Albo żyje, albo nie żyje - słyszy Franciszek Wajs w 1906 roku, gdy pyta rosyjskiego naczelnika o losy brata Władysława. Rosja poniosła haniebną porażkę w wojnie z Japonią, straciła ponad 195 tys. ludzi. Czemu rosyjską armię ma obchodzić jeden zaginiony na Dalekim Wschodzie Polak, pewnie buntownik, piekarz z Sosnowca? Taki, który pisze: "Zbrzydło mi wszystko, patrzeć nie mogę na to kacapskie życie i wychowanie".
Władysław ma żonę Katarzynę i śliczną córeczkę Stefcię, gdy z poboru trafia na wojnę rosyjsko-japońską. W grudniu 1904 roku wysyła z Penzy, z połowy drogi na front, list: "Winszuję ci droga kochana żono wesołych Świąt Bożego Narodzenia, wraz ze Stefcią. Prośmy Boga, żeby dał nam szczęśliwie doczekać tych dni, w któ-#rych będziemy mogli znowu żyć razem w swoim kraju, w swoim mieście". Nie udało się.
Kule japońskie za prezent
Łączy ich wielka miłość, Kasia mogła liczyć tylko na niego. Mówią o tym listy, które Władysław pisze już jako żołnierz wcielony do Gwardyjskiego Petersburskiego Pułku Zapasowego. Prosi, żeby nic mu nie przysyłała, bo musi sama mieć. Do znajomych pisze: "Pamiętajcie też dłużej o Kasi, bo widzę i czuję, jak ona jest biedna, nie ma żadnej opieki. Nikt do niej nie zajrzy, a ona od dziecka odejść nie może".