21 czerwca 1943 roku oddziały SS i żandarmerii otoczyły podrzeszowską wioskę Lubenia. Z domów powyciągano mieszkańców, w tym kobiety i młodzież, których spędzono na plac przy kościele. Ludzie z trwogą patrzyli na uzbrojonych funkcjonariuszy "rasy panów". Odmawiano modlitwy, zewsząd dobiegały płacz i lament.
Rozstrzelana miała być co dziesiąta osoba. Do masowej egzekucji, na szczęście, nie doszło. Tym, który uprosił Niemców, aby zrezygnowali z "dziesiątkowania", był proboszcz miejscowej parafii pw. św. Urszuli, ks. Franciszek Łuszczki. Znał język niemiecki i udało mu się przekonać hitlerowców, że nie ma w Lubeni ruchu oporu.
Bez ofiar śmiertelnych jednak się nie obyło. Niemcy zastrzelili sześciu ludzi, w tym małżeństwo Wilczańskich (lub Wilczyńskich) z Warszawy. Zginęli także: Józefa i Józef Pietrzykowie, Józef Grzebyk oraz Bolesław Materna. Gdyby nie ks. Łuszczki, liczba zabitych byłaby znacznie większa.
Przypomina o tym tablica, która stoi dzisiaj w pobliżu kościoła w Lubeni, obok pomnika upamiętniającego pomordowanych.
Wśród obecnych mieszkańców Lubeni trudno byłoby znaleźć kogoś, komu nazwisko "Łuszczki" nic nie mówi. Gdzie indziej jednak mało kto o księdzu Franciszku słyszał i mało kto o nim pamięta.
Prześledźmy więc bliżej życiową drogę tego sumiennego kapłana, żarliwego patrioty, prawego i odważnego człowieka, który przy tym był barwną osobowością i miał rozległe horyzonty.
Kapelan w Legionach
Franciszek Józef Łuszczki urodził się 21 listopada 1886 roku w Sokołowie Małopolskim, w rodzinie zasiedziałej tam od pokoleń i cieszącej się powszechnym szacunkiem. Był najstarszym z pięciorga dzieci Franciszki i Jana.
W rzeszowskim gimnazjum zdał maturę, po czym odbył studia teologiczne w seminarium w Przemyślu. 29 czerwca 1912 roku przyjął święcenia kapłańskie. Pracował jako katecheta i wikary w Krasiczynie, by następnie wyjechać do Morawskiej Ostrawy. W czerwcu 1916 roku został kapelanem w II Brygadzie Legionów Polskich.
- Jego przełożonym był ks. Józef Panaś (urodzony w Odrzykoniu koło Krosna - dop. red.), który zasłynął tym, że w trakcie pogrzebu majora Włodzimierza Mężyńskiego zdarł ordery austriackie i podeptał je, czym natchnął brygadę do buntu przeciw Austrii - tłumaczy historyk Wiesław Łuszczki, dalszy krewny ks. Franciszka i współautor książki o nim. - Na marginesie dodam, że pierwotnie ową mszę pogrzebową miał odprawiać ksiądz Łuszczki. Kapelanami w Legionach byli także m.in. Stanisław Żytkiewicz, dziś patron gimnazjum w Boguchwale, oraz Henryk Ciepichałł, który przyjmował od Józefa Piłsudskiego akt przejścia na katolicyzm.
Do tańca i do różańca
Franciszek Łuszczki w Legionach poznał m.in. Michała Żymierskiego - późniejszego generała brygady Wojska Polskiego, a w końcu… zdeklarowanego komunistę - czy Władysława Sikorskiego.
- I ksiądz Łuszczki, i Sikorski brali udział w spotkaniu opłatkowym, zorganizowanym w 1917 roku w Warszawie - opowiada Wiesław Łuszczki. - Recytowano tam wiersze patriotyczne, śpiewano pieśni, a ks. Łuszczki - jak wynika z zachowanej notatki - opowiedział o "swoim ostatnim boju". Z tego wniosek, że w Legionach nie ograniczał się on do stricte duszpasterskiej pracy, ale uczestniczył w walce zbrojnej.
Podobnie było w Wojsku Polskim, do którego wstąpił w listopadzie 1918 roku. Pełnił funkcję kapelana 4. Pułku Piechoty, służył w armii "Wschód", a potem w grupie operacyjnej "Bug". Brał udział w działaniach przeciwko Ukraińcom.
W żołnierskim mundurze dobrze się odnajdywał. Leon Mitkiewicz, pierwszy oficer sztabu 2. Dywizji Piechoty Legionów, a w czasie II wojny bliski współpracownik gen. Sikorskiego, w swojej książce "W Wojsku Polskim 1917-1921" tak scharakteryzował księdza Franciszka:
"Był całkowicie dopasowany do wojskowego (…) życia, jak to się mówi, był do >>tańca i do różańca<<. Wysoki mężczyzna, o pociągłej śniadej twarzy, bystrych ciemnych oczach, szczupły, wyglądał (…) jak najprawdziwszy major, a w dodatku kawalerzysta".
Nie stronił od pracy na roli
Za ofiarną służbę w wojsku dostał Krzyż Walecznych, a po latach jeszcze Medal Niepodległości. Na dłuższą metę jednak nie widział się w armii. Został zweryfikowany jako starszy kapelan (major) i w 1922 roku wrócił do cywilnego duszpasterstwa.
Pełnił posługę w parafiach Wolanka i Laszki Murowane. W styczniu 1932 r. został proboszczem w Lubeni. Jak później wyjaśniał, biskup postawił przed nim zadanie ratowania Lubeni od komunizmu, który w tych stronach miał grono "wyznawców".
Ks. Łuszczki mówił o tym Stanisławowi Ossowskiemu, wybitnemu socjologowi.
- Ossowski w latach 30. przyjechał do Lubeni. Spędził tu parę tygodni; prowadził badania naukowe - informuje Wiesław Łuszczki. - Lubeni poświęcił podrozdział III tomu swoich "Dzieł". Ks. Łuszczki zaprzyjaźnił się z Ossowskim, panowie pisali do siebie listy.
Większość mieszkańców Lubeni trudniła się uprawą ziemi. Księdzu też nieobca był praca na roli.
- Do plebanii należało sporych rozmiarów gospodarstwo. Ksiądz często pracował w polu, zbierał snopki, powoził końmi. Znał bolączki rolników. To był jeden z powodów, dla których miał poważanie wśród mieszkańców wsi - wyjaśnia pan Wiesław.
Drugie powołanie
Parafianie często przychodzili do proboszcza po porady… medyczne.
Potrafił on bowiem leczyć, zwłaszcza ziołami. Przyrządzał różnego rodzaju maści i mikstury, jak np. wyciąg z żywokostu. Umiał znaleźć panaceum na nerwobóle, tarczycę, migrenę czy zapalenie płuc.
- Są nawet świadectwa osób, które wyleczył z nowotworu - zaznacza Wiesław Łuszczki. - Dzięki niemu zdrowie odzyskało wielu ludzi. Wszyscy, z którymi na ten temat rozmawiałem, twierdzili, że swoimi diagnozami ksiądz zawsze trafiał w sedno, nie było przypadku, aby popełnił jakiś błąd.
Zgromadził mnóstwo książek lekarskich. W zdobyciu wiedzy medycznej zapewne pomogło mu i to, że przez pewien czas był kapelanem szpitala w Kielcach.
- W międzywojniu mieszkańcy wsi mieli utrudniony dostęp do służby zdrowia, dlatego to, co robił ksiądz, było niezwykle ważne. Myślę, że on to swoje ziołolecznictwo traktował też jako coś w rodzaju powołania. Odkrył potrzebę, aby i w ten sposób służyć ludziom - uważa Wiesław Łuszczki.
W okresie II wojny duchowny zaangażował się w walkę z okupantem. Był członkiem Armii Krajowej. Prowadził kursy dla kapelanów podokręgu AK, dawał schronienie partyzantom, organizował transport broni.
Zapalony myśliwy
W wolnym czasie lubił polować. Leon Mitkiewicz opisuje, jak z księdzem polowali kiedyś na głuszce w lesie pod Żodzinem, na Białorusi. Towarzyszył im gajowy Iwan Kopytko.
Łowy zakończyły się fiaskiem, ale gajowy na otarcie łez podarował myśliwym głuszca upolowanego przez siebie dwa dni wcześniej. Nazajutrz ptaka podano na kolację w sztabie 2. Dywizji Piechoty.
Przy kolacji ks. Łuszczki wygłosił zajmującą pogadankę o pochodzeniu głuszców oraz o… swoim strzale, po którym konsumowany ptak miał paść martwy…
Jak każdy człowiek, ks. Łuszczki miał swoje wady. Zdarzało mu się reagować impulsywnie. Na pozór wydawał się oschły. Ale nigdy nie odwracał się od tych, którzy potrzebowali pomocy.
- Gdy widział, że ktoś głoduje, przynosił żywność, pszenicę, wspierał finansowo. Pomógł wykupić z aresztu kobietę, której nie było stać na zapłacenie Niemcom obowiązkowego kontyngentu - podkreśla nasz rozmówca.
Ks. Franciszek należał do osób bezpośrednich. Pewnej wyjątkowo rozmodlonej parafiance zasugerował, aby lepiej poszła już do domu mężowi obiad ugotować albo żeby krowy oporządziła, a nie stale przesiadywała w kościele…
Parafią w Lubeni kierował aż do śmierci (zmarł 4 maja 1955 roku). Spoczął na miejscowym cmentarzu.
- W Lubeni pamięć o nim wciąż jest żywa. Nawet młodzi, którzy z nim się nie zetknęli, słyszeli o księdzu, bo opowiadano im w domu - mówi Wiesław Łuszczki. - Wiem, że zrodziła się idea, aby kapłan został patronem szkoły w Lubeni. Myślę, że ze wszech miar na to zasłużył.
CEZARY KASSAK, Nowiny
Przy pisaniu tekstu korzystałem z książki Wiesława i Anny Łuszczkich "Ksiądz Franciszek Łuszczki. Proboszcz w Lubeni w latach 1932-1955. Z dziejów i wspomnień mieszkańców Lubeni", Strzyżów 2013.