Po II wojnie światowej przez 15 lat granica polsko – czeska na terenie województwa opolskiego była całkowicie zamknięta dla ludności cywilnej, ponieważ na terenie Opolszczyzny przejścia graniczne faktycznie nie istniały.
Największe dziś przejście Głuchołaz- Mikulovice otwarto dopiero w 1966 roku, początkowo jako przejście małego ruchu granicznego, czynne tylko w ciągu dnia i tylko dla mieszkańców strefy przygranicznej obu krajów.
Rok później dopuszczono w tym miejscu odprawy obywateli innych krajów tzw. demokracji ludowej, czyli „demoludów” z bloku wschodniego.
Zasieki i zbrojne straże
Powojenna granica Polsko – Czechosłowacja z niewielkimi zmianami w roku 1959 pokryła się z przedwojenną granicą Niemiec i Czechosłowacji. Po aneksji Sudetów przez III Rzeszę 1938 granica przestała istnieć, w 1945 roku trzeba ją było wznowić i to w warunkach politycznej, a nawet zbrojnego sporu z Czechosłowacja o jej przebieg. Aby uspokoić nastroje w terenach przygranicznych latem 1945 roku miejscowości przygraniczne obsadzono oddziałami II Armii Wojska Polskiego, które niedawno wróciły z frontu.
Historyk dr Paweł Szymkowicz na podstawie czeskich raportów opisał, jak wyglądało zajmowanie granicy w czerwcu 1945 roku. 17 czerwca rosyjska ciężarówka przywiozła do Lenarcic w powiecie głubczyckim 30 polskich żołnierzy, którzy zburzyli kładkę na granicznym potoku, postawili polski szlaban i zostawili uzbrojony patrol do jego pilnowania.
W Branicach pod koniec czerwca 1945 patrole polskiego wojska złożone z 3 – 4 żołnierzy zaczęły kontrole granicy. W odległości pół kilometra od niej wojsko kopało okopy, budowało schrony i gniazda karabinów maszynowych.
Jesienią 1945 roku powstały Wojska Ochrony Pogranicza, liczące w całym kraju 30 tysięcy żołnierzy. Na opolskim odcinku powołano pierwotnie 5 odcinków i 25 strażnic, każda z obsadą 56 ludzi. Każda strażnica miała pilnować ok. 15 kilometrów granicy państwowej.
Już w 1946 roku zaczęło się zakładanie na linii granicy kolczastych drutów, szlabanów, zasieków. Oranie i bronowanie pasa ziemi, żeby dostrzec pozostawione ślady, budowanie wieżyczek dla uzbrojonych obserwatorów. Podobną akcję prowadzono po czeskiej stronie, ale tam wysiedlano całe przygraniczne miejscowości, a budynki rozbierano.
Jednocześnie oficerowie WOP rozwijali własne siatki wywiadowcze wśród miejscowych, czyli po prostu werbowali kapusiów, zwanych spółdzielnią „gumowe ucho”.
Jak pisze historyk Zbigniew Bereszyński, morale pierwszych żołnierzy WOP nie było jednak wysokie. Jesienią 1945 szef PUBP w Nysie skarżył się, że grabią, dokonują bezprawnych rewizji i rekwizycji. W Paczkowie miejscowy dowódca WOP pobił komendanta milicji, który został wezwany na interwencję przez okradanych.
Miejscowych cywilów zmuszano do bezpłatnej pracy na strażnicach, ograniczano dostęp do terenów przygranicznych. Zdarzała się nawet współpraca WOP-u z przemytnikami, albo samodzielnie prowadzony handel przez granicę.
Krwawa granica
W 1945 roku za największy nielegalny ruch na zamkniętej granicy odpowiadali autochtoniczni Niemcy, uciekający masowo do Niemiec przez teren Czechosłowacji.
Polskie władze raczej przez palce patrzyły na te ucieczki. Jak pisze historyk dr Paweł Szymkowicz – po stronie czeskiej zdarzało się zawracanie do Polski ujętych uciekinierów. Z drugiej strony do swoich domów wracali niemieccy żołnierze, zwalniani z obozów jenieckich.
Drugi duży strumień ruchu na zielonej granicy Opolszczyzny generowali represjonowani członkowie podziemia antykomunistycznego i polscy emigranci na Zachód. Skala tego zjawiska ciągle nie jest zbadana, znamy tylko najbardziej głośne fakty i znane postacie.
We wrześniu 1946 roku w rejonie Nysy (prawdopodobnie w jakieś wiosce na południe od miasta) złapany został major Zapora, Hieronim Dekutowski, cichociemny, dowódca Armii Krajowej, a po wojnie WiN. Prawdopodobnie w rejonach przygranicznych istniały całe siatki konspiracyjne i osoby pomagające w tajnym przerzucie przez granice.
Mimo uszczelnienia granicy głośne próby ucieczek na zachód zdarzały się jeszcze w latach 50-tych. W 1953 roku próbę ucieczki na zachód podjęła grupa 17-letnich uczniów z Głuchołaz. Uciekając w nocy przez las w rejonie Góry Chrobrego pechowo weszli wprost na patrol WOP. Uciekinierzy byli uzbrojeni, obie strony zaczęły strzelać. Na miejscu zginął uczeń Henryk Zachwieja, pochodzący ze Szczawnicy.
Ranny został także dowódca patrolu WOP. Już po drugiej stronie granicy uciekinierzy zabili jeszcze czeskiego policjanta. Wszyscy trzej zostali ostatecznie złapani i skazani przez sąd w Ołomuńcu na kary od 7 do 15 lat więzienia, które odbyli w czeskich zakładach karnych.
W 1951 roku uciekło 6 żołnierzy i praczka z placówki WOP w Pokrzywnej. Ich historię przypomniał i opisał Adam Lutogniewski. Inicjatorem ucieczki był Jan Kępa, młody żołnierz WOP skierowany do pracy w wywiedzie. W pożegnalnym liście napisał, że nie chce być tajnym psem w służbie Moskwy. Wszystkich uciekinierów złapano po kilku dniach, a Jan Kępa został skazany na karę śmierci, którą wykonano.
Umarł nawet przemyt
Zaraz po wojnie przemyt artykułów przez granicę był bardzo popularny, gdyż obie strony zamieszkiwała ludność niemiecka, dobrze znająca się z poprzedniego okresu.
Kiedy doszło do wymiany ludności, wysiedlenia Niemców i uszczelnienia kontroli, przemyt zamarł, a prywatne kontakty między ludźmi po obu stronach granicy stały się praktycznie niemożliwe. przez 20 lat. Zmiany przyniosły dopiero lata 60-te.
W 1959 roku rządy PRL i Czechosłowacji podpisały konwencję o małych ruchu granicznym, w pasie do 15 kilometrów od granicy. Mieszkańcy pasa mogli dostawać stałe lub jednorazowe przepustki upoważniające do przekroczenia granicy, ale tylko w ważnych celach rodzinnych, zawodowych czy dla uprawy ziemi. Czechosłowacji rząd zerwał konwencję w 1980 roku, gdy w Polsce powstała Solidarność.
Badający dzieje WOP Mirosław Kudasiewicz opisał ciekawy przypadek rozwoju przemytu. Kiedy w latach 60-tych poluzowano nieco przepisy, dotyczące przekraczania granicy, zaczęła się też rozwijać współpraca gospodarcza między krajami. W rejonie Osoblahy działające tam duże czeskie państwowe kombinaty rolnicze skalkulowały, że bardziej opłacalne będzie dla nich wożenie buraków cukrowych ze swoich upraw do polskiej cukrowni w Otmuchowie. Tony buraków wozami po polnych drogach transportowano z Osoblahy do Racławic Śląskich, gdzie były ładowane do polskich wagonów i przewożone do Otmuchowa.
Transporty stały się okazją do nawiązania prywatnych kontaktów między ludźmi, często przy alkoholu. Mieszkańcy przygranicznych miejscowości byli ciekawi jak żyje się po drugiej stronie pilnie strzeżonej granicy, co tam jest tańsze, bardziej atrakcyjne, ile się zarabia za granica itp.
Jak wspominał Mirosław Kudasiewicz, WOP-iści szybko zauważyli, że w polskich miejscowościach coraz bardziej popularne stają się wykonane ze skóropodobnego materiału płaszcze z Czechosłowacji, a w naszych sklepach wykupywane są masowo wełniane swetry i spirytus.
Polakom udało się też niespodziewanie uruchomić kilka starych samochodów marki skoda, które od wielu miesięcy stały na podwórzach z powodu braku zepsutych części. Socjalistyczna gospodarka nie była w stanie legalnie sprowadzić części zamiennych, więc ludzie wykorzystali pierwszą okazję, aby sobie takie części ściągnąć. Zaobserwowano też znaczny wzrost paczek i listów między Polską a Czechosłowacja na tym terenie.
Kiedy w 1966 roku otwarto pierwsze na Opolszczyźnie przejście graniczne w Głuchołazach zaczęły się liczniejsze i luźniejsze wyjazdy, kontakty zakładów pracy, środowisk sportowych czy urystycznych. Mirosław Kudasiewicz we wspomnieniach zapisał, że ruch przez granicę wzrastał lawinowo.
W pierwszym roku odprawiono w Głuchołazach 30 tys. ludzi i prawie 1,8 tys. pojazdów. W 1972 roku 110 tys. ludzi i 15 tys. pojazdów. W 1980 roku 300 tys. osób i 70 tys. pojazdów.
Od 2008 roku oba kraje są w trefie Schengen. Granicę można przekraczać w dowolnym miejscu, zniknęła kontrola celna i paszportowa. Trudna historia szybko poszła w niepamięć.