Luksus za żółtymi firankami: sklepy tylko dla partyjnej nomenklatury

Mariusz Grabowski
Wnętrze sklepu ze słodyczami i alkoholem przy Kruczej w Warszawie, rok 1960
Wnętrze sklepu ze słodyczami i alkoholem przy Kruczej w Warszawie, rok 1960 Narodowe Archiwum Cyfrowe
Komuniści mieli własne, dobrze zaopatrzone sklepy, restauracje, a nawet kasyna. Zwykły obywatel nie miał tam wstępu, dla niego były kiełbasa zwyczajna i biały ser

Słynna fraza Jerzego Urbana, rzecznika rządu, z roku 1981: „Rząd się sam wyżywi”, nie była jedynie chwacką retoryką. Brutalnie przypominała o tym, że PRL-owska nomenklatura przez dziesięciolecia korzystała z przywilejów niedostępnych reszcie społeczeństwa.

Wierchuszka PRL miała za darmo to, o czym reszta Polaków mogła tylko marzyć. Przedstawiciele tejże mieli do swojej dyspozycji sieć specjalnych sklepów, potocznie nazywanych „za żółtymi firankami”. W dokumentach PZPR figurują one często jako tzw. Konsumy. Były organizowane przy Komitecie Centralnym i komitetach wojewódzkich, aby - jak pisano w poufnych analizach - „w celu prowadzenia stołówek przy instancjach partyjnych udostępniano pracownikom zaopatrzenie w artykuły spożywcze, tekstylne, galanteryjne i inne”. W skład Konsumów wchodziły także warsztaty szewskie i krawieckie, a nawet gospodarstwa rolne i tuczarnie świń.

Permanentne braki

Przywileje sklepowe komunistów wynikały z wiecznie trwającego „niedoboru” towarów konsumpcyjnych i wynikającej z tego reglamentacji. Choć były okresy „odwilży”. I tak w styczniu 1946 r. zrezygnowano z racjonowania zapałek i warzyw, w październiku tego roku skreślono z listy herbatę i kawę, w 1947 r. zlikwidowano kartki na sól i naftę, a 1 stycznia 1948 r. - na ziemniaki. Całkowita likwidacja reglamentacji związana była z przejęciem przez państwo kontroli nad rynkiem wewnętrznym i likwidacją wolnego rynku. 1 kwietnia 1948 r. zniesiono reglamentacyjne przydziały cukru, kaszy i wyrobów dziewiarskich. 29 września 1948 r. Rada Ministrów podjęła nawet uchwałę o zniesieniu od 1 listopada kartek na chleb, mąkę i węgiel i w końcu system reglamentacji w Polsce przestał obowiązywać od 1 stycznia 1949 r.

Warszawski sklep z dywanami i kilimami, druga połowa lat 50. Z pewnością nie kupowali tu zwykli śmiertelnicy
Warszawski sklep z dywanami i kilimami, druga połowa lat 50. Z pewnością nie kupowali tu zwykli śmiertelnicy Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ponieważ jednak decyzja o likwidacji reglamentacji wynikała bardziej z przesłanek politycznych (w 1949 r. powstała PZPR), a nie rynkowych, a także w związku z ciągle trudną sytuacją rynkową i powtarzającymi się brakami podstawowych towarów już 29 sierpnia 1951 r. Prezydium Rządu wydało uchwałę w „sprawie ułatwień w nabyciu mięsa, tłuszczów wieprzowych i przetworów mięsnych”. Z biegiem czasu rozszerzono listę reglamentowanych towarów - w grudniu 1951 r. dołączono do nich masło i tłuszcze roślinne, w 1952 r. mydło i środki piorące, cukier i cukierki. System ten został zniesiony 3 stycznia 1953 r. przy jednoczesnym drastycznym podniesieniu cen urzędowych na te towary.

Historycy badający okres PRL-u wskazują także na tzw. drugi okres systemu reglamentacyjnego. Rozpoczął się wraz z wprowadzeniem kartek na cukier przez rząd Piotra Jaroszewicza w lipcu 1976 r., najpierw drukowanych z licznymi zabezpieczeniami, niemal jak banknoty, później coraz bardziej uproszczonych. Zniesiono je dopiero 1 listopada 1985 r., czyli niemal po 10 latach. Warto przypomnieć, że w trakcie tzw. wydarzeń sierpniowych z 1980 r. jednym z 21 postulatów strajkujących było wprowadzenie kartek na mięso, które faktycznie wprowadzono 28 lutego 1981 r. Na skutek stale narastających trudności gospodarczych system kartkowy rozszerzono kilka miesięcy później, 30 kwietnia 1981 r., obejmując nim oprócz mięsa także wszelkie przetwory mięsne, masło, mąkę, ryż i kaszę. 1 września 1981 r. system kartowy objął też mydło i proszek do prania.

W „Przyjaciółce” z 1984 r. zatroskana dziennikarka pisała: „Każdy z nas chciałby, aby kryzys już się skończył, bo wszystkim daje się dobrze we znaki. Ale też i każdy z nas zdaje sobie sprawę, że nie wydźwigniemy się z niego z dnia na dzień, że nagle sklepy nie zapełnią się towarami, z których każdy mógłby kupić sobie takie, na jakie go stać”. I dalej: „Nie należy spodziewać się jakichś większych zmian na rynku żywnościowym, oczywiście są poważne kłopoty z zaopatrzeniem sklepów mięsnych”. „Przyjaciółka” starała się także apelować do sprzedawców, aby dostosowywali towar do potrzeb klientów: „Zgłaszamy generalne pretensje zarówno pod adresem producentów, jak i handlowców, którzy lekceważą sobie klientów”.

Tylko dla wybranych

Ale cofnijmy się w czasie o kilka dziesięcioleci, do zarania PRL-u. W sytuacji wiecznego braku towarów system przywilejów pojawił się automatycznie już pod koniec lat 40. - jednym z najbardziej rozbudowanych był system przywilejów związanych z towarami gastronomicznymi. Urzędnicy aparatu komunistycznego, pracownicy bezpieki, a także znaczna część funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej zaczęli korzystać ze specjalnych placówek handlowych, zwanych potocznie sklepami za żółtymi firankami (nazwa wzięła się stąd, że w latach 50. sklepy te miały witryny całkowicie zasłonięte właśnie żółtymi firanami). Na co dzień były zaopatrzone w deficytowe, luksusowe artykuły spożywcze, ale nie tylko. Wyżsi przedstawiciele władz komunistycznych nie musieli nawet udawać się do tych placówek. Wszystkie wymagane przez nich towary dostarczano bezpośrednio do ich domów.

Wnętrze sklepu ze słodyczami i alkoholem przy Kruczej w Warszawie, rok 1960
Wnętrze sklepu ze słodyczami i alkoholem przy Kruczej w Warszawie, rok 1960 Narodowe Archiwum Cyfrowe

W „Leksykonie PRL-u” Zdzisława Zblewskiego czytamy o genezie określenia „żółte firanki”: Placówki „funkcjonujące w okresie błędów i wypaczeń, wydzielone punkty handlowe przeznaczone do obsługi uprzywilejowanych przedstawicieli aparatu nowej władzy (wyższych funkcjonariuszy partyjnych i państwowych, przodowników pracy itp.). (…). Łatwo rozpoznawalne po charakterystycznych żółtych zasłonach w oknach wystawowych, uniemożliwiających przechodniom zaglądanie do środka, szybko stały się w opinii społecznej symbolem alienacji nowej władzy”. Ku większej irytacji ludzi sklepy były często pozbawione szyldów i umieszczone w miejscach, do których zwykły człowiek nie miał wstępu (np. na terenie jednostki wojskowej). Działały przy KC PZPR oraz przy komitetach wojewódzkich partii, a część urzędników partyjnych mogła w nich kupować to, czego na rynku nie było.

Zaopatrzeniem służb mundurowych zajmowały się tzw. Konsumy, podległe Wojskowej Centrali Handlowej. Centrala rozpoczęła działalność 31 grudnia 1949 r. na podstawie zarządzenia Ministra Obrony Narodowej. Wydane 9 stycznia 1950 r. zarządzenie nadawało Centrali specjalny statut. Już później Centrala została przekształcona w Wojskowe Przedsiębiorstwo Handlowe. Powstała wtedy także sieć sklepów i stołówek dla pracowników Ministerstwa Spraw Wewnętrznych - funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. Przedsiębiorstwo prowadziło sklepy mundurowe, sklepy z artykułami deficytowymi, kasyna i stołówki w komendach Milicji Obywatelskiej. Istniało do listopada 1990 r.

Wedle relacji zbiegłego na Zachód wysokiego rangą funkcjonariusza Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego ppłk. Józefa Światły za dostarczanie partyjnym przywódcom dostępnych niegdyś w sklepach towarów odpowiadał osobiście szef wywiadu wojskowego gen. Wacław Komar. Jednak liczba osób aspirujących do luksusowej konsumpcji stale rosła i w końcu Biuro Polityczne zleciło MBP stworzenie sieci sklepów specjalnych. Wzorowano ją na istniejących od lat 20. w ZSRR placówkach nazywanych oficjalnie „rozdzielnikami zamkniętymi”.

Sklep włókienniczy na MDM w Warszawie. Druga połowa lat 50. Dobre materiały nawet dostępne, ale w zaporowej cenie
Sklep włókienniczy na MDM w Warszawie. Druga połowa lat 50. Dobre materiały nawet dostępne, ale w zaporowej cenie Narodowe Archiwum Cyfrowe

W Polsce od końca lat 40. liczba sklepów specjalnych błyskawicznie rosła. Łatwo też było je rozpoznać. Żeby obywatele nie gapili się przez szybę na półki wypełnione atrakcyjnymi towarami, wystawy zasłaniano grubymi firankami w kolorze żółtym (stąd wzięła się potoczna nazwa). Wkrótce te sklepy stały się symbolem uprzywilejowania partyjnej arystokracji. Mogło z nich korzystać jedynie około 10 tys. osób, co wzbudzało zawiść, a plotki o sprzedawanych tam cytrusach, dobrej bieliźnie czy nawet mięsie rozpalały wyobraźnię.

„W Warszawie przy ul. Mokotowskiej otwarty został w miesiącu marcu nowy sklep zamknięty, mnożąc tym samym liczbę słynnych »sklepów za firankami«, będących przedmiotem szczególnej sympatii mieszkańców stolicy” - pisał na łamach „Nowej Kultury” w kwietniu 1956 r. Krzysztof Teodor Toeplitz. Ironicznie, na co pozwalała już zbliżająca się polityczna odwilż, tłumaczył czytelnikom, że takie sklepy muszą istnieć, gdyż przed zwykłymi często dochodzi do „niestosownych i grubiańskich scen”. Konieczność wystawania godzinami w kolejkach powoduje bowiem „nadmierne rozdrażnienie, skłonność do nieuprzejmości i ułatwia zatargi między obywatelami (...). „A cóż bardziej potrzebne jest narodowi budującemu socjalizm, jak: spokój, równowaga ducha i tak ułatwiający życie radosny uśmiech na twarzy” - ironizował.

Zagraniczne papierosy i alkohole - w PRL absolutny symbol luksusu wskazujący, że ten, kto je kupił, nie dość, że dysponuje dewizami, to jeszcze ma ich
Zagraniczne papierosy i alkohole - w PRL absolutny symbol luksusu wskazujący, że ten, kto je kupił, nie dość, że dysponuje dewizami, to jeszcze ma ich tyle, że jest gotów wydawać je na używki

Na poparcie swej tezy relacjonował zdarzenie, którego był świadkiem. Oto stojąc w kolejce po mięso w zwyczajnym sklepie, mieszczącym się obok tego z żółtymi firankami, ujrzał, jak w tłum z impetem wpada elegancko ubrana kobieta. Po spektakularnym wejściu zauważyła głośno: „Ach, jak tu dużo ludzi”, a czując na sobie spojrzenia wszystkich, rzekła: „Przecież ja się pomyliłam. To nie jest sklep specjalny, nieprawdaż?”. I wyszła. „Jakaż konsolidacja, jakaż braterska jedność poglądów zapanowała w zatłoczonym sklepie! Jakież złoża ludowego, prapolskiego słowotwórstwa poruszyło jedno zdanie i jeden uśmiech owej damy” - wspominał Toeplitz. „Jak poczuliśmy się sobie bliscy, złączeni wspólnym frontem” - dodawał.

Etos tow. Gomułki

Na fali październikowej odwilży 1956 r. władza postanowiła zrezygnować z części przywilejów. Z poufnej notatki odnalezionej w partyjnych archiwach przez historyka Marcina Zarembę dowiadujemy się, że Biuro Polityczne postulowało, aby „zlikwidować prawo do korzystania z mebli i urządzeń domowych na koszt państwa, (...) zlikwidować prawo do utrzymywania pracownic domowych na etatach resortów, (...) wprowadzić odpłatność przy wyjazdach na urlopy za granicę, (...) znieść pokrywanie kosztów utrzymania mieszkania, ograniczyć ilość samochodów przydzielonych do dyspozycji z dwóch do jednego, (...) zaniechać dotychczasowej praktyki wydawania bezpłatnych biletów na premiery teatralne i kinowe”.

Sklepowa rzeczywistość szarego człowieka - niemal puste półki w sklepie obuwniczym, lata 80.
Sklepowa rzeczywistość szarego człowieka - niemal puste półki w sklepie obuwniczym, lata 80. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Znany z wrogości wobec wystawnego życia i ostentacyjnie okazywanego luksusu I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka po przejęciu władzy w październiku 1956 r. - jak triumfalnie informowała prasa - „spełnił społeczne żądania”. Sklepy za żółtymi firankami zlikwidowano, zadbano też o poprawę zaopatrzenia tych zwykłych. Jednak nadal brakowało mięsa, dlatego już w lipcu 1959 r. rząd wprowadził bezmięsne poniedziałki, zakazując w tym dniu sprzedaży i konsumpcji potraw mięsnych w miejscach publicznych. Ówczesny redaktor naczelny „Polityki” Mieczysław F. Rakowski zapisał w dzienniku w grudniu 1962 r.: „Teraz katolicy poszczą w piątki, a marksiści w poniedziałki (…). Kiedy człowiek przejdzie teraz po sklepach warszawskich, to wszędzie widzi umęczone twarze ludzi stojących w kolejkach. Życie staje się potwornie ciężkie”.

Wielką zasługę w decyzji o likwidacji „żółtych firanek” miał tygodnik „Po Prostu”. Adam Leszczyński tak pisał w „Gazecie Wyborczej” w cyklu artykułów „Przywileje partyjnej elity PRL”: „»Konsumy« przed likwidacją w 1956 r. miały własne gospodarstwa rolne, a nawet tuczarnie świń. Jeden z czytelników »Po Prostu« tak opisywał sklep przy ul. Nowowiejskiej w Warszawie: »Nowootwarta [!] placówka jest starannie ukryta za barakiem i świeżo wzniesionym murem z żelazną bramą. Przedstawia ona sobą jednopiętrową kamienicę z biało polakierowanymi kratami w oknach. Przed przedsiębiorstwem tym stoi cały dzień [...] sznur samochodów, którymi panie oficerowne przyjechały na zakupy«”.

Przywileje inaczej

„Żółte firanki” nie odeszły jednak bezpowrotnie w niebyt, przywilej zmienił jedynie formę. Wkrótce pojawiła się nowa, wirtualna odmiana takich sklepów: talony - czytamy w opracowaniu „Rynek w PRL”. „Talon przyznać mógł np. zakładowy szef partii komunistycznej, dyrektor, wreszcie szef zakładowej komórki związków zawodowych. Czasem dostawali talony ludzie najbardziej usłużni, czasem konfidenci, czasem zaś porządni ludzie, którzy po prostu byli zakładowi potrzebni. A także niektórzy artyści, sportowcy, naukowcy, dziennikarze, także czasem w uznaniu rzeczywistych zasług, a czasem za spolegliwość wobec reżimu lub wręcz usługi szpicla”.

Kolejka po mięso, ul. Świętokrzyska w Warszawie, marzec 1981 r.
Kolejka po mięso, ul. Świętokrzyska w Warszawie, marzec 1981 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Aby stworzyć pozory, że są to jednak dobra dla wszystkich, powstał skomplikowany system „zapisów”. Każdy mógł się „zapisać” np. na samochód krajowej produkcji, wpłacając od razu zaliczkę. Odpowiednikiem „zapisów” na rynku mieszkaniowym były książeczki mieszkaniowe, na które co miesiąc wpłacać trzeba było odpowiednią sumę, by mieć nadzieję na przydział własnego M, w praktyce po 15-20 latach „oszczędzania”.

I tak wróciliśmy do 1976 r. Po wprowadzeniu przez ekipę Edwarda Gierka kartek na cukier rozpoczęła się kolejna epoka uprzywilejowania rządzących. Rozpoczęła się tzw. sprzedaż niereglamentowana po tzw. cenach komercyjnych, czyli - na ówczesne standardy - ponaddwukrotnie wyższych od cen urzędowych. Oprócz cukru droższe, ale łatwiej dostępne były także produkty spożywcze, jak wędliny, mleko, sery itp. Podobny system sprzedaży dotyczył artykułów i towarów luksusowych. Największe różnice były widoczne w dystrybucji samochodów.

Osoby uprzywilejowane, głównie prominentni działacze partyjni, ich rodziny czy znajomi, otrzymywali talony, na które mogli nabyć wymarzonego np. fiata 125p lub „malucha” za cenę o połowę niższą, niż musiał zapłacić przeciętny obywatel PRL. W szczytowym okresie w latach 80. system sięgnął absurdu, kiedy jako dowody zakupu stosowano m.in. książeczki zdrowia dziecka, w których sklepy zobowiązane były potwierdzić każdy zakup waty, pieluch, mleka w proszku, masła i tym podobnych luksusów. Nierzadko żądano pokwitowania z punktów skupu makulatury uprawniającego do zakupu papieru toaletowego. Przelicznik wynosił 1 rolkę za kilogram makulatury.

Na podst.: Damian Kosiński, Październik 1956 - próba oceny przełomu

Zdobycze października 1956 r.

Po terrorze stalinowskim odwilż październikowa przyniosła Polakom wiele korzyści. Gołym okiem można było zobaczyć samoograniczenie władzy w kwestii przywilejów. Spore „zmiany zaszły w aparacie partii, gdzie praktycznie wyrugowano większość członków dogmatycznej frakcji natolińskiej, oraz w wojsku, gdzie największą zmianą było odejście marsz. Konstantego Rokossowskiego, ministra obrony narodowej, który niebawem wyjechał do ZSRR, a w ślad za nim reszta »sowiecko-polskiej« generalicji.

Ukrócono najbardziej rażące przykłady przywilejów dla partyjnych, w tym otworzono słynne sklepy »za żółtymi firankami«, gdzie do tej pory luksusowe i niedostępne gdzie indziej towary mogli kupić jedynie przedstawiciele klasy rządzącej. Ograniczono zagłuszanie stacji radiowych, choć nie dotyczyło to Wolnej Europy. Zmiany zaszły w gospodarce, m.in. w zarządzaniu zakładami przemysłowymi, gdzie znaczącą rolę miały pełnić rady robotnicze. Starano się też ograniczyć biurokrację w strefie zarządzania gospodarką, zniesiono zakaz posiadania złota, platyny i walut obcych, choć można je było mieć w ograniczonym zakresie.

Nielegalny wciąż pozostawał jednak obrót walutą. O wiele większą tolerancję okazano tak zwanej inicjatywie prywatnej. W rolnictwie zlikwidowano większość znienawidzonych przez chłopów spółdzielni i powstrzymano ostatecznie kolektywizację, ale nie zniesiono dostaw obowiązkowych, likwidując je tylko dla najmniejszych gospodarstw. Podwyższono za to ceny skupu”.

Wróć na naszahistoria.pl Nasza Historia