Nie można chyba ustalić nazwiska geniusza, który wpadł na pomysł przeprowadzenia jednego precyzyjnego działania, mającego zbliżyć do siebie zajęte przez Prusaków Pomorze, cieszącą się aurą zwycięzcy Wielkopolskę i Józefa Piłsudskiego. Podręczniki od historii niestety też milczą na temat niezwykle odważnego i dalekosiężnego w skutkach kroku, który z triumfującego Poznania uczynił centrum projekcji sił wyzwoleńczych na Pomorze, Śląsk i na front wschodni, przyczynił się do zajęcia przez Polaków Pomorza i zaskoczył samego Marszałka, stawiając go w sytuacji bez wyjścia...
Zwycięstwo Powstania Wielkopolskiego pokazało, że śmiałe decyzje i zdecydowane działanie zbrojne mogą przynieść efekt, na który czekano od czasu zaborów. Ale jednocześnie dało sygnał władzom pruskim, że mogą stracić o wiele więcej, jeśli nie zabezpieczą się przed idącymi za ciosem Polakami. I Niemcy wyciągnęli szybko wnioski z tej lekcji. Na Pomorzu zgromadzili więc liczne oddziały Grenzschutzu, do których werbowano nie tylko młodych nacjonalistów nastawionych antypolsko, ale także weteranów minionej wojny, zaprawionych w bojach żołnierzy, którzy z nastaniem pokoju nie mogli znaleźć sobie miejsca. Jednocześnie pruska policja skutecznie infiltrowała i likwidowała wszelkie polskie ruchy niepodległościowe: jak wspominał Bolesław Makowski, naczelnik Związku Sokołów Dzielnicy Pomorskiej, aresztowano m.in. kapitana Rulewicza, w przeddzień organizowanego przez niego powstania pomorskiego, rozbijając przy tym struktury niepodległościowe. Rulewicz miał wówczas dobrze rozwinięty sztab oparty na „Sokołach”, a sam Makowski oceniał, że w przypadku działań zbrojnych do walki może stanąć od kilkuset do kilku tysięcy druhów. Powstanie przygotowywano wówczas od kilku miesięcy, miało być ono niejako przedłużeniem Powstania Wielkopolskiego, lecz planom położyło kres aresztowanie przywódcy i wprowadzenie „stanu oblężenia nad miastem Toruniem” w lutym 1919 roku. Miesiąc wcześniej doszło do szeregu prowokacji, jako żywo przypominających okoliczności wybuchu powstania w Poznaniu: niemieccy żołnierze zdzierali z ubrań Polaków idących do kościoła na święto Trzech Króli odznaki patriotyczne, orzełki, krzyżyki, a gdy doszło do bójek, władze pruskie wprowadziły na ulice oddziały wojska, wspartego wytoczonymi armatami.
Warto dodać, że jeszcze przed wybuchem I wojny światowej na terenie szkół średnich - w Chełmnie, Toruniu, Grudziądzu, Starogardzie, Lubawie i w Brodnicy istniały zakonspirowane kółka niepodległościowe, które w latach 1912 - 1914 stały się - jak pisał tygodnik Junak we wrześniu 1929 roku - „zawiązkiem pierwszych drużyn strzeleckich na Pomorzu. W ostatnich latach przed wybuchem wojny światowej wyjeżdżały całe grupy do Krakowa, gdzie pod okiem instruktorów Związku Strzeleckiego przygotowywały się do zbrojnej rozprawy z wrogiem”.
Po aresztowaniu Rulewicza niedoszłe struktury powstańcze przeorganizowały się i stworzyły na wzór Poznania tajną Straż Ludową, która miała pełnić role wartownicze, patrolowe i porządkowe. Straż ta zasiliła szeregi powołanej w maju 1919 roku Polskiej Straży Obywatelskiej, pod dowództwem mecenasa Tempskiego. Były to „oddziały ochronne, które miały nakaz z bronią w ręku odeprzeć każdą napaść przeciwko Polakom” - do takich ekscesów, w wykonaniu awanturników z Grenzschutzu i Heimatschutzu, dochodziło bowiem coraz częściej. W styczniu następnego roku członkowie straży będą faktycznie wspierali jako wartownicy i policja wchodzące na Pomorze polskie oddziały... Ponadto wbrew wysiłkom Prusaków powstawały lokalne komitety wzorujące się na Polskiej Organizacji Wojskowej, które tworzyły komórki Organizacji Wojskowej Pomorza.
„Do zbrojnego jednak powstania sił nie starczyło” - pisał w 1929 roku major Paweł Błaszkowski z 64. Pułku Piechoty. - „Odsetek ludności niemieckiej na Pomorzu jest zbyt wielki, ponadto Niemcy ostrzeżeni powstaniem wielkopolskiem rzucają na Pomorze liczne oddziały wojskowe (...) Prześladowania i więzienia zniweczyły wszelką myśl o zbrojnem wystąpieniu na Pomorzu. Mimo wszystko jednak praca konspiracyjna wre w całej dzielnicy”... Ksiądz Alfons Mańkowski, prezes Towarzystwa Naukowego w Toruniu, wspominając jak ciężka była walka Polaków o przetrwanie na Pomorzu, dodawał, że najpopularniejszym hasłem antypolskim było „wytępić”...
Fiasko jakichkolwiek prób wywołania powstania i duża skuteczność pruskiej policji, prowokatorów i Grenzschutzu spowodowała, że Pomorzanie starali się przekroczyć granicę, uciekając do Poznania. Mieli przy tym cel: w 1935 roku jubileuszowe opracowanie Towarzystwa Gimnastycznego Sokół zapewniało, że wobec tępienia druhów sokolich na Pomorzu, oficjalnie dostali oni polecenie, by przenikali granicę i w Poznaniu wstępowali do pierwszych pułków pomorskich. Ochotnicy i namierzeni już konspiratorzy, którym groziło więzienie, przekradali się przez linię demarkacyjną do Inowrocławia, albo przez Brodnicę do Rypina, i dalej do Poznania. Koordynacją „emigracji” zajmowali się sokoli: druh Bogusławski, Franciszek Świtalski, Stanisław Wawrzyniak, Jakub Arczyński, Bronisław Szczygielski, Jan i Bernard Szupryczyńscy, Franciszek Grzywaczewski, Franciszek Dobrzalski i Stanisław Stalmierski.
Tymczasem w Poznaniu oficerowie wojsk wielkopolskich rozbudowują jednostki, tym bardziej że do służby wojskowej zgłasza się bardzo wielu kandydatów. Wśród nich jest coraz więcej Pomorzan, w tym Sokołów, mających już jakieś przeszkolenie i obycie z musztrą i bronią, jak i żołnierzy byłej armii pruskiej - dezerterów i rezerwistów. Donosili oni o tym, co poznaniacy znali z własnego doświadczenia: że wojsko niemieckie stoi w gotowości bojowej, ale... w niektórych przypadkach żołnierze nie palą się do walki i są skłonni odsprzedawać broń, amunicję i ekwipunek. Według majora Błaszkowskiego, po nawiązaniu kontaktu z Naczelną Radą Ludową w Poznaniu, konspiratorzy postanowili „na razie uratować dla Wojska Polskiego jak najwięcej sprzętu wojennego z rozpadającej się armii niemieckiej. Bądź to za własne pieniądze, bądź z funduszów nadesłanych z Poznania, zakupywano uzbrojenie i ekwipunek”.
Pomorzanie w Powstaniu Wielkopolskim
Pierwsze kroki zbrojne w porozumieniu z już istniejącymi polskimi strukturami zostały podjęte 27 maja 1919 roku: wtedy to z Inowrocławia wyruszyła Pierwsza Kompanja Zachodnio-Pruska, kierując się na front polsko-niemiecki pod Tarkowo. Sześćdziesięciu trzech ochotników weszło do akcji od razu z marszu, a pierwszym poległym, jeszcze tego samego dnia, okazał się być sierżant Jerzy Bauza. Ten symboliczny dla Powstania Wielkopolskiego ruch miał jednak ważne następstwa: Pomorzanie weszli w skład 5. Pułku Wielkopolskiego, ale oficerowie Dowództwa Głównego w Poznaniu uznali, że nadszedł czas na sformowanie kompletnych pułków, wyposażenie ich i przeniesienie działań zbrojnych na Pomorze. Tak jak Wielkopolsce nikt nie dał wolności, tak i Pomorze miało nie czekać, lecz sobie ją wywalczyć! Pierwsze rozkazy zapadły już 30 maja 1919 roku: w Poznaniu rozpoczęto formowanie pierwszego pomorskiego pułku - Toruńskiego Pułku Strzelców, który tym samym miał stać się pierwszą jednostką projektowanej Dywizji Pomorskiej. Wspomniany 5. Pułk Wielkopolski, do którego dołączyli wcześniej ochotnicy z Pierwszej Kompanii Zachodnio-Pruskiej stał się bazą dla nowej jednostki, do czasu utworzenia dowództwa pułku, administracji i kadry. Pierwszy batalion Pułku Toruńskiego powstał już 8 czerwca - i był nie byle jaką jednostką: to batalion czarnkowski kapitana Meissnera, składający się z powstańców wielkopolskich spod Czarnkowa, Obornik i z Pomorza, który brał udział w walkach z Niemcami pod Rynarzewem, Ujściem i Jabłonowem, a później stał na linii demarkacyjnej wzdłuż rzeki Noteci.
Dowódcą Pułku Toruńskiego został kapitan Władysław Koczorowski.
Weterani i nowicjusze z pruskim regulaminem
„Napływ ochotników z Pomorza był tak wielki, że zachodziła potrzeba tworzenia nowych pułków. Dnia 7 sierpnia 1919 roku Naczelne Dowództwo WP rozkazem nr 2536/III nakazało Dowództwu Sił Zbrojnych w byłym zaborze pruskim tworzenie nowej Dywizji, której zadaniem miało być objęcie Pomorza. Dywizja ta otrzymała pierwotnie nazwę 4. Dywizji Strzelców Wielkopolskich” - wspominał major Błaszkowski. Pierwszym dowódcą Dywizji został pułkownik Stanisław Skrzyński, a szefem sztabu - kapitan Władysław Zakrzewski. Po tygodniu, bo 16 sierpnia, jednostkę przemianowano na Dywizję Strzelców Pomorskich.
Następnego dnia powołano 2. Pułk Piechoty, nazwany następnie Grudziądzkim Pułkiem Strzelców - dowódca porucznik Ludwik Bociański, a 7 października - dwa następne pułki: Starogardzki Pułk Strzelców, pod kapitanem Stefanem Meissnerem i Kaszubski Pułk Strzelców w Poznaniu, z porucznikiem Leonem Kowalskim jako dowódcą.
Zatrzymajmy się przy tej ostatniej jednostce. W Poznaniu Pomorzanie byli kierowani do koszar na Jeżycach, stojących przy ul. Bukowskiej do dziś. Przyjęto, że trafiali tutaj żołnierze pochodzący z powiatów: puckiego, wejherowskiego, kartuskiego, kościerskiego i człuchowskiego. Grono instruktorów, kadrę oficerską i resztę żołnierzy tworzyli poznaniacy, którzy niejednokrotnie dopiero co walczyli w Powstaniu Wielkopolskim, a wcześniej - w niemieckim mundurze - przelewali krew na polach Verdun, Ypres czy Sommy. Normą było mieszanie w oddziałach ludzi z różnym doświadczeniem bojowym, by weterani mogli uczyć nowicjuszy.
Poznański pułk pomorski formowany był sprawnie, „...powstaje kompanja za kompanją, bataljon za bataljonem, żołnierzy napływa pod dostatkiem”, a umundurowania i uzbrojenia dostarczały magazyny jeszcze poniemieckie. Przy czym, na późniejszych etapach formowania i uzupełniania pułku, zapasy poniemieckie się kończyły i kwatermistrzowie sięgnęli po demobil z armii amerykańskiej! Żołnierze zatem wyszli do akcji częściowo w mundurach własnych, w których walczyli już na frontach wojny światowej i Powstania, częściowo w mundurach wyciągniętych z poniemieckich magazynów w Poznaniu, w każdym jednak przypadku przepisowo przerobionych, obszytych i wyposażonych w rogatywki wielkopolskie z orłami, a częściowo ubrani w amerykańskie mundury. Narzekali przy tym na buty: obuwie krajowej produkcji było nie najlepszej jakości, a amerykańskie z demobilu, wskutek niskiego podbicia nadawało się raczej do koszar niż do marszu. Na pierwszym jednak etapie formowania jednostka nie różniła się niczym od innych pułków wojsk wielkopolskich.
Wyszkolenie stało za to na wysokim poziomie. Część wojska przeszła przez twardą szkołę pruskiej armii - byli to przede wszystkim poznańczycy, byli żołnierze pruscy i powstańcy wielkopolscy - a pozostałych uformowano w czasie trudnego okresu unitarnego. Według Księgi Pamiątkowej 66. Pułku:
„...szczególnie dobrze było postawione wyszkolenie strzeleckie. Żołnierze mieli zaufanie do swojej broni i umieli jej używać”.
Obowiązywały pruskie regulaminy, przetłumaczone na język polski.
Naczelnik szefem pułku
Dywizja Pomorska prędzej czy później musiała opuścić Poznań i miasta, w których kwaterowała część jej jednostek, by pójść na Pomorze. Plan rozszerzenia Powstania Wielkopolskiego tam, gdzie samo wybuchnąć nie mogło, był prosty, jednak wymagał jeszcze odpowiedniej otoczki politycznej.
Wielkopolska miała swoją armię, liczną, bitną i dobrze wyposażoną, jednak na pomoc ze strony innych jednostek Wojska Polskiego liczyć nie mogła. Co więcej - sama musiała wkrótce wysłać pułki na front wschodni. Trzeba było zatem przygotować dyplomatyczny majstersztyk, by połączyć Poznań z Pomorzem i z aprobatą Józefa Piłsudskiego, z jego przychylnością, by, skoro nie może pomóc, nie przeszkadzał. Taką uniwersalną kartą przetargową stał się właśnie pułk kaszubski w Poznaniu.
W dniu 21 października delegacja pułku i przedstawicieli społeczeństwa pomorskiego, w składzie: Stefan Łaszewski, wojewoda pomorski i poseł na sejm, Augustyn Szprenga, Ignacy Włoch, pułkownik Stanisław Skrzyński, kapitan Władysław Zakrzewski, porucznik Jan Donimirski, podporucznicy Jan Bigocki i Paweł Błaszkowski, plutonowy Jan Hirsz, starszy strzelec Bronisław Łukowicz i strzelec Leon Kostka wyjechali na spotkanie z Józefem Piłsudskim, Naczelnikiem Państwa i Naczelnym Wodzem Wojsk Polskich. Wieźli dla niego petycję od „wiernych synów Polski, Kaszubów, Prus Królewskich i Pomorza”. W krótkiej, zwięzłej, lecz napisanej starannym językiem, petycji znalazło się zapewnienie, że „lud kaszubski czuje już świtanie jasnej chwili złączenia i rwie się zaświadczyć przed całym światem, że Kaszuba chce i umie być Polakiem” i sedno sprawy - oddanie pułku Piłsudskiemu jako jego osobistą jednostkę. Petycję wręczono, a plutonowy Hirsz opowiedział jej treść po kaszubsku. Józef Piłsudski przyjął szefostwo pułku, podziękował za zaszczyt i tak został jego patronem. A to zobowiązywało: już 27 października 1919 roku Piłsudski przyjechał do Poznania, gdzie przed zamkiem cesarskim odebrał defiladę oddziałów Dywizji Pomorskiej, stacjonujących w stolicy Wielkopolski. Po defiladzie spotkał się ze swoim pułkiem, w którym - podobnie jak w całej Dywizji - z tej okazji nominowano na oficerów część podoficerów i zasłużonych powstańców wielkopolskich.
Kilka dni później, 5 listopada, poznańscy Kaszubi dostają specjalne emblematy, odznaki przeznaczone do noszenia na kołnierzykach, a przedstawiające Gryfa Kaszubskiego. Inne emblematy otrzymały też pozostałe pułki pomorskie. W listopadzie po poznańskim bruku zadudniły też koła armat nowo formowanej 1. baterii Pomorskiego Pułku Artylerii i kopyta koni Pułku Ułanów Nadwiślańskich, do których to jednostek skierowano żołnierzy odpowiednich specjalności z pułków piechoty. Poznańscy sztabowcy uznali, że Dywizja jest gotowa do akcji…
Niemcy na Pomorzu nie mieli wówczas optymistycznych perspektyw, gdyż ziemie te zostały włączone do Polski na mocy Traktatu Wersalskiego. Jednak wciąż trzymali tam swe garnizony, a Grenzschutz butnie zapewniał, że utrzyma się tutaj. Nie na długo - bowiem 17 stycznia Dywizja wyruszyła ze swoich kwater i przekroczyła linię demarkacyjną pod Inowrocławiem. Poznańskie pułki - Grudziądzki i Kaszubski maszerowały na osi Zduny - Toruń i Orłowo - Toruń i pierwszemu z nich udało się spotkać w boju z oddziałem Grenzschutzu pod Wygodą i Brannem. Opór stawili też Niemcy pod Gniewkowem, gdzie spotkali się z żołnierzami Toruńskiego Pułku. We wszystkich tych przypadkach Grenzschutz został rozbity, tracąc jeńców i materiał wojenny, podczas gdy nasi nie ponieśli strat - jedynie „toruniacy” mieli dziesięciu rannych. Po tych starciach Niemcy wycofywali się z Pomorza.
Pomorska Dywizja weszła 18 stycznia do Torunia: wśród huku salw armatnich jako pierwsi wjeżdżali ułani, witani chlebem i solą, a także śpiewanym przez wzruszony tłum mieszkańców kościelnym hymnem „Boże Coś Polskę”.
Kilka dni później do miasta przyjechali z Poznania przedstawiciele władz cywilnych - minister Władysław Seyda, wojewoda pomorski Łaszewski i starosta krajowy Wybicki. W czasie spotkania w gmachu województwa, wojewoda pamiętał, by podziękować m.in. formowanym w Poznaniu pułkom i zwycięzcy powstańczych walk w Wielkopolsce, generałowi Józefowi Dowbor-Muśnickiemu.
Toruń niebawem witał ponownie oddziały, tym razem Błękitnej Armii generała Hallera, jednak to Pomorska Dywizja jako pierwsza zajęła miasto. Pułki Starogardzki i Kaszubski, które pożegnały się już z Poznaniem, wyruszyły niebawem dalej, do Starogardu, Kościerzyny i Kartuz. Ale nie dane im było ze spokojem poznawać miasta garnizonowe, bo już w marcu Dywizję kierowano w stronę granicy gdańskiej w związku z napięciem spowodowanym puczem Kappa w Berlinie, a w kwietniu pierwsze wydzielane oddziały wyruszały na front wschodni.
Wielkopolskie rogatywki kaszubskiego pułku, przemianowanego 5 marca 1920 roku na 66. Pułk Piechoty Kaszubski Naczelnego Wodza Komendanta Józefa Piłsudskiego, trafiały do wagonów kolejowych jadących w czerwcu 1920 roku do Dukszt i Ignalina. Jednostką dowodził wówczas major Czesław Jarnuszkiewicz.
Pobili „leninowców”
W czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku weterani Powstania Wielkopolskiego i Kaszubi z 66. Pułku stali się bohaterami jeszcze jednej historycznej niespodzianki, którą tym razem sprawił los: zasłynęli z udziału w bitwie pod Bobrujkami nad rzeką Mytwą, w dniu 26 czerwca.
Tam bowiem osobisty pułk Józefa Piłsudskiego zupełnie przypadkowo napotkał żołnierzy 216. Pułku Strzelców - osobistego pułku Włodzimierza Lenina! I na dzień dobry nasi wciągnęli Rosjan w zasadzkę: rosyjskie tyraliery prowadzone przez konnych oficerów podchodziły pod gotowe do otwarcia flankującego ognia stanowiska karabinów maszynowych.
Na stanowisku obronnym czuwał II batalion porucznika Marcina Kamińskiego. W okopie rozlokowali się żołnierze piątej kompanii pod sierżantem Kohnke, siódmej, prowadzonej przez podporucznika Badziąga i ósmej chorążego Hirsza. Ósma i piąta kompania otrzymały pięć karabinów maszynowych (cztery i jeden) z kompanii karabinów maszynowych; cekaemiści dwa inne karabiny odstawili do odwodu przy dowództwie batalionu w Bobrujkach. Ponadto szósta kompania, dowodzona przez porucznika Barga, ulokowała się przy drodze Saniki - Kustowica, by zabezpieczać skrzydło własnych pozycji i być w kontakcie z sąsiednim 34. Pułkiem Piechoty. W sumie w tej chwili batalion liczył dwustu czternastu szeregowych i czterech oficerów, wspartych siedmioma ciężkimi karabinami maszynowymi.
Nad ranem, 26 czerwca, polskie patrole dowodzone przez chorążego Hirsza, sierżanta Formela i plutonowego Baczyńskiego meldowały, że do naszych pozycji zbliżają się kolumny rosyjskie. Rosjanie zwabieni przez wycofujących się zwiadowców na wprost stanowisk broni maszynowej ponieśli duże straty. Obsługi karabinów maszynowych ósmej kompanii położyły z bliskiej odległości ogień na kolumny, a tyralierę skosiły dwa karabiny sierżanta Łukowicza. Ogień był celny i zaskoczeni Rosjanie, ponosząc duże straty, wycofywali się z pola śmierci. Jedynie na prawym skrzydle Pułku, na odcinku zajmowanym przez piątą kompanię, mimo celnego ostrzału polskiego, podeszli na bliską odległość i dość szybko wyeliminowali obsługę karabinu maszynowego.
Następnie Rosjanie ruszyli do szturmu i wyparli część żołnierzy piątej i siódmej kompanii z ich pozycji, spychając o kilkadziesiąt kroków, między zabudowania. Tam Polacy ochłonęli i w grenadierskim tempie obrzucili podchodzących czerwonoarmistów granatami. W efekcie udało się żołnierzom 66. Pułku odzyskać swoje pozycje i utrzymać całą pierwszą linię. Ten pierwszy etap walk przyniósł dowódcom patroli - sierżantowi Formeli i plutonowemu Baczyńskiemu - srebrne krzyże Virtuti Militari.
Spokój nie trwał jednak długo - Rosjanie ponownie uderzyli, przy czym udało im się obejść także z boku piątą kompanię: część jej żołnierzy i część żołnierzy siódmej kompanii rzuciła się wówczas do ucieczki i dopiero osobisty przykład podporucznika Badziąga z siódmej kompanii, który przybiegł do cofających się, zebrał ich i poprowadził do kontrataku, zażegnał zagrożenie. Kontruderzenie to odepchnęło Rosjan przed pozycję ósmej kompanii, której strzelcy nie marnowali okazji. Opór Polaków rozzłościł Rosjan i na nasze pozycje spadły pociski artyleryjskie, pod których parasolem ponownie uderzyło sześć gęstych linii tyralierskich. Obrońcy otrzymali wówczas wsparcie dwóch kompanii odwodowych - drugiej podporucznika Woykego, wspierającej piątą kompanię i trzeciej - sierżanta Łukowicza. Walki trwały do godziny 16.30, gdy Rosjanie zaprzestali daremnych ataków. Dodajmy, że wśród dokumentów, znalezionych przy zabitych żołnierzach rosyjskich, była też legitymacja majora niemieckiego grudziądzkiego 141. pułku - frontowego „znajomego” kolegów Kaszubów - żołnierzy 64. Grudziądzkiego Pułku Piechoty.
Nie chcieli Poznańczyków
Niewątpliwą ciekawostką jest wykorzystanie jednostek wojskowych złożonych z Pomorzan, i formowanych w Poznaniu, pod osobistym patronatem Józefa Piłsudskiego: do tego stopnia było to zaskoczeniem dla obserwatorów życia politycznego, że prasa nie wiedziała, jak interpretować ten krok. Spoglądano bowiem na wszystko pod kątem nie wojskowym, a politycznym.
„Słowo Pomorskie” komentowało, że piłsudczykom...
„atak na Wielkopolskę nie udał się - połamali sobie na niej zęby, dlatego ze zdwojoną furią rzucili się na Pomorze, ażeby z niego zrobić swoją twierdzę i z niej urządzać wypady w stronę Poznania”.
Ale to samo Słowo pisało także, że i wśród dostojników wojskowych „byli i tacy, co czuli niechęć i odrazę do poznańskich rogatywek i do poznańskich endeków w armii”, i że dziennikarze jednego z pism napisali, że „wolą stokroć pejsatych obywatelów z Kongresówki, aniżeli Pomorzan i Poznańczyków”. Kwestia patronatu nielubianego w Poznaniu Naczelnika nad poznańską jednostką, przeznaczoną do akcji na Pomorzu, nie mieściła się komentatorom w głowie. Na pewno jednak to posunięcie uspokoiło stosunki na linii Poznań - Piłsudski i pozwoliło Naczelnikowi nabrać dobrego zdania o wielkopolskiej armii. Stało się też pewnym precedensem - w Poznaniu formowano później jednostki dla wsparcia powstań śląskich.