieją – co fascynacja filmami. Kino miało przemożny wpływ na kształtowanie się pierwszych działań rekonstrukcyjnych w Polsce. To byli Szkoci, ponieważ był film „Braveheart”; to byli Krzyżacy, ponieważ był film „Krzyżacy” itd.

Nasza wiedza na początku była marginalna, przez co ruch rekonstruktorski był postrzegany jako działalność niepoważna – takie hobby, jacyś przebierańcy, którzy biegają i w dodatku okładają się po głowach ciężkimi przedmiotami. Ale z biegiem czasu wiele osób, które weszły do rekonstrukcji, poszło na studia i wybrało kierunki, które były wypadkową tych zainteresowań - czyli stali się historykami, archeologami, konserwatorami, badaczami. Po pięciu czy dziesięciu latach to pokolenie stworzyło zupełnie nową jakość. Oni często już nie uczestniczą w rekonstrukcji, ale korzystając ze źródeł, piszą opracowania, z których następne pokolenia rekonstruktorów mogą korzystać. Bo oni jak gdyby odkryli świat źródeł historycznych dla zwykłych ludzi, którzy chcą bawić się w rekonstrukcję. Te źródła przestały być światem zamkniętym dla wąskiej grupy naukowców.

Dzisiaj rekonstrukcja historyczna, nie każda oczywiście, ale w dużej mierze przekłada źródło na wiedzę powszechną. I to jest bardzo istotne. A my jako edukatorzy z Muzeum Zamkowego mamy jeszcze tę dodatkową możliwość, że posiadamy na przykład wykształcenie pedagogiczne. Nie mówię, że wiemy lepiej, ale mamy pewne metody, którymi staramy się dotrzeć do odbiorcy rodzinnego, niewyrobionego naukowo, ale mającego również prawo do wiedzy i poznania prawdy.

No właśnie, jaka jest prawda o oblężeniu malborskiego zamku w 1410 roku?

W rzeczywistości trwało ono od 25 lipca prawdopodobnie do połowy września 1410 r. Wyglądało zupełnie inaczej niż to, co oglądamy podczas inscenizacji, która pokazuje starcia rycerzy pod murami Malborka. Prawdopodobnie bezpośrednich walk było mało, dlatego że Krzyżacy pod wodzą Henryka von Plauen generalnie skupili się na obronie twierdzy. Krzyżaków nie było zbyt wielu. Siły polsko-litewskie miały olbrzymią przewagę liczebną po bitwie grunwaldzkiej, ale budowla, założenie architektoniczne było tak pomyślane, że zdobycie zamku nie było proste. Władysław Jagiełło ruszył na Malbork, niektórzy mówią, że mu się za bardzo nie spieszyło spod Grunwaldu i przybył tu dopiero po 10 dniach...

… a to może być prawda, że królowi się nie spieszyło?

Trudno powiedzieć. To wygląda tak, że armia maszeruje ileś dni, potem dochodzi do gigantycznej bitwy pod Grunwaldem. Oczywiście, Polacy ją wygrywają, ale znużenie, zmęczenie, stan emocjonalny tych ludzi na pewno był taki, że trudno nam to dzisiaj nawet opisać. Trzeba tę prawie 30-tysięczną grupę ludzi zebrać od nowa, przekonać do następnego marszu i mieć jakiś plan.

Cały problem polegał na tym, że armia polsko-litewska była przygotowana raczej do generalnego starcia w polu, a nie do długotrwałego oblężenia tak potężnej twierdzy, jaką był zamek w Malborku. Kiedy oni tu przybyli, zapewne mogli wywrzeć niesamowitą presję psychiczną na nielicznych obrońcach, w dodatku załamanych śmiercią wielkiego mistrza Ulricha von Jungingen, śmiercią większości braci, dostojników zakonnych, ale stało się inaczej. Henryk von Plauen, komtur ze Świecia, twardą ręką to wszystko ujął. Jego szanse na odparcie ataku od początku można było szacować na pół na pół. Podjął ryzyko, zaczął wzmacniać obronę, a siły polsko-litewskie z czasem zaczęły trochę topnieć. Przede wszystkim Plauen zadbał o to, żeby cała okolica została spustoszona, spalona, zniszczona; żeby wielka armia, która przybędzie, która potrzebuje olbrzymiej ilości żywności, furażu, zakwaterowania, miała jak najcięższe warunki. I tak rzeczywiście się stało.

Poza tym, to było lato - lipiec, sierpień, czyli pora żniw. Rycerstwo feudalne to są oczywiście wojownicy na koniach w pięknych zbrojach, ale oni żyją z pracy swoich poddanych na roli. Trzeba zebrać plony, zmagazynować je i spieniężyć. Będąc w Malborku, oni wszystko tracą, więc ich motywacja niestety chyba z dnia na dzień spadała. Potem zaczęła się psuć pogoda, zaczęły się szerzyć choroby, bo oczywiście w tak fatalnych warunkach higienicznych tak duża liczba ludzi nie mogła długo funkcjonować, dlatego od oblężenia trzeba było w końcu dostąpić,

Sytuacja tych w środku, w twierdzy nie była dużo lepsza, ale wytrzymali i dzięki temu bieg historii wyglądał tak, a nie inaczej, czyli bitwa grunwaldzka - gigantyczne zwycięstwo, ale Malbork spowodował, że państwo zakonne czy władztwo zakonne ostało się i zakon się ostał.

Czy do bitwy pod Grunwaldem musiało dojść? Czy jest możliwe, że wcześniejszy wielki mistrz, Konrad von Jungingen nie parł do takiego starcia, w przeciwieństwie do swojego brata, Ulricha?

Trudno powiedzieć, czy tak było. Konrad von Jungingen uchodzi raczej za mistrza zdroworozsądkowego. Być może, obawiał się starcia z połączonymi siłami polsko-litewskimi. Zdawał sobie sprawę z potencjału ludnościowego i militarnego tego układu politycznego. Na pewno nie zależało mu na tym, żeby posunąć zakon na krawędź upadku.
Ulrich być może miał inny charakter. My tych ludzi nie znamy, możemy jedynie wnioskować na ich temat na podstawie jakichś źródeł. O wiele częściej oceniamy ich poprzez pryzmat dzieł literackich i tradycji literackiej, która nie do końca musi być prawdziwa.

Ulrich zgromadził dosyć potężne siły. To nie była armia, która stała na pozycji straconej. Co do samej bitwy - generalnie władcy i dowódcy unikali bitew w średniowieczu. Zawsze unika się bitwy, dlatego że jest to moment ostatecznego rozstrzygnięcia, co do którego nigdy nie możemy przewidzieć, jakie wypadki będą decydowały o tym, że ona będzie się toczyła tak, a nie inaczej. Oczywiście, dowódcy starają się układać bitwy według najlepszej swojej wiedzy, ale sytuacja na polu walki jest bardzo dynamiczna. Po drugie, bitwy średniowieczne były toczone trochę na zasadzie zrządzenia losu, ponieważ łączność na polu i dowodzenie były dość symboliczne. Na początku bitwy oczywiście łączność pomiędzy oddziałami była zapewniona, ale potem decydował cały splot wydarzeń i przypadków. Wiemy, jak zakończyła się bitwa pod Grunwaldem, a potem historia dopisała swój scenariusz i nadbudowała pewne ideologie.

Czy dążenie do wojny z Jagiełłą to był błąd Jungingena? Wydaje mi się, że błędem była sama idea, którą Krzyżacy w pewnym momencie przyjęli jako podstawę swojego działania w Prusach – czyli budowa tworu politycznego. Gdyby zakon pozostał zakonem, a nie „bawił się” w państwo i politykę, nie doszłoby do tego, o czym wiemy z historii. Ale też musimy sobie zdawać sobie sprawę, że klęska grunwaldzka czy później przegrana wojna trzynastoletnia, czy nawet hołd pruski złożony królowi Zygmuntowi I Staremu przez Albrechta Hohenzollerna nie przekreślił istnienia zakonu. One przekreśliły tylko i wyłącznie istnienie państwa zakonnego w Prusach. Nie możemy zapominać o tym, że zakon to nie tylko Prusy. To też Inflanty, baliwaty zachodnie – śródziemnomorskie, niderlandzkie, niemieckie. Dlatego po tych wszystkich klęskach zakon – nie można powiedzieć, że podniósł się do jakiejś potęgi, ale przetrwał. A myślę, że w sytuacji takiej organizacji jak zakon trwanie jest jednym z najważniejszych przejawów ciągłości idei i misji. I to, że zakon istnieje do dziś, jest wielkim zwycięstwem tej instytucji. A to, co działo się w średniowieczu, no cóż...

No właśnie, jako edukatorzy z Muzeum Zamkowego macie dużą pracę do wykonania, jeśli chodzi o opowieść o średniowieczu, jak i o zamku na przestrzeni wieków, bo dobrze mają się stereotypy. Jak na przykład ten, że Malbork równa się Krzyżacy i już.

Goście przyjeżdżają tu z pewnymi przekonaniami, a my staramy się w sposób humorystyczny, ale nie rubaszny, bo wystrzegamy się prostej rozrywki, i w sposób przystępny wytłumaczyć, że stereotypy nie mają często zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Rzeczywistość toczyła się troszeczkę inaczej. Jestem edukatorem i zdaję sobie sprawę, że mój przekaz musi trafiać do odbiorców niewyrobionych, którzy mają swoje przekonania. Staram się też bazować na ich podstawowej wiedzy. Zadaję dużo pytań, publiczność próbuje rozwiązywać zagadki, jest interakcja.

Na koniec mam dla Pana zadanie jako edukatora. Gdyby Pan miał mi opowiedzieć o zamku w Malborku... w kilku zdaniach. Wiem, że się nie da, ale...

Spróbuję. Fantastyczne miejsce, które zostało stworzone z pewnej misji i dzięki temu powstało w takim kształcie, w jakim je widzimy. 21 hektarów zabudowanych cegłą, kamieniem i drewnem, przede wszystkim cegłą. To, że początkowa misja miała bardzo głębokie fundamenty i korzenie, chyba spowodowało, że pomimo wszystkich olbrzymich zawirowań historycznych ta budowla stoi do dziś w takim kształcie. Mało tego, mamy ambicję, żeby ją cały czas poprawiać.

Dziękuję za rozmowę.

ZOBACZ TEŻ: "Rycerska przygoda na zamku" i nocna inscenizacja podczas Festiwalu Kultury Średniowiecznej Oblężenie Malborka 2023

Tak Krzyżacy rozbijali obóz. Opowiada Tomasz Bogdanowicz

Tomasz Bogdanowicz w zrekonstruowanej krzyżackiej kaplicy polowej
Tomasz Bogdanowicz w zrekonstruowanej krzyżackiej kaplicy polowej Anna Szade

Edukatorzy z Muzeum Zamkowego w Malborku mają nie tylko wielką wiedzę, którą dzielą się z gośćmi zamku, ale przykładają też dużą wagę do rekonstrukcji historycznej, by zaciekawić turystę. Przykładem była choćby kaplica w namiocie zrekonstruowana na potrzeby Oblężenia Malborka. Opowiedział nam o niej Tomasz Bogdanowicz, kierownik Działu Edukacji Muzeum Zamkowego:
„A co to za kaplica?”, ktoś by powiedział. Wzięło się to z reguły zakonnej, ponieważ odtwarzamy, a przynajmniej staramy się robić to najlepiej, jak potrafimy, odtwarzać zakon krzyżacki w dawnym czasie. Co jest podstawą zakonu krzyżackiego? Reguła zakonna. My tę regułę mamy, czytamy ją, a w niej napisane jest, że kiedy w pole rusza grupa zakonników, to co się stanie, jeśli chcą się zatrzymać na dłużej? Trzeba wbić w ziemię chorągiew. Kiedy ona zostanie wbita, trzeba zbudować kaplicę. Jako pierwszą. W namiocie kaplicy było miejsce, by ustawić ołtarz, relikwiarze i wszystkie paramenta liturgiczne. To było podstawą istnienia zakonu, bo najważniejsze w zakonie, jak mówi reguła, to „być szpitalnikiem przed rycerstwem”. Kiedy powstaje już namiot służący za kaplicę, dopiero można zbudować namiot wielkiemu mistrzowi i dostojnikom. W dalszej kolejności połowa wciąż siedząca na koniach, by w razie czego bronić wielkiego mistrza, może zsiąść i zbudować obóz dookoła. Oczywiście, konie stały w środku, bo były najważniejsze; jak ktoś ma „bentleya”, to go trzyma w garażu, a dookoła namioty. Mamy w naszym namiocie Madonnę szafkową, bo musieliśmy mieć ołtarz. Pod Grunwaldem był podobny ołtarzyk Loricha, należący do Ulricha von Jungingena. Znajduje się w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, czasem wypożyczamy go na wystawy do naszego muzeum. Choć tak naprawdę to on jest nasz. Malbork po wojnie był oddziałem Muzeum Wojska Polskiego, więc został tam przekazany.
Oprac. Anna Szade

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Turystyka

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia