Nieznany autor tryptyku ilustrującego historię żołnierzy tułaczy na polskim znaczku umieścił słowo „Dojdziemy!”. Użył hasła, które od ponad siedemdziesięciu lat czeka na nobilitację oraz swoje miejsce w małych i wielkich słownikach cytatów. O sławie i wartości, nie tylko materialnej, zdecydowały jednak perypetie towarzyszące jego powstaniu, które po dziś dzień zdają się nie mieć końca. Choć teraz z całkiem innych powodów niż przed laty angażują ekspertów na łamach prasy, głównie fachowej (ryc. 1).
Ruszając tropem niezwykłego okazu filatelistycznego z napisem: „Poczta Polska w Z.S.R.R.”, wkracza się nie tylko w sferę rygorystycznych przepisów emisyjnych. Mają w niej swój udział przedstawiciele świata kultury i sztuki: pisarze, poeci i artyści plastycy, a także reprezentanci wszystkich szarż i szczebli dowodzenia Polskich Sił Zbrojnych w Związku Radzieckim: od generała do szeregowca. W tle tej niezwykłej historii, mającej swój początek w połowie 1941 r., pojawiają się też wątki sensacyjne. Uczestniczą w niej bowiem także pierwszoplanowe postacie ze świata polityki i pospolici fałszerze.
Historia filatelistyki dość łatwo przeszła do porządku dziennego nad tym, że autor znaczka jest wciąż nieznany. Nie szukano też odpowiedzi na pytanie, dlaczego na znaczku znalazło się słowo „Dojdziemy!”. A może i szukano, ale niełatwo je było znaleźć. Słowu „Dojdziemy” dodano bowiem skrzydeł w Szkocji latem 1941 r. Tam właśnie do miejsc stacjonowania polskich jednostek wojskowych dotarli z wieczorami literackimi i odczytami członkowie polskiego PEN Clubu. Wśród nich Antoni Słonimski recytujący swój najnowszy utwór:
„Jak Grochowską Olszyną,
Jak z Racławic pod Raszyn,
Znowu fiordem, doliną.
W huku czołgów i maszyn -
Idziemy.[…]
Biją bomby seriami,
Gradem kul cekaemy,
Niebo czyste nad nami
- Dojdziemy”.
Wkrótce „Dojdziemy” poznali także inni czytelnicy wydawanej na Wyspach Brytyjskich gazety „Polska Walcząca”. Wraz z nią wiersz dotarł również do frontowych oddziałów w Libii i do odległej Moskwy.
Przez następne miesiące „Dojdziemy” było już hasłem robiącym zawrotną karierę. Stało się to po podpisaniu 30 lipca 1941 r. układu o nawiązaniu stosunków między ZSRR a rządem Rzeczypospolitej Polskiej przez premiera Władysława Sikorskiego i ambasadora Iwana Majskiego. Przyniósł on tzw. amnestię tysiącom jeńców, więźniom i zesłańcom oraz umożliwił powstawanie Polskiego Wojska na Wschodzie. Jego dowódca generał dywizji Władysław Anders, ogłaszając przez radio 22 sierpnia 1941 r. utworzenie suwerennej Armii Polskiej w ZSRR, powiedział m.in.:
„Daleka i ciężka droga prowadzi nas do Polski. Mamy ją przed sobą wyraźną, wytkniętą decyzją naszego Rządu i z Bożą pomocą, nie szczędząc ofiar, dojdziemy”.
17 października 1941 r. zaś, gdy ponownie zwrócił się do Polaków w Związku Sowieckim, jeszcze raz stwierdził:
„Wiemy, że czekają nas wielkie trudy, że krwawa i ciężka jest droga do Polski, że może nie wszyscy do niej dojdziemy. Ale dojdziemy! Tak nam dopomóż Bóg! (…)”.
Słowo wróciło echem do Londynu: w rozkazie naczelnego wodza do żołnierzy powołanych do służby w Armii Polskiej w Rosji opublikowanym przez „Dziennik Polski” 21 października 1941 r. można było przeczytać: „Idziemy różnymi drogami do jednego wspólnego celu. Mamy stale i zawsze na oku nakaz najwyższy, to dobro Rzeczypospolitej i jej oswobodzenie. Dla niej jesteśmy gotowi poświęcić wszystko, dzisiaj jesteśmy więcej pewni, jak wczoraj, że do celu tego dojdziemy. Naczelny Wódz i Minister Spraw Wojskowych /-/ Sikorski”.
Tę myśl rozwinął generał Anders 27 października 1941 r. podczas odprawy oficerskiej w Tatiszczewie:
„Wierzę, że do Polski wrócimy - powtarzam - nie wszyscy, ale dojdziemy. Dojdziemy dlatego, że jesteśmy kawałkiem naszego narodu”.
Znajome frazy zabrzmiały też w innym przemówieniu dowódcy:
„Sprawa nasza jest jasna i pewna. (…) Wytrwajmy, a z pewnością do Polski i do wolności dojdziemy, poprzez szeregi wroga, nie wszyscy, ale dojdziemy!”.
Nic dziwnego, że generał i jego wielka misja zrobiły dojmujące wrażenie na Konradzie Tomie, erudycie i poliglocie, przed wojną scenarzyście, piosenkarzu, aktorze i reżyserze filmowym oraz autorze tekstów kabaretowych. Wraz z grupą polskich artystów trafił do Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR i pod wpływem jednego z wystąpień Andersa napisał, dodając: „Panu Generałowi Andersowi”:
Twarde, żołnierskie były to słowa,
Prawdzie otwarcie patrzące w twarz…
Wierzę - to była chwila dziejowa,
Gdyś nam powiedział, Dowódco nasz:
Może nie wszyscy, ale dojdziemy
Może nie wszyscy jak zechce Bóg.
Ale na pewno wszyscy będziemy
Szukać zaszczytnych dla Polski dróg.
Żołnierzu polski, wieczny tułaczu,
Znany tak dobrze z historii kart,
Nową wędrówkę los Ci wyznacza
Raz jeszcze pokaż, co jesteś wart!
Może nie wszyscy, ale dojdziemy…
Znajdziemy w sobie męstwo i hart
Śmierć nam nie straszna i jedno wiemy
Cel nasz jest każdej ofiary wart!
Na grobach braci wyrosłe krzyże
Wskazywać będą kierunek dróg.
Już coraz bliżej, do Polski, bliżej…
Pomstę niesiemy! Niech sczeźnie wróg!
Może nie wszyscy, ale dojdziemy,
Śmiało do boju możesz nas wieść.
My, na bagnetach wolność niesiemy
Sława żyjącym! Poległym - cześć!
Publiczne wykonanie utworu nastąpiło wieczorem 11 grudnia 1941 r. w obecności Sikorskiego wizytującego polskie wojsko w ZSRR. Dziesięć dni później wiersz opublikowano na łamach żołnierskiej gazety „Orzeł Biały. Polska walcząca na Wschodzie”.
Ważnym etapem w organizowaniu sprawnie funkcjonujących struktur Armii Polskiej w ZSRR było powołanie Głównej Poczty Polowej w Jangi Jul. Istniejące wcześniej dywizyjne poczty polowe służyły do obrotu wewnętrznego i mimo ogromnych starań polskiego dowództwa nie udało się ich rozbudować, a przez to odciąć władz sowieckich od bezpośredniego kontaktu z polskimi żołnierzami. Główna Poczta Polowa, utworzona między 5 a 15 maja 1942 r. jako wyraz swej niezależności dysponowała zatwierdzonym i wprowadzonym do użytku własnym datownikiem i pieczątką nagłówkową.
Na jej czele stanął zaś plut. August Zawół, przedwojenny pocztowiec w Dubnie i Maciejowie na Wołyniu oraz w Krasnymstawie na Lubelszczyźnie. To jemu i kolegom pocztowcom przypisuje się autorstwo inicjatywy wydania własnego znaczka pocztowego. Choć według Mirosława A. Bojanowicza, wybitnego filatelisty z Londynu, ojcem chrzestnym tego przedsięwzięcia był ich przełożony ppłk Kazimierz Wiśniowski - kwatermistrz armii, a motywacją - potrzeba uzyskania środków na pokrycie wydatków poczty. Przede wszystkim zaś konieczność podkreślenia niezależności poczty od władz sowieckich (ryc. 2).
Tak czy owak wstępną aprobatę dla tego zamysłu wyraził w czerwcu 1942 r. gen. Zygmunt Bohusz-Szyszko, szef sztabu armii. Liczono też na wsparcie generała Grigorija S. Żukowa, pełnomocnika Rady Komisarzy Ludowych ZSRR do spraw Armii Polskiej w ZSRR. Jego pośrednictwo było nieodzowne, by starać się o zgodę Moskwy. Być może usłyszano wtedy nieoficjalnie, że pomysł nie ma szans na akceptację.
Należało też porozumieć się z polskimi władzami w Londynie. Nic jednak nie wskazuje na to, by sprawą wydania znaczka zaprzątano uwagę sztabu naczelnego wodza lub konsultowano z organami cywilnymi. Także w przeciwieństwie do praktyki ogłaszania konkursów na łamach „Orła Białego”, w lipcu 1942 r., informacja o konkursie na projekt znaczka miała ograniczony zasięg i konfidencjonalny charakter. Nic dziwnego, skoro organizator w warunkach konkursu zdecydował o umieszczeniu napisu „Poczta Polska w Z.S.R.R.”. I nawiązaniu do słowa „Dojdziemy”. O dalszych losach znaczka przesądziła wielka polityka. W piątek 31 lipca podpisano protokół o ewakuacji armii do Iranu. Wynikało z niego m.in., że opuszczanie ZSRR następować będzie od 5 do 25 sierpnia 1942 r. Po tej dacie wydanie znaczka byłoby już bez sensu, a jego dystrybucja - niemożliwa.
Zdecydowano więc przyśpieszyć rozstrzygnięcie konkursu, dysponując 4 sierpnia jedynie czterema propozycjami. Oznaczały je godła: „Stan”, „Dojdziemy”, „Lampart”, a także projekt rytownika, st. sierżanta K. Kamińskiego [imienia st. sierż. Kamińskiego nie udało się ustalić - przyp. A.G.]. Tego dnia, pod przewodnictwem mjr. Piotra Woźniaka z O.IV Sztabu Armii, rozpoczęto naradę z udziałem por. Stanisława Westwalewicza, kierownika Sekcji Plastycznej w Biurze Propagandy, plut. Augusta Zawóła, kierownika Głównej Poczty Polowej, oraz rytownika st. sierż. K. Kamińskiego (wyszedł z konferencji, gdy okazało się, że jego praca uczestniczy w konkursie). Obecny był również kpt. Mudarski B.C.Rach. [kpt. Mudarski i kpt. Malarski wymieniony dalej to najprawdopodobniej ta sama osoba: Franciszek Malarski, przed wojną oficer administracyjny w 9. Dywizji Piechoty w Wilnie i znany ekspert filatelistyczny - przyp. A.G.].
Stwierdzono, że przygotowanie rysunku znaczka może nastąpić jedynie poprzez grawerowanie. Dlatego z powodu ograniczonych możliwości wybrano najłatwiejszy do wykonania projekt „Stana” i przekazano go do rytowania strz. Polkowskiemu z Biura Propagandy [imienia strz. Polkowskiego nie udało się ustalić - przyp. A.G.].
Aby uzyskać matrycę, sztycharz w normalnych warunkach potrzebowałby około dwóch miesięcy. Tymczasem już 12 sierpnia 1942 r. dokonano próbnych odbitek projektu znaczka „Stana”. W prostym dwuliniowym obramowaniu przedstawiał on na tle skrzydła Orła Białego tworzącego motyw wschodnich granic RP. Od strony Rosji, drogą usłaną cierniami, idzie matka z trojgiem dziećmi, którym żołnierz polski wskazuje drogę do Wilna, Warszawy i Lwowa (ryc. 3).
Po odciśnięciu projektu znaczka obejrzał go płk Witold Nowina-Sawicki, szef O. IV, po czym major Woźniak przedstawił znaczek ppłk. Kazimierzowi Wiśniowskiemu, kwatermistrzowi armii. Ten polecił wstrzymać produkcję. Formalnie dlatego, że projektu nie uzgodniono i nie przedstawiono mu do akceptacji. W rzeczywistości pułkownik musiał się liczyć z tym, że już samowolne wyprodukowanie znaczka nieistniejącej „Poczty Polskiej w Z.S.R.R.” wywoła burzę. Co dopiero umieszczenie na rysunku Wilna i Lwowa w granicach Polski, kwestionowane już wiosną przez sowieckiego cenzora z ramienia NKWD.
Jednocześnie Wiśniowski nie chciał rezygnować z wykonania filatelistycznej pamiątki z ZSRR. Zdecydował więc wydać inny z konkursowych znaczków, oznaczony godłem „Dojdziemy”. Tryptyk, najwyraźniej inspirowany ostatnim przedwojennym polskim znaczkiem „25 rocznica wymarszu Legionów”. Poczmistrz Zawół i rytownik Polkowski wyszli więc od kwatermistrza z poleceniem „przyłożenia się”, by do wyjazdu z Rosji znaczek był gotowy (ryc. 4).
Szczęśliwie uporano się zarówno z brakiem farb i papieru oraz poważnymi ograniczeniami, jakie stwarzała starego typu drukarnia pedałowa. A jednak, gdy w niedzielę 16 sierpnia przyszło zarządzenie, by być gotowym do wyjazdu na 19 sierpnia - jeszcze tego samego dnia ponaglony grawer wykończył klisze i załoga polskiej drukarni przystąpiła do pracy. Myto mechanizmy, przygotowywano kompozycje farb do wyboru i kombinowano klej z różnych mieszanek, by nagumować papier. W poniedziałek do godz. 16 trwał żmudny proces układania kliszy w maszynie, a po krótkim odpoczynku przystąpiono do próby barw, decydując się ostatecznie na kolor brązowy. Po zatwierdzeniu przez gen. Szyszko-Bohusza i ppłk. Wiśniowskiego ruszyła produkcja. Wydrukowano 3017 znaczków tryptyku, w którego lewej części dwa białe niedźwiedzie oświetla zorza polarna, w środku na tle pełnego blasku Orła Białego maszerują w pełnym rynsztunku polscy żołnierze, a po stronie prawej - pejzaż Azji Środkowej, z wielbłądami w palących promieniach słońca. U dołu, po bokach znaczka: „1941 - 1942” i cena 50 kop., a w środku napis: „Dojdziemy!”.
Skończyli o godz. 1 po północy już we wtorek 18 sierpnia. Rychło też trafił się pierwszy nabywca: ppłk dypl. Tadeusz Rudnicki, attaché wojskowy przy Ambasadzie RP w Kujbyszewie. Tego dnia żołnierze wykupili około 200 znaczków. Niektóre z nich ostemplowano na pamiątkę polskim datownikiem Głównej Poczty Polowej lub datownikiem sowieckim (Poczta Polowa 3000), przydzielonym sztabowi w Jangi Jul.
Stało się jednak to, czego należało oczekiwać: na kategoryczne żądanie władz radzieckich sprzedaż znaczka została wstrzymana. Zapasy trafiły do depozytu „celem przewiezienia na Środkowy Wschód” i umieszczenia w archiwum. Wyjaśnień zażądało także Ministerstwo Skarbu Rządu RP w Londynie.
Odpowiedź gen. Szyszko-Bohusza była lapidarna: „Melduję, że znaczek z napisem »Poczta Polska w Z.S.R.R.«, wprowadzony w obieg w dniu 17.VIII. przez niedopatrzenie organów nadzorczych poczty polowej, poleciłem rozkazem z dnia 18.VIII. wycofać i znaczki zdeponować. Wobec odejścia W.P. z granic ZSRR, sprawę znaczka uważam za załatwioną” [słowo „załatwioną” przekreślone i zastąpione słowem „nieaktualną”].
Czas pokazał, że oznaczało to również odłożenie ad acta decyzji, że inne projekty i ocena omówione będą na terenie Iranu. Głęboko ukryto też nazwiska uczestników konkursu oraz autorów obu znaczków.
Niewątpliwie w rachubę mógł lub mogli wchodzić artyści służący w szeregach Polskiej Armii na Wschodzie, nad którymi objęło pieczę Wojskowe Biuro Propagandy i Oświaty Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, kierowane przez rotmistrza Józefa Czapskiego, artystę, pisarza, eseistę, krytyka (ryc. 5).
W pierwszym rzędzie, dzięki konkursowi ogłoszonemu 22 marca 1942 r., ujawniło się wiele talentów. Nagrodzeni zostali wtedy ppor. Zygmunt Turkiewicz, absolwent warszawskiej ASP, malarz, grafik i rysownik, plut. Henryk Siedlanowski, który studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i w Warszawie, ochotn. Anna z Załęskich Stahlowa, absolwentka warszawskiej ASP, i strz. Józef Galuba, student ASP w Warszawie. Do zbiorów Wojskowego Biura Propagandy i Oświaty zakupiono obrazy Ireny Jofe, Leopolda Klauznera, Władysława Wasilewskiego i Włodzimierza Kowańki, grafika i rysownika w „Orle Białym” oraz twórcy lalek do wojskowego teatrzyku kukiełkowego, przed wojną autora filmów animowanych, nazywanego polskim Disneyem. Wyróżniono pracę junaka Adama Wolańskiego.
Może to właśnie wśród jurorów i autorów prac konkursowych należy szukać twórcy lub twórców znaczków „Poczty Polskiej w Z.S.R.R.” (ryc. 6)?
Mógł nim być też na przykład Stanisław Westwalewicz. Tego, że „Dojdziemy” wyszło spod jego ręki, jest pewien syn malarza - Andrzej Westwalewicz. Twierdzi, że ojciec miał znakomite przygotowanie, by z powodzeniem podołać takiemu zadaniu. Mówi, że gołym okiem widać szkołę jego mistrza prof. Ludwika Gardowskiego, kreatora polskiej grafiki warsztatowej i użytkowej, a zwłaszcza liternictwa (ryc. 7).
Przyglądając się cyfrom i literom na znaczku, nie mam wątpliwości, że „Dojdziemy” wyszło spod ręki ojca
- twierdzi Andrzej Westwalewicz (ryc. 8).
W grę wchodzi również Zbigniew Turkiewicz, poprzednik Westwalewicza w Biurze Propagandy i Oświaty. Był opiekunem wszelkich poczynań malarskich, dekoracyjnych, kolekcjonerskich i wystawienniczych, twórcą afiszów okolicznościowych i karykatur, autorem linorytów, którymi ilustrowano „Orła Białego”.
Nie można też wykluczyć, że projekt stanowił owoc wspólnej pracy z grafikami Polim i Zygmuntem Haarami, którzy z Turkiewiczem stworzyli okładkę „Orła Białego” na Boże Narodzenie 1942 r. Czy żołnierz z karabinem nie przypomina jednego z maszerujących na znaczku „Dojdziemy!” (ryc. 9)?
Mogli to być również sami bracia Haarowie, autorzy plakatu „Dojdziemy!”. Na początku lipca 1942 r. poznali go polscy wojskowi nie tylko w Rosji, ale również na Bliskim Wschodzie. Na reprodukcji widoczni są żołnierze z miejscami ich stacjonowania i pół bitewnych („Szkocja”, „Narvik”, „Z.S.R.R.”, „Iran”, „Tobruk”). Natomiast miejsce konturów mapy Polski z zarysem wież kościoła Mariackiego w Krakowie opromienia poświata bijąca od Orła Białego. Autorzy odnieśli się do drażliwej kwestii granic z niebywałą wprost ostrożnością (ryc. 10).
Z dotychczasowej sekwencji zdarzeń wynikać mogło, że idea upamiętnienia polskich cywilów i wojskowych w ZSRR została sprowadzona do niefortunnego incydentu i zaprzepaszczona. Przynajmniej na czas wojny. Tymczasem nieoczekiwanie podchwycono ją w Londynie! Ministerstwo Skarbu postanowiło wydać znaczek poświęcony WP w Rosji w drugiej serii znaczków emitowanych w Londynie zatytułowanej „Polska walcząca”. W październiku 1942 r. Ministerstwo Skarbu poprosiło nawet Poselstwo RP w Bagdadzie „o spieszne nadesłanie pocztą lotniczą zdjęć (…) przedstawiających fragmenty z akcji lub życia Wojska Polskiego w Rosji oraz podkreślających tło miejscowe”.
Znów jednak zadecydować musiały pozamerytoryczne względy. Ostatecznie bowiem w serii, która ukazała się 1 listopada 1942 r. jako „Polskie siły zbrojne w walce z Niemcami” nie uwzględniono takiego znaczka.
Natomiast hasło „Dojdziemy” było wciąż żywe. Objawiło się w kolejnym plakacie Leopolda i Zygmunta Haarów z 1943 r. zatytułowanym „We will return” (ryc. 11).
Znowu pojawiło się także w poetyckich strofach. Tym razem za sprawą Hanki Ordonówny, niezwykle popularnej artystki. W dalekim Libanie czekała na każdą wiadomość od przyjaciół walczących we Włoszech. Dzięki polskiej rozgłośni nadającej z Kairu dowiedziała się o rozkazie gen. Andersa: „Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię polskiego żołnierza… Z wiarą w sprawiedliwość Opatrzności Boskiej idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych: Bóg, Honor i Ojczyzna”.
Mąż Ordonki hr. Michał Tyszkiewicz wspominał na antenie Radia Wolna Europa: „Przeżywała silnie boje pod Monte Cassino. Płakała, że nie może być na froncie, koncertować, śpiewać dla żołnierzy. Wtedy przyszło jej na myśl, że nie ma piosenek żołnierskich”. Sukces Polaków, którzy zdobyli Monte Cassino, i list wysłany 18 maja 1944 r. z Kwatery Głównej Władysława Andersa zainspirowały Ordonkę do napisania utworu „Aż dojdziemy”. Powstał marsz, który mógłby zostać hymnem Monte Cassino:
„Ku Ojczyźnie kierują swój wzrok
Ciągle naprzód i naprzód się rwiemy
I nie ścichnie żołnierski nasz krok
Aż dojdziemy, dojdziemy, dojdziemy
(...)”
W 1945 r. ukazał się w druku zbiorek „Piosenek Żołnierskich” napisanych przez Ordonkę. Znalazł się tam, oczywiście, utwór „Aż dojdziemy” (ryc. 12).
Tymczasem „skrzydlate słowo” Andersa otrzymało kolejne życie. Teraz trafiło do filmu fabularnego „Wielka droga” powstałego w 1946 r. we Włoszech według scenariusza Konrada Toma. Autorzy skłonili Andersa do udziału w scenie, w której przemawia do podwładnych: „Musimy się zdobyć na największy hart i na najcięższy wysiłek. Przed nami droga wielka, a ciężka do Polski. Wiele bardzo krzyży wyrośnie na tym szlaku ciernistym. Jedno jest jednak pewne, chociaż nie wszyscy, ale dojdziemy!”.
O znaczku, który - jak się mogło wydawać - przepadł w czeluściach londyńskiego Archiwum Wojska Polskiego, przypomniano sobie w 1948 r. W wychodzącym w Wielkiej Brytanii „Przeglądzie Filatelistycznym” pułkownik Jan Zygmunt Emil Berek opublikował tekst „Jak powstał znaczek DOJDZIEMY”. Redakcja informowała, że August Zawół udostępnił swoje zapiski i ogłosiła drukiem fragmenty Kroniki Głównej Poczty Polowej P.S.Z. w Z.S.R.R.
Na tym jednak nie koniec. Wyszło na jaw, że znaczek, a właściwie znaczki z Jangi Jul znajdują się już od pewnego czasu w drugim obiegu. Ogłosił to Mirosław A. Bojanowicz, w cytowanej już broszurce wydanej w 1952 r. „Polska Poczta polowa w ZSRR 1942” podał, że 17 czerwca 1949 r. zebrała się komisja, którą - obok niego - tworzyli gen. bryg. Kazimierz Wiśniowski, b. kwatermistrz Armii Andersa, oraz kpt. Stanisław Lis. Sprawdzili zapas znaczków, eliminując egzemplarze nienadające się do konserwacji ani do sprzedaży. Ustalili też, że autentyczność znaczka będzie potwierdzana zaświadczeniem podpisanym przez jednego z członków komisji. Przy tej okazji Bojanowicz, obok znaczków „Stan” i „Dojdziemy”, zaprezentował kopię koperty, ofrankowanej znaczkiem „Dojdziemy” i znaczkiem „Lotnik” Poczty ZSRR, ostemplowanej pieczęciami polskimi i radzieckimi. Stwierdził, że zachowało się ich ledwie kilka i że są to prawdziwe białe kruki.
O dalszych losach 2007 znaczków będących w dobrym stanie zdecydowała zgoda gen. Andersa, by z okazji 10. rocznicy wydania „Dojdziemy” 1000 egzemplarzy sprzedawać na karnetach.
Ich produkcją zajął się komitet powołany przez gen. bryg. Kazimierza Wiśniowskiego, sekretarza generalnego Stowarzyszenia Kół Oddziałowych WP. Uzyskane środki miały zasilić fundusze społeczne i wspomóc także rodziny żołnierzy 2. Korpusu (ryc. 13).
W grę wchodziły jednak także aspekt propagandowy i kontekst polityczny. Mieli też w tym udział nieznani artyści - autorzy znaczków. Na projekcie znaczka „Stan” żołnierz zmierzał do Polski w kierunku zachodnim, a na znaczku „Dojdziemy!” wojsko kierowało się na wschód. Z Zachodu na Wschód ruszyć miało także Wojsko Polskie, którego utworzenie postulował gen. Anders w memorandach kierowanych do dawnych aliantów. Także jego podkomendny gen. Stanisław Maczek mówił o konieczności stworzenia armii z emigrantów i uchodźców zza żelaznej kurtyny, która wyzwoli kraje Europy Wschodniej. Nawiązywał tu także do idei prezydenta USA Dwighta Eisenhowera - zwolennika podjęcia tzw. aktywnej polityki wyzwolenia krajów Europy Środkowej i Wschodniej przez sfinansowany przez Amerykanów Korpus Wolności i Armii Wyzwolenia.
„Polacy na emigracji mogą wystawić armię 100 tys., równie dobrą jak ta, która walczyła w ostatniej wojnie”
- mówił Maczek, zwracając się do senatora Paula H. Douglasa na bankiecie z okazji przyjazdu generała do USA. Szkieletową organizację Polskich Sił Zbrojnych, mającą w swej strukturze Główny Inspektorat Sił Zbrojnych, Sztab Główny i Ministerstwo Obrony Narodowej, tworzyło 16 200 byłych żołnierzy.
Także w publicystyce na łamach „Orła Białego” podnoszono sprawę powrotu do kraju z bronią w ręku, powołując się na zawołanie Andersa: „Dojdziemy”. „Słowo to niesie w sobie wiarę i przekonanie, i zrozumienie, że droga będzie długa i uciążliwa. Lecz słowo to w ustach żołnierza polskiego jest nie tylko hasłem, lecz pełnym wagi zobowiązaniem” - pisał publicysta Kazimierz Schleyen, jeden z obrońców Lwowa.
Kiedy więc gen. Stanisław Maczek z delegacją polskich kombatantów znalazł się 26 października 1954 r. w Białym Domu na audiencji u prezydenta Dwighta Eisenhowera, jako symboliczny upominek wręczył mu właśnie karnet ze znaczkiem „Dojdziemy!” podpisany przez Andersa.
„Przyszli bowiem polscy żołnierze nie tylko do swego byłego najwyższego dowódcy alianckiego i wręczyli znaczek żołnierzy, których powiódł do zwycięstwa, ale przybyli wolni Polacy do prezydenta narodu, w którym pokładamy nasze nadzieje, i powiedzieli, że są ciągle w marszu z wiarą dojścia do celu. Pięknym epilogiem tego uciążliwego marszu będzie, gdy w Polsce Niepodległej pierwszy znaczek pocztowy poświęcony będzie wiernemu żołnierzowi polskiemu z napisem »Doszliśmy«” - napisał Kazimierz Schleyen (ryc. 14).
Prezydent Eisenhower spotkał się także z Andersem. Wizyta, w której uczestniczył adiutant generała kpt. Eugeniusz Lubomirski, odbyła się 3 maja 1956 r. w godz. 11.34-11.46. W relacji prasowej przebiegała następująco: „Rozmowa, przy której był obecny jedynie kpt. Lubomirski, trwała 20 minut i była bardzo serdeczna. Gen. Anders pozdrowił Prezydenta w imieniu wolnych Polaków. Gen. Eisenhower mówił z uznaniem o Polakach w wolnym świecie oraz o sile ducha narodu polskiego w Kraju. W toku rozmowy stwierdził on wyraźnie, że Stany Zjednoczone nie ustaną w swoich dążeniach do przywrócenia wolności Polsce, jak i innym narodom za żelazną kurtyną. Stany Zjednoczone żądać będą tego nieustannie”.
Sam Anders 12 maja 1956 r. ideę „Dojdziemy” wyrażał teraz następująco na łamach gazety „Orzeł Biały. Polska walcząca o wolność”:
„(…) wskrzeszenie Armii Polskiej na Zachodzie mogłoby w sprzyjających warunkach stać się dla Kraju widomym znakiem, zapowiadającym odzyskanie niepodległości”.
Sprawy znaczka, jako waloru filatelistycznego, toczyły się tymczasem swoimi torami. Ze skrupulatnych wyliczeń komisji w składzie Bojanowicz, Lis, Wiśniowski wynikało, że z 3017 znaczków wyprodukowanych w Rosji od 18 do 21 sierpnia 1942 r. sprzedano 263 egzemplarze. W latach 1942-1949 ofiarowano 92 znaczki, głównie obcokrajowcom, 128 zaginęło, a 151 znajduje się w Muzeum Wojska w Londynie oraz w zbiorach 2. Korpusu, jako zapas nienaruszalny. Z pozostałych znaczków 596 uznano za uszkodzone, natomiast stan 2007 określono jako dobry. Generał Szyszko-Bohusz w depeszy do Londynu twierdził: „poleciłem rozkazem z dnia 18.VIII. wycofać i znaczki zdeponować”. Generała Wiśniowskiego zawiodła pamięć czy rozkazu nie wykonano zbyt sumiennie?
Wspomniana wyżej broszurka Bojanowicza usankcjonowała więc ponowne wprowadzenie znaczka do obiegu.
Znane są opinie, że mogła też być swego rodzaju alibi dla podjętej wówczas na wielką skalę akcji fałszowania zarówno znaczka, jak i stempli Głównej Poczty Polowej w ZSRR. Podobno gdy gen. Anders polecił skasować płytę z wygrawerowanym znaczkiem, skorzystano ze sposobności. Przy tej okazji miało też dojść do „cudownego rozmnożenia” znaczka sygnowanego „Stan”, którego w Jangi Jul wykonano tylko kilka próbnych odbitek. Plotkowano, że fałszerstw dokonywano w paryskiej drukarni jednej z polskich gazet. Miało się to odbywać za cichym przyzwoleniu jakichś czynników rządowych na emigracji, wspomaganych środkami pochodzącymi ze sprzedaży znaczków.
Oliwy do ognia dolał wymieniony już płk Berek. W 1958 r. zainicjował działalność Związku Filatelistów Polskich w Wielkiej Brytanii, stając na jego czele. On także oficjalnie stwierdził, na łamach pisma „Komunikat Filatelistyczny”, że od 1949 r. datuje się fałszowanie znaczka „Dojdziemy”, a więc, gdy - jak to określił - ośrodek dyspozycyjny udostępnił jego nabywanie [podkreśl. A.G.]. Dzięki temu znaczek stał się bardziej znanym i poszukiwanym obiektem filatelistycznym.
Na tym jednak prezes Berek nie poprzestał. W następnej publikacji pisał: „Po pewnym czasie pojawiły się w handlu »próby« znaczka »Dojdziemy« i znaczka projektu »Stan« dotąd znanych jedynie z dokumentów Głównej Poczty Polowej PSZ. »Próby« te można było nabyć w dowolnych ilościach, na różnych papierach, kilku kolorach w pojedynczych sztukach, częściach arkuszy, Tete-Bechetach [para znaczków, z których jeden jest obrócony do góry nogami w stosunku do drugiego - przyp. A.G.], a nawet w całych arkuszach. Po porównaniu tych »prób« z oryginalnymi odbitkami, wykazują one cechy i różnice nieistniejące na znaczkach oryginalnych wydrukowanych w Jangi-Jul w 1942 roku”.
Berek wymienił też detale, które przez dalsze lata i po dziś dzień są wciąż opisywane i uszczegóławiane na łamach, głównie polskiej, prasy fachowej. Znaczek „Dojdziemy” wciąż cieszy się powodzeniem na rynku filatelistycznym. Oferowane są egzemplarze z numerami, certyfikatami autentyczności, w mniej lub bardziej oryginalnych kolorach, perforacjach i o wielu innych cechach, które autentyczny znaczek mieć powinien. Na licznych internetowych aukcjach można wybierać do woli i płacić od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Co jest zaś oryginałem, a co falsyfikatem, zdecyduje wymiar sprawiedliwości. Przed warszawskim sądem ma się bowiem rozstrzygnąć spór, który toczą między sobą najwybitniejsi polscy eksperci. Proces w toku.
Inne podejście do znaczka „Dojdziemy” zaprezentowali w 1973 r. eksperci amerykańscy na łamach „Journal No. 85 - Rossica Society of Russian Philately”. Fachowo omówili wszystkie odmiany znaczka, z którymi mieli do czynienia. Zwrócili uwagę, że kilka egzemplarzy trafiło nawet do obiegu pocztowego. Miało się to stać w ten sposób, że znaczek „Poczty Polskiej w Z.S.R.R.” naklejono na kopertach obok znaczków radzieckich, po czym na poczcie Błagowieszczenko Dżałał-Abad zostały ostemplowane datownikiem i - jak inne listy - przeszły przez cenzurę.
Ile takich przesyłek znalazło się na rynku, nie wiadomo. Po jednym mieli w swych kolekcjach wspomniany już Mirosław Bojanowicz z Londynu oraz doktor Matthew Alfred Uznański i Alfred Kugel z Chicago. O jeszcze jednym przypadku pisał Tadeusz Wiesław Kuźma - na radzieckim liście wojskowym kasowanym stemplem okrągłym „D-TWO POL. SIŁ ZBR. W ZSRR”. Na kopercie widoczny stempel cenzury wojskowej 22/M.
Niestety, takie falsyfikaty spotyka się też w kraju
- skomentował Przemysław Drzewiecki, ekspert PZF.
Na odkrywców wciąż czekają dokumenty przedstawiające całą historię produkcji filatelistycznej w Jangi Jul i jej następstw. Jeśli istnieją, trzeba ich szukać głównie w zagranicznych zasobach archiwalnych. Do pewnych faktów udaje się dotrzeć dzięki pamiątkom przechowywanym w rodzinnych zbiorach. Wiele innych powinny dostarczyć studia nad działalnością Wojskowego Biura Propagandy i Oświaty PSZ w ZSRR i jego szefa Józefa Czapskiego, funkcjonowaniem Skarbu Narodowego oraz historią Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. Trudne to i skomplikowane jak losy tych, dla których wiara i nadzieja związane ze słowem „Dojdziemy” miały nie zawsze szczęśliwy finał.
Do wolnego kraju nie zdołał powrócić Władysław Anders, pozbawiony w 1946 r. obywatelstwa przez komunistyczny rząd w Warszawie. Zmarł 12 maja 1970 r. i spoczął wśród swych żołnierzy na Polskim Cmentarzu Wojennym na Monte Cassino.
Zastępca dowódcy i szef sztabu Zygmunt Szyszko-Bohusz także nie zrealizował swego marzenia, o którym ambasador Stanisław Kot donosił Sikorskiemu w depeszy z Teheranu 20 września 1942 r.:
„Przechwalał się wobec otoczenia jakąś wróżbą czy snem, że to on wejdzie do Polski jako dowódca armii”.
Zmarł w Londynie 20 czerwca 1982 r. Zgodnie z ostatnią wolą pochowany na Powązkach w Warszawie w 1997 r.
Jego podwładny Kazimierz Wiśniowski zmarł 4 listopada 1964 r. Pochowany na cmentarzu Gunnersbury w Londynie. Na tym samym cmentarzu spoczął zmarły w Londynie 1 lutego 1980 r. ppłk dypl. Piotr Woźniak z O IV Sztabu Armii. Na obczyźnie spoczywają prochy obu artystów malarzy: Józefa Czapskiego we Francji i Zygmunta Turkiewicza w Wielkiej Brytanii. Podopiecznych i współpracowników Turkiewicza z czasów „Orła Białego” braci Haarów los rzucił do Brazylii, gdzie mieszkali do końca życia.
Sierż. Zygmunt Ludwik Styczyński, kierujący drukarnią w okresie, gdy powstał znaczek „Dojdziemy”, został ciężko ranny 17 maja na stokach San Angelo, zmarł 20 października 1944 r. w polskim szpitalu wojennym w Casamassima. Pułkownik Witold Eugeniusz Nowina Sawicki, w Rosji szef O IV, później m.in. dowódca 6. Brygady Strzelców Lwowskich, w 20. rocznicę bitwy o Monte Cassino awansowany do stopnia generała brygady. Zmarł nagle w styczniu 1979 r. Prochy sprowadzono do Polski i pochowano w grobowcu rodzinnym na Wojskowych Powązkach.
Do Polski wrócił w 1947 r. Stanisław Westwalewicz, jeden z kierowników drukarni w Jangi Jul i kierownik Sekcji Plastycznej w Biurze Propagandy Józefa Czapskiego. Mimo poparcia ze strony profesorów krakowskiej ASP odmówiono mu pracy na macierzystej uczelni. Zatrudniał się więc w szkołach średnich w Pionkach, Pilźnie i Tarnowie. Wykonywał też polichromie w kilkudziesięciu świątyniach. Zmarł w 1997 r.
August Zawół, szef Głównej Poczty Polowej w Jangi Jul, pozostał po wojnie w Wielkiej Brytanii. Do Polski wrócił w maju 1958 r. Zmarł 16 stycznia 1966 r. Pochowany na cmentarzu Parafialnym w Rozwadowie.
Kazimierz Schleyen, wielki marzyciel i optymista, pisał w 1954 r.:
„Pięknym epilogiem tego uciążliwego marszu będzie, gdy w Polsce Niepodległej pierwszy znaczek pocztowy poświęcony będzie wiernemu żołnierzowi polskiemu z napisem »Doszliśmy«”.
Ta wizja wciąż czeka na realizację. Na razie jej egzemplifikacją był znaczek z 1990 r. wydany w 60. rocznicę ewakuacji armii gen. Władysława Andersa z ZSRR. Z „Dojdziemy” łączył go wspólny temat: wyprowadzenie z „nieludzkiej ziemi” zesłańców i łagierników jako polskich żołnierzy zmierzających do kraju. Natomiast graficzny cytat znaczka „Dojdziemy” znalazł się na kartce pocztowej autorstwa Macieja Jędrysiaka z 2008 r. „450 lat Poczty Polskiej - lata II wojny światowej”.
Motyw z zesłańcami i łagiernikami w tle ten sam autor wprowadził także na swój najnowszy znaczek: „Armia Andersa - Szlak nadziei”, z portretem generała, który Poczta Polska wprowadziła do obiegu 21 lipca br. (ryc. 15).
Aż się prosiło, by uzupełnić go jednym, magicznym, skrzydlatym słowem „Doszliśmy!”.
Bądźmy dobrej myśli. Od czasu, gdy padło znamienne słowo: „dojdziemy!”, minęło zaledwie 75 lat. I cała epoka.