Vincent Olivier, bezrobotny czeladnik, przyjechał do Münsterberg (dzisiejszych Ziębic) 20 grudnia 1924 r. W poszukiwaniu pracy. Pierwszą noc spędził w miejscowym schronisku, a następnego dnia ruszył szukać zajęcia i prosić o jałmużnę. Trafił na ul. Stawową 10, do domu Karla Denkego. Ten obiecał mu dać 20 fenigów za to, że Olivier napisze mu list do brata.
„Adolf, ty tłusty bebechu...” - podyktował na wstępie Denke. Słowa te tak rozbawiły Vincenta Oliviera, że zaczął się śmiać i odwrócił głowę w kierunku dyktującego. To uratowało mu życie. Denke w tej samej chwili zamachnął się i zadał czeladnikowi cios motyką.
Rannemu Olivierowi udało się uciec oprawcy i dotrzeć na posterunek policji. Policjanci nie uwierzyli żebrakowi, Karl Denke to przecież znany i szanowany obywatel, miejscowy rzemieślnik i filantrop. Dobry ewangelik, na procesji nosił krzyż, pomagał bezdomnym i ubogim. Miał nawet przydomek Ojczulek Denke.
W odpowiedzi na skargę policjanci zamknęli Oliviera w celi, za włóczęgostwo. Zatrzymany jednak zaczął obficie krwawić, wezwany lekarz potwierdził, że rany są bardzo poważne i nie wyglądają na samookaleczenie. Komendant posterunku nie miał wyboru: polecił zatrzymać Denkego do wyjaśnienia.
Niemiecka policja w 1924 r. przygotowała dokładną dokumentację zbrodni Denkego. Sfotografowali piły, noże i motykę, prawdopodobnie nią chciał zabić ostatnią ofiarę.
Denke przyznał, że owszem, pobił Vincenta Oliviera, bo ten chciał go okraść. Olivier nie chciał zmienić zeznań, był przerażony. Denke został w areszcie. Gdy dwie godziny później do jego celi zajrzał strażnik, zatrzymany już nie żył. Rzeźnik z Ziębic powiesił się na chustce do nosa. Wiedział, że już nie da się ukryć przed światem przerażającej prawdy...
O prawdziwym obliczu Ojczulka Denkego świat dowiedział się w Wigilię roku 1924, kiedy policjanci weszli do jego mieszkania. Nie przyszli tu szukać dowodów winy, chcieli zabezpieczyć mienie po śmierci właściciela. To, co tu zobaczyli, przeszło ich wszelkie wyobrażenia:
W szafie wisiały podarte, pokrwawione ubrania, na parapecie leżało kilkadziesiąt dokumentów na różne nazwiska, a na stole i szafkach pełno było odartych z mięsa ludzkich kości. Poobcinane stopy, pokawałkowane ludzkie kończyny w trakcie zdzierania skóry. Na jednej ze ścian wisiały tuziny pasków, szelek i sznurowadeł z ludzkiej skóry, na podłodze stała maszynka do robienia mydła. Przede wszystkim jednak w mieszkaniu i stojącej obok domu szopie znaleziono liczne naczynia z peklowanym mięsem.
Chemicy sądowi, do których trafiły próbki, potwierdzili, że było to mięso ludzkie. Pochodziło od trzech różnych osób.
Ale ofiar Karla Denkego było znacznie więcej. Zidentyfikowano - m.in. na podstawie znalezionych u niego dokumentów i listy ofiar, którą sam prowadził - 21 osób. Byli to głównie bezrobotni i bezdomni czeladnicy: ślusarze, piekarze, robotnicy budowlani czy krawcy, którzy do Ziębic trafiali w poszukiwaniu pracy. Ludzie, których nikt nie szukał i o których nikt nie pytał. Ówczesna policja oszacowała jednak, że zabitych i poćwiartowanych mogło być nawet 40 osób.
Denke z ludzkiej skóry wyrabiał paski i kapcie. Z włosów plótł sznurówki. Wszystkie wyroby sprzedawał. Cieszyły się dużym wzięciem.
- Nie wiadomo dokładnie, od kiedy Karl Denke zabijał - mówi Jarosław Żurawski, dyrektor ziębickiego Muzeum Gospodarstwa Domowego, które kilka lat temu zrobiło wystawę poświęconą mordercy.
- Pierwsze ludzkie kości zakopane w okolicy znajdowano podobno już w 1909 i 1910 r.
Karla Denkego pochowano w nieoznakowanej mogile ziębickiego cmentarza 31 grudnia 1924 r. o godz. 6 rano w asyście policji. Tuż po Nowym Roku dziennikarz gazety „Frankenstein-Münsterberg Zeitung” (Frankenstein to niemiecka nazwa niedalekich Ząbkowic Śląskich) skrytykował to, że bestię złożono w poświęconej ziemi.
Na pogrzebie historia Denkego się nie kończy. Po makabrycznym odkryciu, gdy w jego domu znaleziono peklowane resztki ludzkich ciał, które Denke sprzedawał we wrocławskiej hali targowej i na targowisku w Ziębicach jako wieprzowinę i cielęcinę dla dzieci, na Dolnym Śląsku i w Niemczech gwałtownie spadła sprzedaż mięsa. Na skraju bankructwa stanęła też dotychczas prężnie działająca w Ziębicach fabryka konserw Seidla. W Niemczech (wtedy, w 1924 r., Ziębice znajdowały się na niemieckim terytorium) poszła plotka, że Seidel mięso kupował m.in. właśnie od Karla Denkego.
Dla nękanych kryzysem Niemiec, które próbowały odbudować swój wizerunek po niedawnej I wojnie światowej, seryjny morderca ludojad był katastrofą. Zwłaszcza że miał naśladowców.
4 grudnia 1924 r. odbył się proces Friedricha Haarmanna, zwanego rzeźnikiem z Hanoweru, homoseksualisty i informatora policji. Haarmann zamordował 50 osób i podobnie jak Karl Denke mięso ze swoich ofiar sprzedawał na okolicznych targowiskach.
- Został ścięty w roku 1926 - opowiada Lucyna Biały, kustosz starych druków w bibliotece Uniwersytetu Wrocławskiego, która historię bestii z Ziębic odnalazła w gazetach z początku XX w.
W 1924 r. wykryto jeszcze jednego seryjnego zabójcę, Fritza Angersteina. Był urzędnikiem bankowym. Został ścięty w 1925 r.
Trzeci ludożerca w krótkim czasie był dla niemieckich władz aferą ponad siły. Dołożyły więc wszelkich starań, by sprawę Denkego wyciszyć. On sam, popełniając samobójstwo, bardzo im to ułatwił.
- Jedna z hipotez mówi, że to ówczesne władze pomogły mu zejść z tego świata, by oszczędzić sobie rozgłosu - opowiada Jarosław Żurawski. - Choć to oczywiście tylko pogłoski.
W wyciszeniu makabrycznej historii z Ziębic pomógł na pewno wykryty kilka tygodni później „wampir z Düsseldorfu”, czyli Peter Kürten. Uznano go za winnego dziewięciu mordów i siedmiu prób zabójstwa. Pił krew swoich ofiar. Ścięto go w 1931 r.
Wyciszanie okazało się na tyle skuteczne, że mimo rozmiarów zbrodni Karl Denke jeszcze do niedawna był jednym z najmniej znanych seryjnych zabójców.
Drugie życie makabrycznej historii dała Lucyna Biały, która - przygotowując „Katalog prasy śląskiej” - kilka lat temu trafiła na teksty o Denkem w starych niemieckich gazetach. Napisała referat o ziębickim kanibalu (choć to, czy Denke jadł mięso swoich ofiar, nie zostało w stu procentach potwierdzone), a następnie wygłosiła go podczas popularnonaukowej konferencji w Ziębicach.
- I w zasadzie od wtedy się zaczęło... - wzdycha Jarosław Żurawski.
Dziś makabryczna postać ściąga do Ziębic dziesiątki turystów - gapiów, naukowców zajmujących się seryjnymi zabójcami, studentów piszących prace na ich temat.
- A przecież w Ziębicach urodzili się też Edyta Górniak czy hollywoodzki operator filmowy, laureat Oscarów Janusz Kamiński - mówi Jarosław Żurawski. - Ten ostatni zagląda tu od czasu do czasu. Chodzą słuchy, że kiedyś był tu z nim nawet Steven Spielberg. Ale o to nikt niestety nie pyta... - rozkłada ręce dyrektor muzeum.
By wyjść naprzeciw „zapotrzebowaniu na zabójcę”, w ziębickim muzeum założono Denkemu nawet specjalną teczkę, w której gromadzone są wszelkie publikacje na jego temat. Pracownicy muzeum często też pokazują przyjezdnym celę, w której na okiennej kracie powiesił się morderca.
- Mamy tu teraz pomieszczenie gospodarcze, czasem śniadania jemy - uśmiecha się Jarosław Żurawski.
Karl Denke pochodził z Kalinowic Górnych, niewielkiej wsi w powiecie ząbkowickim. Do Ziębic przeniósł się po śmierci ojca, gdy miał 25 lat. Za spadek, który po nim dostał, kupił tu dom przy ul. Stawowej 10. Część budynku wynajął, a sam zajął dwie izby. Nikt z lokatorów nigdy nic nie słyszał, niczego podejrzanego nie widział.
- Był spokojnym, szanowanym obywatelem - opowiada Lucyna Biały.
- Ludzie cenili go choćby za to, że bezdomnym i żebrakom oferował pomoc. A dzięki temu, że handlował mięsem i wyrobami ze skóry w czasie panującego wtedy w Niemczech kryzysu nieźle sobie radził.
W młodości podobno był złym uczniem. Często uciekał z domu, sprawiał kłopoty wychowawcze. Okazał się też kiepskim gospodarzem. Pewnie dlatego rodzinne gospodarstwo ojciec zapisał starszemu bratu Karla.
- Ta rodzina prawdopodobnie wyemigrowała potem do Ameryki - mówi Lucyna Biały. - Odezwał się stamtąd niedawno niejaki Allan Denke z Seattle. Twierdzi, że może być spokrewniony z Karlem.
Niewiele brakowało, by o tym, że Denke był seryjnym mordercą, świat nigdy się nie dowiedział.
Dom, w którym mieszkał i mordował rzeźnik z Ziębic, stoi przy ul. Stawowej do dziś. Zmienił się tylko numer - z 10 na 13. Od 1972 r. mieszka w nim rodzina Janiny Szczepańskiej. - Kiedy go kupowaliśmy, nie mieliśmy pojęcia, że działo się w nim coś takiego - opowiada pani Janina. - Usłyszałam o tym od ludzi kilka miesięcy po tym, jak zamieszkaliśmy w zrujnowanym domostwie.
Pani Janina wspomina, że na początku była przerażona.
- Mąż był kierowcą, a w czasie żniw jeździł kombajnem - mówi. - Z pól wracał nawet o pierwszej, drugiej w nocy. Paliłam światła w całym domu, dopóki nie wrócił, nie spałam po nocach.
Dziś mówi, że w budynku o tak mrocznej historii mieszka jej się dobrze. Wychowała w nim piątkę dzieci i nigdy nic się nie działo.
- Uspokoiłam się po tym, jak ksiądz poświęcił dom kilka razy - mówi. -
Zresztą przychodzi tu co roku po kolędzie i powtarza święcenia. I nie ma tu żadnych duchów!
- zapewnia.
Jak wprawny kustosz oprowadza po posesji.
- Tu stała szopa, w której znaleziono tasaki, piły i ludzkie mięso w garnkach - pokazuje. - A tam pod lasem jest staw, w którym Denke topił ludzkie wnętrzności.
Sąsiedzi pani Janiny jeszcze w latach 60. wykopywali w ogródku ludzkie kości.
- My tylko zamurowaliśmy otwór w podłodze na piętrze, przez który Denke zrzucał mięso na dół - wyjaśnia ze spokojem właścicielka domu przy Stawowej 13. - Uporządkowaliśmy też piwnicę. Były tam na przykład dwa haki na mięso...
W izbach, w których przed laty mieszkał Denke, dziś pokoje ma najmłodsza córka pani Janiny. Wejście z jednego pomieszczenia do drugiego pozostało jak za dawnych lat. Izby rozjaśnia dziś światło wpadające przez nowe, plastikowe okna.
- Obok był pokój z materacami - mówi pani Janina. - To tu miały nocować bezdomne ofiary, które Denke zapraszał do siebie.
Rodzice pani Janiny pochodzili spod Tarnopola. Stamtąd trafili na Dolny Śląsk. Zamieszkali w... Kalinowicach Górnych w powiecie ząbkowickim, miejscowości, w której miał urodzić się Karl Denke. To stamtąd tak jak on przeprowadzili się do Ziębic.
- To pewnie jakaś pomyłka, nie wiadomo na sto procent, skąd pochodził Karl Denke - ucina dywagacje na ten temat mieszkanka Stawowej 13.
Jeszcze do niedawna mieszkańcy Ziębic historię Denkego znali słabo.
- Pamiętam, że lata temu straszyło się dzieci zabójcą ludojadem, ale niewielu wierzyło, że w ogóle taki ktoś istniał - wspomina Jarosław Żurawski. - Dopiero wykład pani Lucyny uświadomił mi, że w tych opowieściach była prawda.
Film o seryjnym zabójcy nakręciły... ziębickie gimnazjalistki.
- Szukaliśmy jakiejś historii z okolicy do sfilmowania, ta wydała nam się bardzo nośna - opowiada Małgorzata Noculak, nauczycielka i pomysłodawczyni produkcji.
Fragmenty amatorskiego filmu uczniów wykorzystali niedawno profesjonaliści z TVP Info, którzy o bestii z Ziębic nakręcili fabularyzowany dokument.
Władze miasteczka natomiast od miesięcy głowią się nad tym, czy to dobrze, że morderca przynosi im popularność.
- Niedalekie Ząbkowice Śląskie, czyli po niemiecku Frankenstein, wykorzystują do promocji postać z horrorów Mary Shelley - tłumaczy Antoni Herbowski, burmistrz. - My mamy postać autentyczną. Kryć się z Karlem Denkem nie zamierzamy, ale żeby się zaraz nim promować, mam wątpliwości. Mamy tu przecież „granicę świętego Jana”, zabytkowe granitowe słupy na granicy województwa dolnośląskiego i opolskiego, które kiedyś były granicą księstwa biskupiego. To unikat, którego historia sięga 700 lat. Może o tym pisaliby dziennikarze?
Turyści jednak wiedzą swoje i przyjeżdżają do Ziębic właśnie w poszukiwaniu śladów ludojada Denkego. Najwięcej jest gości z Niemiec. Wielu jedzie na Stawową 13.
- Ludzie przez sąsiadów i znajomych pytają, czy mogą do nas przyjść i obejrzeć dom - opowiada Janina Szczepańska. - Czasem dzwoni dyrektor z muzeum, jak ma przyjść jakiś naukowiec. Ale podjeżdżają tu też całe autokary zainteresowanych. Na szczęście nie zachodzą tak tłumnie, tylko z daleka nas oglądają i fotografują dom.
Marta Jerzyńska, ekspedientka w jednym ze sklepów mięsnych w centrum Ziębic, o historii Karla Denkego nigdy nie słyszała.
- A mieszkam tu od dziecka! - łapie się za głowę. - Mięso? Sprzedaje się dobrze, nie mamy problemu.
Starszy klient, którego pani Marta obsłużyła chwilę wcześniej, przypomina sobie mord, ale inny.
- Ukraińcy mordowali na Wołyniu wszystkich, nawet ciężarne kobiety - opowiada przyciszonym głosem. - Brzuchy im kroili i dzieci wypadały... Pani sobie wyobraża?
O Karlu Denke nie słyszał. I nie chce słyszeć.