Szanowni Państwo, ja dzisiaj nie zamierzam przedstawiać jakiegoś swojego wyznania wiary w sprawie stosunków polsko-niemieckich. Temat wykładu jest dobrany dobrze, bo jesteśmy niedaleko do niemieckiej granicy. Stąd do Berlina jest około 130 kilometrów, do Warszawy 400, ale to nie zmienia faktu, że tu jest taka sama Polska, jak w Warszawie. Na składanie oświadczeń politycznych, w tej sprawie, która jest niezmiernie złożona, zachowam sobie inne okazje.
Dzisiaj chciałbym powiedzieć o pewnych plusach i minusach, o historii i o problemach. Nie będę dziś mówił o czasach wcześniejszych, o długiej i skomplikowanej historii, chociażby dlatego, że Niemcy – co wiem z rozmów z niemieckimi politykami, ale także intelektualistami – sytuują siebie w historii trochę inaczej, niż nas uczono. Mówię o moim pokoleniu, ale też o tych kilkanaście lat starszych ode mnie i kilkanaście lat młodszych.
Jeżeli mówimy o początkach naszej historii, sięgając do Mieszka I, bitwy pod Cedynią, Bolesława Chrobrego, Mieszka II z najazdem na Niemcy, o okresie złożenia hołdu lennego w Krzyszkowie przez Bolesława Kędzierzawego, to my przez cały czas mówimy o Niemczech. I w jakimś sensie, w moim przekonaniu mamy rację, to były Niemcy. To była pewna kontynuacja tej tradycji europejskiej związanej z uniwersalizmem Cesarstwa Rzymskiego. Pamiętajmy, że istniało ciągle jeszcze cesarstwo wschodnie. Istniało i długo miało istnieć. Jeżeli chodzi o zachodnie, to pierwszą próbą odbudowy było państwo Karola Wielkiego, czyli rok 800, koronacja, a 14 lat później rozpad. To zresztą, dla nas, początki państwa niemieckiego – rozpad po Karolu Wielkim. Natomiast Niemcy, jak się z nimi rozmawia, to uważają, że swoje państwo utworzyli w istocie dopiero wraz z powstaniem Cesarstwa Niemieckiego w roku 1871. Czyli zaledwie 138 lat temu. Czyli dopiero wtedy, gdy wokół Prus, ale bez Austrii zjednoczyło się ówczesne cesarstwo, te cesarstwo, którego nie możemy wspominać dobrze, nawet nam Polakom nie wolno dobrze wspominać. Oto mamy historię Niemiec.
Wykład prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Gorzowie - wideo:
W tym momencie od razu mamy konfuzję. My widzimy to inaczej, Niemcy widzą inaczej. Nie będę do tego wracał. Mamy okres międzywojenny, który był okresem trudnym w naszych relacjach. Niezwykle trudnym, ze względu na to, że Wersal nie był traktatem pokojowym satysfakcjonującym tych, którzy przegrali wojnę. Z reguły jest tak, że ci, którzy wojnę przegrywają, nieszczególnie są zadowoleni z warunków pokoju. A te warunki pokoju to jednak odbudowa polskiego państwa według planu Wilsona w jakimś zakresie, ale także z Wielkopolską i częścią Śląska. Obydwie te prowincje wywalczone z bronią w ręku i obydwie nie w całości, a przypominam, że Śląsk w pierwszej Rzeczypospolitej leżał po stronie cesarstwa. Mówiąc o I Rzeczypospolitej, nie mam na myśli całej historii Polski, tylko okres mniej więcej od połowy XV wieku, od przywilejów nieszawskich. Dzisiaj odwiedziłem takie gminy, należące dzisiaj do Ziemi Lubuskiej, które należały do I Rzeczypospolitej, ale nie weszły w skład drugiej.
Obejrzyj także: „Kadencja”. Wyjątkowy dokument o Lechu Kaczyńskim:
Byłem w Skwierzynie. Nie udało się jej odzyskać w ramach powstania wielkopolskiego. To bardzo nieliczne gminy, ale przecież tak jest. Niemcy początkowo nie chciały się pogodzić z utratą Pomorza, także Wielkopolski. Warunki tego, co potocznie się nazywa kapitulacją, to w istocie wtedy było zawieszeniem broni. Kapitulacja to była w 1945 roku. Warunki z 11 listopada 1918 roku przecież mówiły w zasadzie o pozostawieniu Wielkopolski Niemcom. Później dopiero wydarzenia, w których Polska - nasz naród, Wielkopolska - wzięła bardzo aktywny udział, zmieniały ten stan rzeczy. Wielkopolska prawie w całości, powtarzam, przypadła naszemu krajowi. Był problem Śląska. Tam sytuacja była jeszcze trudniejsza, bo właśnie te ziemie nie wchodziły w skład pierwszej Rzeczypospolitej. Trudny problem Pomorza, korytarza, którym państwo niemieckie zostało podzielone.
Pamiętajmy, że generalnie rewizjonizm był realizowany, jako podstawowa zasada polityki niemieckiej, realizowana był początkowo nieśmiało, ale później już w latach 1923-29 nieporównanie śmielej przez ówczesnego niemieckiego ministra spraw zagranicznych, którego nazwisko zawsze mi wypada z głowy. Mogę powiedzieć, kiedy się urodził, kiedy umarł, bo krótko żył. Później rządy Adolfa Hitlera. Początkowo wielkie napięcie, próba pacyfikacji tych stosunków przez pakt o nieagresji. A później okupacja. Jeśli chodzi o ziemie, które wchodziły w skład II Rzeczypospolitej już nie było żadnego kilometra kwadratowego, który by nie został odbity. No i wiemy, że po wojnie powstały dwa państwa niemieckie. Trzeba pamiętać, że one powstały ze względu na podział poczdamski, w ramach którego ziemie zachodnie, na których dzisiaj jestem, a panie i panowie mieszkacie, przypadły naszemu krajowi.
Poza tym Niemcy zostały podzielone na strefy okupacyjne. Berlin miał szczególny status. Najpierw powstało państwo zachodnio-niemieckie, bizonia, trizonia, a w końcu we wrześniu 1949 roku Republika Federalna Niemiec. I przygotowywana pewnie dużo wcześniej, choć rzekomo powstała w odpowiedzi na powstanie Republiki Federalnej, Niemiecka Republika Demokratyczna, czyli NRD, która przez dziesiątki lat była naszym sąsiadem tu na zachodzie. Było to państwo komunistyczne o wyjątkowo silnym reżimie ideologicznym o wyjątkowo silnej pozycji politycznej. Wszyscy pamiętamy, wiemy przynajmniej, o Stasi, o reżimie nieporównanie brutalniejszym, niż polski komunizm, władającym około 17 milionami Niemców. Ten reżim musiał uznać granice Polski. Słynny traktat zgorzelecki z roku 1950. To była granica uznana przez NRD, ale nieuznawana powszechnie przez inne kraje.
Polska przez wiele lat, wszystko jedno jaka była, miała taką sytuację, że znaczna ilość państw europejskich oficjalnie nie uznała zachodniej granicy. Ja jeszcze świetnie pamiętam jako dziecko, bo wcześniej się zacząłem interesować polityką pierwsze wypowiedzi Charles'a de Gaulle'a o tym, że ta granica jest nienaruszalna. Natomiast Republika Federalna Niemiec stała na stanowisku, po pierwsze nieuznawania Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Ba, istniała tak zwana doktryna Hallsteina, która zakładała, że jeżeli jakiś kraj uzna Niemiecką Republikę Demokratyczną, to nie będzie utrzymywał stosunków dyplomatycznych z republiką, jak myśmy wtedy nazywali Niemiecką Republiką Federalną. I jest jeden wyjątek. Tym wyjątkiem był Związek Radziecki. Hallstein to zresztą człowiek, który odegrał istotną rolę, bo był kiedyś przewodniczącym Komisji Europejskiej. Jeszcze oczywiście w ramach Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. To bardzo odległy czas, ale tak było.
Tak sytuacja wyglądała mniej więcej do drugiej połowy lat 60., aż w Niemczech najpierw w 1966 roku powstała tak zwana wielka koalicja, czyli socjaldemokraci po raz pierwszy zostali dopuszczeni, jeszcze nie do urzędu kanclerskiego wtedy, tylko była wielka koalicja, taka sama jak dzisiaj. Wicekanclerzem i ministrem spraw zagranicznych był były burmistrz Berlina Zachodniego i przywódca, już wtedy, socjaldemokratów Willy Brandt. Willy Brandt, który jakby zaczął zmieniać politykę wobec Rosji i Polski. W 1970 roku był traktat ze Związkiem Radzieckim, ale można też używać nazwy Rosja, bo to niewątpliwie była postać państwa rosyjskiego, a w grudniu, 1970 roku doszło do traktatu o wstępnym uznaniu granicy z Polską. To były ostatnie dosłownie dni rządów Władysława Gomułki. Z punktu widzenia ówczesnej dyplomacji Polski Ludowej, ale także i obiektywnych interesów Polski, niezależnie od tego, jaka ona by nie była, był to istotny sukces. Sukces, który w sensie politycznym został przez ówczesnego pierwszego sekretarza partii szybciutko zmarnowany. Kilka dni później znane wydarzenia w Gdańsku i 20 grudnia pierwszym sekretarzem KC został Edward Gierek. Dla Polski była to jednak sprawa istotna.
W 1972 roku po ciężkiej dyskusji Bundestag ratyfikował ten układ i od tej pory istnieją też stosunki dyplomatyczne między Republiką Federalną Niemiec i Polską. Oczywiście w dalszym ciągu podtrzymywano przyjaźń, pozorną zresztą, z Niemiecką Republiką Demokratyczną. Tam zresztą po raz pierwszy, to ci z państwa, którzy pochodzą z tej ziemi to wiedzą, że można było przechodzić granicę bez paszportu przez kilka lat, ale to już w latach 70. Z tego powodu duża wymiana przygraniczna. No i mamy rok 1989. Chciałbym bardzo mocno na to zwrócić uwagę, bardzo mocno, że wydarzenie, które dzisiaj uchodzi za koniec systemu, czyli obalenie muru berlińskiego, byłoby całkowicie niemożliwe bez wydarzeń w Polsce, bez - przy wszystkich jego wadach, bo o tym można byłoby zrobić oddzielny wykład - okrągłego stołu. Powtarzam przy wszystkich jego wadach. Bez wyborów 4 czerwca i w końcu bez tego, co było niezwykle wręcz istotne, czego się nie docenia, pierwszego niekomunistycznego rządu w państwach tak zwanych socjalistycznych jeszcze wtedy. Czyli koniec tego, co było istotą komunizmu - kierowniczej roli partii. Bo to była istota komunizmu - kierownicza rola partii wobec społeczeństwa i wobec państwa w sensie aparatu państwowego.
Skoro padł mur berliński, to stanęła sprawa zjednoczenia Niemiec. Znaleźliśmy się więc w sytuacji paradoksalnej. Z jednej strony zjednoczenie Niemiec, a tak uważało moje pokolenie wychowane w pierwszych dziesięcioleciach po wojnie, jest pewnym zagrożeniem. I trudno by było inaczej. To była nasza historia opowiadana w rodzinnych domach. Z drugiej strony, że zjednoczenie jest warunkiem odzyskania suwerenności przez Polskę. I proszę pamiętać, że kiedy obalono reżim Ericha Honeckera, który zastąpił Waltera Ulbrichta na początku lat 70., to sprawa zjednoczenia Niemiec wcale nie była taka prosta i taka oczywista. Nie wszystkim w Europie, nie mówię Związku Radzieckim, bo z posiadanych przeze mnie informacji wynika, że Gorbaczow już wtedy się ze zjednoczeniem Niemiec pogodził, ale nie wszystkim w Europie się to podobało. Bo oto powstawało państwo, które już nie jest równe Francji czy Wielkiej Brytanii, tylko jest wyraźnie od tych krajów większe. No, ale zjednoczenie było rzeczą przesądzoną. Nie dano nam wtedy wziąć udziału w rozmowach dotyczących zjednoczenia, chociaż wydawało się, że Polska powinna w nich uczestniczyć.
Zjednoczenie stało się faktem i powstał problem granicy. Tej granicy, która z jednej strony została uznana, ale ostatecznego traktatu nie było. I też pewnie dzisiaj, w takiej pisanej historii mówi się o tym, że zawarto szybko umowę. Prawda była bardziej skomplikowana. Nie tylko Erika Steinbach głosowała przeciwko ostatecznemu uznaniu granicy na Odrze i Nysie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że nawet ci politycy niemieccy, którzy później odegrali bardzo pozytywną rolę, jeżeli chodzi o integrację Polski z Europą, wtedy mieli bardzo poważne wątpliwości. Nie oszukujmy się. Była mowa o otwartej ranie, była mowa o olbrzymiej trudności. Pewien polski czołowy polityk w tamtych czasach, zresztą czołowy i dzisiaj, spotkał się już w roku 1991 z kanclerzem Kohlem i słyszał w tej rozmowie bez przerwy o Ost-Polen. Chodziło o zachodnią Białoruś i Ukrainę, a także Litwę. I oczywiście dobrze zrozumiał, że skoro Ost-Polen to i Ost-Deutschland. Stąd też ta rozmowa nie przebiegała w sposób szczególnie pokojowy i została przez pana kanclerza na długie lata zapamiętana, a także przez tę drogą osobę, jednego z trzynastu premierów Polski.
W końcu, pod naciskiem Stanów Zjednoczonych, Francji, w mniejszym stopniu także Wielkiej Brytanii, sprawa została załatwiona. Wcześniej jeszcze były pewne gesty symboliczne w Polsce, już od lat 60. pewne środowiska za zgodą zresztą władz brały udział w drodze w kierunku niemiecko-polskiego pojednania. Aktywne było środowisko między innymi warszawskiej Więzi, którego przywódcą był Tadeusz Mazowiecki. Aktywne było to środowisko krakowskie z nieżyjącym już profesorem Stommą, choć może nie w tym stopniu. Była słynna msza w Krzyżowej, ale nie w tej części ziem odzyskanych tylko w południowej części. Była sprawa tak zwanej wspólnoty interesów polsko-niemieckich, które to sformułował minister Skubiszewski, pierwszy minister wolnej Polski w latach 1989-93. I był w końcu traktat z 17 czerwca 1991 roku o dobrosąsiedzkich stosunkach. Mamy sytuację, w której stosunki instytucjonalne zostały mocno rozbudowane, a co więcej i na ten fakt chciałbym zwrócić szczególną uwagę, w 1999 roku Polska weszła do NATO, a tam od 1955 roku była już Republika Federalna Niemiec. Można było więc powiedzieć, że przeszłość została przełamana.
W 2004 roku wejście Polski do Unii Europejskiej. Wśród 6 państw, które podpisały traktaty rzymskie w roku 1957, była przecież Republika Federalna Niemiec. To kraj, który jest jednym z głównych twórców dzisiejszej wspólnoty europejskiej, dzisiaj największym państwem tej wspólnoty. Czyli jesteśmy podwójnymi sojusznikami. Mamy rozbudowany system instytucjonalny bezpośrednich kontaktów. Ja mówię tylko o centralnych, bo są różne plany związane ze współpracą przygraniczną. Powiem więcej, Kanclerz Kohl w latach 90. w sposób istotny przyczynił się do tego, aby Polska mogła się integrować z NATO i żeby weszła na drogę integracji z Unią Europejską. Jak pamiętamy, kanclerz Kohl był kanclerzem w latach 1982-98, czyli ustąpił ze stanowiska na wiele lat przed tym, jak Polska weszła do Unii Europejskiej i bardzo krótko przed tym, jak Polska weszła do NATO, ale odegrał tutaj niezmiernie pozytywną rolę. To nie ulega wątpliwości. W ogóle w tym okresie, także jeśli chodzi o Strefę Schengen, Niemcy były naszym wyraźnym sojusznikiem.
To wszystko jest prawda i to wszystko uczciwie trzeba przyznać. Ale czy to oznacza, że w relacjach między nami, a Republiką Federalną nie ma żadnych problemów? Otóż są. Jakie to są problemy? Są po pierwsze pewne problemy związane z asymetrią umowy z 1991 roku. Jak wiadomo, na terenie Niemiec mieszka wiele osób w istocie narodowości polskiej. Problem jest skomplikowany, bo wiele z tych osób, żeby wyjechać z Polski Ludowej deklarowało narodowość niemiecką w sposób niezupełnie zgodny z rzeczywistością. Był czas, kiedy zresztą bardzo chętnie przyznawano tę narodowość ze względów nazwijmy to demograficznych w Niemczech. Później sprawy się nieco skomplikowały. Są ludzie, którzy mieszkają tam od pokoleń, stara górnicza emigracja. Ale umowa przewidywała uznanie mniejszości niemieckiej w Polsce, natomiast nie ma mniejszości Polskiej w Niemczech według tej umowy.
Łączy się to z dość skomplikowanym problemem definicyjnym, ale w istocie jest to problem wyłącznie polityczny. Problem definicyjny polega na tym, że według niemieckiego prawa, która jest zarejestrowanie w Radzie Europejskiej - proszę tego nie mylić przypadkiem z Unią Europejską, to zupełnie coś innego - mniejszością narodową są takie grupy osób narodowości innej niż niemiecka, które od wieków zamieszkują na zwartych terytoriach należących dzisiaj do państwa niemieckiego. A kto to taki? Fryzowie, Duńczycy i Serbowie Połabscy. Duńczycy to przypominam Szlezwik-Holsztyn, który przynależał przez wieki do Danii, a został odbity w pierwszej wojnie kanclerza Bismarcka, bo przecież wojna z Francją była już trzecią. Fryzowie to Wyspy Fryzyjskie, a Serbowie Połabscy, a właściwie dwie grupy Serbów Połabskich o odrębnych językach, to pozostałość po Słowianach Połabskich. Jedyna pozostałość w tej chwili. Zresztą te osoby mówią na ogół na co dzień językiem niemieckim, co najwyżej znają również ten drugi język bardzo zbliżony do naszego.
Czy to rodzi problemy? Rodzi, bo na przykład w kwestiach nauki języka. W Polsce języka niemieckiego jako języka narodowego uczy się 32 000 młodych Polaków, uczy się jako języka ojczystego, nie jako języka obcego. A w Niemczech, gdzie Polaków jest dużo więcej niż Niemców w Polsce tylko 6 000 dzieci uczy się polskiego jako języka ojczystego, z czego 4 800 dzieci w szkołach polonijnych a tylko 1 200 w niemieckich. Dodatkowo 500 dzieci, a sądzę, że chodzi tu o dzieci i młodzież, także taką w wieku licealnym, uczy się języka polskiego jako języka obcego. W Polsce, powtarzam, 32 000 dzieci i młodzieży uczy się po niemiecku niemieckiego jako języka ojczystego, a według danych, które zresztą wydają mi się trochę przesadzone i nie odpowiadam za nie, około 2 milionów dzieci i młodzieży w Polsce uczy się języka niemieckiego jako języka obcego. To bardzo dużo wziąwszy pod uwagę absolutną dominację angielskiego na świecie.
Jest zatem problem asymetrii w stosunkach zarówno na poziomie samej umowy, jak i na poziomie jej realizacji. Formalnie realizacją zajmują się władze landowe. Kiedy się rozmawia z rządem federalnym, to jest się kierowanym do innego adresata. Trudny problem. Inny problem również trudny, na który trzeba zwrócić uwagę, to problem związany z tak zwanymi wypędzonymi. Nie ma co tutaj wracać do Poczdamu, do decyzji, która była decyzją mocarstw, a nie decyzją Polski. Poczdamu i wcześniej Jałty. W wyniku tych decyzji, z terenów na których dzisiaj jesteśmy, z terenów Polski, Zachodniej, Północnej, to jest ponad 100 000 kilometrów kwadratowych łącznie naszego terytorium, czyli prawie dokładnie 1/3 terytorium dzisiejszej Rzeczypospolitej, wyjechało nie na zasadach dobrowolnych, miliony Niemców. Zresztą bardzo znaczna ich ilość opuściła te tereny jeszcze przed wkroczeniem armii sowieckiej.
Przez wiele lat w Republice Federalnej Niemiec istniał urząd ministra do spraw przesiedleńców. To jest już ponad dwa pokolenia. Myślę na przykład, że społeczność Polska na ziemiach zachodnich, która przecież w miażdżącej większości pochodzi nie stąd, w zasadzie cała ludność została wymieniona, ale mimo wszystko dzisiejsze społeczeństwa tutaj należy uznać już za zintegrowane. A w Niemczech ten problem w dalszym ciągu istnieje jako problem polityczny związany z prężnym środowiskiem wypędzonych i działalnością pani Eriki Steinbach. To jest działalność, której z punktu widzenia Polski, nie da się zaakceptować. Ma ona kilka aspektów. Ja skupię się na tak zwanym widomym znaku, czyli na tym, aby w Berlinie zbudować coś, co można najkrócej określić, jako muzeum, nawet jeżeli nie będzie nosiło oficjalnie takiej nazwy, które wspominałoby wysiedlonych.
To środowisko stawia też problem wypędzeń jako problem natury ogólnoeuropejskiej. Niepokojący jest program przedwyborczy CDU, rządzącej partii, który mówi o potępieniu wysiedleń niezależnie od ich rodzaju. To po pierwsze. Po drugie mówi o tym, że podstawą Unii Europejskiej jest prawo do dowolnego miejsca zamieszkania i w ten sposób może być realizowane tak zwane prawo do ojczyzny. Gdy przed 18 już laty odpowiadałem jako ówczesny minister stanu za sprawy bezpieczeństwa narodowego, to przewidywałem, że problem będzie jeszcze większy niż w tej chwili go widzę, ale ten problem niewątpliwie jest. Niewątpliwie jest w kilku aspektach. Po pierwsze dlatego, że wiąże się z generalnym rewizjonizmem historycznym. Niemcy rzeczywiście przeżyły po wojnie okres denazyfikacji. To jest prawda. W tych ramach walczono również z tradycją niemieckiego nacjonalizmu, chociaż ta nie wyczerpuje się oczywiście tylko i wyłącznie w ruchu nazistowskim. Problem jest znacznie szerszy i bardziej skomplikowany.
Od lat już mamy do czynienia ze zjawiskami, które są jakby próbą odwrócenia tej tendencji, która była konieczna do tego, żeby wbudować naród niemiecki, który dwukrotnie był przyczyną wielkiej wojny, w rodzinę narodów europejskich. Nie w tym sensie, żeby on stąd się nie wywodził, bo wywodzi się jak najbardziej stąd, natomiast idzie o to, żeby rok 1914, a szczególnie rok 1939 został niejako zapomniany. Ten plan się powiódł i niezależnie od subiektywnych ocen samych Niemców powrót do historii w tym sensie, że Niemcy były również ofiarą II wojny światowej jest trudny do zaakceptowania. Nie dlatego, że Niemcy nie ginęli w II wojnie światowej. Bardzo wielu Niemców zginęło. Wiem o tym. I nie dlatego, że wielu Niemców zginęło bez szczególnej potrzeby. Przypomnę bombardowania na olbrzymią skalę w warunkach, gdy strona aliancka miała już olbrzymią przewagę. Choćby słynne bombardowanie z 13 lutego 1945 roku. Nie było szczególnych potrzeb, aby coś takiego uczynić. Tylko jakoś tej historii się nie przypomina. Przypomina się historię, która wiąże się ze wschodnim sąsiadem Niemiec, ale która nie wiąże się z decyzjami podjętymi przez niepodległe państwo polskie. To można powiedzieć - używając języka potocznego, zwykłego, ludzkiego - jest nieco irytujące. Tak już mówiąc najbardziej delikatnie to psuje relacje polsko-niemieckie w sposób oczywisty. Ostatni list pana Bartoszewskiego - z różnych powodów nie mam jakby przesłanek do tego, żeby tutaj bić pokłony - w sprawie Eriki Steinbach i ostatnia odpowiedź na to ze strony, choćby przewodniczącego Bundestagu mnie osobiście nieco niepokoją.
Jest jeszcze jeden problem, który ma długą tradycję w historii naszego narodu, na którym skończę, a mianowicie to jest problem relacji rosyjsko-niemieckiej. Często się mówi o układzie w Rapallo z 1922 roku, w ramach której izolowana wtedy Rosja Radziecka, bo formalnie Związek Radziecki powstał w ostatnich dniach 1922 roku - zawarła z Niemcami, między innymi dla współpracy militarnej, ale także gospodarczej i w ogóle dla wyrwania się z izolacji. Ale traktat z Rapallo był z punktu widzenia długiej historii szczegółem. Nie chcę przypominać roku 1939, żeby nadmiernie nie jątrzyć, ale pamiętajmy, że kiedy wielkie europejskie państwo, jakim niewątpliwie była Polska, traciło niepodległość, to nie padło pod ciosami jednego cesarstwa. Ono padło pod ciosami trzech państw. Rosji, Prus czyli państwa niewątpliwie niemieckiego, chociaż nie wypełniającego swą treścią całych Niemiec i Austrii. I, że najbardziej aktywne były Rosja i Prusy. W tej kolejności. Przypominam, że Austria nie wzięła udziału w drugim rozbiorze Polski. Oczywiście to jej nie usprawiedliwia, ale warto o tym pamiętać. Czyli prusko-rosyjsko wtedy porozumienie, mimo wojny siedmioletniej między Prusami, a Rosją, legło u podstaw trzech rozbiorów Polski.
Można dziś powiedzieć, że żyjemy w zupełnie innej Europie. Tak to prawda, ale nie żyjemy dziś w Europie, w której nie ma państw i narodów. Trzeba też pamiętać, że między rokiem 1794, bo faktycznie upadek powstania kościuszkowskiego zakończył byt naszego państwa, a rokiem 1918 jeżeli był konflikt między Prusami, a Rosją, to tylko w tym okresie, kiedy Prusy zostały przyporządkowane Napoleonowi, a tak to konfliktów nie było. Co było spoiwem? Te ziemie, które dziś stanowią Rzeczpospolitą Polską. Ta relacja, Niemiec i Rosji, wymaga zawsze bardzo bystrej obserwacji. Nie po to, byśmy mieli roszczenia, że skoro jesteśmy podwójnymi sojusznikami Niemiec, to relacji niemiecko-rosyjskich ma nie być, bo to jest nierealne, ale powstaje pytanie po co rurociąg północny. W sensie gospodarczym to się nie broni. Nie broni i jeżeli ktoś będzie kiedyś paniom lub panom mówił, że rurociągi pod wodą są najtańsze, to tak, to prawda, ale nie pod wodami Morza Bałtyckiego. Ze względów ekologicznych, ze względu na olbrzymią ilość niewybuchów, które tam w dalszym ciągu jeszcze są. To nie jest powód.
Powstaje pytanie o upór w tej sprawie. Muszę powiedzieć, że go nie rozumiem. Czyżby ktoś na zachód od nas myślał, że Polska będzie szantażować Niemcy? Cenię siłę swojego narodu i dopóki będę żył, będę działał, żeby był jak najsilniejszy, ale od Niemców jesteśmy słabsi. Istnieje tu więc pytanie, dlaczego i w imię jakich interesów? Opowieści, że to jest przedsięwzięcie prywatne nie można uznać za wiarygodne do końca. A to, że w Europie istnieje problem broni gazowej – i nie chodzi tu o pistolety na gaz, czy ręczne miotacze gazu – i broni naftowej, to przecież jest oczywiste. Nie chciałbym tu niczego rozstrzygać, ale to pytanie istnieje dalej w relacjach polsko-niemieckich.
Istniały też problemy inne, np. z traktatem lizbońskim, ale tutaj można było dojść do porozumienia. To dało się rozwiązać. W licznych rozmowach w roku 2007, w silnych kontaktach. Jeżeli dzisiaj ktoś mówi, że Niemcami nie ma co straszyć, to tak, nie ma co straszyć w tym sensie żeby nam groziła niemiecka agresja. Nie ma co straszyć także tym, że nastąpi regermanizacja ziem zachodnich czy północnych, ale jest kilka problemów, które należałoby rozwiązać. Czy Polsce byłyby na rękę bardzo dobre stosunki z Niemcami? Tak. Wziąwszy pod uwagę, że rola Niemiec w Unii Europejskiej, a także w NATO – choć tutaj dużo mniejsza, jest faktem, z polskiego punktu widzenia to byłoby rozwiązanie celne. Ale nie na każdych warunkach, a w szczególności nie na tego rodzaju warunkach, że w istocie ustępować powinna tylko jedna strona.
Stosunki historyczne naszych krajów były bardzo złożone i z tego również trzeba wyciągać wnioski. Trzeba też wyciągać wnioski związane z wewnętrznymi sprawami naszego kraju. Żyjecie na tych terenach Rzeczpospolitej – w sposób szczególny zwracam się do studentów i młodego pokolenia – które leżą szczególnie blisko Niemiec. Te relacje muszą być bardziej codzienne, niż w mojej rodzinnej Warszawie, czy nawet półrodzinnym Trójmieście. Na tych ziemiach szczególnie trzeba definiować polską tożsamość, jako tożsamość dużego europejskiego narodu. Bez tego nie może być między Polską, a Niemcami takich relacji, jakich we własnym interesie wszyscy czy prawie wszyscy w Polsce byśmy chcieli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?