Była zima 1974 roku. Dowódca 69. pułku przeciwlotniczego w Lesznie wezwał do siebie sierżanta sztabowego Zenona Celegrata. Radiotelegrafista usłyszał, że poleci do Wietnamu.
- Głęboki, przaśny socjalizm, a tu wizja zarabiania w dolarach - mówi poznański historyk Jarosław Burchardt, który odnalazł akta sprawy Celegrata w archiwum IPN. - Wszyscy chcieliśmy żyć lepiej i wygodniej, nosić dżinsy, jeździć maluchem i mieć większe mieszkanie.
Dla Celegrata otwierały się drzwi do spełnienia marzeń. Do 1945 roku Indochiny były kolonią francuską. Koniec II wojny światowej ośmielił wietnamskich komunistów. Hô Chí Minh proklamował Demokratyczną Republikę Wietnamu. Pobici przez Niemców w 1940 roku Francuzi postanowili pokazać światu siłę swojego oręża.
Partyzanci okazali się silniejsi. Francja przegrywała wojnę w dżungli. Aby podzielić Indochiny i zadbać o pokój, w 1954 roku w Genewie światowe mocarstwa zwołały konferencję pokojową. Jej postanowień miała pilnować Międzynarodowa Komisja Nadzoru i Kontroli. W skład komisji weszli przedstawiciele Indii, Kanady i Polski.
Dla rządu PRL było to wielkie wyróżnienie, ale również problem. Trzeba było znaleźć podoficerów i oficerów, którzy znali język angielski. W marcu 1974 roku podoficer z Leszna trafił do jednostki szkoleniowej 2000 w Warszawie. Była to jednostka wywiadu wojskowego. Połowa wytypowanych do służby żołnierzy nie przeszła badań lekarskich. Ci, którzy przeszli, ćwiczyli alfabet Morse'a i pisanie na dalekopisie. Uczyli się angielskiego.
O możliwości napotkania przedstawicieli obcego wywiadu nie padło nawet słowo. Ostrzegano natomiast przed prostytucją i chorobami wenerycznymi. - Żołnierze wzywani do jednostki 2000 w latach sześćdziesiątych myśleli, że będą służyć w Warszawie - mówi Przemysław Benken z Instytutu Pamięci Narodowej w Szczecinie. - Ci ludzie w życiu nie widzieli własnej stolicy, a mieli lecieć do Azji.
Członków komisji było potrzeba tak wielu, że przymykano oko na nieznajomość języka angielskiego. O wojnie wiedzieli tyle, ile napisała "Trybuna Ludu". Szkolenie przypominało raczej samokształcenie. Rozdawano broszury. W latach siedemdziesiątych było już lepiej ze szkoleniami. Polskie dowództwo nabierało doświadczenia.
Miłość agentów
W czerwcu 1974 roku Zenon Celegrat wylądował w Sajgonie. Koledzy ze zmiany, która miała wracać do Polski, opowiadali, gdzie są "barachoły", na których można kupić mydło i powidło, oraz przy którym fryzjerze jest dobry "salon masażu". Przestrzegali, żeby nie dać się oszukać i nie zapłacić więcej za masaż niż dwa tysiące piastrów. Po pracy można było iść na zakupy.
Co kilka tygodni Polacy na misji dostawali kartki na wódkę, papierosy, piwo i wino sprzedawane w bazie. Polacy handlowali alkoholem z Wietnamczykami, grali w ping-ponga, a wieczorem szli do baru, gdzie czekały na nich wietnamskie tancerki. - Thiu była ładna, miała 28 lat i wpatrywała się w Celegrata jak w obrazek - mówi Jarosław Burchardt. - Była agentką wywiadu południowowietnamskiego, ale wszystko wskazuje na to, że naprawdę się zakochała. Znajomość zamieniła się w ognisty romans.
Panna Tuoi Toui zaproponowała wspólne wynajmowanie pokoju. Tani nie był, ale zaradny Celegrat wziął go do spółki z kolegą Filipiakiem. Warszawiak też miał "swoją Wietnamkę". Radiotelegrafista spotykał się z kochanką dwa razy w tygodniu. Rozmawiali o Wietnamie, Polsce i ogólnie o świecie. Po angielsku. Cieszyli się sobą. Tuoi Thi Toui zwierzyła się, że ojciec jej dziecka, Amerykanin, obiecywał małżeństwo i uciekł. Polak rewanżował się opowieścią o żonie Mirosławie i służbie wojskowej. Podał kochance adres domowy. CIA wiedziała o Zenonie Celegracie już prawie wszystko.
Tani szantaż
Amerykanie przystąpili do werbunku na początku marca 1975 roku w barze w Da Nang. Wysoki mężczyzna w okularach postawił kolejkę i wyciągnął intymne zdjęcia. Zagroził, że wyśle je do żony Mirosławy i do dowódcy pułku. - Wyobraźmy sobie lata siedemdziesiąte - mówi Jarosław Burchardt. - Żona w fartuchu nakłada ziemniaki, dzieci bawią się pod trzepakiem, a tu ktoś podrzuca na wycieraczkę twoje zdjęcia z piękną, młodą dziewczyną. Zdrada małżeńska była nie do pomyślenia. Rozwody tym bardziej.
- Słabo nas pilnowali - mówi pułkownik Janusz Doroszkiewicz, który służył w Wietnamie od czerwca 1962 roku do kwietnia 1963 roku. - Centrala pisała, że trzeba zachować socjalistyczną czujność, przypominali o świętach państwowych. Osłona kontrwywiadowcza była fikcją.
Raporty w listach
Po powrocie do Polski Celegrat odbierał informacje od CIA na małym radiu kupionym w Wietnamie. Sporządzał tajnopisy i wysyłał je do Stanów Zjednoczonych z poczty w Poznaniu albo Warszawie. Poczta w Lesznie była niebezpieczna. List za granicę mógł zostać przechwycony przez SB. Z większych miast takich listów wychodziły setki.
Donosił o liczbie armat i żołnierzy w jednostce, o sprzęcie. W marcu 1978 roku wypożyczył z tajnej kancelarii VII i VIII tom instrukcji zatytułowanej "Opis". Rozkładał kartki na taborecie w magazynie części zamiennych sprzętu łączności i fotografował. Z miniaturowego aparatu zwisała nitka z igłą, odmierzając prawidłową odległość.
W lipcu 1977 roku Celegrat był pomocnikiem oficera dyżurnego. Gdy chorąży Zdzisław Woźniak w południe wyszedł na obiad, agent wyciągnął ze skrzynki metalowej dwie tabele szyfrowe - "Wisła" i G843. Po pieniądze jeździł do Warszawy. CIA zostawiała swoim agentom skrytki imitujące kamienie w różnych częściach miasta. Wmawiał żonie, że jedzie do stolicy po pieniądze, które pożyczył koledze jeszcze w Wietnamie albo po części do radia.
Był zapalonym radioamatorem. - Amerykańscy koledzy naciskają, by przysyłał ważniejsze informacje - mówi Burchardt. - Interesują ich jednostki radzieckie w Wielkopolsce. A on nie wie. Nie ma dostępu do tajnych informacji. Nie wytrzymuje napięcia. Zaczyna pić, pożycza kolegom dolary, kupuje kolorowe alkohole. CIA ostrzega, by rozważnie wydawał pieniądze.
Zdrada pozostaje zdradą
8 kwietnia 1978 roku około godziny 20 Zenon Celegrat podniósł kamień-skrytkę przy ulicy Orkana w Warszawie. SB zatrzymało szpiega. Miał przy sobie plan Warszawy z 1970 roku i zapisany do cna kalendarzyk na 1978 rok wydany przez "Żołnierza Polskiego". Kapitanowie Henryk Przystań i Jerzy Garlej skrupulatnie odnotowali w protokole, że w kalendarzyku były cztery znaczki pocztowe na listy przesyłane pocztą lotniczą.
Celegrat poszedł na pełną współpracę. Opowiedział SB o metodach pracy amerykańskiego wywiadu. Dostał 25 lat. - Dowiedziałam się o wszystkim w momencie aresztowania - mówi Mirosława Celegrat. - Byłam w szoku. Zostałam sama z chorym synem. Szukałam pracy, ale to nie było takie łatwe. Nikt mi nie pomógł finansowo. W 1984 mąż, będąc już w więzieniu, wystąpił o rozwód. Znalazł sobie w więzieniu kobietę. Jest z nią związany do dzisiaj. Ja z nim normalnie rozmawiam. Przyjaźnimy się. Minęło tyle czasu. W więzieniu w Warszawie szpieg z Leszna siedział w jednej celi z Adamem Michnikiem. Panowie nie przepadali za sobą.
Celegrat pisał do władz więziennych, że opozycjonista żartuje z rządu, mówi, że "beton chwyci Polaków mocno za mordę" i nie pierze skarpet. Doszło do bójki. 27 grudnia 1989 roku były agent CIA złożył w sądzie wniosek o warunkowe, przedterminowe zwolnienie. Wyszedł z więzienia.
Sąd przychylił się do wniosku. Kurator czuwał, by Celegrat nie pił i znalazł pracę. - Sąd podkreślił, że czyn, jakiego dopuścił się skazany, był poważny - mówi historyk Jarosław Burchardt. - Mimo że Polska była już po stronie Stanów Zjednoczonych, zdrada pozostawała zdradą. Czy gdyby Celegrat szpiegował za darmo, zostałby bohaterem jak Kukliński?